niedziela, 13 czerwca 2010

Z robalem w nieznane



Autor: Krzysztof Kleszcz

W maju 2010 nakładem poznańskiej oficyny Multikulti ukazała się druga płyta Yazzbot Mazut, w którym gra m.in. Szczepan Kopyt, autor kilku książek poetyckich (m.in. "Sale Sale Sale" - nominowanej do tegorocznej Nagrody Gdynia), zwycięzca Konkursu Poetyckiego im. J.Bierezina w 2004 r.
Yazzbot Mazut to poznański skład, który jako kwintet debiutował w 2008 roku concept-albumem „W pustyni i w puszczy”. Obecnie zespół występuje w składzie: Andrzej Szawara (gitara, elektronika), Lena Romul (saksofon altowy), Piotr Kowalski (perkusja), Szczepan Kopyt (bass, inne). Członkowie określają uprawiany przez siebie gatunek jako "post-jazz (muzyka wielokrotnie improwizowana)".
Jak pisze Paweł Doskocz: "Yazzboci brzmią jak potwór (może dlatego na okładce jest wielki robal?!), ale potworem nie są i warto się zapoznać ich twórczością."

Nie jestem znawcą jazzowych klimatów, szufladka z tym napisem zawiera u mnie jedną pozycję: zespół Miłość (szczególnie płyta z Lesterem Bowie "Talkin' About Life and Death", gdzie oprócz szalonych improwizacji znalazłem genialną przeróbkę "Venus in Furs"), słucham więc Yazzbot Mazut jakbym podróżował w nieznane.

Po więcej informacji:
http://yazzbotmazut.com/index.html
http://myspace.com/yazzbotmazut

sobota, 12 czerwca 2010

Mój wiersz tygodnia (19)


Philip Larkin

Autor: Piotr Gajda

Philip Larkin (1922-1985) - poeta angielski. Po studiach w Oksfordzie, aż do śmierci pracował w zawodzie bibliotekarza. Nigdy nie wyjechał poza granicę Anglii i nigdy się nie ożenił. Jego cała twórczość mieści się w czterech cienkich tomikach wydanych pomiędzy rokiem 1945 a 1974. Pozornie nudna egzystencja starego kawalera i uniwersyteckiego bibliotekarza, nie przeszkodziła mu na ułożonej przez „The Times” liście 50 największych pisarzy brytyjskich po roku 1945, znaleźć się na pierwszym miejscu. Larkin wyprzedza na niej m.in. Orwella, Goldinga, Lessing, Tolkiena, Amisa, Carter, Lewisa i Murdoch.

Dni (Days)

Po co są dni?
W dniach mieści się nasze życie
Jeden po drugim nastają
I budzą nas ze snu.
To w nich ma nam być dobrze:
Gdzie żyć, jeśli nie w dniach?

Ach, znaleźć na to odpowiedź,
A zaraz zjawia się ksiądz
I lekarz – obaj pędzą
W długich płaszczach przez pola.

(w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka)

czwartek, 10 czerwca 2010

Moje życie alternatywne (prequel serialu)



Ryzykant – inżynier Piotr Gajda

Ambitny, utalentowany i lubiany przez załogę. Syn byłego dyrektora Ignacego Gajdy. Zostaje dyrektorem po tym, jak jego poprzednik rezygnuje ze stanowiska. Tak jak ojciec, całe dotychczasowe życie przepracował w „Fabelu”. Nie ma zbyt wielkiego menedżerskiego doświadczenia. Wierzy, że między wymogami planów produkcyjnych oraz potrzebami robotników jest możliwy kompromis. Kiedy na fali wydarzeń grudnia 1970 r. w fabryce wybucha strajk, Gajda przyłącza się do swoich podwładnych. Bezpieczeństwo pracowników jest dla niego ważniejsze od odgórnych nacisków. Dzięki odwadze w podejmowaniu trudnych decyzji Piotr zyskuje powszechny szacunek.Gajda poświęca życie prywatne dla kariery. Nie radzi sobie z domowymi obowiązkami i popada w konflikt z żoną Jolą, córką nieżyjącego dyrektora Wanada. Rozwód wisi na włosku. Gajda jest twardym i dość oschłym facetem, a przy tym introwertykiem. Ma początki nerwicy. Żeby się uspokoić, wędkuje nad jeziorem.

(za: http://www.tvp.pl/seriale/archiwalne/dyrektorzy/)

Zamiast oryginalnej ścieżki dźwiękowej, muzyka zespołu Kult („Wstać!”), duże, białe napisy (ich układ graficzny żywcem zerżnięty ze „Star Wars”) - „Czekanie/ Na nowy dzień/ Wstań! / To znowu nowy dzień / To poranne podróże / Raz krócej, raz dłużej / W obie strony / Przygarbiony, pochylony / Pracujesz dla fabryki / Fabryka żywi i…./ Życie dla fabryki / Śmierć dla fabryki”. Napisy końcowe…

środa, 9 czerwca 2010

III Edycja Festiwalu Literackiego "Literaturomanie"


LITERATUROMANIE 2010
17 – 19 czerwca 2010 r.
Teatr Miejski im. W. Gombrowicza w Gdyni

PROGRAM FESTIWALU

CZWARTEK – 17 CZERWCA

19:00 Autor! Autor!
Spotkanie autorskie z Olgą TOKARCZUK poprowadzi Darek FOKS („Twórczość”).

