czwartek, 29 lipca 2010

5 dni zwłoki (4)



Autor: Piotr Gajda

Prawidła

Zawieszony pomiędzy zamiarem a skokiem.
Jakby przysiadł na murze cmentarza i nie wiedział,
w którą stronę odwrócić twarz, szukać słońca
czy bluszczu? Może skakać po kamieniach,
kłaść na grzęzawisku palto, pójść za odbitym

od podszewki światłem lub wspinać się po wyłomach,
nad bruzdę wilgotnej ziemi ze śliską rosówką.
Coś wybierze. Zasieje na hałdzie trawę, podpali
torf i usiądzie przy ogniu. Robak spulchni skorupę,
obcas utkwi w błocie. But zsunie się ze stopy.

środa, 28 lipca 2010

5 dni zwłoki (3)



Autor: Piotr Gajda

Apostazja, astma

Kto ma klucz do zamka, kto ma mirrę?
Dziesięć pięter nad tobą dach jest meniskiem;

ciągle pytasz kolejne pokolenia
much w pajęczej sieci

– wklęsłym czy wypukłym?

wtorek, 27 lipca 2010

Neurokultura, rychło i bez zwłoki



Na stronach internetowych neurokultury.pl ukazała się recenzja „Zwłoki” autorstwa Karoliny Sałdeckiej. Karolina Sałdecka to absolwentka filologii polskiej i filologii romańskiej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Debiutowała w prasie regionalnej. Należy do grupy „Poeci Za Kratkami”. Autorka tomiku wierszy „Faux pas" (2005). Publikuje na forach internetowych i w prasie, m. in. w "Dekadzie Literackiej", „Twórczości", „Gazecie Wyborczej", ”Toposie”. Jest doktorantką w Instytucie Literatury Polskiej UMK, pracuje też w fundacji „Pracownia Kultury Współczesnej”. Mieszka w Bydgoszczy.

5 dni zwłoki (2)



Autor: Piotr Gajda

Skorupa

W śnie byłem skorupą, w której zamieszkał ślimak.
Spójrz na śliski ślad na moim policzku, krzywą linię,
ostrze sierpa koszącego podmokłe trawy.

Będę dalej śnił stal namakającą od wody, aż skaleczy
mnie rdza, ale ani jedna jej kropla nie naznaczy liści. Nikt
nic nie usłyszy, chociaż ślimak będzie się we mnie
poruszał jak tłusta larwa. Może umrze, zwinie się w kłębek
i zacznie grzechotać w środku. Może zmartwychwstanie,
i zetrę go z policzka. Czarną łzę.

Obudzę się i oko wypełni wilgoć ze studni.
Powieka zadrży od odbitego od cembrowin szlochu
chłopca, któremu umarł ojciec.

poniedziałek, 26 lipca 2010

5 dni zwłoki (1)



Autor: Piotr Gajda

Filtry

Nadciągają chmury pełne stalowych łożysk i mutr.
Rzeka ropieje, zadrapana zardzewiałym gwoździem.
Otwieram brzuchy ryb jak niedoręczone listy.
Czytam w nich opisy gangreny albo Gangesu,
naśladuję obcą mowę. Delta rozszczepia język,
prądy wznoszą z mułu wydmę, którą filtrują nerki.

Czekam na deszcz z kwaśnych śrub, na porowaty
kamień przeciskający się przez moczowód.
Na kłujące igły dżdżu, z których wyklują się kiełbie.

sobota, 24 lipca 2010

"Świtezianki" żałujesz mu?



Autor: Krzysztof Kleszcz

MAŁGORZATA REJMER "Toksymia", Wyd. Lampa i Iskra Boża Warszawa 2009 (Wyd.II, 2010).

Książka Małgorzaty Rejmer to świetnie napisana groteska. Karykaturalne postacie, które stworzyła autorka, toczą koszmar życia, nie radzą sobie ze sobą, są przegrane. Lektura raz bawi, raz przestrasza. Czasem jesteśmy pewni, że tacy ludzie nie istnieją, czasem – o zgrozo! – wydaje się, że to krzywe zwierciadło, to zwykłe lustro, które tylko powieszono krzywo.

Przy czytaniu tych absurdalnych historii przypomniały mi się dwie lektury z dzieciństwa: „Bajki Czeskie” Jana Drdy i „Baśnie angielskie” Josepha Jacobsa. Ten sam „ból istnienia” i potykanie się o własne nogi.

Rejmer debiutuje książką, której życzę jak najwięcej czytelników, choć faktycznie – jak zauważyła autorka, w jednym z wywiadów, to nie jest książka dla masowego odbiorcy.
Odradza się lekturę dzieciom i chorym leżącym w szpitalu. Krzywić i wić będą się ludzie bez poczucia humoru.

