niedziela, 6 czerwca 2010

Mój wiersz tygodnia (18)

Autor: Piotr Gajda

Pamiętam żenujące początki mojego pisania. Zwitek zapisanych kartek, który pokazałem mojej ówczesnej polonistce. Po latach wiem, że pokazywanie wierszy nauczycielkom języka ojczystego przypomina prezentowanie dentyście zdrowego, równego zgryzu. Można, ale po co? Wówczas też rozczarowany poezją, którą „karmiono” nas w szkole, zacząłem na własną rękę szukać zupełnie czegoś innego. Namiętnie kupowałem tomiki wydawane w tamtych czasach (gubiłem je potem w akademikach, stancjach i koszarach), których niewielką reprezentację można było znaleźć w księgarniach. Unikałem poetów, o których uczono mnie w szkole. Nabywałem książki tych, o których nigdy nie słyszałem. W ten sposób „na oślep”, ale pełen entuzjazmu, przebijałem się przez frazy Jana Bolesława Ożoga, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, Janusza Leppka, Janusza St. Pasierba, Jerzego Harasymowicza, Jerzego S. Sito, Sławomira Kryska, itd. Pamiętam swoje pierwsze samodzielne odkrycia, momenty absolutnej ekstazy, kiedy znajdowałem potwierdzenie na to, że poezja nie musi być do d….Dariusz Tomasz Lebioda, Piotr Cielesz, Janusz Wojdecki i wielu, wielu innych, których wiersze starałem się poznawać. A potem nadeszła nieuchronna fala, którą sam wywołałem zasiewając w sobie niepokój, że ciągle brodzę w kałuży, gdy tymczasem gdzieś tam znajduje się ogromny, nierozpoznany ocean poezji. Niedługo potem odkryłem dla siebie Rafała Wojaczka, Andrzeja Bursę, Ryszarda Milczewskiego-Bruno, Stanisława Grochowiaka, Edwarda Stachurę, Andrzeja Babińskiego, Kazimierza Ratonia, a moje życie nigdy już nie miało być takie jak przedtem. Czytywałem namiętnie „Życie Literackie”, „Poezję”, „Twórczość”, „Radar”. W prawie każdym piśmie poświęconym literaturze była „poczta literacka”; miejsce, w którym uznani autorzy rzeczowo komentowali i oceniali nadesłane wiersze. Marzyłem, że i mój wiersz znajdzie się w końcu na łamach któregoś z pism. 9 czerwca 1986 roku otrzymałem list z redakcji „Gromady – Rolnik Polski” (nawet tego typu gazeta miała swój dział literacki, nie wspominając o tym, że większość pism poświęconych literaturze było tygodnikami). List ten brzmiał następująco: „Dziękuję za nawiązanie kontaktu z „Gromadą Twórców”. Niestety, nadesłanych wierszy nie mogę przyjąć do druku. W „Poezji” mało tłumaczące się przez sam wiersz jest stwierdzenie, że autor cieplej wita muzę niż ludzi. „Ballada o przemijaniu” – też nie uzasadnia tematu: kto zaś byli ci „pięciu”? „Burza”, dość świeża, zwłaszcza w wersie: „powietrze umiera z duszności – mruczenie leniwego kota…”, kończy się, niestety, na opisywactwie. Ale to jest wiersz z przebłyskiem, dlatego zachowuję go w archiwum, a Pana proszę o dalszy kontakt. Stanisław Wiechno”. Nie zachowałem żadnego ze swoich wierszy napisanych w latach 1984-2000 (wśród nich co najmniej cztery były genialne, przynajmniej tak o nich nadal myślę, ale te z kolei w latach dziewięćdziesiątych przypadkowo spaliłem w wynajmowanym mieszkaniu, w piecu). Dopiero w roku 1988, jako uczestnik warsztatów prowadzonych we Wrocławiu przez Marka Garbalę, po raz pierwszy usłyszałem, że jeden z moich tekstów pisanych, to WIERSZ. Ale jeszcze wcześniej stałem się właścicielem „Poezji wybranych” T.S. Eliota oraz w tym samym czasie, szpuli z płytą „Powerslave” metalowej grupy Iron Maiden. Eliot powalił mnie na łopatki wierszem-poematem „The Love Song of J. Alfred Prufrock”, a Iron Maiden utworem „Rime of the Ancient Mariner”, do którego słowa na kanwie poematu Samuela Taylora Coleridge’a (angielskiego poety żyjącego w latach 1798-1834), ułożył basista grupy Steve Harris. Na długiej przerwie, wraz z moim klasowym kolegą (a zarazem pierwszym mentorem – później ostatecznie porzucił zainteresowanie literaturą dla zwykłych, ludzkich zajęć) do znudzenia powtarzaliśmy nieśmiertelną frazę z Elliota: „In the room the women come and go/Talking of Michelangelo”. Śpiewaliśmy w dwugłosie: "Day after day, day after day, we stuck nor breath nor motion/ as idle as a painted ship upon a painted ocean/ Water, water everywhere and all the boards did shrink/ Water, water everywhere nor any drop to drink”. W mojej młodzieńczej głowie te dwa, zupełnie odmienne środki wyrazu artystycznego układały się w całość, kształtowały późniejszą wrażliwość, o czym z pewnością nie mieli wówczas pojęcia moi poloniści, literaccy puryści, ani historycy literatury biorący udział w układaniu szkolnych podręczników. Może to i lepiej?

T.S. Eliot

„Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka”

Chodźmy więc, ty i ja,
Skoro wieczór na niebie rozpostarty trwa
Jak pacjent odurzony eterem na stole;
Chodźmy, przez jakieś na pół wyludnione zaułki,
Gdzie czają się pomruki
Bezsennych nocy w tanich hotelikach,
Wciąż jakieś restauracja skorupami zgrzyta:
Uliczki ciągną się jak nudny wykład,
Chytry w zamysłach
Doprowadzania ciebie do tych ciągłych pytań…
O, nie pytaj „co to?”,
Chodźmy już na tę wizytę.

W salonie, gdzie kobiet przechadza się wiele,
Rozmowa o Michale Aniele.

Żółta mgła, co ociera się grzbietem o szyby,
Żółty dym, co ociera się mordą o szyby,
Wsuwa język w zakątki wieczoru,
Pełza po mokrym bruku i bajorach,
Sadzę kominów zbiera na odwłoku,
Wciska się pod balkon, podrywa do skoku,
A widząc, że cicha noc październikowa,
Zwija się wokół domu i zasypia.
I to zaiste będzie czas
Dla żółtych dymów rozsnutych wzdłuż ulic,
Ocierających odwłoki o szyby;
I będzie czas, i będzie czas,
Bym przygotował twarz
Na spotkanie tych twarzy, które ty widujesz;
Będzie czas, by zabijać i tworzyć,
Czas na działanie i czas rąk,
Które nad twoim talerzem unoszą i ronią pytania,
Czas dla ciebie i czas dla mnie,
A przecież czas na sto niezdecydowań,
Na sto spostrzeżeń i sprostowań,
Zanim podadzą herbatę.

W salonie, gdzie kobiet przechadza się wiele,
Rozmowa o Michale Aniele.

I to zaiste będzie czas,
Żebym pomyślał: „Czy ja się ośmielę?”
„Czy ja się ośmielę?”
Czas, by odwrócić się i zejść ze schodów
Z łysą plamką na głowie –
[Powiedzą: „Jakże jemu włosy zrzedły!”]
Mój żakiet i sztywny kołnierzyk pod brodą,
Krawat drogi a skromny, zwykłą szpilką spięty –
[Powiedzą: „Ależ jemu ręce i nogi zeszczuplały!”]
Czy ja się ośmielę
Niepokoić wszechświat?
W minucie znajdzie się czas,
By postanowić i sprostować
To, co minuta odmieni.

Bo poznałem już wszystkie, znam je wszystkie –
Popołudnia, ranki i wieczory,
Przemierzyłem swe życie łyżeczką od kawy
Znam głosy zamierające zamierającym tonem
Cichszym niźli muzyka z tamtego salonu.
Jakże się więc ośmielę?