20:15 Nominacje do „Gdyni” 2010 - POEZJA
Poeci nominowani do Nagrody Literackiej Gdynia przybliżają swoje tomiki w rozmowie z Jarosławem ZALESIŃSKIM („Polska Dziennik Bałtycki”).

21:30 Otwarty Turniej Jednego Wiersza
W jury konkursu zasiądą poeci – tegoroczni nominowani do „Gdyni” oraz Wojciech BOROS, który poprowadzi turniej. Pula nagród to kwota 1500 zł oraz publikacja zwycięskich wierszy w Dodatku Literackim Gdyni.

23:30 Jam Session
Po turnieju muzycznie improwizują Maciej ŁYSZKIEWICZ wraz z zespołem (Robert Jakubiec, Maciej Dombrowski, Tomasz Przyborowicz).

WYSTAWA „Zakładki świata”
Ekspozycja stała podczas całego Festiwalu; bogatą, prywatną kolekcję książkowych zakładek zaprezentuje Agnieszka ZIELIŃSKA.

PIĄTEK – 18 CZERWCA

10:00 – 16:00 Warsztaty prozatorskie
Zajęcia dla grupy wyselekcjonowanej z wcześniejszych zgłoszeń poprowadzi Michał WITKOWSKI.

18:00 Autor! Autor!
Spotkanie autorskie z Michałem WITKOWSKIM, laureatem „Gdyni” z 2006 roku, prowadzenie - Michał CHACIŃSKI (TVP Kultura).

19:10 Rozmowa polsko-ukraińska
Andrzej STASIUK zaprasza do dyskusji Jurija ANDRUCHOWYCZA.

20:30 Nominacje do „Gdyni” 2010 – ESEISTYKA
Eseiści nominowani do Nagrody Literackiej Gdynia przybliżają swoje książki dopytywani przez Bartosza DĄBROWSKIEGO (Uniwersytet Gdański).

22:00 KONCERT „LITERATUROMANII”
Jurij ANDRUCHOWYCZ & KARBIDO, czyli polsko-szwajcarsko-ukraiński zespół z premierowym w Trójmieście materiałem, pochodzącym z płyty „Cynamon” (wstęp wolny). UWAGA! Liczba miejsc ograniczona.

SOBOTA – 19 CZERWCA

10:00 – 14:00 Warsztaty prozatorskie
Zajęcia dla grupy wyselekcjonowanej z wcześniejszych zgłoszeń poprowadzi Michał WITKOWSKI.

11:30 Autor! Autor!
Spotkanie autorskie z Antonim LIBERĄ poprowadzi Agata BIELIK – ROBSON (Kapituła Nagrody Literackiej Gdynia).

12:45 Nominacje do „Gdyni” 2010 – PROZA
Prozaicy nominowani do Nagrody Literackiej Gdynia przybliżają swoje książki w rozmowie z Natalią ŚNIADANKO (Magazyn Literacki „Radar”).

14:00 Pięć lat Nagrody Literackiej Gdynia
Debata z udziałem Małgorzaty ŁUKASIEWICZ, Piotra ŚLIWIŃSKIEGO (członkowie Kapituły Nagrody Literackiej Gdynia), Grzegorza JANKOWICZA („Tygodnik Powszechny”) oraz Jerzego SOSNOWSKIEGO (Trójka, Polskie Radio).

15:00 „Przeczytane w tłumaczeniu”
Młode polskie tłumaczki przekładają i przedstawiają publiczności fragmenty współczesnej europejskiej prozy.
Norwegia: Johan HARSTAD "Darlah", tłum.: Karolina DROZDOWSKA Szwajcaria: Ilma RAKUSA "Mehr meer", tłum.: Joanna DIDUSZKO Portugalia: Miguel Sousa Tavares „Equador”, tłum: Marta MACHOWSKA Anglia: Alan Bissett "Boyracers", tłum.: Aleksandra SZKUDŁAPSKA
moderator: Adam KAMIŃSKI („Bliza” – Gdyński Kwartalnik Artystyczny)
Spotkanie współorganizuje Fundacja Pro Helvetia (Warszawa).

16:30 Oficjalne zakończenie Festiwalu „Literaturomanie”

18:30 Gala Finałowa Nagrody Literackiej Gdynia 2010
Scena plenerowa w Porcie Jachtowym w Gdyni; podczas Gali wystąpi Gaba KULKA; wstęp dla Gości - za zaproszeniem.

W trakcie całego Festiwalu będzie też trwać akcja wymiany książek oraz będzie czynne stoisko księgarniane z tytułami autorstwa nominowanych i laureatów „Gdyni”, a także specjalnych gości tegorocznego Festiwalu.

Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do zmian w programie imprezy.
(informacja nadesłana)

Spotkanie z Arturem Fryzem



Autor: Piotr Gajda

W imieniu Artura Fryza zapraszam serdecznie na premierowe spotkanie z jego nową książką poetycką - "czytanie z księgi świętego kłapouchego" (Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2010). Spotkanie z poetą odbędzie się 17 czerwca 2010 r. godz. 19.00 - sala 221 Łódzki Dom Kultury.