Ja zachowam w pamięci całą galerię bohaterów. Dałbym wiele za „Toksymię II”! Moi „ulubieńcy” to panowie: Longin i Jan Niedziela.
Longin, mogący się kojarzyć z polonistą z filmu „Dzień Świra”... poderwał żonę na wiersze Grochowiaka, a potem... już nic nie było takie samo:

Idźcie ode mnie, wymamrotała. Idźcie do tatusia, tatuś wam zaraz wierszyk opowie. Pieniędzy nie przyniesie, ale wierszyk wam może opowiedzieć. Longin! krzyknęła rozdzierająco, i w jednej chwili Longin już przy niej był.
No, Longin, przydaj się na coś, ja cię bardzo proszę, Adasiowi powiesz „Litwo ojczyzno moja”, a Julkowi to se może wybierzesz, ale ja ci proponuję „Balladynę”. Słyszysz, Longin?
Aluś, ale ja cię proszę, błagał Longin.
No to nie, kurwa, to mu powiesz „Świteziankę”, jaki jest problem? Synowi własnemu nie powiesz „Świtezianki”, żałujesz mu? Odpowiedz!
(...)
I dwa miesiące później ogłosił jej, że zostanie tramwajarzem. W dłoniach trzymał wielki bukiet róż.
No niech tak będzie, powiedziała Alicja. Na początek to, ale potem awansujesz, słyszysz? Na koniec masz być pilotem.”

Jan Niedziela zaś, ponurak, filozof o specyficznym podejściu do światła miał straszne przygody z internetowymi forami: „Poyebalo cię? odpisywali Janowi źli ludzie. Albo: Ic se umyj okno. (...) Ktoś szczególnie okrutny napisał nawet na forum „pedale, lubisz kakao”, co zdruzgotało Jana na dłuższą chwilę.”; z dziewczynami: „Niema międz y nami chemmi, napisała mu jedna po spotkaniu(...) Nie obraź się, ale czuć od ciebie kościołem i wieńcami.”;
z pracą: „po ukończeniu filologii klasycznej nie było mu łatwo. Właściwie to było mu trudno. Jan próbował zostać ochroniarzem, pakowaczem, a także sprzedawcą w sklepie z pieczywem, ale kiedy pracodawcy oglądali jego CV, zwątpienie wpełzało im na twarze jak owad.
Może nam pan peszyć klientów w tych swoich okularach, powiedział mu chłodno właściciel budki z lodami. Pan jest za poważny. Dzieci się będą bały odbierać od pana wafelki. Będą myślały, że pan je zacznie przepytywać z tabliczki mnożenia.” ,
by w końcu znaleźć zatrudnienie jako autor mów pogrzebowych, wycenionych przez właściciela firmy pogrzebowej Wojciecha Posiewa na siedemset pięćdziesiąt złotych...

"Toksymia" to dziwny świat, kalejdoskop nieudaczników i psycholi: Lucyna, która „posiada przeżycia mistyczne”, zakochany powstaniec – Tadeusz, wizażystka Patrycja, Anna, która ma masterplan „Po pierwsze umyje się, po drugie jutro wyjdzie z domu”, Maja, która stosuje dietę cud - „bardzo prosta, jesz tylko takie rzeczy, po których chce ci się rzygać.”
Kalejdoskop, w którym niby są kolory, ale wszystko obwiedzione jest grubą kreską czarnego humoru. Z tą książką „Żadna podróż tramwajem nie będzie taka jak przedtem. Po prostu jestem zjednoczony całkowicie, jestem jak żółtko w jajku.”

piątek, 23 lipca 2010

Gateway




UWAGA: ZMIANA TERMINU IMREZY - NOWY TERMIN: 6.08.2010!

Zapraszamy wszystkich do udziału w happeningu promującym czytelnictwo, książki oraz autorów z naszego miasta. Wszystko to 30 lipca od godz. 15, w bramie przy ul. Piotrkowskiej 82.

Na przeciwko najstarszej łódzkiej wypożyczalni książek, pamiętającej czasy Juliana Tuwima, wystawimy stoliki i krzesła. Pojawią się łódzcy pisarze, poeci. Przedstawiciele pism literackich. Do godz. 19 czeka na Was niezwykłe spotkanie z niszową dziedziną sztuki, jaką jest obecnie literatura”.

Zaprasza i organizuje (się) niezmordowany Marcin Bałczewski!!!

