sobota, 16 maja 2009

Wrong?


Autor: Piotr Gajda

DEPECHE MODE, "Sounds Of The Universe", 2009

„Sound Of the Universe" to 12 płyta zespołu, którego muzykę zaakceptowałem dopiero od płyty „Song Of Faith And Devotion”. Depeche Mode (bo o nim mowa) wcześniej kojarzył mi się z grzywą a la „poppers” i syntetycznymi beatami tandetnych klawiszy. Nagrywając najnowsze dzieło, muzycy powrócili do używania old schoolowych instrumentów począwszy od analogowych syntezatorów po perkusję, a wszystko po to, aby powrócić do wydobywania plastykowych plumkań z ebonitowych korpusów. Tłuści, szemrani „biznesmeni” z Santa Barbara i Nowego Yorku w uwalanych keczupem podkoszulku i sygnetem na paluchu, gorączkowo odkurzali urządzenia do produkcji dźwięków z epoki Atari i Commodore wycofane z second handów, wystawiali je na internetowych aukcjach i robili kokosowy interes. A czy muzycy też taki interes zrobili? Wątpię, ale z pewnością do niego nie dołożyli. „Sond Of the Universe” to linia pozioma na planszy wzlotów i upadków. Monotonny głos Dave’a Gahana i głośnie beaty to, co prawda klasyczne Depeche Mode, ale na najnowszym albumie brakuje mi przebojowych melodii, zamiast których dominuje na nim muzyczna monotonia. I nie zmieni tego refren w stylu poddanego praniu mózgu zespołu Duran Duran w „In Chains”, czy trochę „żywszy” rytm w „Hole To Feed” (z refrenem w tak pożądanym stylu znanym z „Exitera”). Ale to trochę za mało, za mało bólu w głosie Gahana, który mógłby rozłożyć się i w moim ciele przy okazji absorpcji muzycznej lektury. „Wrong” – a może mylę się, krzywdzę zespół swoją opinią, może jestem nieodpowiednią osobą, by ten album oceniać? Nachodzą mnie wątpliwości, bo odsłuchując ten album po raz czwarty zaczynam łapać się na tym, że wyczuwam płynącą z niego „gdzieś spod spodu” melodię (akurat leci „Fragile Trension”). Ok., rozpocznijmy od nowa – „Little Soul” – a jednak są przebłyski, które trzeba wydobyć z nie narzucającego się w sposób nachalny, muzycznego tła, tak jak tu – ciekawy, gitarowy motyw na samym końcu tego wydawałoby się, że przeciętnego utworu przenosi go do klasy średniej. „In Symphaty” – za bardzo przypomina mi dokonania New Order czy Pet Shop Boys, aby mógł mi się spodobać jako potencjalny przebój, tym bardziej, że tutaj jakąś ciekawą melodię ma zastępować wyłącznie rytm. „Peace”, który i mnie przyprawia o refleksyjność – no dobra, wykroją z tej płyty przebój! A zaraz po nim „Come Back”, fajnie interpretowany przez Ghana na tle „odhumanizowanego” akompaniamentu instrumentów. Natomiast instrumentalny „Space Walker” to muzyczka z jakiegoś pudełka nafaszerowanego diodami – taki numer już kiedyś zrobili muzycy Queen na płycie „Made in Heaven” – Mercury umarł, a oni włączyli syntezator i wyszli ze studia, a potem wydobywające się z klawisza buczenie nazwali suitą. Na szczęście muzycy powracają do studia, aby nagrać coś takiego jak „Perfect” (według mnie, drugi potencjalny przebój – a właściwie trzeci po „Wrong” i „Peace”). O „Miles Away” napiszę tylko tyle, że chociaż zalatuje mi „mcdonaldem” przekonuje mnie do niego fajny wokal, bo szybko chcę przejść do „Jezebel”, w którym Gahana skutecznie zastępuje przy mikrofonie Martina Gore, który od razu epatuje wszystkich swoim smutkiem i tęsknotą (wylewającymi się przy przesłuchaniu z mojego stereo). Płytę kończy „Corrupt”, mocny i klasyczny, ale znów ciut odrobinę za mało melodyjny. Ponieważ jestem „na rozdrożu” (a może za 6 odsłuchaniem zakrzyknę” genialne?!) – zamiast podsumowania pozwolę sobie zacytować fragment z „Wrong” (tam być może ukrywa się odpowiedź – jaki na miłość boską to album?!):

„Maszerowałem do rytmu złych bębnów
Ze złymi szumowinami
Trwoniąc złą energię
Używając złych słów
Ze złymi znakami
Ze złą intensywnością
Byłem na złej stronie złej książki
Ze złym wykonaniem (?)
Każdej złej nocy wykonując złe czyny
Ze złą melodią, aż zaczęła grać dobrze, yeah!”