* Artur Fryz - (ur. 1963 r.) poeta, dziennikarz, twórca piosenek, animator kultury związany z Kutnem. Redagował dodatek literacki "wertepy" do studenckiego czasopisma "Wielkie Koło". Zadebiutował jako krytyk literacki w podziemnym piśmie "Notatnik Polityczny". Zdobył drugą nagrodę na ogólnopolskim konkursie poetyckim "O kwiat kapryfolium" we Wrocławiu. W nastepnych latach był laureatem w kolejnych konkursach poetyckich: m.in. w konkursie im. Stanisława Grochowiaka (Radom), w pierwszym ogólnopolskim konkursie literackim organizowanym w Kutnie, dwukrotnie w płockim konkursie "O liść dębu" (w tym I nagroda) oraz w płockiej "Jesiennej Chryzantemie". Wydał tomiki poetyckie: "miasto nad bitwą. 24 sonety municypalne", "przed zamknięciem", "wspólne miejsca". Od 2005 roku organizator Złotego Środka Poezji w Kutnie. Obecnie pisuje recenzje w dwumiesięczniku "Topos", oraz publikuje swoje felietony na łamach portalu miejskiego eKutno.pl.
(na zdjęciu: Artur Fryz)

wtorek, 8 czerwca 2010

Agnellus - koncert w Łodzi



Autor: Piotr Gajda

W imieniu moich przyjaciół – Agnieszki Kowalskiej - Owczarek i Przemka Owczarka serdecznie zapraszam na koncert zespołu Agnellus (Agnes'band)!

wtorek 15.06.2010 r.
Śródmiejskie Forum Kultury
godz.19.00
Łódź

ul. Roosevelta 17

Bilety w cenie: 10 zł.

strona internetowa zespołu: www.myspace.com/agnellus

niedziela, 6 czerwca 2010

Mój wiersz tygodnia (18)

Autor: Piotr Gajda

Pamiętam żenujące początki mojego pisania. Zwitek zapisanych kartek, który pokazałem mojej ówczesnej polonistce. Po latach wiem, że pokazywanie wierszy nauczycielkom języka ojczystego przypomina prezentowanie dentyście zdrowego, równego zgryzu. Można, ale po co? Wówczas też rozczarowany poezją, którą „karmiono” nas w szkole, zacząłem na własną rękę szukać zupełnie czegoś innego. Namiętnie kupowałem tomiki wydawane w tamtych czasach (gubiłem je potem w akademikach, stancjach i koszarach), których niewielką reprezentację można było znaleźć w księgarniach. Unikałem poetów, o których uczono mnie w szkole. Nabywałem książki tych, o których nigdy nie słyszałem. W ten sposób „na oślep”, ale pełen entuzjazmu, przebijałem się przez frazy Jana Bolesława Ożoga, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, Janusza Leppka, Janusza St. Pasierba, Jerzego Harasymowicza, Jerzego S. Sito, Sławomira Kryska, itd. Pamiętam swoje pierwsze samodzielne odkrycia, momenty absolutnej ekstazy, kiedy znajdowałem potwierdzenie na to, że poezja nie musi być do d….Dariusz Tomasz Lebioda, Piotr Cielesz, Janusz Wojdecki i wielu, wielu innych, których wiersze starałem się poznawać. A potem nadeszła nieuchronna fala, którą sam wywołałem zasiewając w sobie niepokój, że ciągle brodzę w kałuży, gdy tymczasem gdzieś tam znajduje się ogromny, nierozpoznany ocean poezji. Niedługo potem odkryłem dla siebie Rafała Wojaczka, Andrzeja Bursę, Ryszarda Milczewskiego-Bruno, Stanisława Grochowiaka, Edwarda Stachurę, Andrzeja Babińskiego, Kazimierza Ratonia, a moje życie nigdy już nie miało być takie jak przedtem. Czytywałem namiętnie „Życie Literackie”, „Poezję”, „Twórczość”, „Radar”. W prawie każdym piśmie poświęconym literaturze była „poczta literacka”; miejsce, w którym uznani autorzy rzeczowo komentowali i oceniali nadesłane wiersze. Marzyłem, że i mój wiersz znajdzie się w końcu na łamach któregoś z pism. 9 czerwca 1986 roku otrzymałem list z redakcji „Gromady – Rolnik Polski” (nawet tego typu gazeta miała swój dział literacki, nie wspominając o tym, że większość pism poświęconych literaturze było tygodnikami). List ten brzmiał następująco: „Dziękuję za nawiązanie kontaktu z „Gromadą Twórców”. Niestety, nadesłanych wierszy nie mogę przyjąć do druku. W „Poezji” mało tłumaczące się przez sam wiersz jest stwierdzenie, że autor cieplej wita muzę niż ludzi. „Ballada o przemijaniu” – też nie uzasadnia tematu: kto zaś byli ci „pięciu”? „Burza”, dość świeża, zwłaszcza w wersie: „powietrze umiera z duszności – mruczenie leniwego kota…”, kończy się, niestety, na opisywactwie. Ale to jest wiersz z przebłyskiem, dlatego zachowuję go w archiwum, a Pana proszę o dalszy kontakt. Stanisław Wiechno”. Nie zachowałem żadnego ze swoich wierszy napisanych w latach 1984-2000 (wśród nich co najmniej cztery były genialne, przynajmniej tak o nich nadal myślę, ale te z kolei w latach dziewięćdziesiątych przypadkowo spaliłem w wynajmowanym mieszkaniu, w piecu). Dopiero w roku 1988, jako uczestnik warsztatów prowadzonych we Wrocławiu przez Marka Garbalę, po raz pierwszy usłyszałem, że jeden z moich tekstów pisanych, to WIERSZ. Ale jeszcze wcześniej stałem się właścicielem „Poezji wybranych” T.S. Eliota oraz w tym samym czasie, szpuli z płytą „Powerslave” metalowej grupy Iron Maiden. Eliot powalił mnie na łopatki wierszem-poematem „The Love Song of J. Alfred Prufrock”, a Iron Maiden utworem „Rime of the Ancient Mariner”, do którego słowa na kanwie poematu Samuela Taylora Coleridge’a (angielskiego poety żyjącego w latach 1798-1834), ułożył basista grupy Steve Harris. Na długiej przerwie, wraz z moim klasowym kolegą (a zarazem pierwszym mentorem – później ostatecznie porzucił zainteresowanie literaturą dla zwykłych, ludzkich zajęć) do znudzenia powtarzaliśmy nieśmiertelną frazę z Elliota: „In the room the women come and go/Talking of Michelangelo”. Śpiewaliśmy w dwugłosie: "Day after day, day after day, we stuck nor breath nor motion/ as idle as a painted ship upon a painted ocean/ Water, water everywhere and all the boards did shrink/ Water, water everywhere nor any drop to drink”. W mojej młodzieńczej głowie te dwa, zupełnie odmienne środki wyrazu artystycznego układały się w całość, kształtowały późniejszą wrażliwość, o czym z pewnością nie mieli wówczas pojęcia moi poloniści, literaccy puryści, ani historycy literatury biorący udział w układaniu szkolnych podręczników. Może to i lepiej?

