czwartek, 15 kwietnia 2010

Na marginesie dyskusji "Poezja na nowy wiek"

Autor: Piotr Gajda



Muszę przyznać, że z ostatnich debiutów Biura Literackiego wybrałem dla siebie trzech interesujących autorów, których twórczość brzmi niezwykle jasnym tonem, mimo dysonansów pojawiających się od czasu do czasu wśród głosów osób publikujących w BL i jednocześnie uprawiających tam działalność krytyczno-literacką. Mam tu na myśli Przemysława Witkowskiego, Marcina Biesa i Dominika Żyburtowicza. O ile ten pierwszy jest już „głośnym” debiutantem, to dwaj pozostali z pewnością takimi będą, zwłaszcza z tak skutecznym zapleczem (którego na przykład nie mieli nigdy, tak jak Witkowski, inni „zapomniani” laureaci Bieriezina). I choć z dużym dystansem należy podchodzić do "biurowego" dyskursu krytycznego często podporządkowanego jednej z jego linii, która przebiega przez wykres opracowywany na potrzeby marketingu i reklamy, to przyznaję, że prognoza w akurat tych trzech przypadkach jest trafna (w odróżnieniu od w mojej subiektywnej opinii, pobieżnych i nietrafionych diagnoz Bartosza Sadulskiego i Krzysztofa Szeremety próbujących na łamach biurowej, ale i pozabiurowej dyskusji rozpoznać umiejscowienie debiutów poetyckich z ostatnich dwóch, trzech lat).

W kontekście najnowszej propozycji Biura, która jest od początku do końca dziełem Romana Honeta, napawa mnie smutkiem fakt, że bieżąca nad nią debata, nie ma póki co „ogarniającego”, ogólnopolskiego obiegu, bo czymże jest akurat w tym momencie antologia „Poeci na nowy wiek”, jeśli nie „tylko” (albo „aż”) czyimś subiektywnym wyborem? Dopiero teraz, po autorskich laudacjach na rzecz poszczególnych poetów (a zatem także i merytorycznej zawartości tomu) wejdzie on do szerszego obiegu i ukaże swoje prawdziwe lub nieprawdziwe oblicze, albo ukryje je przed nami pozostawiając nas bez jego zapamiętanego rysopisu. Oby tylko wspomniana antologia nie rozpoczynała własnego literackiego życia w oparciu o „złe przesłanki”, tak jak inna tego typu publikacja, której główną tezą była rzekoma dyskryminacja płci (także tej poetyckiej), co świat przyjął do wiadomości i... zapadła głucha cisza. Tego bym nie życzył ani sobie, ani Romanowi Honetowi i autorom wchodzącym w skład tego skądinąd interesującego projektu.

środa, 14 kwietnia 2010

Pisz-my w Piszu



Autor: Piotr Gajda

Znany jest już oficjalny program Festiwalu Spotkań Laureatów Ogólnopolskich Konkursów Poetyckich i Poezji Śpiewanej w Piszu. Więcej szczegółów pod linkiem:

PROGRAM FESTIWALU 2010

21 kwietnia 2010 r. (środa)

17.00 Koncert laureatów konkursów lokalnych /PDK, wstęp wolny/
20.30 Koncert - Katarzyna Groniec /PDK/
22.30 Prezentacje nieformalne /PDK - Kawiarenka Okazjonalna, wstęp wolny/

22 kwietnia 2010 r. (czwartek)

15.30 "Zmysły" Wędrowny Kabaret Liryczny - zadziwiająca parada przemieszczająca się ulicami miasta
17.00 Koncert Piosenki Francuskiej w wykonaniu Yagi Kowalik /PDK/
18.00 Czwartkowa kolacja poetycka /PDK - Kawiarenka Okazjonalna, wstęp wolny/
* Otwarty Turniej Jednego Wiersza o Srebrną Monetę K. I. Gałczyńskiego
* Piskie Prezentacje Artystyczne (Koncert A'navim , monodram Łukasza Borkowskiego)
* STRUNA BARDA - koncert piosenki autorskiej uczestników warsztatów muzycznych

23 kwietnia 2010 r. (piątek)

