Grzegorz Wołoszyn „Poliptyk”, MBP im.C.K.Norwida, Świdnica 2012
Tomik ze Świdnicy (Nagroda Główna w V Ogólnopolskim
Konkursie na Autorską Książkę Literacką) rozpadł mi się na dziesiątki luźnych
kartek. Od zaczytywania, doczytywania się, odbijania się od.
Zacznę od tego, że urzekła mnie
druga część książki- „Dyptyk”, gdzie Wołoszyn wajchę z poetyckim ryzykiem
zaciągnął na max. Jest tu sporo szarż, pisania grubym pisakiem. Wysoki ton
zderza się z niskim. Cel - pokazać piekło naszych czasów.
Ta część książki rozpoczyna się
od niepokojąco mrocznego obrazu miasta. Oddychamy ciężkim powietrzem, a na
mokrym betonie odbijają się twarze świętych i celebrytów: „Świergot kanarów
stroszących się przed gapą.”; „Na zewnątrz chusty kałuż ocierają ciężkie twarze
budynków dźwigających niebo.” Przyglądamy się miejskiej ohydzie
albo czytamy o prywatnym upadku – wiersz „Rynek. Szczyt sezonu” (z żonglerką
słowem, aliteracje tworzą groteskę).
No i wreszcie frazy żrą:
„przymiarki do życia niepokalanego myśleniem”, „patrzysz na precyzyjnie zadawane
ciosy i chłoniesz tekstylną / bezczelność, dyktat multipleksu (...)”, „Parady
na schodach ruchomych / jak piasek”. Obrazy współczesnej metropolii, z grubsza
przypominają piekło. „Dane bujają w wirtualnym obłoku. Tak wysoka rozdzielczość
mnie przeraża. Diabeł ukryty w pikselu.”; „Jestem tworem copywriterów, sylwetką
człowieka na tarczy z tarczą w miejscu głowy. Golemem z gliny i funta kłaków o
pulsującym lingam zamiast serca”, „To już nie kwestia smaku, kiedy spada
kapitel duszy – godność.” Wołoszyn sięga po terminologię pornograficzną, by
opisać upokorzenie. Czy nie upokarza nas to, co wypluwa wyszukiwarka, przeglądarka?
A dalej, cóż: zwykłe życie:
„Hipermarkety zdejmują wieńce i podkładają bombki”; „Sacharoza przesypuje się
między zębami, tworzy zaspy w arteriach.” A bożonarodzeniowy chaos kończy się
dramatycznie: „Robię karpia, wypycham sianem. Opłatek jest lekki i kruchy jak
wylinka.”
W „Scalonym” parafrazującym
„Ocalonego” Tadeusza Różewicza znajdziemy kluczowe słowa książki korespondujące z dość
patetyczną okładką: „Mam trzydzieści cztery lata, przepadłem schwytany w
sieć.”, „Człowiek istnieje poprzez login. Widziałem legiony połączonych ludzi,
którzy nie zostaną poznani. Poszukuję osób z krwi i ciała. Niech nakarmią mój
dotyk i napoją węch, (...)”.
Opisany przeze mnie powyżej
„Dyptyk” to druga część książki. W pierwszej – zatytułowanej „Tryptyk” wypada
mi zauważyć przede wszystkim dwa świetne wiersze: „Kondukt” i „Druga strona światła”. W
pierwszym jest bezradność stania nad przepaścią: „Już złożone wszystkie zdania,
podrzędne, wywiedzione w pole, przykryte gliną.”: „Więc kondukt wpada w koleiny
utarte z kodu i białka? Mdły kogel mogel pokoleń, piana bita do krwi.”
Drugi z mottem od Krzysztofa Siwczyka, ma piękny pinkfloydowski motyw: „W końcu następuje powolny rozkład / jazdy.
Butwiejące synapsy kruszą / kierunki, opony mózgowe łapią / gumę na złamanych
wskazówkach. Dokąd // jeszcze można uciec, gdy wszystkie drogi prowadzą do
celi, a natrętna krew / wciąż puka do serca jak akwizytor: / Kup cegłę! Kup
cegłę! Zbuduj wyższy mur!”
Tomik zaczyna się od opisów
szczęśliwego rajskiego dzieciństwa: „Lata proste jak wiersz, który nie musi
udawać”, dzieciństwa, które naznaczyło autora duchowością „Mój język sztywnieje
robi się czarny.”; „Nagle spostrzegam, że moja dusza patrzy tyłem głowy przez
okno”; „Demony siedzą w cieniu zgarbione i złe, nie potrafią przekroczyć kręgu
światła przemówić językami ognia.”. Zapamiętam frazę: „Nieważkość ważek
na szalach ociemniałych oczeretów”. Udany jest wiersz-wspomnienie poszukiwań po
kioskach jakichś grzesznych czasopism „Z oczu ekspedientki wypływa smoła i
słowa grzęzną w niej aż po czerwone uszy.”
Są wiersze, nazwijmy je
„szpitalne”, czyśćcowe?. I tu znalazłem taki świetny fragment: „Pompa infuzyjna
przypomina pasek pobierania. Ładuje w żyłę nowe definicje, (...)”. Mniej udany zdaje mi się cykl wierszy
o starości z panem Marianem i panią Zosią, gdzie autor mierzy się z tematem
sensu cierpienia: „Pan Marian przypomina teraz / niepokojąco cichy rąbek w
oknie / życia.”
Na koniec jest bonus w postaci
„Monodramu” z mottem tym razem z Elektrycznych Gitar: „dzieci wesoło wybiegły
ze szkoły”. Wołoszyn twórczo korzysta z bełkotu zeszytów szkolnych. Brrr. A
jeśli takie będą Rzeczypospolite?