T.S. Eliot

„Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka”

Chodźmy więc, ty i ja,
Skoro wieczór na niebie rozpostarty trwa
Jak pacjent odurzony eterem na stole;
Chodźmy, przez jakieś na pół wyludnione zaułki,
Gdzie czają się pomruki
Bezsennych nocy w tanich hotelikach,
Wciąż jakieś restauracja skorupami zgrzyta:
Uliczki ciągną się jak nudny wykład,
Chytry w zamysłach
Doprowadzania ciebie do tych ciągłych pytań…
O, nie pytaj „co to?”,
Chodźmy już na tę wizytę.

W salonie, gdzie kobiet przechadza się wiele,
Rozmowa o Michale Aniele.

Żółta mgła, co ociera się grzbietem o szyby,
Żółty dym, co ociera się mordą o szyby,
Wsuwa język w zakątki wieczoru,
Pełza po mokrym bruku i bajorach,
Sadzę kominów zbiera na odwłoku,
Wciska się pod balkon, podrywa do skoku,
A widząc, że cicha noc październikowa,
Zwija się wokół domu i zasypia.
I to zaiste będzie czas
Dla żółtych dymów rozsnutych wzdłuż ulic,
Ocierających odwłoki o szyby;
I będzie czas, i będzie czas,
Bym przygotował twarz
Na spotkanie tych twarzy, które ty widujesz;
Będzie czas, by zabijać i tworzyć,
Czas na działanie i czas rąk,
Które nad twoim talerzem unoszą i ronią pytania,
Czas dla ciebie i czas dla mnie,
A przecież czas na sto niezdecydowań,
Na sto spostrzeżeń i sprostowań,
Zanim podadzą herbatę.

W salonie, gdzie kobiet przechadza się wiele,
Rozmowa o Michale Aniele.

I to zaiste będzie czas,
Żebym pomyślał: „Czy ja się ośmielę?”
„Czy ja się ośmielę?”
Czas, by odwrócić się i zejść ze schodów
Z łysą plamką na głowie –
[Powiedzą: „Jakże jemu włosy zrzedły!”]
Mój żakiet i sztywny kołnierzyk pod brodą,
Krawat drogi a skromny, zwykłą szpilką spięty –
[Powiedzą: „Ależ jemu ręce i nogi zeszczuplały!”]
Czy ja się ośmielę
Niepokoić wszechświat?
W minucie znajdzie się czas,
By postanowić i sprostować
To, co minuta odmieni.

Bo poznałem już wszystkie, znam je wszystkie –
Popołudnia, ranki i wieczory,
Przemierzyłem swe życie łyżeczką od kawy
Znam głosy zamierające zamierającym tonem
Cichszym niźli muzyka z tamtego salonu.
Jakże się więc ośmielę?

I poznałem już oczy, znam je wszystkie –
Oczy, co się utwierdzą w ułożonym zdaniu,
I skoro jestem przytwierdzony, przybity szpilką,
Skoro przyszpilony wiję się na ścianie,
Więc jak zacznę
Wypluwać niedopałki dni mojego życia?
I jakże się ośmielę?

I poznałem już ręce, znam je wszystkie –
Ręce w bransoletkach, ręce nagie, białe
[Ale pod światło widać lekki, ciemny puszek!]
Czy dlatego odbiegam myślami,
Że perfumą tak pachnie aksamit?
Ręce o stół oparte lub owinięte szalem.
Więc ośmielić się muszę?
I jakże zacznę?
……………………………………………….