I poznałem już oczy, znam je wszystkie –
Oczy, co się utwierdzą w ułożonym zdaniu,
I skoro jestem przytwierdzony, przybity szpilką,
Skoro przyszpilony wiję się na ścianie,
Więc jak zacznę
Wypluwać niedopałki dni mojego życia?
I jakże się ośmielę?

I poznałem już ręce, znam je wszystkie –
Ręce w bransoletkach, ręce nagie, białe
[Ale pod światło widać lekki, ciemny puszek!]
Czy dlatego odbiegam myślami,
Że perfumą tak pachnie aksamit?
Ręce o stół oparte lub owinięte szalem.
Więc ośmielić się muszę?
I jakże zacznę?
……………………………………………….

Czy powiem, że szedłem o zmroku wzdłuż murów
I patrzyłem, jak dymy unoszą się z fajek
Samotnych ludzi wychylonych z okien?...

Byłbym parą drapieżnych pazurów,
Umykających po cichym dnie morza.

…………………………………………………

Popołudnie, wieczór, drzemie tak spokojnie!
Wygładzony długimi palcami,
Jest uśpiony…zmęczony…albo może kłamie,
Wyciągnięty na podłodze przy tobie i przy mnie.
Czyżbym teraz, po herbacie, po ciastkach i lodach
Znalazł siłę, by przemóc chwilę tej słabości?
Lecz chociaż się modliłem i płakałem,
Chociaż płakałem i pościłem znojnie,
Choć widziałem mą głowę [nieco wyłysiałą] wniesioną na półmisku,
Nie zostałem prorokiem – nie ma tu nic wielkiego;
Przebłysk własnej wielkości ujrzałem na chwilę
I ujrzałem, jak odwieczny Sługa z chichotem podaje mi płaszcz:
I, krótko mówiąc, mocno się przeraziłem.

Zresztą, czy warto o tym choćby wspomnieć,
Po konfiturach i herbacie,
Wśród porcelany, wśród rozmów o tobie i o mnie,
Czy warto
Do takich spraw zabierać się z uśmiechem,
Ściskać wszechświat do rozmiarów gałki
I toczyć ją do nieodpartych pytań,
Mówić: „Jam Łazarz, powracam z krainy śmierci,
By wam powiedzieć wszystko, wszystko powiem –
Jeśli ktoś, kładąc poduszkę pod głowę,
Mówi: „To nie jest to, o czym myślałam,
To nie to, całkiem”.

Zresztą, czy warto o tym choćby wspomnieć,
Czy warto
Po tych zachodach słońca, podwórkach, zroszonych ulicach,
Po powieściach, herbatach, po wirujących nad ziemią spódnicach –
I po tym, i po tylu jeszcze rzeczach? –
Nie potrafię wyrazić mych myśli!
Lecz, gdyby latarnia magiczna rzuciła nerwy na ekran,
Warto by było słyszeć,
Jak ktoś, poprawiając poduszkę lub odrzucając szale,
Zwróciwszy oczy do okna, mówi:
„To nie to, o czym myślałam,
To nie to wcale”.

Nie! Nie jestem Księciem Hamletem, nikt mnie nie brał za niego;
Jestem członkiem orszaku, tym, który
Uroczystości dodaje powagi,
Zagra w dwóch lub trzech scenach.
Doradzi księciu, jest do usług,
Skwapliwie spełnia polecenia,
Jest polityczny, przezorny, dbały o każdy szczegół,
Pełen wzniosłych maksym, ale trochę tępy,
Czasem zaiste, prawie śmieszny –
Prawie, czasem, Błazen –

Starzeję się…starzeję…
Niedługo mankiety u spodni podwinę.
Może sobie rozdział zrobię z tyłu głowy?
Czy ośmielę się zjeść brzoskwinię?
Będę przechadzał się wzdłuż morza w spodniach z białej flaneli.
Słyszałem śpiewy topielic.

Nie sądzę, aby kiedyś miały śpiewać do mnie.

Widziałem, jak w morze jechały na fali,
Białe włosy na grzbietach bałwanów czesały,
Kiedy wiatr targał grzywy wód czarnych i białych.

Wtedy się po morskich salach przechadzali,
Przez wodnice w brunatne glony uwieńczeni,
Aż zbudziły nas ludzkie głosy, i toniemy…

(w przekładzie Władysława Dulęby )

czwartek, 3 czerwca 2010

Złoty Środek Poezji 2010 - program festiwalu i werdykt

Program VI Festiwalu "Złoty Środek Poezji" "język ucho i oko - korespondencje poezji" Kutno 2010 http://www.kdk.art.pl/
Łódź: 25 czerwca 2010 (piątek) - Łódzki Dom Kultury
17.00 - Poeci czytają wiersze: Wiesław Przybyła, Wojciech Kądziela, Dorota Filipczak, Karol Maliszewski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Kutno: 26 czerwca 2010 - Plac Wolności
10.00 - V Otwarty Konkurs Jednego Wiersza . Jury: Wojciech Kass, Marek Czuku i Iza Kawczyńska
13.00 - Korespondencje: Poezja i plastyka - wystąpienie prof. Andrzeja Mariana Bartczaka - Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi
13.45 - Prezentacja instalacji inspirowanych poezją
16.00 - Poeci z Białorusi: Andrej Chadanowicz i Andrej Adamowicz - spotkanie prowadzi Bohdan Zadura, poeta, tłumacz,redaktor naczelny miesięcznika "Twórczość"
18.00 - Rozstrzygnięcie VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji"na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009. Organizator: ŚSSK Środek- Willa Troczewskiego
18.30 - Ściana Poetów: odsłonięcie muralu do wiersza z najlepszej poetyckiej książki?debiutanta roku 2009. Organizator: ŚSSK Środek - Park Traugutta19.00 - Jan Polkowski czyta wiersze z tomu pt. "Cantus"
20.30 - Rozstrzygnięcie V Otwartego Konkursu Jednego Wiersza.
21:15 - "Pomiędzy" - koncert zespołu kr39 z Lublina.Muzyka eksperymentalna i śpiew tradycyjny.
Kutno: 27 czerwca 2010 (niedziela) - Plac Wolności
12.00 - Jak pisać o pisaniu. Poezja w pismach literackich - Debata z udziałem redaktorów pism literackich: Maciej Melecki -Arkadia, Dariusz Pado - Nowa Okolica Poetów, Karol Maliszewski - Odra, Paweł Szydeł - Pobocza, Krzysztof Kuczkowski - Topos, Bohdan Zadura - Twórczość, Krzysztof Bieńkowski - Znaj
16.00 - Korespondencje: Poezja i muzyka - wystąpienie prof. Wojciecha Kudyby z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
17.00 - Rozstrzygnięcie Plebiscytu Poetycka Kostka Wolnego Wyboru18.00 - Wojciech Kass czyta wiersze z nowego tomu pt. "41"
20.00 - "Nitki" - Tatiana Bielanohaja - recital pieśniarki z Białorusi
21.00 - "Światło w oczy" Piotr Dąbrówka - koncert poezji śpiewanej

Werdykt jury VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji"
na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009 pod patronatem Dwumiesięcznika Literackiego TOPOS
Jury VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji" na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009 - organizowanego przez Środkowoeuropejskie Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne ŚRODEK składzie: Karol Maliszewski przewodniczący, Artur Fryz, Wojciech Kudyba, Krzysztof Kuczkowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki po przeczytaniu 38 debiutanckich książek poetyckich nadesłanych na konkurs i spełniających warunki regulaminowe ustaliło werdykt w następującym brzmieniu:
Jury postanowiło nagrodzić i wyróżnić następujące książki:
I miejsce:Dawid Majer "Księga grawitacji", Mamiko, Nowa Ruda 2009 - 5000 zł
II miejsce:Anna Wieser "Delta", Wojewódzka Biblioteka Publiczna
i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009 - 3000 zł
III miejsce: Jakobe Mansztajn "Wiedeński high life", Stowarzyszenie Artystyczno -Kulturalne Portret, Olsztyn 2009 - 2000 zł
2 równorzędne wyróżnienia po 1 000 zł każde:
Blanka Rolando "Biała książka", Święty Wojciech, Kraków 2009
Joanna Lech "Zapaść", Poleski Ośrodek Kultury, SPP, Łódź 2009
Oficjalne ogłoszenie wyników Konkursu nastąpi 26 czerwca 2010 r. w Kutnie
podczas VI Festiwalu "Złoty Środek Poezji "
(informacja nadesłana)

