Autor: Krzysztof Kleszcz
Arkadiusz Stosur, „Przejścia podziemne”, Biblioteka Galerii Literackiej przy GSW BWA Olkusz, Biblioteka „Frazy”, Olkusz 2010.
Arkadiusz Stosur debiutuje – jak sam mówi, skromnym – tomikiem „Przejścia podziemne”. Z początku lektura książki zostawiła we mnie wątpliwości – za dużo mi było patosu, nie mogłem się też oswoić z mówieniem w liczbie mnogiej, jakby poeta chciał opowiadać za mnie, jakby chciał mi coś wmówić. To napastliwe: „podtrzymujemy, podróżujemy, dotykamy, nie widzimy” długo stawiało we mnie opór.
W świecie przedstawionym: i zagrożenie, i ocalenie, trwoga i oswojenie się ze śmiercią. Dużo statycznych obrazów. Wszędzie sen, który miesza się z jawą. Sen albo przeczucie końca.
Budzimy się ocaleni, za nami
świat podzielony, podarty,
spalony, potrzebne świeże
powietrze.
Sporo rwanych fraz, jakby podmiot liryczny właśnie wszedł szybko na dziesiąte piętro i teraz mówiąc nie umiał uspokoić oddechu. Wyobraźnia podpowiada mu czasem dobre zakończenia: Przez wniebowstąpienie drabiny przez całość szarego błękitu widać część – mały kwadrat nieba, ale prześladuje go dreszcz wieczorami dzieciom rosną skrzydła i włosy, wtedy wszystko słychać. Szczekają psy.
Autor korzysta z języka biblijnych przypowieści Wracaliśmy wieczorami, w rękach nieśliśmy ryby, okruchy chleba w koszach. Zostały po nas ślady na kamieniach i wygnieciona trawa. Nie jestem pewien czy ich nie nadużywa. Trochę naucza tymi wierszami jak ksiądz.
Arkadiusz Stosur, „Przejścia podziemne”, Biblioteka Galerii Literackiej przy GSW BWA Olkusz, Biblioteka „Frazy”, Olkusz 2010.
Arkadiusz Stosur debiutuje – jak sam mówi, skromnym – tomikiem „Przejścia podziemne”. Z początku lektura książki zostawiła we mnie wątpliwości – za dużo mi było patosu, nie mogłem się też oswoić z mówieniem w liczbie mnogiej, jakby poeta chciał opowiadać za mnie, jakby chciał mi coś wmówić. To napastliwe: „podtrzymujemy, podróżujemy, dotykamy, nie widzimy” długo stawiało we mnie opór.
W świecie przedstawionym: i zagrożenie, i ocalenie, trwoga i oswojenie się ze śmiercią. Dużo statycznych obrazów. Wszędzie sen, który miesza się z jawą. Sen albo przeczucie końca.
Budzimy się ocaleni, za nami
świat podzielony, podarty,
spalony, potrzebne świeże
powietrze.
Sporo rwanych fraz, jakby podmiot liryczny właśnie wszedł szybko na dziesiąte piętro i teraz mówiąc nie umiał uspokoić oddechu. Wyobraźnia podpowiada mu czasem dobre zakończenia: Przez wniebowstąpienie drabiny przez całość szarego błękitu widać część – mały kwadrat nieba, ale prześladuje go dreszcz wieczorami dzieciom rosną skrzydła i włosy, wtedy wszystko słychać. Szczekają psy.
Autor korzysta z języka biblijnych przypowieści Wracaliśmy wieczorami, w rękach nieśliśmy ryby, okruchy chleba w koszach. Zostały po nas ślady na kamieniach i wygnieciona trawa. Nie jestem pewien czy ich nie nadużywa. Trochę naucza tymi wierszami jak ksiądz.
Przeżyliśmy wszystko,
co najważniejsze, pozostał
jeszcze zachwyt, kamienne
zamyślenie, gdy mówią
o nas w czasie przeszłym.(...)
W fundamentach ukrywają się
ziarna piasku, błony między palcami
przypominają o ostatnim potopie.
Kolejny wiersz, jak kolejny dzień ze swoją zwyczajnością, małością: Co tutaj pozostanie, gdy poranny ogień wypali zdobycze cywilizacji – widelec, szklankę, lodówkę i stół, na którym rano rozkładam mapy? Czasem olśnienie: Obok przechodzi pochód kur i kaczek. Nostalgia i skupienie. Całkiem jak na pokazie ciemnej mody.
Najbardziej chyba spodobał mi się wiersz „Moment obrotowy”, który jest deklaracją: jestem spełniony, znaczę, nie boję się pustki... Morze znowu szumiało, gdy opadałem na dno. Z rozłożonymi ramionami.
W następnych wierszach ta pustka znów przytłacza: jest załamanie pogody, powódź, pożar. W albumach rośnie drugi żywot – jakby każde ludzkie osiągnięcie, było oszukiwaniem się. Domy budowane są na piasku i glinie. W nich rankiem przypina się ludziom ciężkie skrzydła sięgające do samej ziemi.
co najważniejsze, pozostał
jeszcze zachwyt, kamienne
zamyślenie, gdy mówią
o nas w czasie przeszłym.(...)
W fundamentach ukrywają się
ziarna piasku, błony między palcami
przypominają o ostatnim potopie.
Kolejny wiersz, jak kolejny dzień ze swoją zwyczajnością, małością: Co tutaj pozostanie, gdy poranny ogień wypali zdobycze cywilizacji – widelec, szklankę, lodówkę i stół, na którym rano rozkładam mapy? Czasem olśnienie: Obok przechodzi pochód kur i kaczek. Nostalgia i skupienie. Całkiem jak na pokazie ciemnej mody.
Najbardziej chyba spodobał mi się wiersz „Moment obrotowy”, który jest deklaracją: jestem spełniony, znaczę, nie boję się pustki... Morze znowu szumiało, gdy opadałem na dno. Z rozłożonymi ramionami.
W następnych wierszach ta pustka znów przytłacza: jest załamanie pogody, powódź, pożar. W albumach rośnie drugi żywot – jakby każde ludzkie osiągnięcie, było oszukiwaniem się. Domy budowane są na piasku i glinie. W nich rankiem przypina się ludziom ciężkie skrzydła sięgające do samej ziemi.
W „Krajobrazie niewyraźnym” w krótkich równoważnikach zdań czuć strach. Podkreśla go wiersz „Bezradność” - z okien domu, patrzy się na mróz – jest z pozoru bezpiecznie, ale Woda zamarza w szklanych wazonach.