Czy powiem, że szedłem o zmroku wzdłuż murów
I patrzyłem, jak dymy unoszą się z fajek
Samotnych ludzi wychylonych z okien?...

Byłbym parą drapieżnych pazurów,
Umykających po cichym dnie morza.

…………………………………………………

Popołudnie, wieczór, drzemie tak spokojnie!
Wygładzony długimi palcami,
Jest uśpiony…zmęczony…albo może kłamie,
Wyciągnięty na podłodze przy tobie i przy mnie.
Czyżbym teraz, po herbacie, po ciastkach i lodach
Znalazł siłę, by przemóc chwilę tej słabości?
Lecz chociaż się modliłem i płakałem,
Chociaż płakałem i pościłem znojnie,
Choć widziałem mą głowę [nieco wyłysiałą] wniesioną na półmisku,
Nie zostałem prorokiem – nie ma tu nic wielkiego;
Przebłysk własnej wielkości ujrzałem na chwilę
I ujrzałem, jak odwieczny Sługa z chichotem podaje mi płaszcz:
I, krótko mówiąc, mocno się przeraziłem.

Zresztą, czy warto o tym choćby wspomnieć,
Po konfiturach i herbacie,
Wśród porcelany, wśród rozmów o tobie i o mnie,
Czy warto
Do takich spraw zabierać się z uśmiechem,
Ściskać wszechświat do rozmiarów gałki
I toczyć ją do nieodpartych pytań,
Mówić: „Jam Łazarz, powracam z krainy śmierci,
By wam powiedzieć wszystko, wszystko powiem –
Jeśli ktoś, kładąc poduszkę pod głowę,
Mówi: „To nie jest to, o czym myślałam,
To nie to, całkiem”.

Zresztą, czy warto o tym choćby wspomnieć,
Czy warto
Po tych zachodach słońca, podwórkach, zroszonych ulicach,
Po powieściach, herbatach, po wirujących nad ziemią spódnicach –
I po tym, i po tylu jeszcze rzeczach? –
Nie potrafię wyrazić mych myśli!
Lecz, gdyby latarnia magiczna rzuciła nerwy na ekran,
Warto by było słyszeć,
Jak ktoś, poprawiając poduszkę lub odrzucając szale,
Zwróciwszy oczy do okna, mówi:
„To nie to, o czym myślałam,
To nie to wcale”.

Nie! Nie jestem Księciem Hamletem, nikt mnie nie brał za niego;
Jestem członkiem orszaku, tym, który
Uroczystości dodaje powagi,
Zagra w dwóch lub trzech scenach.
Doradzi księciu, jest do usług,
Skwapliwie spełnia polecenia,
Jest polityczny, przezorny, dbały o każdy szczegół,
Pełen wzniosłych maksym, ale trochę tępy,
Czasem zaiste, prawie śmieszny –
Prawie, czasem, Błazen –

Starzeję się…starzeję…
Niedługo mankiety u spodni podwinę.
Może sobie rozdział zrobię z tyłu głowy?
Czy ośmielę się zjeść brzoskwinię?
Będę przechadzał się wzdłuż morza w spodniach z białej flaneli.
Słyszałem śpiewy topielic.

Nie sądzę, aby kiedyś miały śpiewać do mnie.

Widziałem, jak w morze jechały na fali,
Białe włosy na grzbietach bałwanów czesały,
Kiedy wiatr targał grzywy wód czarnych i białych.

Wtedy się po morskich salach przechadzali,
Przez wodnice w brunatne glony uwieńczeni,
Aż zbudziły nas ludzkie głosy, i toniemy…

(w przekładzie Władysława Dulęby )

czwartek, 3 czerwca 2010

Złoty Środek Poezji 2010 - program festiwalu i werdykt

Program VI Festiwalu "Złoty Środek Poezji" "język ucho i oko - korespondencje poezji" Kutno 2010 http://www.kdk.art.pl/
Łódź: 25 czerwca 2010 (piątek) - Łódzki Dom Kultury
17.00 - Poeci czytają wiersze: Wiesław Przybyła, Wojciech Kądziela, Dorota Filipczak, Karol Maliszewski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Kutno: 26 czerwca 2010 - Plac Wolności
10.00 - V Otwarty Konkurs Jednego Wiersza . Jury: Wojciech Kass, Marek Czuku i Iza Kawczyńska
13.00 - Korespondencje: Poezja i plastyka - wystąpienie prof. Andrzeja Mariana Bartczaka - Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi
13.45 - Prezentacja instalacji inspirowanych poezją
16.00 - Poeci z Białorusi: Andrej Chadanowicz i Andrej Adamowicz - spotkanie prowadzi Bohdan Zadura, poeta, tłumacz,redaktor naczelny miesięcznika "Twórczość"
18.00 - Rozstrzygnięcie VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji"na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009. Organizator: ŚSSK Środek- Willa Troczewskiego
18.30 - Ściana Poetów: odsłonięcie muralu do wiersza z najlepszej poetyckiej książki?debiutanta roku 2009. Organizator: ŚSSK Środek - Park Traugutta19.00 - Jan Polkowski czyta wiersze z tomu pt. "Cantus"
20.30 - Rozstrzygnięcie V Otwartego Konkursu Jednego Wiersza.
21:15 - "Pomiędzy" - koncert zespołu kr39 z Lublina.Muzyka eksperymentalna i śpiew tradycyjny.
Kutno: 27 czerwca 2010 (niedziela) - Plac Wolności
12.00 - Jak pisać o pisaniu. Poezja w pismach literackich - Debata z udziałem redaktorów pism literackich: Maciej Melecki -Arkadia, Dariusz Pado - Nowa Okolica Poetów, Karol Maliszewski - Odra, Paweł Szydeł - Pobocza, Krzysztof Kuczkowski - Topos, Bohdan Zadura - Twórczość, Krzysztof Bieńkowski - Znaj
16.00 - Korespondencje: Poezja i muzyka - wystąpienie prof. Wojciecha Kudyby z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
17.00 - Rozstrzygnięcie Plebiscytu Poetycka Kostka Wolnego Wyboru18.00 - Wojciech Kass czyta wiersze z nowego tomu pt. "41"
20.00 - "Nitki" - Tatiana Bielanohaja - recital pieśniarki z Białorusi
21.00 - "Światło w oczy" Piotr Dąbrówka - koncert poezji śpiewanej