środa, 13 maja 2009

Diabeł, którego znam


Autor: Piotr Gajda

HEAVEN AND HELL, „The Devil You Know", 2009

Jestem absolutnym, zdeklarowanym fanem Black Sabbath. To zespół, który ukształtował mnie muzycznie w niebezpiecznych latach pryszczy. Gdyby nie Ozzy, Butler, Ward i Iommi, być może dzisiaj słuchałbym żałosnych hitów z „Lata z Radiem”, albo, co gorsza nie mógłbym się obyć „bez dnia, w którym w radio nie byłoby Beaty lub Urszuli” (parafrazuję frazę z wiersza Kleszcza). Brr…To porażająca wizja, że mój byt muzyczny kształtuje taki na przykład Feel… Wracając do meritum…oczywiście, nic nie przebije składu z Ozzym! Piąty album zespołu „Sabbath Bloody Sabbath” uważam za dzieło skończone i doskonałe, ale jednym tchem mogę wymieniać prawie wszystkie płyty z początkowego okresu – od „Black Sabbath”, aż po „Never Say Die!”. Nigdy przedtem, ani później żadna muzyka nie przyprawiała mnie o taką ilość wzruszeń, nigdy z żadnym zespołem nie utożsamiałem się tak jak z Black Sabbath. Dla mnie to grupa legendarna. Gadałem o niej na pochodach pierwszomajowych, na biwakach, na egzaminie na UMCS, na weselach, słowem we wszystkich niewyobrażalnych miejscach. Dla mnie był to absolutny monolit muzyczny – połączenie ciężkości, melodyki i tajemniczości (aż do lat 90-tych miałem jeden plakat z „Razem”, jakieś „kserówki” i kasety nagrane w Knurowie (za kasę gość przegrywał na nie muzę z płyt winylowych). Gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych po raz pierwszy zobaczyłem ich koncert z kasety VHS i utwierdziłem się w przekonaniu, że to są właśnie moi bohaterowie, a nie Towarzystwo Przyjaciół ZSRR. Zabawne, ale pierwszą ich płytą, którą usłyszałem i nagrałem z radia była koncertówka „Live Evil” nagrana w składzie z Dio i Appicem (a już bez Warda i Ozzye’go). W jakiś czas potem od niejakiego pana L., który prowadził w moim mieście szopę z różnego rodzaju muzycznym złomem (porysowane winyle, dymiący sprzęt, rozmagnesowane taśmy) zakupiłem szpulę, na której ktoś nagrał „Never Say Die!” i solową płytę Osbourne’a „Bark At The Moon”. Oszalałem pomimo tego, że mniej więcej w połowie szpuli siadał prawy kanał i pozostawało mono. Od tego czasu takie utwory jak „Johnny Blade”, „Over To You”, „Air Dancing”, „Bark At The Moon” na zawsze wyryły swój krwawy monogram na moim sercu. W międzyczasie pan L. się dorobił i przeniósł swoje stoisko do największego domu towarowego w moim mieście i to właśnie tam po raz pierwszy ujrzałem okładkę „Vol 4”. Zadrżałem! Kosztowała 5000, a moja mama zarabiała wówczas 2100 miesięcznie. To był kult, ikona, muzyczny jednorożec. Mijały kolejne lata, wymieniałem swój sprzęt hi-fi na coraz lepszy i coraz głośniejszy, ale zawsze gościły w moim odtwarzaczu albumy Black Sabbath. Po odejściu Ozzy’ego i Dio coraz słabsze, ale wciąż ukochane bez względu na to, czy rolę wokalisty pełnił na nich Gillan (wciąż jeszcze nieźle), Hughes (całkiem, całkiem), czy Martin (poprawnie). Aż 10 czerwca 1998 roku w końcu spełniło się moje marzenie, które przez całe dziesięciolecia uznawałem za nierealne – zobaczyłem ich na żywo (niestety bez chorowitego Warda za bębnami, ale za to z Appicem). W katowickim Spodku ustawiłem się zaraz przy scenie i przez 5 godzin (nie chciałem stracić pozycji) byłem tratowany przez fanów Sweet Noise, Coal Chaber i Halloween (nie wspominając o decybelach) zanim ONI wyszli na scenę. Ale było warto (chociaż odwodniłem się, ogłuchłem i zaniemówiłem na parę godzin)! Koncert w Polsce odbył się w ramach słynnej trasy „Reunion”, kiedy to muzycy zeszli się po latach w oryginalnym składzie. Na płycie live w charakterze bonusów znalazły się dwa nowe, studyjne nagrania. Naprawdę niezłe. Niestety, już kilka lat temu Iommi i Butler przestali chyba wierzyć w to, że wejdą jeszcze do studia razem z Ozzym. Nagrali więc w tym roku kolejną płytę z Dio, ale (aby nie pogrzebać ostatecznie nadziei) pod innym szyldem – Heaven And Hell (będącym jednocześnie tytułem najlepszej płyty nagranej przez skład Black Sabbath Mark II). Na nowym dziele „zespołu, który wszyscy znacie” (alternatywne tłumaczenie tytułu nowej płyty - „The Devil You Know”) jest tylko jeden rewelacyjny utwór – otwierający album „Atom And Evil”, ale to mi wystarczy z przyczyn, o których rozwlekle rozpisałem się powyżej.