16.30 Konferencja otwierająca projekt /PDK - Kawiarenka Okazjonalna, wstęp wolny/
17.00 Koncert laureatów cz. 1 /PDK, wstęp wolny/
Laureaci konkursów poetyckich: Karolina Sałdecka, Maciej Kotłowski
Laureaci konkursów poezji śpiewanej: Basia Beuth, Kamil Wasicki, Pif Paf
20.30 Koncert - Renata Przemyk /PDK/
22.30 Prezentacje nieformalne /PDK - Kawiarenka Okazjonalna, wstęp wolny/

24 kwietnia 2010 r. (sobota)

17.00 Koncert laureatów cz. 2 /PDK, wstęp wolny/
Laureaci konkursów poetyckich: Tomasz Bąk, Małgorzata Lebda, Piotr Gajda
Laureaci konkursów poezji śpiewanej: Łukasz Jemioła, So Cool Band
20.30 Koncert - Elżbieta Adamiak /PDK/
22.30 Prezentacje nieformalne /PDK - Kawiarenka Okazjonalna, wstęp wolny/

25 kwietnia 2010 r. (niedziela)

10.00 Łzy pożegnania
16.30 Koncert - Daniel Gałązka z zespołem /Amfiteatr PDK, wstęp wolny/
18.00 Koncert - Pod Budą /Amfiteatr PDK, wstęp wolny/

PDK - Piski Dom Kultury w Piszu, Pl. Daszyńskiego 16
MGBP - Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna w Piszu, Pl. Daszyńskiego 7A

PROGRAM WARSZTATÓW POETYCKICH I MUZYCZNYCH

22 kwietnia 2010 r. (czwartek)

09.00 – 13.00 Warsztaty poetyckie (MGBP) // Warsztaty muzyczne (PDK)
15.00 – 17.00 Warsztaty poetyckie – cd. (MGBP) // Warsztaty muzyczne – cd. (PDK)
23 kwietnia 2010 r. (piątek)
09.00 – 13.00 Warsztaty poetyckie (MGBP) // Warsztaty muzyczne (PDK)
14.00 – 16.00 Warsztaty poetyckie – cd. (MGBP) // Warsztaty muzyczne – cd. (PDK)

24 kwietnia 2010 r. (sobota)

10.00 Wycieczka Laureatów oraz uczestników warsztatów do Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu.

sobota, 10 kwietnia 2010

Zbigniew Herbert "Guziki"

Zbigniew Herbert

GUZIKI

Pamięci kapitana Edwarda Herberta

Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie

są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi

przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą smoleński las

tylko guziki nieugięte
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów

piątek, 9 kwietnia 2010

Idiotyczna modlitwa


Autor: Krzysztof Kleszcz


W dzisiejszych czasach nie kupuje się już płyt „w ciemno”. Ja w każdym razie zwykle szukam fragmentów w sieci zanim się zmobilizuję, by kupić na allegro, w empiku, media-markcie... no bo gdzie? W moim mieście (prawie 70 tys. mieszkańców) nie ma porządnego sklepu płytowego. W tzw. pedecie czyli w DH Tomasz na stoisku muzycznym jest pięć płyt na krzyż. Gdzież te czasy gdy w Puchaczu był sklep muzyczny? Dziś można w tym miejscu kupić sobie czopki albo polopirynę. Żyję na pustyni.

W każdym razie mam jeszcze w pamięci czas, gdy wracałem na pieszo z pracy w dłoniach dzierżąc dumnie jakąś płytę lub kasetę, powoli rozwijałem ją z folii. Pamiętam w tym sklepie - pierwszy kontakt z muzyką System of a Down. Coś mi mówiło, że to wielka muza, mimo, że na sąsiednim stoisku otwierały się noże w kieszeni. Właściciel się nie przejmował i odpalał muzę na full.

Pamiętam jak dziś - w dniu premiery kupiłem PJ Harvey „Is This Desire?” okładkowej harmonijki z tekstami nie mogłem łatwo później złożyć... Albo Kult „Ostateczny krach systemu korporacji” dziwacznie opakowany... albo "No More Shall We Part" Cave'a, Acid Drinkers "High Proof Cosmic Milk", Kazik "12 groszy"... Łapię się, że czasem brakuje mi atmosfery sklepu płytowego, tej drożyzny i szukania okazji, problemu czy kupić tańszą kasetę czy droższe CD.