Grań - notatka na marginesie

Autor: Piotr Gajda

Ech, te ciężkie dni, które przychodzą i nie chcą tak łatwo odejść. Ubite jak gruda gliny, którą musisz przełknąć i nosić w żołądku całymi tygodniami. Na szczęście istnieją rzeczy, które niwelują ten ciężar, np. płyty The Veils, albo odkryta we własnej biblioteczce książka, o której przez lata nikt nie pamiętał. A w niej rozdział: „Czarne poezje przeklętych poetów” i fragmenty zapisków Henryka Wolniaka: „Pamiętam Wojaczka jako trzymającego się na nogach i jako padającego. Trzymał się ponoć po wypiciu litra spirytusu! W obydwu wypadkach był sympatyczny (…). Wojaczek padający nie był wówczas agresywny. Stanie się to dopiero z czasem, kiedy obrośnie w pióra, wówczas zacznie wychodzić przez oszklone okna, a nawet skakać z pięter, rozbijać klientom kawiarń czoła, a podróżnych wyglądających przez okna pociągów uczyć pięścią, pospiesznie alfabetu. Wojaczka agresywnego trudno było lubić”. Sam Wojaczek, podobnie jak i Stachura uważał, że w poezji nie ma miejsca na rozłączność życia i liryki. Tadeusz Mieszkowski pisał o Stachurze: „Czym dla rolnika jest ziemia, tym dla Stachury literatura, pisanie. To jest styl życia. Pisze o tym, czym żyje. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się spotkać takie prawdziwe przystawanie, a nawet utożsamienie się tych dwu elementów”. Owa ukryta za toposem poety przeklętego nadwrażliwość jest jednocześnie darem i przekleństwem. Nieprzystawalność do zastanego świata tworzy niezgodę na panujące nim reguły. Jednocześnie podkreśla odrębność i przekreśla szanse na całkowite poddanie się mechanizmom, które napędzają rzeczywistość. Poeta wciąż funkcjonuje obok niej, dziś nie mając już szans nawet na własne przekleństwo – za dużo wiadomości, za mało wrażliwości na poezję. Kilkadziesiąt lat temu Stefan Bratkowski tak wspominał Andrzeja Bursę: „Był chłopcem niezwykłym, bo chciał jak najdłużej być dzieckiem. Bywał tylko zmuszany do dorosłości. Chronił w sobie dziecko, budując mur, wzrastał w nim wiek dojrzały. Chłopcy zwykle się uodparniają, niezwykli biorą w skórę, są bezradni wobec tego brudu życia dorosłych”. Podobnie wspominano Ryszarda Milczewskiego-Bruna: „Apodyktyczny i impulsywny, bezgranicznie ufny. Skrzywdzony zdobywał się na gorzki dowcip, przypominający naiwną gestykulację Chaplina. Przed laty opuścił swój dom, żonę, dwoje dzieci, świadomie rozpoczynając koczowniczy tryb życia”. Wróćmy jeszcze do Tadeusza Mieszkowskiego i do Stachury: „Jego pisanie było jego życiem. Zbyt pisał sobą, żeby starczyło mu tego pisania na długo. W takim świecie trudne, a nawet niemożliwe jest zachowanie na dłuższą metę takiej absolutnej autonomii, takiej chemicznej czystości i odrębności doświadczeń, uczuć, wrażeń, przeżyć. Świat jest zbyt nachalny dla takich natur jak Stachura. Stachura nie miał w sobie nic, co mógłby przeciwstawić światu. Mógł mu wszystko dać. Ale nie mógł w niczym na niego liczyć”. Krzysztof Karasek dawno temu wręcz oskarżał rówieśników Wojaczka z wrocławskiego środowiska literackiego: „Trzeba wreszcie i tę prawdę z siebie wykrztusić, że Wojaczek żył we Wrocławiu jak na pustyni, że nie było obok niego, w otaczającym go środowisku człowieka (…), że nie mógł żyć we Wrocławiu, ponieważ nie było w nim miejsca dla niego. Ponieważ wśród wrocławskich rówieśników nie znalazł człowieka, o którego skowyt rozlega się w całej jego twórczości”. Znamienne, że ostatecznym elementem powyższych „życio-mitów” niemal zawsze jest śmierć, która dotyka przecież twórców odważnych i pełnych życia, chociaż nieustannie zmagających się z własnym życiem, stawiającymi mu czoło. Tak, jakby nagła śmierć, samobójstwo lub inne przypadki nagłego, lecz zapowiedzianego zgonu chroniły przed wewnętrznym wyjałowieniem, były przed nim jedynym ratunkiem. Maciej Chrzanowski (w książce „A. Bursa. Czas, twórczość, mit, z której pochodzą wszystkie użyte przeze mnie cytaty) zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę: „(W micie) nigdy nie bywa analizowane znaczenie śmierci dla najbliższych poety. W ogóle nie mówi się w nim o domu (ten ostatni wyklucza wędrowanie), rodzinie, dzieciach czy miłości. Wszystko to winno być porzucone w imię sztuki i wolności”. We współczesnej poezji nie spotyka się już poetów przeklętych. Bo wszyscy wymarli już wówczas, kiedy w ogóle takie wymarcie było jeszcze możliwe. Zostali tylko Ci „minimalnie” medialni (przynajmniej rozpoznawalni we własnym środowisku) lub niemedialni wcale, wszyscy jednakowo mało rozpoznawalni dla przeciętnego człowieka. Mit poetycki nie istnieje, topos poety przeklętego nic już nie znaczy. Sztuka znalazła się na marginesie życia, ma za nim wyznaczone miejsce, gdzie robi się wyłącznie szybkie notatki, albo nic nieznaczące adnotacje. I dobrze. Niech każdy z nas biegnie po zboczu w stronę grani, lub się od niej oddala na swój własny sposób i użytek. W kompletnej ciszy, słysząc wyraźnie wyłącznie własny oddech.

niedziela, 30 maja 2010

Biegnące pardwy


Autor: Krzysztof Kleszcz

IZABELA KAWCZYŃSKA „Largo”, Biblioteka Galerii Literackiej MBWA Olkusz, Biblioteka Frazy, 2009.

Czytając poezję konfesyjną trzeba mieć świadomość, że oglądamy nawet nie czyjąś nagość, a wnętrze duszy. Zaproszenie do intymnych zwierzeń nie jest kierowane do wszystkich. Trzeba poprzebywać w ciemności, pozwolić oku na akomodację.
Nie bać się już wszędobylskiej: krwi czy rtęci. Trzeba być gotowym na intymny świat - bosych stóp i szorstkich traw. Na tym poziomie przekazu trzeba mówić tym samym językiem, być przygotowanym na gęstą metaforę, przeskok w świat pozarealny. Wkraczasz do mojego snu, nie pytaj mnie o każde słowo, chłoń klimat, nie szukaj reguł.

Poezja współczesna różni się od poezji lat 30-tych. Zmienił się styl i język. Bywa, że w wierszach są płaskie dowcipy, publicystyka, prowokacja, ironia - dystans.
W poezji Kawczyńskiej wszystko jest serio, wersy tłoczą żywą krew. Znalazłem u niej tą samą intensywność i niesamowitość co w poezji Zuzanny Ginczanki (zapomnianej przez podręczniki i antologie, niezwykłej poetki żydowskiego pochodzenia, tragicznie zmarłej w czasie II Wojny Światowej). Nie znam niestety antologii "Solistki", ale to, że nie ma tam Kawczyńskiej, już wiem, że czyni obraz kobiecej poezji niepełnym.