poniedziałek, 11 maja 2009

Poezja przez szczekaczkę


Śniło mi się, że fruwałem...


Tuwim słucha


Ławeczka Tuwima pełna poezji

Czy urzędnicy czytają poezję? Nie czytają, ale wiedzą, że czytać trzeba i takie akcje są potrzebne.

Konrad Ciok opowiada o poezji dla Radia Łódź

Autor: Krzysztof Kleszcz
Akcja "Pomniki czytają poezję" ŁÓDŹ, Ławeczka Tuwima godz.14.00-16.00

Tuwim miał czarną kurtkę zanosiło się bowiem na deszcz. W takiej aurze nastrój może poprawić poezja - obok na ławeczce leżało kilka tomików: m.in. Kędzierskiego, Bielickiego, Miniaka i mój.
Akcja - zorganizowana przez ŁDK w Łodzi - polegała na tym - by wyjść na ulicę z poezją, pokazać poetów. Prawda jest brutalna - dziś tomik to niechodliwy towar. Ludzie nie mają nań ochoty, wolą czytać o polityce, romansach gwiazd itp. Może więc trzeba, by potknęli się o poezję? By zaatakować nią przechodniów?
Kto zatrzymał się, przeczytał wiersz - mógł liczyć na nagrodę książkową. Reakcje ludzi na wręczanie ulotek z planem festiwalu poezji były z reguły przychylne. Pytani przez urocze dziennikarki Radia Łódź odpowiadali, że owszem czytają współczesną poezję - ...Mickiewicza i Tuwima. Sympatyczny człowiek, który deklarował się jako czytelnik książek podróżniczych prawdopodobnie pierwszy raz od X lat przeczytał wiersz - nieudolnie, pospiesznie - powiedział: "Bez obrazy, co to jest?". Takie wyjście do ludzi pokazuje jak bardzo odległe są to światy - codzienny i ten poetycki. Miałem więc trochę mieszane uczucia - stojąc z megafonem-szczekaczką i czytając wybrane fragmenty ze swojej książki.
Stałem w deszczu, trochę jak błędny rycerz. Obok Tuwima, który cierpliwie znosił tarmoszenie za nos. Obok pani, która z trudem przeczytała fragment wiersza, nie znajdując w nim rymu, rytmu, sensu (wtedy pomyślałem, że miejsce poezji jest gdzie indziej). Ale było też kilkanaście, może dwadzieścia osób, które przystanęły, chwilę posłuchały, pytały, co to za festiwal. Jakiś pan przyjechał na rowerze, pytał o Turniej Jednego Wiersza - i dalej nam z rękawa sypać frazami "że kocha, że szuka w tłumie tej jednej itd.". Podszedł też chłopak, który postanowił się przełamać - przeczytał wiersz, a później nam zdumionym opowiadał, że jest zakochany w pewnej blond gwieździe (znacie ją, wszyscy ją znają). Oto świat, poeci.