W czasach studenckich ulubionym sklepem była łódzka „Lady Peron”... Wyświetla mi się natychmiast, że kupiłem tam „Legendę” Armii, The Cure "Wish", winyl Kultu „Tan” (stare dzieje! to chyba jeszcze liceum), De Press, Homotwist, pierwszą płytę Becka "Mellow Gold" (pamiętam doskonale, że zaraz po kupnie biegłem do pociągu), Living Colour „Stain”... oj na pewno kilkadziesiąt płyt... oszczędzało się, nie jadło...

I jeszcze takie wspomnienie: płyta Nicka Cave’a „the Boatman’s Call” kupiona w dniu premiery (1997 rok). Jej przepiękne poetyckie teksty, wzruszające w niezwykły sposób. To nietrudne przypomnieć sobie: piątek, powrót z zajęć na studiach i moje próby tłumaczenia piosenki, której melodii jeszcze nie znam.

Czas mój już bliski, gołąbko
Odeślą mnie do tego domu na górze
Czy Niebo jest tylko dla męczenników, najdroższa?
Czy tylko cierpiący tam idą?
Lecz do tanga potrzeba dwojga
Więc spotkamy się, kochana
Wiem to

(...)
Ta modlitwa jest dla ciebie, kochanie
Wysłana na skrzydłach gołębicy
Idiotyczna modlitwa pustych słów
Miłość, najdroższa, jest tylko dla ptaszków
My otrzymujemy, na co zasługujemy
Mój śnieżnobiały gołąbeczku
Bądź spokojna

(przekład Janina Kruczyńska, Nick Cave „Król Inkaust II”)

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Protoplasta?



Autor: Piotr Gajda

Arterie 1/2004
różni autorzy
wydawnictwo: Arterie
rok wydania: 2004
liczba stron: 334
stan: dobry
Okładka miękka

Przemysławie, czyś Ty o tym wiedział, czytywał i doświadczał? :):):)

Ty zawsze przy mnie stój


Autor: Piotr Gajda

Wydawnictwo internetowe e-bookowo oraz stowarzyszenie ja i ty
prezentują:
MÓJ ANIOŁ STRÓŻ. ANTOLOGIA

Publikacja została wzbogacona o eseje o tematyce anielskiej napisane przez dr Katarzynę Krzan, redaktor naczelną wydawnictwa e-bookowo, Pawła Bitkę Zapendowskiego, kuratora wystawy i redaktora antologii, prof. dr hab. Zofię Zarębiankę, przewodniczącą jury poetyckiego, która udostępniła także swoje anielskie wiersze oraz reżysera Włodzimierza Palusińskiego, przewodniczącego jury plastycznego. W Antologii zamieszczono również prace znanych artystów: Stanisława Tabisza, Anny Gertych Malikowej i Jerzego Skąpskiego. Autorką projektu graficznego publikacji jest Katarzyna ANKA Konior.

Ze wstępu:

Twórców zainspirowała idea wystawy otwartej dla wszystkich: zarówno profesjonalistów, amatorów, jak i osób niepełnosprawnych, połączonych jedną tematyką: Anioła Stróża i aniołów. Chęć integrowania różnych dziedzin sztuki spotkała się z sympatią i w galerii znalazły się obok siebie wiersze i prace plastyczne - obrazy olejne, ikony, pastele, rysunki, grafiki, rzeźby, ceramika, witraże, fotografie, grafika cyfrowa, kolaże, tkaniny, lampy, anioły zrobione na szydełku, laleczki...”.