"Rozżarzony płomieniami barw dziki ogród tkwi w ziemi jak lont, przytknij czerwień gorącą jak ogień, i wybuchnie ziemia petardą" ("Ucieczka" z tomu "Udźwignąć własne szczęście"). Przyroda - "pyszny paw z kolorowej emalii" i kobieta uzbrojona w płeć przygotowana do walki "patrzę w luster stojące stawy i wypływam z nich jak topielec, oczy badam dłonią wylękłą i wyczuwam twardy oczodół". "Płaczę z żalu, całuję w usta, śmiechem parskam i marszczę brew, tylko życie mi w życiu zostaje, by o śmierci zapomnieć na śmierć." Tak pisała Ginczanka, tak tańczyli Eros i Thanatos.
"Pod opalonym naskórkiem krew podrażniona boli, w krętych opętlach tętnic życie wylewa wisłą, w cienki nabłonek wargi ciśnie się krwawo półkolem,rumieńcem zgrzanych policzków w manifest chce mi wytrysnąć - cieszę się: życie!(wykrzyknik); oddechom daję posłuch, że niby: lat siedemnaście, że niby: jestem szczęśliwa, a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (mam w sobie śmierć nieuchronną jak igła krążąca w żyłach) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać". („Fizjologia”)
"My ...Chaos leszczyn rozchełstanych po deszczu pachnie tłustych orzechów miazgą, krowy rodzą w parnym powietrzu po oborach płonących jak gwiazdy. - O porzeczki i zboża źrałe soczystości wzbierająca w wylew, o wilczyce karmiące małe, oczy wilczyc słodkie jak lilie! Ścieka żywic miodna pasieczność, wymię kozie ciąży jak dynia - - płynie białe mleko jak wieczność w macierzyńskiej piersi świątyniach."(„Dziewictwo”)

Konfesyjna poezja Ginczanki zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie mniejsze poezja Izy.

Jej pierwszy tomik "Luna i pies. Solarna soldateska" zdobył II Nagrodę w konkursie "Złoty Środek Poezji". W nowej książce powracają niektóre toposy, zwraca uwagę natomiast krótsza fraza (być może to efekt redakcji Łukasza Jarosza). Pozostał język - pełen intensywności, gęstej metaforyki oraz klimat sennych fantasmagorii: "Jeśli zmrużyć oczy, gwiazdy rozlewają się jak rtęć. Kapią." ("Czerwiec"). Frazy nasiąknięte są bólem "Pieśń płynęła z rany" ("Ciężar").

Nietrudno wyczytać, że autorka zamieszkuje prowincję. Jej wiersze zasiedla bowiem całkiem niezły zwierzyniec: sarny, pardwy, trutnie, sowa, pies, kraby, trzmiele, nietoperze oraz "rozchełstany ogród". To odludzie kapiące płcią, w którym Słońce ma "zaprawione żółcią oko", a "Las dzierży chrobot".

Dość znamienne jest porównanie astronomicznych metafor Ginczanki: ”ja – jedyna wiadoma ziemia pośród martwo krążących planet” („Ucieczka”), i Kawczyńskiej: „Teraz jestem wymarłą planetą dojrzałą w swej barwie. („Nowa mitologia”).

Dwa wiersze "Miasta" i "L.A."wyłamują się z tej wiejskiej scenerii i wyrażają rozczarowanie wschodem i zachodem. Nowy Jork świeci brudem, Los Angeles kapie seksem...

Wszędzie sporo jest erotyki, nie ma tu żadnego tabu: "Słowa dźwigają woń potu i krwi". Podmiot liryczny wypisał się ze świata, urządza sobie swój - na pograniczu realu i poza nim. Czuje się zagubiony, zdradzony, niedopasowany, niespełniony, samotny.
"Za rogiem czeka mężczyzna. Dzierży blask w dłoni. Jeśli to nóż, boisz się bardziej", "Ciało leniwe jak truteń", "Grążele odstają od tafli jak narośl" ("Przezimowanie"), "Ryby prężyły ciała, grube niczym lingam" ("Luna"), "ptaki gotowe dziobać i dziobać". Dramat tego wyobcowania narasta z każdym wierszem: "Tutaj maluje się framugi, nie usta,(...)" („Ślady”), "Wziąć mężczyznę, jak się bierze tabletkę od bólu brzucha albo głowy."(„Lunetarium”),
by w wierszu "Milcząc" osiągnąć największą intensywność. Cytat z tekstu Św.Pawła z Tarsu kończy się w połowie zdania. Zamiast "A miłości bym nie miał..." następuje koszmarna wyliczanka: pejcz, świst, nóż, popiół.

W tych wierszach się grzęźnie. Opisana bezradność może zakłuć w serce: "Pardwy biegną ku nam jak nieszczęścia", "Odnaleźć w sobie spokój zwierząt, które ufając zmartwychwstaniu, szykują płytkie norki grobów", "Powinnam płakać. I płakałam."

W tej niewielkiej formatem książce sporo jest wielkich fraz, które oddziałują na wyobraźnię niczym obrazy Boscha albo Beksińskiego: "Śmierć jest dziewicą, pojawia się nagle, odziana w biel, śnięta i senna. Trzyma w ramionach czarną małpę.", "Drzewo na którym wisisz, rodzi owoc", "Nocami wpychali w dziewice krew. Wiedzieli. Minie. Musi minąć.", „Towarzyszył nam lot nietoperzy. Welwet skrzydeł powoływał niebo i niebo rosło, gotowe przystąpić”. "Księżyc wtacza się w antrakcie, pijany i wzdęty."

Niepokój płci, miłość jak atak epilepsji: "Byliśmy młodzi. Dół był głęboki i chcieliśmy skoczyć.” Wraca się do tej książki, przyśni się.

piątek, 28 maja 2010

Maj w maju











Autor: Piotr Gajda

Chociaż lekko spóźnieni (przebić się autem w godzinach popołudniowych z Widzewa na Polesie nie jest łatwo), to jednak ostatecznie dotarliśmy z Tomkiem Bąkiem na spotkanie z poetą Bronisławem Majem w Poleskim Ośrodku Sztuki. Było warto. Bronisław Maj, mimo że poetycko „nieczynny” od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, wciąż dysponuje dorobkiem, który stworzył w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych. I właśnie ten prezentował licznie zgromadzonej publiczności. Jak sam mówi: „wiersze do niego przestały przychodzić, a samą sprawnością w ich pisaniu, nie chce się już posługiwać”. Prowadzący spotkanie Jerzy Jarniewicz od razu celnie „zdiagnozował” stan poetycki poety nazywając go „głębokim poetą lirycznym”, „poetą półcienia”. Równie łatwo przyznał się do tych określeń sam Bronisław Maj za pomocą zaprezentowania pokaźnej ilości wierszy „lirycznie smutnych”. Ale ten wieczór nie był smutny. Świetny kontakt poety z publicznością, mnóstwo krakowsko-łódzkich anegdot, dyskretne prowadzenie Jerzego Jarniewicza, wszystko to razem spowodowało, że spotkanie z Bronisławem Majem uważam za najlepsze z tych, w których dotąd mogłem w Łodzi uczestniczyć, i którego nawet "słynny" Henryk Zasławski nie był w stanie skutecznie zakłócić. Na koniec wieczoru Bronisław Maj, człowiek o inklinacjach rockowych, na „umówiony” sygnał Jerzego Jarniewicza odczytał swój wspomnieniowy felieton opublikowany w „NaGłosie” o koncercie zespołu The Animals w Łodzi, w roku 1965, na który musiał z nadmiaru czułości rodzicielskiej udać się z własnym ojcem. Rzecz tak zabawną i napisaną tak lekkim piórem, że przypomniałem sobie swój pierwszy „wielki” koncert, i oto już unosiłem się nad sufitem Poleskiego Ośrodka Kultury, bez (AAA) aplikowania i absorpcji absolutnie żadnych środków halucygennych, albo zmiękczających (jaźń). Za co obu Panom serdecznie dziękuję!

Łódź się cementuje



















Autor: Piotr Gajda

27 maja 2010 r. (czwartek) o 20:00 w Poleskim Ośrodku Sztuki, po spotkaniu autorskim Bronisława Maja, odbyło się spotkanie założycielskie Towarzystwa Literackiego w Łodzi.