Werdykt jury VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji"
na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009 pod patronatem Dwumiesięcznika Literackiego TOPOS
Jury VI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Złoty Środek Poezji" na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2009 - organizowanego przez Środkowoeuropejskie Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne ŚRODEK składzie: Karol Maliszewski przewodniczący, Artur Fryz, Wojciech Kudyba, Krzysztof Kuczkowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki po przeczytaniu 38 debiutanckich książek poetyckich nadesłanych na konkurs i spełniających warunki regulaminowe ustaliło werdykt w następującym brzmieniu:
Jury postanowiło nagrodzić i wyróżnić następujące książki:
I miejsce:Dawid Majer "Księga grawitacji", Mamiko, Nowa Ruda 2009 - 5000 zł
II miejsce:Anna Wieser "Delta", Wojewódzka Biblioteka Publiczna
i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009 - 3000 zł
III miejsce: Jakobe Mansztajn "Wiedeński high life", Stowarzyszenie Artystyczno -Kulturalne Portret, Olsztyn 2009 - 2000 zł
2 równorzędne wyróżnienia po 1 000 zł każde:
Blanka Rolando "Biała książka", Święty Wojciech, Kraków 2009
Joanna Lech "Zapaść", Poleski Ośrodek Kultury, SPP, Łódź 2009
Oficjalne ogłoszenie wyników Konkursu nastąpi 26 czerwca 2010 r. w Kutnie
podczas VI Festiwalu "Złoty Środek Poezji "
(informacja nadesłana)