Mój tekst ukazał się wyłącznie w antologii, nie był prezentowany na wystawie. „Egida”, bo taki nosi tytuł nie zachował się w moim pliku z wierszami. Zachowała się natomiast moja pamięć o tym, że nie umiem i nie chcę pisać „na zamówienie” (pod presją konkursu). Między innymi także i o „Egidzie” tak pisze na „poezji polskiej” Paweł (Zapendowski?):

Wiersze i prace plastyczne pomieszczone w Antologii pochodzą z wystawy i konkursu zorganizowanego w krakowskiej Audialni, konkursu, na którym, co miło zauważyć, jedną z głównych nagród otrzymał Arkadiusz Stosur – za wspaniały, rozgadany poemat „Mój anioł stróż”. Filozoficznie i przekornie ujął temat swojego stróża Mikołaj Bogajewicz. Jego styl jest rozpoznawalny. Magda Gałkowska zeszła do poetyckiego interna, co tak lubi robić, aby odsłonić tam dramat z życia anioła. Piotr Gajda odnalazł skojarzenia spod anielskiej egidy poza uduchowioną konwencją – w szczegółach oferty firmy ochroniarskiej”. W zbiorze, oprócz innych tekstów znalazł się również wiersz Roberta Rutkowskiego.

Jako człowiek przywiązany do tego, co napisał, starałem się zamówić wspomnianą antologię na stronie wydawnictwa e-bookowo. Na razie bez powodzenia – wciąż czekam na zwrotnego maila. Pamiętam, że były na nią jakieś przedpłaty, oferta specjalna (reklamowa) dla autorów, których wiersze miały zostać w niej zamieszczone. Ot, słuszny, komercyjny zabieg wydawcy, w którym nie ma miejsca na egzemplarz autorski.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Debata, debata!




Kwartalnik Artystyczno – Literacki
A R T E R I E

Jaki wizerunek dla Łodzi? Debata ŁÓDŹ OBECNA”.
06.04.2010., wtorek, godz.18.00
ms², ul. Ogrodowa 19
wstęp wolny

Czy Łódź powinna być miastem wielokulturowym, czy kosmopolitycznym? Czy warto zmieniać Łódź w miasto festiwali? Czy poza machiną promocyjną wokół starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 mamy pomysł na długofalowy plan kulturalnego rozwoju tego miasta?

Podczas debaty zasiądą obok siebie przedstawiciele różnych środowisk, którzy na co dzień prezentują odmienne światopoglądy, szczególnie w sferze polityki, i są zwolennikami różnych wizji kulturalnej Łodzi.

Rozmowa będzie podzielona na trzy bloki problemowe: I. Kulturowy i kulturalny wizerunek Łodzi, II. Strategia rozwijania kultury Łodzi przed i po ESK 2016 , III. Zaangażowanie środowisk pozarządowych, politycznych i opiniotwórczych w tworzenie kultury miasta.

Uczestnicy:
Błażej Lenkowski
, Fundacja Industrial, wydawca „Libertè”,
Tomasz Piątek, „Krytyka Polityczna”,
Sebastian Rybarczyk, Fundacja „Projekt Łódź”, wydawca
„Komentarza”,
Agata Zysiak, Łódzkie Stowarzyszenie Inicjatyw Miejskich
„Topografie”.
Goście:
Małgorzata Ludwisiak, Muzeum Sztuki w Łodzi,
Krzysztof Candrowicz, Łódź Art. Center.
Prowadzenie: Przemysław Owczarek i Magdalena Nowicka,
(„Arterie”).
Organizator: Kwartalnik artystyczno – literacki „Arterie”.
Partner: Muzeum Sztuki w Łodzi.

Fortepian Chopina

Autor: Piotr Gajda




John Lennon skomponował na nim „Imagine”, a Paul McCartney do dnia dzisiejszego zabiera go ze sobą na koncertowe trasy. Horowitz nazywał go podobno swoim „nieodłącznym przyjacielem”. Z kolei Glenn Gould nagrał na nim większość swoich „szarlatańskich” płyt z muzyką Bacha, Schonberga i Mozarta. Ten, o którym piszę ważył 450 kg i wart był około 90 tys. złotych. Był czyimś „pracodawcą” i pozostanie nim już do śmierci.