Celem Towarzystwa jest m.in: kultywowanie tradycji literackich i artystycznych ziemi łódzkiej, aktywizowanie i integrowanie literackiego, kulturalnego i humanistycznego środowiska ziemi łódzkiej, tworzenie warunków dla rozwoju osobowości, formacji, grup i ruchów literackich, artystycznych i społeczno-kulturalnych związanych z ziemią łódzką, inicjowanie oraz wspieranie wszelkich działań na rzecz sztuki słowa i życia literackiego w Polsce, zwłaszcza w zakresie tworzenia ram prawnych i materialnych dla uprawiania i upowszechniania literatury oraz sztuk z nią powiązanych, kształtowanie przyjaznej dla rozwoju kultury polityki władz państwowych i samorządowych, umacnianie więzi między osobami i instytucjami zainteresowanymi kulturą, literaturą i jej promowaniem,

Towarzystwo zrealizuje swoje cele między innymi poprzez: samodzielne lub we współpracy z innymi instytucjami organizowanie dyskusji, odczytów, wykładów, wystaw, konkursów, zjazdów, konferencji, sympozjów, plenerów, warsztatów, kursów, festiwali, koncertów, szkoleń, ankiet itp., publikowanie dzieł z zakresu literatury, literaturoznawstwa i humanistyki, zwłaszcza w postaci czasopism i książek, także w formie elektronicznej i z wykorzystaniem wszelkich innych, nowoczesnych nośników multimedialnych, realizowanie zadań publicznych (w tym samorządowych, państwowych i unijnych programów operacyjnych) zgodnie z celami Stowarzyszenia, a także współprowadzenie z odpowiednimi władzami samorządowymi na zasadach umowy wojewódzkich, gminnych i miejskich instytucji kultury o profilu związanym z celami i ideami Stowarzyszenia, prowadzenie i wspieranie programów pomocy pisarzom, badaczom literatury, animatorom życia literackiego i wydawcom przede wszystkim poprzez stypendia, subwencje i dotacje celowe.

Zebranie założycielskie było pierwszym krokiem na drodze rejestracji wspomnianego Stowarzyszenia. Projekt ten jest rozwinięciem idei Koła Młodych („mŁodzi literackiej”) działającej dotąd przy łódzkim oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i redagującej Kwartalnik Artystyczno-Literacki „Arterie”. W spotkaniu założycielskim wzięli udział: Katarzyna Knapik-Gawin, Ela Dul, Agnieszka Kowalska-Owczarek, Bogumiła Jęcek, Rafał Gawin, Michał Murowaniecki, Przemysław Owczarek, Andrzej Strąk, Zdzisław Jaskuła, Monika Mosiewicz, Tomasz Bąk, Michał Świątek, Robert Miniak, Piotr Gajda, Jerzy Jarniewicz, Kacper Płusa.

Według statutu Stowarzyszenia jego członkiem może zostać każdy, kto legitymuje się dorobkiem w zakresie oryginalnej lub przekładowej twórczości literackiej, a także osoby wyróżniające się w poświęconych literaturze i sztuce dziedzinach działalności naukowej, krytycznej, edytorskiej, dydaktycznej, popularyzatorskiej, animatorskiej, menadżerskiej, społecznej itp.

Fabryka konserw



















Autor: Piotr Gajda



W „8 Arkuszu Odry” ukazała się kolejna recenzja „Hostelu” autorstwa, tu cytat z Witkowskiego i Sadulskiego: „świeżego nadwornego rzeźnika - Filipa Fidlera”. „Rzeźnik Filip” obok mojej, uporał się także z „półtuszami” Kacpra Bartczaka, Piotra Cielesza i Marka Lobo Wojciechowskiego. Smakoszy krwistych befsztyków z czterdziestoletniego mięsa w puszce zapraszam do konsumpcji.

czwartek, 27 maja 2010

Poezja, jej suche oko


Autor: Krzysztof Kleszcz


„PEŁNE MORZE” – Wojciech Bonowicz, Biuro Literackie 2006.

Wojciech Bonowicz ma swoją rubrykę z felietonami w „Tygodniku Powszechnym”, napisał książkę o ks. Tischnerze, a także kilka tomików poezji. Jego „Pełne morze”, za które zdobył Nagrodę Literacką Gdynia, trafiło w moje ręce dopiero niedawno, tuż przed premierą nowej książki pt. "Polskie znaki".

Czytając werdykty i laudacje bywa, że powątpiewa się z góry, że książka rzeczywiście warta jest splendoru. Wybierając wiersze na chybił trafił – potknąłem się o dopełniaczowe metafory „ciężka głowa dymu”, „brudny śnieg zdrady”, „złoty kurz nadziei”, o niejasne frazy, w których „sens znowu wklęsł” (np. „Deszczu mój! W naszej straży byłbyś ostatnim.”, „Wysłać i zadzwonić że jaka jest sprawa. A także odświeżyć się przypomnieć by także potwierdzić że się zajmowało”). Ale potem przyszła uważna lektura i znalazłem „polanę w lesie”.

„Wiersz o wierszu” to podobno spalony temat. A przekonał mnie do książki: „Wiersz najpierw zamyka cię w sobie.”, ”Bezbronny pogodzony nie oddychasz. Wiersz nie pozwala”.
Bo czy to „co wyprawia z nami poezja” nie daje nam czasem prawdziwego szczęścia, nowego życia? „W końcu wiersz otworzy się. Kamień wypuści cię: kartkę papieru która zacznie oddychać.” („Noc”)

Nieprzypadkiem na początkowych kartach książki pojawiają się Emil Cioran i Alfred Kubin. Obaj mieli specyficzne spojrzenie na twórczość: "Pisanie to terapia fikcją słów. Tworzyć! Przelewać swą depresję, schizofrenię na papier, swoją ciemność, ból. " To właśnie pod mottem od Kubina znajduje się niezwykła fraza: „Przykłada usta do piasku. Czeka aż piasek odwzajemni pocałunek.”(„Miasta wschodu”)

„To nie duch tchnie, to raczej ziemia woła” – pisze Bonowicz w „Dyskusji zamkniętej”, zapowiadając nam „suchy chleb wiersza”, odmawiając nam marcepanów.
Zatem: ból, Bóg i szatan, czyściec, a wszystko to w języku biblijnej paraboli. Lekki temat tylko z rzadka np. w wierszu o twardzielach celna fraza: „chcą mieć swoje pięć minut w każdym ciele”(„Kronika”)

W wierszu „Region”, który wydaje mi się najważniejszy w książce, Bonowicz definiuje poezję: to „Pieśń uciekinierów, spłoszonych krwią bagna”. Pieśń ta musi być dzika, nieszczęśliwa i ma mieć „suche oko”. I rzeczywiście emocje w wierszach są wygaszone. Mam wrażenie, że powstały przez zmazywanie niedoskonałych wersów, czasem ostają się jeno puenty.
Jakieś podobieństwa? „Podróżnicy śmierci” z frazą „Kryją się w pismach jak w schronach” mają w sobie coś z poezji Herberta. „Niedobre wie” zaś przypominają mi piosenkę Świetlików „Złe mi się śni”

Jeśli wiersze Bonowicza są religijne, to nawracają nas takimi frazami: „Mój umysł zelżały: jak gruszka, która od ciągłego sprawdzania czy zmiękła rzeczywiście robi się miękka.” („Elel”), „Bóg nie ma już tego listu: drze o co prosimy(...) wymazuje uprzejmie wyznania które dyktowała młodość i naiwna wiara.” („Przebaczenie”).

Tytułowe „Pełne morze” to szczęście znalezione w bólu i trudzie. Czy ten wiersz rzeczywiście potrzebuje więcej słów? „Jeszcze przez chwilę siedzi w cieple / wśród rozrzuconych ubrań. / Myśląc o ojcu którego tu przed chwilą kąpał.”