Grań - notatka na marginesie

Autor: Piotr Gajda

Ech, te ciężkie dni, które przychodzą i nie chcą tak łatwo odejść. Ubite jak gruda gliny, którą musisz przełknąć i nosić w żołądku całymi tygodniami. Na szczęście istnieją rzeczy, które niwelują ten ciężar, np. płyty The Veils, albo odkryta we własnej biblioteczce książka, o której przez lata nikt nie pamiętał. A w niej rozdział: „Czarne poezje przeklętych poetów” i fragmenty zapisków Henryka Wolniaka: „Pamiętam Wojaczka jako trzymającego się na nogach i jako padającego. Trzymał się ponoć po wypiciu litra spirytusu! W obydwu wypadkach był sympatyczny (…). Wojaczek padający nie był wówczas agresywny. Stanie się to dopiero z czasem, kiedy obrośnie w pióra, wówczas zacznie wychodzić przez oszklone okna, a nawet skakać z pięter, rozbijać klientom kawiarń czoła, a podróżnych wyglądających przez okna pociągów uczyć pięścią, pospiesznie alfabetu. Wojaczka agresywnego trudno było lubić”. Sam Wojaczek, podobnie jak i Stachura uważał, że w poezji nie ma miejsca na rozłączność życia i liryki. Tadeusz Mieszkowski pisał o Stachurze: „Czym dla rolnika jest ziemia, tym dla Stachury literatura, pisanie. To jest styl życia. Pisze o tym, czym żyje. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się spotkać takie prawdziwe przystawanie, a nawet utożsamienie się tych dwu elementów”. Owa ukryta za toposem poety przeklętego nadwrażliwość jest jednocześnie darem i przekleństwem. Nieprzystawalność do zastanego świata tworzy niezgodę na panujące nim reguły. Jednocześnie podkreśla odrębność i przekreśla szanse na całkowite poddanie się mechanizmom, które napędzają rzeczywistość. Poeta wciąż funkcjonuje obok niej, dziś nie mając już szans nawet na własne przekleństwo – za dużo wiadomości, za mało wrażliwości na poezję. Kilkadziesiąt lat temu Stefan Bratkowski tak wspominał Andrzeja Bursę: „Był chłopcem niezwykłym, bo chciał jak najdłużej być dzieckiem. Bywał tylko zmuszany do dorosłości. Chronił w sobie dziecko, budując mur, wzrastał w nim wiek dojrzały. Chłopcy zwykle się uodparniają, niezwykli biorą w skórę, są bezradni wobec tego brudu życia dorosłych”. Podobnie wspominano Ryszarda Milczewskiego-Bruna: „Apodyktyczny i impulsywny, bezgranicznie ufny. Skrzywdzony zdobywał się na gorzki dowcip, przypominający naiwną gestykulację Chaplina. Przed laty opuścił swój dom, żonę, dwoje dzieci, świadomie rozpoczynając koczowniczy tryb życia”. Wróćmy jeszcze do Tadeusza Mieszkowskiego i do Stachury: „Jego pisanie było jego życiem. Zbyt pisał sobą, żeby starczyło mu tego pisania na długo. W takim świecie trudne, a nawet niemożliwe jest zachowanie na dłuższą metę takiej absolutnej autonomii, takiej chemicznej czystości i odrębności doświadczeń, uczuć, wrażeń, przeżyć. Świat jest zbyt nachalny dla takich natur jak Stachura. Stachura nie miał w sobie nic, co mógłby przeciwstawić światu. Mógł mu wszystko dać. Ale nie mógł w niczym na niego liczyć”. Krzysztof Karasek dawno temu wręcz oskarżał rówieśników Wojaczka z wrocławskiego środowiska literackiego: „Trzeba wreszcie i tę prawdę z siebie wykrztusić, że Wojaczek żył we Wrocławiu jak na pustyni, że nie było obok niego, w otaczającym go środowisku człowieka (…), że nie mógł żyć we Wrocławiu, ponieważ nie było w nim miejsca dla niego. Ponieważ wśród wrocławskich rówieśników nie znalazł człowieka, o którego skowyt rozlega się w całej jego twórczości”. Znamienne, że ostatecznym elementem powyższych „życio-mitów” niemal zawsze jest śmierć, która dotyka przecież twórców odważnych i pełnych życia, chociaż nieustannie zmagających się z własnym życiem, stawiającymi mu czoło. Tak, jakby nagła śmierć, samobójstwo lub inne przypadki nagłego, lecz zapowiedzianego zgonu chroniły przed wewnętrznym wyjałowieniem, były przed nim jedynym ratunkiem. Maciej Chrzanowski (w książce „A. Bursa. Czas, twórczość, mit, z której pochodzą wszystkie użyte przeze mnie cytaty) zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę: „(W micie) nigdy nie bywa analizowane znaczenie śmierci dla najbliższych poety. W ogóle nie mówi się w nim o domu (ten ostatni wyklucza wędrowanie), rodzinie, dzieciach czy miłości. Wszystko to winno być porzucone w imię sztuki i wolności”. We współczesnej poezji nie spotyka się już poetów przeklętych. Bo wszyscy wymarli już wówczas, kiedy w ogóle takie wymarcie było jeszcze możliwe. Zostali tylko Ci „minimalnie” medialni (przynajmniej rozpoznawalni we własnym środowisku) lub niemedialni wcale, wszyscy jednakowo mało rozpoznawalni dla przeciętnego człowieka. Mit poetycki nie istnieje, topos poety przeklętego nic już nie znaczy. Sztuka znalazła się na marginesie życia, ma za nim wyznaczone miejsce, gdzie robi się wyłącznie szybkie notatki, albo nic nieznaczące adnotacje. I dobrze. Niech każdy z nas biegnie po zboczu w stronę grani, lub się od niej oddala na swój własny sposób i użytek. W kompletnej ciszy, słysząc wyraźnie wyłącznie własny oddech.

niedziela, 30 maja 2010

Biegnące pardwy


Autor: Krzysztof Kleszcz

IZABELA KAWCZYŃSKA „Largo”, Biblioteka Galerii Literackiej MBWA Olkusz, Biblioteka Frazy, 2009.

Czytając poezję konfesyjną trzeba mieć świadomość, że oglądamy nawet nie czyjąś nagość, a wnętrze duszy. Zaproszenie do intymnych zwierzeń nie jest kierowane do wszystkich. Trzeba poprzebywać w ciemności, pozwolić oku na akomodację.
Nie bać się już wszędobylskiej: krwi czy rtęci. Trzeba być gotowym na intymny świat - bosych stóp i szorstkich traw. Na tym poziomie przekazu trzeba mówić tym samym językiem, być przygotowanym na gęstą metaforę, przeskok w świat pozarealny. Wkraczasz do mojego snu, nie pytaj mnie o każde słowo, chłoń klimat, nie szukaj reguł.

Poezja współczesna różni się od poezji lat 30-tych. Zmienił się styl i język. Bywa, że w wierszach są płaskie dowcipy, publicystyka, prowokacja, ironia - dystans.
W poezji Kawczyńskiej wszystko jest serio, wersy tłoczą żywą krew. Znalazłem u niej tą samą intensywność i niesamowitość co w poezji Zuzanny Ginczanki (zapomnianej przez podręczniki i antologie, niezwykłej poetki żydowskiego pochodzenia, tragicznie zmarłej w czasie II Wojny Światowej). Nie znam niestety antologii "Solistki", ale to, że nie ma tam Kawczyńskiej, już wiem, że czyni obraz kobiecej poezji niepełnym.