Praca w „miejskiej kulturze” ma czasami i swoje jasne strony. Na przykład wtedy, kiedy współorganizujesz koncert Leny Ledoff* i masz okazję na własnych plecach pomagać wnieść na scenę koncertowego Steinwaya (po kilku „zaledwie” schodkach). Możesz później obserwować jak stroiciel go stroi, a Lena „rozgrzewa”, grając na próbie fortepianowe pasaże, ”żeby nabrał temperatury”, bo na zewnątrz jest zimno jak w Rosji. Możesz ni stąd, ni zowąd wspomnieć o Ray’u Manzarku i usłyszeć jak pianistka specjalnie dla ciebie wykonuje kilka rozimprowizowanych taktów „Riders On The Storm” i „Light My Fire”, chociaż w planach jest koncert „Komeda-Chopin-Komeda”. Też fajnie.

Zapamiętujesz się w muzyce, ale chyba obok niej, najbardziej kochasz instrumenty. Gitary elektryczne, organy, zestawy perkusyjne, trąbki, instrumenty smyczkowe, pokryte hebanowym lakierem fortepiany, bongosy i marakasy... To fetysze, które gdybyś miał pieniądze chciałbyś kolekcjonować, tak jak czarni raperzy kolekcjonują jubilerskie gadżety i ekskluzywne, horrendalnie drogie auta. Martwiłeś się trochę, że nikt nie pomyślał o dekoracji; są tylko czarne kotary za sceną i światła. Ale to wystarcza, bo oświetlony Steinway, nawet w brudnym i zaniedbanym kinie wygląda jak Mister Universum na oddziale chorych na gruźlicę.

Potem w garderobie, już po próbie, rozmawiasz o instrumencie z Leną, i słuchasz jak mówi, że akurat ten egzemplarz „chce z nią grać”, tak jakby fortepian mógł mieć duszę. Że szkoda go, bo wożony po całej Polsce, dźwigany, obijany, rozkładany i obracany we wszystkie strony, wkrótce przepadnie, zginie. A powinien stać w jakimś pięknym salonie, albo sali koncertowej, wyeksponowany i dotykany przez czyjeś czułe ręce. Że teraz wożony jest jak bezdomny pies, ponieważ musi zarabiać na cudze życie. Ani słowem nie zdradzasz się, że jesteś poetą, że czasem bywasz takim rozstrojonym fortepianem, chociaż ze wszystkich sił starasz się być piękny i użyteczny. Doskonały.

Kiedy publiczność oklaskuje artystkę na stojąco, wierzysz, że rzęsiste oklaski skleją jakoś to, co się rozkleiło, spowodują, że struny znów złapią właściwy naciąg, politura nabierze głębokiego blasku i nagle znikną wszystkie zadrapania i rysy. Bo przecież jeszcze przed chwilą na klawiszach z kości słoniowej grały czyjeś biegłe palce, które wiedziały, że choć dla instrumentu nie ma już ratunku, to wciąż brzmi całą swoja duszą.

Zastanawiasz się, skąd pochodził?