Zaskoczył mnie podmiot liryczny w ostatnim wierszu pt. „Latający bohater” (lot jak zapowiedź raju). Wobec widzianego z okien samolotu: wschodu słońca, ludzi, którzy przypominają rząd wojowników, „dżemu na szyi tej ślicznej pani co tak się godnie nosi”, podmiot liryczny wyraźnie się wzrusza. Jego oko przestaje być suche.


niedziela, 23 maja 2010

"Aubade Triste" - dwie recenzje

Pozwalam sobie "zaszczepić" na naszym blogu "ciała obce", dwie recenzje z "zewnątrz". Dotyczą one ważnego z mojego punktu widzenia debiutu poety, o którym na pewno nie będzie można niczego przeczytać na stronach "Biura Literackiego"... Paweł Podlipniak, "Aubade Triste"! Wprost z Radomia, czyli spogladając na "aktualną" mapę współczesnej poezji polskiej, całkiem znikąd... (Piotr)


Niepokoi mnie słowo „kruchość” – o tomie wierszy Pawła Podlipniaka "Aubade triste".

Ewa Kołodziejczyk

Tom wierszy Aubade triste zachęca do postawienia kilku pytań. Pierwsze dotyczyłoby tytułu zbioru. Zawiera on nazwę gatunku liryki prowansalskiej, z powodzeniem uprawianego później w poezji anglosaskiej, w wieku XX na przykład przez Philipa Larkina, którego Paweł Podlipniak chętnie czyta. W polskiej literaturze aubadę napotkamy najczęściej w przekładzie poezji języka angielskiego, dominującej dziś jako źródło oddziaływania. Czy także Podlipniakowi twórczość anglosaska dostarcza najwięcej inspiracji? Warto przypomnieć etymologię słowa aubade. Oznacza ono dokładnie kocią muzykę, a zaprojektowana przez autora okładka tomu z czarnym kotem odbijającym się w snopie światła wyraźnie ten trop uwiarygodnia. Na marginesie: obraz czarnego kota jako figury pecha, ale i magii, w nieomal Heideggerowskim prześwicie daje do myślenia...
Już tytuł i okładka zbioru – jako zaproponowana forma autoprezentacji – podsuwają jeden z wielu możliwych kierunków jego odczytywania. Jakim chce się Podlipniak zaprezentować, jak chce, żeby go postrzegano? Z tego pytania wynika kolejne – o to, kto w tych wierszach – jeśli założyć, że poezja jest zachętą do współmyślenia i do współodczuwania – mówi, kto i po co pragnie zatrzymać naszą uwagę? Na to pytanie niejako z definicji nie ma odpowiedzi. I nie dlatego, że – jak każdy dobry poeta – Podlipniak ukrywa się w sprzeczności. Rzecz w tym, że są to antynomie na nasze czasy i idzie nie tylko o zarysowanie kłopotów, z jakimi zmaga się jego bohater, ale również o mnożenie sprzeczności, tak by ostatecznie wymknąć się czytelnikowi. Jeśli bowiem stwierdzę, że dostrzegam w Podlipniaku czystego liryka o subtelnej wrażliwości, skłonnego do czułej i intymnej mowy poetyckiej, natychmiast natknę się na zaprzeczenie tej intuicji w obrazie kociej muzyki, w przejawach autoironii i autodeprecjacji, w koncepcie, paradoksie i celnej poincie. Zbudujcie mój obraz poprzez wybór elementów, które wam podsuwam - zdaje się zachęcać poeta. Będę, jakim chcecie – ukryty w syntezie przeciwieństw lub po prostu taki, jakim mnie zdołacie rozpoznać. W ten jednak sposób autor może mówić coś więcej. Może za filozofami postmodernizmu wyznawać niewiarę w istnienie silnego podmiotu i – na wzór Johna Ashbery – proponować grę powierzchniowych odbić w salonie krzywych zwierciadeł, jak w wierszu Król owocowych galaretek:

Hej, jestem królem owocowych galaretek
tego, co półprzejrzyste i stanowi wejście
pomiędzy obce dykcje, stępione języki,
słowa, w których na chwilę zastyga zdumienie.

Hej, jestem panem kolażowych niepewności,
przyczepiam się zbyt łatwo do powierzchni, sunę,
nie dotykam istoty, sklejam nieporadnie
strzępki nic nieznaczących smaków i obrazków.

Może – inaczej – sygnalizować zasadnicze kłopoty z istnieniem, z tożsamością. Jeszcze inaczej – czując się nieprzygotowanym na odsłonięcie w tym tomie – może próbować różnych głosów i odwlekać moment innego spotkania z czytelnikiem. Wszystkie te możliwości uruchamia już pojedynczy wiersz pod tytułem Noli me tangere, w którym czytamy najpierw: „Jest pogoń, żar, i smutek pod jego powierzchnią”, następnie: „Niesie nas ciągle naprzód. Bez wytchnienia. Gładko.”, a na końcu: „Szukam nas po omacku. Szukam bezustannie”.
Praktykowaniu sprzeczności sprzyja kompozycja zbioru. Jest on zbudowany z czterech cykli poprzedzonych mottami: Sztuka tracenia z mottem z wiersza Elizabeth Bishop, Raport ze snów z mottem z Radosława Wiśniewskiego, Noli me tangere z mottem z Dariusza Adamowskiego i Ścieżka na sam koniec opatrzona fragmentem wiersza W.H. Audena. Jak bohater tomu daje się poznać w wielu autoportretach i autokreacjach, tak autor śmiało zarysowuje krąg ważnych dla siebie poetów – od klasyków i klasycystów po twórców znajomych bywalcom internetowych salonów literackich. Ten dobór patronów zbioru jest tyleż jego zaletą, co znakiem naszych czasów, a Podlipniak bardzo bystrym malarzem obyczajów.
Choć w kolejnych cyklach bohater tomu znajduje się w innych sytuacjach, występuje w innych rolach, podejmuje inny temat, w rzeczy samej rozważa kilka pytań, które przewijają się w całym tomie. W cyklu pierwszym jest to upływ czasu, przemijanie, niemożność pogodzenia przeszłości i teraźniejszości, przygotowywanie się na odejście, zniknięcie w porozumieniu ze zmarłymi lub umierającymi. Bohatera widzimy tu często w roli syna. Nie jest tajemnicą, że ćwiczenie się w śmierci rozumianej także jako codzienna akceptacja doświadczenia utraty zbiegło się z odejściem Matki poety, stąd kilkakrotnie wyrażona prośba o pocieszenie w wierszach, których tytuł jest zarazem tytułem całego tomu. Tematem cyklu drugiego jest próba uporania się z żałobą, graniczną sytuacją utraty i śmiercią ujmowaną jako problem egzystencjalny. Sposobem radzenia sobie z naporem rzeczywistości bywa tu sen albo ogólniej: czynność zanurzania się. Zanurzanie się w sen, wodę, noc jest metaforą oddalenia od świata, przeniesienia w inną, może lepszą i prawdziwszą rzeczywistość, oczyszczenia oraz wyparcia negatywnych przeżyć: „Noc jest wtedy, kiedy odpadamy od życia/ na chwilę, pod spód. Mruczymy razem ciepło. (Noc). Odczytane po freudowsku symbolizuje także pragnienie powrotu do łona matki, a tym samym wyraża niezgodę na jej śmierć. Tytuł cyklu Noli me tangere nawiązuje do słów Jezusa wypowiedzianych do Marii Magdaleny po zmartwychwstaniu, słów, które zainspirowały wielu malarzy do przedstawienia tej sceny na obrazach, ołtarzach i freskach. Gra dwojakim tłumaczeniem tego nakazu jako „nie dotykaj mnie” i „nie zatrzymuj mnie” pozwoliła Podlipniakowi zbudować arcyciekawą sytuację dla jego bohatera. Portretuje go w ruchu, a jest to ruch rozumiany jako podróż w przestrzeni, w czasie, w wyobraźni oraz jako dojrzewanie. Pokazuje go także w miłosnej relacji z kobietą, której śmiałość i dotyk przywracają mu smak istnienia. Erotyki Podlipniaka są odważne i odkrywcze, celnie i zmysłowo obrazują dramaturgię uczuć mężczyzny i kobiety, wreszcie są poezją wysokiej próby, gdy idzie o portretowanie miłosnej namiętności. Bohater cyklu – kochanek w miłości doznaje ukojenia i wyzwolenia. Kobieta – figura opiekuńcza także w tej poezji dzieli się z nim siłą życia. Tom Pawła Podlipniaka nie kończy się na szczęście konkluzją o ozdrowieńczej sile miłości. Cykl ostatni Ścieżka na sam koniec przywraca obraz bohatera uwieranego przez świat, niepogodzonego ze sobą. Cykl ten w stosunku do pozostałych jest w największym stopniu poświęcony poezji, zawiera najwięcej wierszy autotematycznych, w których bohater stawia pytania o twórczą tożsamość. Nieprzypadkowo w tej części znajdują się trzy wiersze zatytułowane Huśtawki, bohater powraca także do praktyk autoironicznych i gry z czytelnikiem.
Warto poświęcić nieco uwagi konstrukcji zbioru – zwrócić uwagę na fakt ujęcia wierszy z różnych okresów w cykle tematyczne i nastrojowe, by tworzyły myślowe całości, na to, że jak w skomplikowanych formach muzycznych, w cyklach tych powracają wspólne, choć przetworzone motywy, na piękną frazę poetycką Podlipniaka ujętą w kunsztowne i trudne strofy. Aubade triste dowodzi, że Podlipniak jest czuły na brzmienie, rytm, szczodrze, choć wybrednie gospodaruje bogatym, a zarazem dyskretnym rymem. Mówiąc krótko: jest poetą o wyraźnie ustawionym głosie, sympatyzującym z tymi, którzy za Jackiem Dehnelem cenią kunszt, warsztat, formalne wirtuozostwo. Jeśli podsuwa kolejne wizerunki, przymierza różne maski i przebrania, aranżuje rodzaj literackiej gry w chowanego, czyni to także po to, by ćwiczyć i jednocześnie tworzyć swój styl.
Wspomniana gra wymaga niemało sprawności w rozpoznawaniu jej reguł. Podlipniak oczekuje od czytelnika sporej erudycji w odczytywaniu aluzji, cytatów i kryptocytatów literackich, orientacji w sztukach plastycznych, zamiłowania do kina i różnych gatunków muzyki. Na przykład w wierszu Zawsze na południe nawiązuje do Wyprawy na południe Jacka Dehnela, który z kolei polemizował w swoim tomie z poezją Marcina Świetlickiego. W wierszu Utomlonnyje Sołncem uruchamia skojarzenia z filmem Nikity Michałkowa. W dyptyku Meta–fora medytuje nad poezją, wspominając życie i twórczość Vincenta van Gogha. Aubade triste jest jak potrawa przyrządzona z wybornych składników, dobrze przyprawiona i pięknie podana – jej wyrafinowany smak docenią ci, których kulturalny jadłospis jest na co dzień bogaty i zróżnicowany. Bo to, co na pewno wiemy o bohaterze wierszy Podlipniaka, to że dla zrozumienia i opowiedzenia siebie używa języka kultury w jej wielu dziedzinach, obiegach i idiomach.
Poezja polska XX w. rozwijała się – mówiąc bardzo grubo – w symbiozie dwu tradycji: Peiperowskiej wiary, że wiersze robi się ze słów i Miłoszowskiego wyznania, że skoro jest prawdą, powstaje z podszeptu dajmoniona. Paweł Podlipniak dowodzi, że umie robić poezję ze słów w tym znaczeniu, w jakim ów awangardowy postulat przefiltrowany przez teorię i praktykę postmodernizmu jest dziś aktualny. Jednak autor Aubade triste – choć nie chce tego przyznać w tym tomie – jest moim zdaniem poetą mającym fascynującego dajmoniona. Ten głos wewnętrzny, który nie ulega melodii bezradnych pozytywek chciałabym usłyszeć wyraźniej w jego przyszłym zbiorze wierszy.