Gdy wracałem z Piotrkowskiej przepędzony przez ulewę - uwolniony z ulicznego korka - usłyszałem swój głos w Radiu Łódź.
----
A tu na stronie "Dziennika Łódzkiego" widać Kleszcza, który stracił głowę dla poezji:
http://polskatimes.pl/dzienniklodzki/kultura/115824,poezja-deszczu-sie-nie-boi,id,t.html

niedziela, 10 maja 2009

Sensor


Autor: Piotr Gajda

Przeglądając w ubiegły piątek prasę na półkach Empiku natrafiłem na najnowszy numer „Tygla Kultury” (1-3/2009), a w nim na 5 wierszy Michała Murowanieckiego. Znamy się od czasów pierwszego, założycielskiego spotkania „mŁodzi” (jeszcze w 2007 roku), spotykaliśmy się na spotkaniach dotyczących redakcji „Arterii”, konkursach poetyckich - bywaliśmy razem na Manifestacjach Poetyckich w Warszawie (to od hostelu, w którym nocowaliśmy pochodzi tytuł mojego debiutu). Zawsze przy tej okazji rozmawialiśmy o swoich wierszach, wymienialiśmy uwagi i spostrzeżenia. Na „Punctum” niezwykle cenię sobie jego dedykację dla mnie – dużo zyskałem na naszej wspólnej, poetyckiej przyjaźni. Pamiętam powrót z Warszawy – ja, walczący z prześladującą mnie od dziecka chorobą lokomocyjną, Krzysztof Kleszcz i maszynopis Michała – jego lektura pozwalała mi zapomnieć o chorobie. We wspomnianym, najnowszym numerze „Tygla” Michał zadedykował mi swój wiersz, który pozwalam sobie za jego zgodą tutaj przytoczyć.
---
* Michał Murowaniecki - (1982) Autor książki poetyckiej Punctum (Łódź 2008), za którą otrzymał Dżonkę 2008 – Nagrodę Literacką im. Stachy Zawiszanki. Publikował w "Odrze", "Tyglu Kultury", "Kresach", "Opcjach", "Frazie", "Redzie", "Wyspie", "Cegle". Redaktor techniczny kwartalnika literacko-artystycznego "Arterie". Współzałożyciel mŁodzi Literackiej przy łódzkim oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Łodzi.

Manifestacje 2008 – hostel w W-wie, a po lewej autor tego, który został „w głowie” (fot: Krzysztof Kleszcz)
Manifestacje 2007 – hostel „od wewnątrz”. od lewej; Gawin, Murowaniecki, Gajda (fot. Krzysztof Kleszcz)

sobota, 9 maja 2009

Klucz do "Hostelu"



Autor: Piotr Gajda


W najnowszym numerze „Nowych Książek” (5/2009) znalazła się recenzja „Hostelu” autorstwa Katarzyny Zdanowicz-Cyganiak. To dobra wiadomość, tym lepsza, że jest niezwykle przyjazna dla mojej książki. Dla autora nie ma nic bardziej cennego, niż właściwe odczytanie jego liryki zarówno przez czytelników, jak i przez krytykę. Pozytywne wibracje docierają do mnie ze strony czytelników od chwili wydania mojego debiutu, za co jestem im niezmiernie wdzięczny. Mój hostel ma okazję kogoś gościć, nie pozostaje opuszczony albo nie mieszka w nim jeden, wciąż ten sam lokator – autor. Teraz mogę zanotować w „hostelowej księdze gości” kolejny głos krytyczny – szczęśliwie odbijający się łagodnym echem po „wyściełanych frazami” korytarzach.