Z rejonu północno-zachodniego Pacyfiku pochodzi najlepszy świerk. Dąb i klon sprowadza się z północno-wschodnich, a mahoń – z centralnych obszarów Ameryki Południowej. Palisander pochodzi z południowych Indii i Sri Lanki. Do skonstruowania obudowy koncertowego fortepianu używa się zwykle 18 cienkich warstw drewna klonowego o długości 22 stóp. Kolejne warstwy są najpierw pokrywane klejem i łączone ze sobą, a później całość umieszcza się w prasie formującej z nich ramę w kształcie fortepianu. Płyta rezonansowa to drewniany element każdego fortepianu, który wibrując wzmacnia dźwięk wydawany przez struny. Bywa nazywana przeponową, z powodu działania podobnego do ludzkiej przepony. Steinway płyty rezonansowe robi ze świerku. Zewnętrzne pokrycie każdego egzemplarza stanowi fornir zrobiony z pojedynczego drzewa, by zachować jednolitość słojów i atrakcyjność wyglądu. W fornirowni fabryki drewno, zwykle klonowe, jest cięte i dopasowywane do każdego modelu fortepianu. Każdy fortepian to nie tylko instrument, ale także dzieło sztuki rzemieślniczej. Wysoko wykwalifikowani stolarze poświęcają nawet tydzień, by wyrzeźbić detale i ornamenty drewnianych elementów instrumentu. Każdy z nich zajmuje się w danym momencie tylko jednym egzemplarzem, poświęcając mu całą swoją uwagę. Kolejny etap to dopasowanie do gotowej skrzyni żeliwnej ramy, na której potem zostaną rozpięte struny. Waży ona ponad 150 kg i jest na tyle solidna, by wytrzymać napięcie strun sięgające 18 ton. Aby sprawdzić, czy rama pasuje, pokrywa się ją grafitem, w miejscach, w których ma kontakt z pudłem. Ślady, które zostawi na pudle, świadczą o niewłaściwym dopasowaniu. Spiłowuje się je, by wyeliminować przerwy między dwoma powierzchniami. Gdy już pudło i żelazna rama stanowią dobrze dopasowaną całość, przychodzi pora na struny. Struniarz umieszcza drut w otworze kołka, a następnie, przy pomocy specjalnej maszyny, obraca nim trzykrotnie, nawijając na niego strunę. Następnie kołek wraz ze struną umieszcza w jednym z ponad 200 otworów w strojnicy. By struny mogły zabrzmieć, potrzebne są młoteczki, które pobudzą je do drgań. Steinway robi je z pojedynczego paska filcu, sprasowanego do odpowiedniego kształtu. Filc robi się z wełny pochodzącej z Australii i Nowej Zelandii. Brzmienie fortepianu jest ostatecznie kształtowane w procesie zwanym udźwięcznianiem. Doświadczony pracownik reguluje sprężystość każdego młoteczka. Łagodniejszy ton uzyskuje się poprzez nakłuwanie filcu igłami, co zmniejsza jego sztywność. Aby zaś dźwięk był jaśniejszy, utwardza się filc, nakładając na niego niewielką ilość lakieru bezbarwnego.Zanim gotowe fortepiany trafią do nabywców, muszą jeszcze przejść proces dokładnego strojenia. Stroiciel słucha brzmienia każdej struny i reguluje jej napięcie, używając specjalnego klucza, którym obraca kołek stroikowy. Struny robi się ze stalowego drutu, a na każdy klawisz przypadają dwie – w niższych rejestrach, lub trzy w wyższych. Gdy już częstotliwość ich drgań zostanie idealnie wyregulowana, instrument jest gotowy i może wyruszyć w świat. Dla jednych będzie to tylko kolejny numer seryjny, dla innych mebel, a jeszcze dla innych – dzieło sztuki. Jednak nawet najwspanialszy fortepian zagra nieczysto, jeśli nie zasiądzie przy nim dobry pianista. Resztę zrobi już Steinway.”

Jest już późno, spieszysz się do domu. Pomagasz znieść instrument ze sceny, załadować go, a potem nie przejmować się tym, że odjeżdża ordynarnym busem w chłodną, marcową noc. Gasną światła, jest ciemno i zimno. Doskonale.

Jedną z tajemnic sukcesu Steinwaya jest rygorystyczny proces produkcji. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, na wyprodukowanie jednego instrumentu potrzeba niemal roku. Nie ma też miejsca na błędy. Wystarczy jedna rysa i choćby fortepian był już na końcowym etapie produkcji – idzie na zapałki” (tekst kursywą - Maciej Łukasz Gołębiowski HFM.pl – portal audiofila i melomana).

* Lena Ledoff – jest absolwentką Akademii Muzycznej w Woroneżu, była wykładowcą jazzu na Uniwersytecie w Grodnie do 1994 roku, od tego też roku na stałe zamieszkała w Polsce. Pianistka i kompozytorka, autorka wielu projektów, w których łączy utwory wielkich kompozytorów K. Szymanowskiego, D. Szostakowicza, S. Rachmaninowa, F. Chopina, K. Komedy z jazzowymi interpretacjami.

Koncert Leny Ledoff „Chopin-Komeda-Chopin” odbył się w Tomaszowie Mazowieckim 12.03.2010 roku.

sobota, 3 kwietnia 2010

Miłością oczyścić umysł



Autor: Krzysztof Kleszcz

Dorota Bachmann "Opatrunek z piasku", Wyd. Kwadratura Łódź, 2009.