Więcej informacji pod linkiem:

* Marcin Bałczewski - Polonista, kulturoznawca, pedagog, edytor. Urodzony w 1981 roku w Łodzi. Publikował na łamach "Lampy i Iskry Bożej", "Kresów", "Portretu", "Pograniczy", "Rity Baum", "Toposu", "[fo:pa]", "Zabudowy Trawnika" i innych. Współpracuje z "Zabudową Trawnika" i Puzdro.pl. Debiutował ponowoczesną powieścią W poszukiwaniu straconego miejsca (2002, Łódź). W 2008 roku jego opowiadanie "Jan Vertellen" pojawiło się w "2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań" (Wydawnictwo Forma). Pisuje scenariusze komiksowe, realizuje filmy i przedstawienia teatralne (ostatnie w 1996 roku). Założyciel i administrator pierwszego w Polsce forum prozatorskiego www.fp.boo.pl (www.prozatorskie.pl). Pomysłodawca i wydawca serwisu www.plasterlodzki.pl oraz nauczyciel akademicki w jednej z prywatnych łódzkich uczelni.

niedziela, 18 lipca 2010

Zjedz mango


Autor: Krzysztof Kleszcz

DAWID MAJER "Księga grawitacji", Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2009.

Tomik Dawida Majera – 28-letniego debiutanta to dowód na dobrą kondycję poezji polskiej. Powinien czekać na czytelnika nie tylko w internetowym sklepie, ale w księgarniach w centrum miast. Majer pisze o swoich przeżyciach, uczuciach i choć mówi o tym co wielu poetów: o śmierci, miłości, narodzinach dziecka – jest oryginalny, wzrusza, zaskakuje.

Pochować psa „w kartonie po wieży marki pionieer” –„ poczuć niepojęty sens tej gry.
Tak zaczyna się poetycka opowieść o młodości pełnej testosteronu, której przytrafia się obserwacja śmierci. Choć młody Bóg ("Niedziela palmowa") budzi się w zajezdni tramwajowej „wyzutej z pożądania” i zamiast palemek i okrzyków ma tylko sosnowy las i świt, to ciągle egocentryczne prawi: „Kochaj siebie nad życie”. No i jeśli cytuje słowa Papieża, to po to, by z nich zadrwić: „za to z anetą (...) na zaszczanej wydmie (...) – odnawia mnie oblicze ziemi, tej ziemi.”
W najważniejszym wierszu „Sen Marty” wartościuje świat: „Mięso jest czerwone i szminka też, ale szminka w rzeźni to rzecz niebywała.” Tematy: seks i śmierć kilkakrotnie zderzają się w tej książce. I słychać: „Ptak śpiewa, wyraźnie. W tej ściętej mrozem smole, śpiewa z całych sił.”

Zachwycił mnie wiersz o zauroczeniu pewną maturzystką: „gdyby drzewa / oprócz korzeni i wiatru / posiadały płeć / i inteligencję / wszystkie bez wyjątku / dałyby jej // ogień”. Majer umie przywieźć świetny obraz np. z wycieczki w Beskidy: dwukolorowi mężczyźni pijący piwo („Biali pylą pola, (...) Czarni wypalają węgiel”). Ryzykowna metafora dopełniaczowa pochodzi z Bieszczad i jest równie udana: „stare dobre małżeństwo nieba i ziemi”.

Po lekturze „Znieczulenia” nie dziwią nagrody dla tej książki (I Nagroda w „Złotym Środku Poezji”, nominacja do Silesiusa): poród, guz, akty Modiglianiego, „twoje ciało jest pięścią, którą obieram jak owoc”, „Drzazgę wyciąga się igłą, kulę nożem”.

Wzruszył mnie „Testament Matki”. Proste zdanie wypowiedziane przez umierającą: „weź mango co mi babcia zostawiła” – wywołuje ciarki – genialne. Albo to: „W ostatniej chwili / z wieka trumny usuwam / grudkę cementu.” (z wiersza „Po sygnale dźwiękowym wysiadanie surowo zabronione”).

Choć jest w książce niepotrzebne kilka szarż dosłownością (np. w „O obrotach ciał bezimiennych” czy w „Punkt zero”) to jest w niej błysk fraz: „Człowiek jest w świecie jak w wodzie kamień” („Homo Erectus”), „pielęgniarka powiedziała mi – tu nie ma łóżka / w którym ktoś nie umarł - / i żeby nie myśleć o tym źle”(„Matka morfina”), błysk przerzutni „dbają o linię i rozkład / jazdy”.(„Dom wschodzącego Słońca”)

Majer opowiedział swoją historię: żyję obok śmierci „trzeszczy spalona trawa / stary winyl ziemia, // idę po niej, stojąc w miejscu - / uparta igła dobry blues.” ("Nie wyznaję..."), ale odkryłem miejsce „gdzie rzeka miesza się z morzem i kwitnie wir // słodka sól”("USG”).

sobota, 17 lipca 2010

Euterpe

Autor: Piotr Gajda

Trzecia Edycja Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Euterpe na Wichrowym Wzgórzu” dobitnie przekonuje, że poezja to wciąż „rzecz wyobraźni”. Autorzy, którzy nadesłali na konkurs swe wiersze używają obrazu rozmaicie. Jednym służy do wywoływania efektu liryczności, inni czynią zeń skuteczne narzędzie demaskowania rozlicznych przypadłości naszego świata, jeszcze inni przy pomocy obrazów artykułują ważne egzystencjalne rozpoznania. Przy wszystkich różnicach wrażliwości, temperamentu, poetyckiego języka jedno tych autorów łączy; stawianie na obraz, zaufanie do obrazu, szukanie w obrazie remedium na bezduszność „systemów abstrakcyjnych” (Giddens) oraz budowanie przy pomocy obrazów głębszych relacji ze sobą i światem”.

