piątek, 31 stycznia 2014

Wszystkie drogi prowadzą do celi. Tekstylna bezczelność, dyktat multipleksu.


Grzegorz Wołoszyn „Poliptyk”, MBP im.C.K.Norwida, Świdnica 2012



Tomik ze Świdnicy (Nagroda Główna w V Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką) rozpadł mi się na dziesiątki luźnych kartek. Od zaczytywania, doczytywania się, odbijania się od.

Zacznę od tego, że urzekła mnie druga część książki- „Dyptyk”, gdzie Wołoszyn wajchę z poetyckim ryzykiem zaciągnął na max. Jest tu sporo szarż, pisania grubym pisakiem. Wysoki ton zderza się z niskim. Cel - pokazać piekło naszych czasów.

Ta część książki rozpoczyna się od niepokojąco mrocznego obrazu miasta. Oddychamy ciężkim powietrzem, a na mokrym betonie odbijają się twarze świętych i celebrytów: „Świergot kanarów stroszących się przed gapą.”; „Na zewnątrz chusty kałuż ocierają ciężkie twarze budynków dźwigających niebo.” Przyglądamy się miejskiej ohydzie albo czytamy o prywatnym upadku – wiersz „Rynek. Szczyt sezonu” (z żonglerką słowem, aliteracje tworzą groteskę).
No i wreszcie frazy żrą: „przymiarki do życia niepokalanego myśleniem”, „patrzysz na precyzyjnie zadawane ciosy i chłoniesz tekstylną / bezczelność, dyktat multipleksu (...)”, „Parady na schodach ruchomych / jak piasek”. Obrazy współczesnej metropolii, z grubsza przypominają piekło. „Dane bujają w wirtualnym obłoku. Tak wysoka rozdzielczość mnie przeraża. Diabeł ukryty w pikselu.”; „Jestem tworem copywriterów, sylwetką człowieka na tarczy z tarczą w miejscu głowy. Golemem z gliny i funta kłaków o pulsującym lingam zamiast serca”, „To już nie kwestia smaku, kiedy spada kapitel duszy – godność.” Wołoszyn sięga po terminologię pornograficzną, by opisać upokorzenie. Czy nie upokarza nas to, co wypluwa wyszukiwarka, przeglądarka?

A dalej, cóż: zwykłe życie: „Hipermarkety zdejmują wieńce i podkładają bombki”; „Sacharoza przesypuje się między zębami, tworzy zaspy w arteriach.” A bożonarodzeniowy chaos kończy się dramatycznie: „Robię karpia, wypycham sianem. Opłatek jest lekki i kruchy jak wylinka.”
W „Scalonym” parafrazującym „Ocalonego” Tadeusza Różewicza znajdziemy kluczowe słowa książki korespondujące z dość patetyczną okładką: „Mam trzydzieści cztery lata, przepadłem schwytany w sieć.”, „Człowiek istnieje poprzez login. Widziałem legiony połączonych ludzi, którzy nie zostaną poznani. Poszukuję osób z krwi i ciała. Niech nakarmią mój dotyk i napoją węch, (...)”.

Opisany przeze mnie powyżej „Dyptyk” to druga część książki. W pierwszej – zatytułowanej „Tryptyk” wypada mi zauważyć przede wszystkim dwa świetne wiersze: „Kondukt” i „Druga strona światła”. W pierwszym jest bezradność stania nad przepaścią: „Już złożone wszystkie zdania, podrzędne, wywiedzione w pole, przykryte gliną.”: „Więc kondukt wpada w koleiny utarte z kodu i białka? Mdły kogel mogel pokoleń, piana bita do krwi.” Drugi  z mottem od Krzysztofa Siwczyka, ma piękny pinkfloydowski motyw: „W końcu następuje powolny rozkład / jazdy. Butwiejące synapsy kruszą / kierunki, opony mózgowe łapią / gumę na złamanych wskazówkach. Dokąd // jeszcze można uciec, gdy wszystkie drogi prowadzą do celi, a natrętna krew / wciąż puka do serca jak akwizytor: / Kup cegłę! Kup cegłę! Zbuduj wyższy mur!”  
 
Tomik zaczyna się od opisów szczęśliwego rajskiego dzieciństwa: „Lata proste jak wiersz, który nie musi udawać”, dzieciństwa, które naznaczyło autora duchowością „Mój język sztywnieje robi się czarny.”; „Nagle spostrzegam, że moja dusza patrzy tyłem głowy przez okno”; „Demony siedzą w cieniu zgarbione i złe, nie potrafią przekroczyć kręgu światła przemówić językami ognia.”. Zapamiętam  frazę: „Nieważkość ważek na szalach ociemniałych oczeretów”. Udany jest wiersz-wspomnienie poszukiwań po kioskach jakichś grzesznych czasopism „Z oczu ekspedientki wypływa smoła i słowa grzęzną w niej aż po czerwone uszy.

Są wiersze, nazwijmy je „szpitalne”, czyśćcowe?. I tu znalazłem taki świetny fragment: „Pompa infuzyjna przypomina pasek pobierania. Ładuje w żyłę nowe definicje, (...)”. Mniej udany zdaje mi się cykl wierszy o starości z panem Marianem i panią Zosią, gdzie autor mierzy się z tematem sensu cierpienia: „Pan Marian przypomina teraz / niepokojąco cichy rąbek w oknie / życia.”