* Ewa Kołodziejczyk - Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Zastępca Dyrektora Instytutu Filologiczno-Pedagogicznego Politechniki Radomskiej.

"Smutek sztukmistrza". O wierszach Pawła Podlipniaka.

Anna Spólna


Tom Aubade triste Pawła Podlipniaka jest dopracowany w każdym szczególe. Poczynając od kompozycji, przypominającej mapę nawigacji, poprzez motta naprowadzające na interpretację poszczególnych partii książki, aż do przemyślanej estetyki całości.

Pieśń poranna, śpiewana ze smutkiem...
Tytuł zbioru zaprasza do słuchania, sugerując jednocześnie elegijny ton wyśpiewanej opowieści. Czarna okładka z czarnym kotem w uchylonych drzwiach, nieco przewrotna w swej niejednoznacznej symbolice, wzbudza jednak ostrożność – i słusznie. Uważnie przeczytany, zbiór ujawnia szczególny talent jego autora: wiersze będące dowodem niezwykłej, bardzo przy tym nowoczesnej wrażliwości, skutecznie opierają się sentymentalizmowi. Podlipniak szuka równowagi pomiędzy intymnością śmiałych (i dowcipnych) erotyków czy dramatycznych wierszy o swoich najbliższych, a obroną własnej prywatności. W gruncie rzeczy raczej uchyla drzwi do siebie, niż je otwiera. „Ja” jest w jego liryce czujne i zdystansowane, „ty” – niejednoznaczne, lekko rozmyte, czasem zapraszające do współodczuwania, czasem - wymykające się dookreśleniom. Konwersacyjność tej poezji, wyraźna i angażująca czytelnika, realizuje się poprzez aluzje literackie, nie personalne.

Cztery ścieżki
Ułożenie książki według czterech obmyślonych starannie kręgów tematycznych wprowadza porządek w lekturę tych skomplikowanych, bogatych w odniesienia filozoficzne i literackie utworów; wariacyjność w ich obrębie, niespodziewane wolty tematyczne i chwiejność wpisanych w nie nastrojów uniemożliwia znużenie czy gnuśne zadowolenie czytelnika.
Część pierwsza - Sztuka tracenia – gromadzi wiersze poświęcone umieraniu, zanikaniu, ubywaniu. Odchodzą bliscy ( to śmierć Matki staje się rdzeniem doświadczenia kruchości świata), zmieniają się relacje rodzinne, zamazują wspomnienia, życie traci swą wyrazistość, przechodzi w majak, sen. Stąd tytuł drugiej części – Raport ze snów – w której bohater tomu zdaje relację ze swojej egzystencjalnej bezdomności, ujawnionej w całym dramatyzmie wobec traumy utraty. Śmierć wyrzuca go poza obręb zwykłości, bo, jak pisze francuski antropolog Michel Vovelle „piętno śmiertelności odbija się w naszym pojmowaniu życia”. Intensywne poszukiwanie odpowiedzi o sens odbywa się w zaszyfrowanych wierszach religijnych, którymi są w istocie wszystkie zebrane w tej grupie liryki. Podlipniak wskazuje na rytualizm zbiorowych uniesień, zderzony z prywatnymi lękami ich uczestników; posługuje się dwuznaczną symboliką miodu (jego słodycz, zalepiająca rany, prowadzi do zatonięcia – warto zresztą przypomnieć bogatą tradycję utożsamiania pszczół z królestwem Persefony, tak w mitologii, jak poezji). Oskarżycielską siłę mają w sobie zarówno wiersz Dżizas, jak Paintballs. Najlepsze są powroty – należące do najdojrzalszych w zbiorze. Część trzecia tomu, Noli me tangere, tytułem przewrotnie nawiązująca do Ewangelii, gromadzi intymne wiersze jak zapis miłosnej podróży do prywatnego edenu, który jawi się jako „królestwo, obiecana ziemia,/ bezwstydu, bezbożności i bez zapomnienia”. Erotyki odtwarzają próby zbudowania więzi, wbrew goryczy, lękowi, poczuciu winy. Zastąpienia ciosu - pocałunkiem. Ostatni blok utworów, Ścieżka na sam koniec, najbardziej niejednoznaczny, jest dla mnie przede wszystkim medytacją nad naturą języka: jako (zwykle nieskutecznego lub niewiarygodnego) narzędzia komunikacji, tak w codziennych próbach porozumienia się ze światem, jak w poezji.