"Rozżarzony płomieniami barw dziki ogród tkwi w ziemi jak lont, przytknij czerwień gorącą jak ogień, i wybuchnie ziemia petardą" ("Ucieczka" z tomu "Udźwignąć własne szczęście"). Przyroda - "pyszny paw z kolorowej emalii" i kobieta uzbrojona w płeć przygotowana do walki "patrzę w luster stojące stawy i wypływam z nich jak topielec, oczy badam dłonią wylękłą i wyczuwam twardy oczodół". "Płaczę z żalu, całuję w usta, śmiechem parskam i marszczę brew, tylko życie mi w życiu zostaje, by o śmierci zapomnieć na śmierć." Tak pisała Ginczanka, tak tańczyli Eros i Thanatos.
"Pod opalonym naskórkiem krew podrażniona boli, w krętych opętlach tętnic życie wylewa wisłą, w cienki nabłonek wargi ciśnie się krwawo półkolem,rumieńcem zgrzanych policzków w manifest chce mi wytrysnąć - cieszę się: życie!(wykrzyknik); oddechom daję posłuch, że niby: lat siedemnaście, że niby: jestem szczęśliwa, a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (mam w sobie śmierć nieuchronną jak igła krążąca w żyłach) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać". („Fizjologia”)
"My ...Chaos leszczyn rozchełstanych po deszczu pachnie tłustych orzechów miazgą, krowy rodzą w parnym powietrzu po oborach płonących jak gwiazdy. - O porzeczki i zboża źrałe soczystości wzbierająca w wylew, o wilczyce karmiące małe, oczy wilczyc słodkie jak lilie! Ścieka żywic miodna pasieczność, wymię kozie ciąży jak dynia - - płynie białe mleko jak wieczność w macierzyńskiej piersi świątyniach."(„Dziewictwo”)

Konfesyjna poezja Ginczanki zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie mniejsze poezja Izy.

Jej pierwszy tomik "Luna i pies. Solarna soldateska" zdobył II Nagrodę w konkursie "Złoty Środek Poezji". W nowej książce powracają niektóre toposy, zwraca uwagę natomiast krótsza fraza (być może to efekt redakcji Łukasza Jarosza). Pozostał język - pełen intensywności, gęstej metaforyki oraz klimat sennych fantasmagorii: "Jeśli zmrużyć oczy, gwiazdy rozlewają się jak rtęć. Kapią." ("Czerwiec"). Frazy nasiąknięte są bólem "Pieśń płynęła z rany" ("Ciężar").

Nietrudno wyczytać, że autorka zamieszkuje prowincję. Jej wiersze zasiedla bowiem całkiem niezły zwierzyniec: sarny, pardwy, trutnie, sowa, pies, kraby, trzmiele, nietoperze oraz "rozchełstany ogród". To odludzie kapiące płcią, w którym Słońce ma "zaprawione żółcią oko", a "Las dzierży chrobot".

Dość znamienne jest porównanie astronomicznych metafor Ginczanki: ”ja – jedyna wiadoma ziemia pośród martwo krążących planet” („Ucieczka”), i Kawczyńskiej: „Teraz jestem wymarłą planetą dojrzałą w swej barwie. („Nowa mitologia”).

Dwa wiersze "Miasta" i "L.A."wyłamują się z tej wiejskiej scenerii i wyrażają rozczarowanie wschodem i zachodem. Nowy Jork świeci brudem, Los Angeles kapie seksem...

Wszędzie sporo jest erotyki, nie ma tu żadnego tabu: "Słowa dźwigają woń potu i krwi". Podmiot liryczny wypisał się ze świata, urządza sobie swój - na pograniczu realu i poza nim. Czuje się zagubiony, zdradzony, niedopasowany, niespełniony, samotny.
"Za rogiem czeka mężczyzna. Dzierży blask w dłoni. Jeśli to nóż, boisz się bardziej", "Ciało leniwe jak truteń", "Grążele odstają od tafli jak narośl" ("Przezimowanie"), "Ryby prężyły ciała, grube niczym lingam" ("Luna"), "ptaki gotowe dziobać i dziobać". Dramat tego wyobcowania narasta z każdym wierszem: "Tutaj maluje się framugi, nie usta,(...)" („Ślady”), "Wziąć mężczyznę, jak się bierze tabletkę od bólu brzucha albo głowy."(„Lunetarium”),
by w wierszu "Milcząc" osiągnąć największą intensywność. Cytat z tekstu Św.Pawła z Tarsu kończy się w połowie zdania. Zamiast "A miłości bym nie miał..." następuje koszmarna wyliczanka: pejcz, świst, nóż, popiół.

W tych wierszach się grzęźnie. Opisana bezradność może zakłuć w serce: "Pardwy biegną ku nam jak nieszczęścia", "Odnaleźć w sobie spokój zwierząt, które ufając zmartwychwstaniu, szykują płytkie norki grobów", "Powinnam płakać. I płakałam."

W tej niewielkiej formatem książce sporo jest wielkich fraz, które oddziałują na wyobraźnię niczym obrazy Boscha albo Beksińskiego: "Śmierć jest dziewicą, pojawia się nagle, odziana w biel, śnięta i senna. Trzyma w ramionach czarną małpę.", "Drzewo na którym wisisz, rodzi owoc", "Nocami wpychali w dziewice krew. Wiedzieli. Minie. Musi minąć.", „Towarzyszył nam lot nietoperzy. Welwet skrzydeł powoływał niebo i niebo rosło, gotowe przystąpić”. "Księżyc wtacza się w antrakcie, pijany i wzdęty."

Niepokój płci, miłość jak atak epilepsji: "Byliśmy młodzi. Dół był głęboki i chcieliśmy skoczyć.” Wraca się do tej książki, przyśni się.