----

* Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak - polska poetka i dziennikarka (Kwartalnik Kulturalny „Opcje”). Autorka tomików Improwizacje i nie tylko, Poznajmy się, Kolekcjonerka, Szkliwo, Jak umierają małe dziewczynki, deadline i opracowania naukowego z 2004, książki poświęconej Marii Komornickiej pt. Kto się boi Marii K.? Sztuka i wykluczenie. Laureatka wielu konkursów, dwukrotna stypendystka Ministra Kultury, doktorantka na Uniwersytecie Śląskim.



piątek, 8 maja 2009

Dom, gdzie klif


Fot. autor

Autor: Krzysztof Kleszcz


Poezja na Piotrkowskiej


W poniedziałek weźmiemy udział w akcji na ulicy Piotrkowskiej promującej czytanie poezji. Przy pomnikach Fabrykantów, Tuwima, Reymonta i Jaracza będzie można posłuchać poezji, przeczytać swój (ulubiony) wiersz, będzie też okazja do otrzymania poetyckich upominków. Akcja społeczno-kulturalna "Pomniki czytają poezję" jest prologiem Festiwalu Poetyckiego "Złoty Środek" Łódź-Kutno 2009.

Łódź; Ulica Piotrkowska 11 maja od 14.00 do 18.00

środa, 6 maja 2009

Proszę Pana


Fot. Krzysztof Kleszcz; Kosmos
Autor: Krzysztof Kleszcz

Wiersz zainspirowany wypowiedzią na lekcji ucznia IIIb Konrada.



poniedziałek, 4 maja 2009

Jestem kobietą



Autor: Piotr Gajda

W ubiegłym roku w moim rodzinnym mieście odbyła się jubileuszowa XXV edycja Ogólnopolskiego Turnieju Jednego Wiersza „Kobieta”. Ogłaszając konkurs po raz pierwszy w 1979 roku organizatorzy mieli na celu nie tylko propagowanie poezji, stworzenie możliwości zadebiutowania młodym twórcom, ale przede wszystkim uczczenie patronki Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tomaszowie Mazowieckim – Teresy Gabrysiewicz-Krzysztofikowej, tomaszowskiej poetki i pisarki, autorki „Przędzenia jeziora”. Dla mnie osobiście to ważny konkurs. W 2002 roku zostałem jego głównym laureatem i to był impuls, dzięki któremu narodziłem się ponownie jako poeta, o czym krótko pisałem tutaj. W ciągu 25 lat jego istnienia jego laureatami zostali lub otrzymali w nim wyróżnienia m.in. Piotr Macierzyński, Ela Galoch, Mariusz Jacek Rokita, Wiesław Przybyła, Anna Piliszewska, Mariusz Cezary Kosmala i wielu innych. W jego jury zasiadali dr Henryk Pustkowski, Rafał Orlewski i (zmarły w ubiegłym roku) prof. dr hab. Jerzy Poradecki. W jubileuszowej XXV edycji miałem przyjemność uczestniczyć w obradach jury pod przewodnictwem pana profesora (był maniakalnym zbieraczem płyt z muzyką poważną – ja z rockiem, więc momentalnie znaleźliśmy wspólną płaszczyznę porozumienia). Warto wspomnieć, że MBP to także wydawca poezji i współwydawca debiutów Krzysztofa Kleszcza i mojego, a także antologii wierszy nagrodzonych w „Kobiecie” w latach 1994-2005 i 2006-2008. (szczegóły: tutaj)
Regulamin XXVI edycji znajduje się tutaj.

Drukiem po Norwidzie

Autor: Piotr Gajda

19 kwietnia odbyło się posiedzenie jury VII edycji OKP im. C.K.Norwida. Jury w składzie Piotr Mitzner – przewodniczący, Wojciech Kass, Tomasz Korpysz, Krzysztof Kuczkowski po zapoznaniu się z 166 zestawami konkursowymi przyznało następujące nagrody, wyróżnienia i wyróżnienia drukiem: LINK .W tej edycji dwa moje wiersze zostały wyróżnione drukiem - jeden z nich wraz z komentarzami można przeczytać tutaj .Wśród nagrodzonych bądź wyróżnionych (znajomych) poetów znaleźli się Robert Miniak, Robert Rutkowski (obaj z Łodzi), Dorota Ryst z Warszawy i Anna Piliszewska z Wieliczki.