W ten oto sposób Grzegorz Kociuba – przewodniczący jury, anonsuje w pokonkursowej antologii laureatów III OKP im. Bruno Jasieńskiego „Euterpe na Wichrowym Wzgórzu”. Katarzynę Zając (I nagroda), Dorotę Grzesiak (II nagroda), Piotra Gajdę (III nagroda) oraz wyróżnionych; Elę Galoch, Czesława Markiewicza i Jarosława Mosera.

Wichrowe Wgórze

Tablica patrona konkursu na klasztornym murze

Grzegorz Kociuba

Jarosław Paczkowski i Katarzyna Zając


Prezentacja wierszy laureatów

Klimontów jawi mi się jako miejscowość, w której wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko, i nie daj Bóg wdać się tutaj w romans z żoną sąsiada lub wejść w konflikt z lokalnym proboszczem. To urocze i straszne jednocześnie, ten całkowity brak anonimowości, który zobowiązuje, ale też czasem zatruwa wodę gotującą się w lokalnym kociołku. Wspomniał o tym Jarosław Paczkowski, pomysłodawca konkursu, biznesmen i animator kultury, właściciel dworku na Wichrowym Wzgórzu w nieodległych od Klimontowa Przybysławicach. Mówił, jak trudno przekonać „lokalnych” do udziału w kulturze, jak bardzo czasem potrafią zupełnie „bezinteresownie” utrudniać (na przykład zrywając plakaty informujące o imprezie). Nie było jednak tak źle, nawet oni, ani rozgrywany tego dnia mecz Niemcy-Urugwaj, nie przeszkodził w tym, aby o godzinie 18.00 na wirydarzu klasztoru w Klimontowie pojawiła się spora grupka widzów. Nie dopisali za to poeci-laureaci. Do Klimontowa dotarła tylko Katarzyna Zając i ja. Czesław Markiewicz pojechał, ale nie do tego Klimontowa i wylądował gdzieś pod Sosnowcem (dopiero o 21.00 opóźnionego odbierał z Kielc Grzegorz Kociuba). Stąd tylko we dwoje, mogliśmy zaprezentować osobiście nagrodzone wiersze; teksty pozostałych laureatów zgodnie odczytali Grzegorz Kociuba i Jarosław Paczkowski. Ponieważ dotarłem do Przybysławic tuż po 15.00, udało mi się bliżej poznać Roberta Pruszyńskiego z zespołem Wiatraki i muzyków Małżeństwa z Rozsądku, których koncerty uświetniły oprawę imprezy. Starczyło czasu na kilka rozmów, uczestnictwo w próbach wspomnianych zespołów i już musiałem wracać goniony własną karmą, mijając się w Kielcach o kilka przecznic z Czesławem Markiewiczem, z którym podróżuję od lat w tym samym celu, czasem w tym samym czasie, a niekiedy w zupełnie innym…

Prowincjonalnie



Autor: Piotr Gajda

W numerze 3 (120) „Miesięcznika Prowincjonalnego” ukazał się drukiem mój wiersz pt: ”Wolne pokoje”. Opócz niego w dziale „Poezja” wiersze Pawła Podlipniaka, Roberta Miniaka i Teresy Radziewicz. "Miesięcznik Prowincjonalny" to czasopismo społeczno-kulturalne wydawane przez MBP w Radomiu od 1998 r.

Wolne pokoje (z tomu „Hostel”)

Wynajmuję hotel, dopóki płacą za niego
płuca i mogę patrzeć, jak światła wyjeżdżają
beze mnie z miasta, lecz do ostatniej chwili
ślizgają się po skórze. Przyglądam się narzucie,
która przykrywa łóżko i wiem, że ktoś szył ją
z miłością, chociaż dzisiaj jest zimna.

Teraz wszyscy będą wiedzieli, jak dawno temu
umarłem, czemu wyszedłem i złamałem
klucz. Pająku, skąd jesteś? Przewijałeś się
przez wszystkie złe bajki, dni, kiedy pajęczynę
w oknie brałem za mgłę, i dlatego wciąż
muszę od ciebie wypożyczać oddech.