W jakimś sensie każdy poeta zna zen - któż nie medytował nad pustą kartką papieru?
Jednak informacja z okładki o autorce „Praktykuje zen w szkole Kwan Um” wprawiła mnie w zakłopotanie. To chyba „not for me” – to osiąganie doskonałości, wchodzenie w odmienne stany świadomości...
Ale ponieważ wcześniej polubiłem „buddyjskie” wiersze Dariusza Adamowskiego, zatem z ciekawością sięgnąłem po książkę wydaną w „Kwadraturze”.

Z początku coś mi przeszkadzało. Wiersze przypominały mi dom w stylu zen: oszczędność kolorystyczna, ascetyczna pustka, skromne dekoracje, związek z przyrodą (wszystkie tytuły pochodzą z czasopisma „Cztery kąty”, kwiecień 2010, s.96-97). W takim pokoju nie chciałbym mieszkać. Dopiero, gdy pomyślałem, że przecież nie muszę mieszkać - mogę pobyć przez jakiś czas, przekonałem się.

Twardym orzechem do zgryzienia było oprócz buddyjskich pojęć i oszczędnej „haikupodobnej” frazy przywoływanie najróżniejszych postaci (np.: Zefirelli, Hamlet, Fellini, Celan, Tumor Mózgowicz, Dickinson, Kundera, Bacon, Simone i Jean Paul). Pozostawianie takiego mnóstwa tropów licząc, że czytelnik odnajdzie satysfakcję w podążaniu za nimi, było niekiedy ponad moje siły. Innym ryzykownym pomysłem jest spora dawka angielszczyzny (cross and pile, hate speech, powertrip, long take).

Przy pobieżnej lekturze zlekceważyłem te wiersze. Ale gdy wyobraziłem sobie, że siedzę na poduszce, wśród bambusowych dekoracji, i zaparzam liściastą herbatę... Spodobał mi się pomysł nadania rozdziałom tytułów „ja”, „mnie”, „moje”. Pierwszy rozdział, pierwszy wiersz: opis porodu i... poporodowej depresji - nieźle... Potem zaskoczyły mnie, w kontekście buddyjskich praktyk, odniesienia biblijne np. biały koń z Apokalipsy św. Jana („Widzę nieba otwarte, a oto biały rumak, i Ten, który go dosiada, odziany w szatę całą we krwi”) w wierszu „Kierat”:„Białe wierzchowce transportuje się ciężarówkami ze skrzyżowań, w cztery strony świata rozchodzi się fetor ich stłoczonych ciał” (Kierat) – czy to rozczarowanie tym, jak Bóg daje się wykorzystywać przez człowieka? Motyw z przypowieści o Samarytance posłużył do wyrażenia szczerej tęsknoty za Stwórcą: „Ja boję się podejść, choć pragnę właśnie Jego słów: Daj mi pić.”(Żywa). Ta sama - żywa woda znaczy jej drogę do domu:„Furtka sprana deszczem, śliskie schodki, wilgotna sień.” (Woda). Bóg został nazwany: „Ciężka ręka babki na ramieniu, klękaj /On jest naprawdę. A do kogo mówisz w głowie?”.

Niezwykłej urody jest wiersz „Przed burzą”, utkany z fajnych rzeczowników (skrawki, okruszki, kłaczki, strzępki, piórka, patyczki, lejek), który w jakiś sprzeczny ze sobą sposób afirmuje zwyczajne życie i jednocześnie kpi z jego małości. Zaś odkrycie „Hatifnatów świata” w starej szopie uświadamia, że „za siedmioma krokami” jest życie, nie ma śmierci (Powierzchnia).

W książce odnajduję sporo udanych erotyków. Artystka-rysownik wyznaje „Interesują mnie dłonie mężczyzn...” i tym wyznaniem kończy czas „przeglądania trocin z pociętych kukiełek”, odkrywa swą kobiecość. Na palcu lśni brylant, a mężczyzna jest królewskim gwardzistą, zaklinaczem żmij, konkwistadorem...