Wyzwalanie wyobraźni
Tytuły wielu wierszy tomu sugerują istnienie większych całości, tworzących rozbudowane cykle, z których wyimki tylko opublikowane są w debiutanckim tomie (Huśtawki, Wilki i przebiśniegi, Pociągi, zabawki, Faberże, opatrzone numerami). W ich obrębie prowadzony jest intrygujący wewnętrzny dialog, pozwalający szukać podobieństw na poziomie powtarzających się obrazów. Prostota składni zderzona zostaje z nagłymi zwrotami wyobraźni, co uważam za szczególną wartość tej poezji. Odwaga obrazowania, odrealnianie wycinków rzeczywistości, prowadzące ku niejasnym, symbolicznym skojarzeniom, kryjąca się za nią siła sugestii spokrewniają liryki Podlipniaka z dokonaniami polskich imaginistów, zwłaszcza Romana Honeta:

Lata spalone słońcem jak dzieci na brzegach
rzek, zapomnianych jezior, wciąż ścigają lotną
śmierć ważek i kijanek. Pełzniemy za nimi
Zawieszeni, zastygli, zaczepieni w świetle
jakby było nadzieją. Bezwolni. Zbyt wolni.
(Utomlonnyje Sołncem)

Dziś znowu jesteś. Rzeka znacznie krótsza. Strachy
ja wypełniają ciasno - od brzegu do brzegu.
Będzie nas kołysała, póki nie spłyniemy
śpiąc w ogniu, śniąc wraz z nurtem, wezbrani powodzią.
(Huśtawki II. Rzeka)

Najlepsze wiersze zbioru uderzają w czułe miejsca, bolą - ciąg skojarzeń odsłania dramatyczną ludzką bezdomność, bezradność, prowadzi przez puste miejsca po Kimś (śmierć Matki, umieranie Boga), czymś (miłość tracona, dzieciństwo rozmywające się we wspomnieniach, poczucie wspólnoty, kontrapunktowane smutkiem rozstań). Aubade triste to pustka nie do wypełnienia, której nie unieważni zasypywanie jej słowami, która woła o nową treść, o obecność (czy może Obecność).

Wspólnota głosów
Aubade triste wskazuje na wyraźne, powiedziałabym nawet – świadomie eksponowane - zadomowienie autora w kulturze. Imponuje jego wiedza, oczytanie, swoboda, z jaką porusza się zwłaszcza w anglojęzycznym kręgu nawiązań estetycznych. Poprzez aluzje literackie, mikrocytaty, motta, szersze odwołania kulturowe Podlipniak otwiera swoją poezję, pozwala ją czytać w kontekście dokonań E. Bishop, A. Sexton, P. Larkina (jego Aubade wydaje się szczególnie ważną poetycką inspiracją), W. H. Audena. Wiersze radomskiego poety przywołują pesymizm Eklezjasty, samobójczy gest lidera Nirvany, depresyjne malarstwo późnego van Gogha, poczucie osaczenia, utrwalone w filmie Michałkowa... Toczy się rozmowa zapośredniczona w tekstach kultury, co komplikuje ją – i wzbogaca. Nieco manieryczne wydaje się nadużywanie w tytułach liryków „wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych”. Kryje się za nią, mam wrażenie, pewna kokieteria autora. Książka, jak jej okładka, wyraźnie ma się podobać – ale to ostatecznie jej zaleta, nie wada.

Sztukmistrz
Krystalizowanie się własnego stylu wymaga czasu. Autor Smutnej porannej pieśni trochę chowa się za plecami swoich mistrzów (naśladując w tym bliskiego sobie Jacka Dehnela), musi jeszcze nabrać odwagi w pokazywaniu własnej twarzy. Forma tych wierszy jest już dopracowana, wycyzelowana. Widać staranność, sprawność, niewymuszoną łatwość wyszukanych rymów, kontrolowanego rytmu. Podlipniak udowadnia, jak plastycznym narzędziem jest język, który przylega do myśli, rzadko stawia im opór. Jego liryki bywają bardzo piękne, niektóre – uderzająco prawdziwe. Świetne pointy, przyszpilające uwagę czytelnika, zapadają w pamięć na długo.

Podlipniak żegna się z czytelnikiem grymasem przekory. Zbiór spointowany został bowiem wierszem pozornie błahym, kuglarskim, naprawdę zaś będącym prywatnym manifestem twórczych poszukiwań. Król owocowych galaretek, „władca bakaliowych przyjemności” odsłania tu swój warsztat poetyckiego sztukmistrza, przedzierającego się wśród obcych sobie dykcji, strzępków obrazów i smaków, uległego „melodii/ bezradnych pozytywek”, by za chwilę nadać im własny rytm. Uchyla się w niepowagę, pozornie bagatelizuje swoje poetyckie gesty, żeby autoironicznie koronować się na „pana kolażowych niepewności”. Jakby mówił: przeczytaj raz jeszcze, inaczej, uważniej. Sprawdź, co ukrywam.

Paweł Podlipniak, Aubade triste, Miejska Biblioteka Publiczna w Radomiu, Radom 2010.

* Anna Spólna - Doktor literaturoznawstwa, adiunkt w Instytucie Filologiczno - Pedagogicznym Politechniki Radomskiej. Zajmuje się przede wszystkim polską poezją powojenną (magisterium na UJ z liryki Jacka Podsiadły, doktorat tamże, na temat ewolucji poezji żałobnej na przestrzeni ostatnich 60 lat). Opublikowała szkice krytyczne i recenzje w "Kresach", "Twórczości", stale współpracuje z "Miesięcznikiem Prowincjonalnym"(kilkadziesiąt recenzji dotyczacych najnowszej poezji i prozy polskiej). Jest autorką książki "Nowe Treny? Polska poezja żałobna po II wojnie światowej wobec tradycji literackiej"(2008), w druku duży artykuł "Na skrzyżowaniu głosów. Poezja polska w l. 1989-1999", owoc Jesiennej Akademii Literatury w Radomiu.

czwartek, 20 maja 2010

Nominacje do Nike 2010

Jak słusznie zauważył to „Epid” w komentarzu pod postem o Nagrodzie Literackiej Gdynia, znamy już dwadzieścia książek nominowanych do 14. edycji literackiej nagrody Nike.

Wśród utworów nominowanych do tej prestiżowej nagrody odnaleźć można sześć tomików poezji, sześć książek przynależących do literatury faktu, sześć utworów prozatorskich oraz jeden dramat. Nowy sekretarz nagrody, Juliusz Kurkiewicz, zauważył, że "ten rok okazał się wyjątkowo dobry dla poezji". Nominowane tomiki to: "Czarny kwadrat" Tadeusza Dąbrowskiego (a5), "Dni i noce" Piotra Sommera (Biuro Literackie Wrocław), "Ekran kontrolny" Jacka Dehnela (Biuro Literackie Wrocław), "Intencje codzienne" ks. Jana Sochonia (Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu Rzeszów), "Jasne niejasne" Julii Hartwig (a5), "Powietrze i cień" Piotra Matywieckiego (Wydawnictwo Literackie), "Tutaj" Wisławy Szymborskiej (Znak). Wśród tytułów reprezentujących literaturę faktu znalazły się: "Frascati" Ewy Kuryluk (Wydawnictwo Literackie), "Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu" Magdaleny Grochowskiej (Świat Książki), "Nocni wędrowcy" Wojciecha Jagielskiego (WAB), "Proszę bardzo" Andy Rottenberg (WAB), "Wyspa klucz" Małgorzaty Szejnert (Znak), a także Ryszarda Przybylskiego "Uśmiech Demokryta. Un presque rien" (Sic!). Nominowane utwory prozatorskie to: "Pensjonat" Piotra Pazińskiego (Nisza), "Piaskowa góra" Joanny Bator (WAB), "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk (Wydawnictwo Literackie), "Rzeczy uprzyjemniające. Utopia" Tamary Bołdak-Janowskiej (Borussia), "Walce wolne, walce szybkie" Adama Poprawy (Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu), tom opowiadań Janusza Rudnickiego "Śmierć czeskiego psa" (WAB). I jedyny spośród nominowanych, dramat "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka (słowo/obraz terytoria). Zgodnie z tradycją nazwisko laureata zostanie ogłoszone w pierwszą niedzielę października. Zwycięzca otrzyma czek na 100 tys. zł oraz statuetkę Nike autorstwa Gustawa Zemły. Fundatorami nagrody są "Gazeta Wyborcza" oraz Fundacja Agory.