Duży urok ma wiersz „Cyfrowy zapis” dotyczący oleju, tłuszczu, sebum - ma on formę scenopisu filmowego - naprawdę dobra forma i styl. Niczego nie brakuje w wierszu „Tętniak” („wyrzekam się ostrożności ruchów”). Tak samo - w „Tożsamości” z „kochany, spodziewam się / śmierci” i „ach, umieram, umieram / piszczy pani i żwawo biega po scenie przez pół aktu, pamiętasz? Pękaliśmy ze śmiechu”. W wielu wierszach są frazy, które się zapamiętuje: np. „Szkoda przestrzeni na stelaż”, „Zejścia bez prób są lepsze niż śmierć w starych dekoracjach”... Jest dyscyplina, klimat, ascetyczny język.

Na marginesie: jako „Kwadraturową ciekawostkę” zauważam, że o zajęczej wardze i nartnikach pisał Robert Miniak w „Czarnym weselu”, a o „pustym polu” Maciej Robert. Z innych łódzkich skojarzeń: wiersz „W basenie jest ryba” przysiągłbym, że napisała Monika Mosiewicz.

Po swojemu interpretując zakończenie książki: „Idę z nitką cukrowej waty, po mnie potop.” ogłaszam zwycięstwo słodkiej miłości.

piątek, 2 kwietnia 2010

Buty spadają


Autor: Krzysztof Kleszcz

2Tm2,3 - "Koncert w Teatrze", 2009

W Wielki Tydzień trzeba się wyciszyć. Ale dla mnie muzycznego nałogowca, to trudne.
Odmawiam więc sobie tego i owego, ale muzyka mi towarzyszy. Po prostu wybieram 2Tm 2,3 - supergrupę z Litzą, Maleo i Budzym w składzie – zespół, który śpiewa teksty z Biblii, zgodnie z tezą, że „bycie Chrześcijaninem to nie ciepłe kluchy tylko głos burzy”.

Byłem na fantastycznym koncercie 2 Tm 2,3. Było to jakieś 3,5 roku temu, tuż przed ukazaniem się czadowej płyty „888”. Pamiętam, że w brzuchu żony dokazywał mój syn, w telewizorze Francja ogrywała Brazylię, a ja w moszczenickim kurzu ogłuszałem się boskimi decybalami.

Płyty Tymoteusza można z grubsza podzielić na czadowe: "Przyjdź” (1996), „2Tm2,3” (1999), „Pascha 2000” (2000), „888” (2006); i spokojne: koncertowa „Propaganda Dei” (2004), „dementi” (2008). Te czadowe mogą ogłuszyć nieprzygotowanego, ale słowa Pisma brzmią wśród ostrych gitar po prostu super sugestywnie. Nie potrafię ocenić, która z tych płyt jest najlepsza, znam wszystkie.
Dwupłytowy: „Koncert w Teatrze” jest świetną wizytówką, najlepszym zaproszeniem dla laika.
Może szkoda, że repertuar koncentruje się za bardzo na ostatnim „dementi”, ale stanowi dowód na niesamowite umiejętności zespołu, jest to przecież zapis koncertu na żywo. Najlepsze utwory to: przesycony bliskowschodnim klimatem
„Każda rzecz ma swój czas” (doskonale współbrzmią tu głosy wokalistów Maleo i Budzego), i zaczynający się nieziemską wokalizą „Nad rzekami Babilonu”. Nie wiem czy słuchając „Kiedy Izrael był dziecięciem” można się nawrócić, ale na pewno kto wierzy, ten uwierzy mocniej. Niczym na weselu w Anatewce ze „Skrzypka na dachu” brzmi „Nie karz mnie Panie w swym gniewie”( Aż wizualizuje mi się Tewje Mleczarz).
Wyróżniam też „Adonai Elohenu” brzmiący trochę jak Lisa Gerrard z Dead Can Dance. Brawurowo wyśpiewane przez Maleo „A głupi myśli, że nie ma Boga, nie ma nikogo, kto by czynił dobro...” to prawdziwe reggae, które ma moc wyrwania z największej beznadziei. To brzmienie saksofonu Pospieszalskiego, to echo w zakończeniu!

Płytę wręczył mi Litza mówiąc, żebym posłuchał, bo płyta brzmi, że buty spadają. I wczoraj przy zapinaniu firanki po myciu okien – stało się.