Na koniec jest bonus w postaci „Monodramu” z mottem tym razem z Elektrycznych Gitar: „dzieci wesoło wybiegły ze szkoły”. Wołoszyn twórczo korzysta z bełkotu zeszytów szkolnych. Brrr. A jeśli takie będą Rzeczypospolite?


wtorek, 21 stycznia 2014

Goniec czarnych pól wjeżdża na A1


Marek Ałaszewski / Klan - "Laufer", 2012.

Nie tylko poetyckie geny dostałem od ojca, ale kolekcję rewelacyjnych płyt. Gdzieżbym był, gdyby nie to, że miałem od dziecka kontakt z genialną muzyką?

„Mrowisko” Klanu z 1971 roku  dla mnie jedna z najlepszych rzeczy w historii polskiej muzyki. Wspaniały nierealny klimat, znakomicie ilustrujący tamte czasy. Dobrze pamiętam, jak trochę bałem się tej dziwnej okładki. Ale muzyka zachwyciła. Szczególnie utwór „Nasze myśli”. Zagubienie wyśpiewane w tej piosence zachwyca jakąś doskonałością. No i ten moment, gdy wpada w szaleństwo... Frazy z tej płyty często budzą mi się w głowie: „Happening już się skończył, aktorzy są bez maski, kurtyny naszych oczu opadają bez oklasków...”. Odrobina patosu „Na przekór” zupełnie nie przeszkadza. Ta piękna trafność tekstu: „Epidemia euforii”. Muzyka wg mnie zupełnie się nie zestarzała. 

„Mrowisko” i „Laufra” sporo łączy. Choć muzycznie oczywiście to zupełnie inna bajka. Nie ma psychodelicznych odlotów, jest mocny nowoczesny rock. Ałaszewski ma ponad siedemdziesiąt lat? Jego forma wokalna zdumiewa.

„Laufer” zaczyna się bardzo klimatycznie. Tajemniczy pomruk jak z didgeridoo, jakby ze skorupy ziemskiej miało coś się wykluć złowrogiego. Są ciarki. Peter Gabriel się kłania? „Gdzieś na drodze / wzbił się tuman kurzu / kto woła kto woła / czyj to słychać śmiech?”. Rozterką wędrowca jest to czy „zostawić to wszystko” i brzydzić się schamiałym obleśnym światem? Ech niech każdy posłucha jak Ałaszewski cedzi słowa: „Toczyć się jak kamień”...

Tytułowy „Laufer” ma genialny, prosty riff. To, co każe nam chodzić „czarnymi polami” jest naszym piętnem i szczęściem. Kim byśmy byli bez buntu, bez „zalążka zła”? Dlatego uwielbiam rzężące solo i świdruję sobie nim czaszkę.

Trzeci kawałek „Mamo, mamo”  kontynuuje temat złości na świat. Dowcipnie ale i gorzko. Dopełnia tę pieśń przejmująca wokaliza, takie ałaszewskie małe „Great Gig in The Sky”. Trzy mocne kawałki przełamuje luzacka, w stylu funky “Salamandra” utyskująca na kobiece słabości. Muzycznie jest przebojowo, radiowo i nowocześnie. „Świat jest głupi” poza krytyką powszechnego skretynienia, pijactwa, zawiera receptę, by odpuścić sobie walkę z „systemem”, wrzucić na luz. Szósty utwór brnie z początku w jakąś nostalgię, na szczęście, po trzech minutach pojawia się wściekłość: „Uciekaj zanim błyśnie świt”.

Na koniec - puenta. W „Moim piekle” straszy, wszędzie unoszą się kłęby dymu. Jest celnie, jakby coś przekłuwało balon, który nas otacza. Ałaszewski krytykuje demokrację - najgorszy z systemów, w którym „rządzi nierząd dusz”, w którym  wszystko zdechło. Koty, kmioty i idioty śmiech”. I zostawia nas z gorzkim przesłaniem: ślepcu, zdejmij z ramion skrzydła, przestań bujać. 

Czarna okładka parafrazuje „Black Album” Metalliki. Z taką muzą „goniec czarnych pól” może wjeżdżać na A1.


środa, 8 stycznia 2014

Here I go and I don't know why


 


 
PATTI SMITH “Poniedziałkowe dzieci”, tłum. Robert Sudół, Wyd. Czarne, Wołowiec 2012

Matka chrzestna wszystkich wokalistek rockowych (na pewno mojej ulubionej PJ Harvey) w „Poniedziałkowych dzieciach” zwierza się i obnaża. Opisuje historię swej miłości do Roberta Mapplethorpe’a, artysty malarza i fotografa, który zmarł na AIDS w 1989r. 
Warto poznać drogę jaką przeszła, realizując credo: „Będę artystką. Pokażę na co mnie stać”.  Urodzona w poniedziałek jest silna, zdeterminowana. Kocha na zabój, nawet gdy jej ukochany wybiera narkotykowy odjazd, stacza się w świat płatnej miłości homoseksualnej, w chore bluźniercze wizje artystyczne.

Przejmująco brzmi już początek tej historii, gdy jako dziewiętnastolatka zaszła w ciążę. „Spełnię swój obowiązek i będę silna i zdrowa.” – postanawia, że skoro nie da rady wychowywać dziecka, odda je do adopcji małżeństwu pragnącemu dziecka.

Jej historia fascynuje i wciąga, gdy pisze o biedzie, czasie, gdy jadła chleb z sałatą – „Prawdziwe więzienne śniadanie, ale my jesteśmy wolni.”, gdy spała na palcie, w którym cały dzień chodziła, choć było ciepło, gdy nie imała się różnych zajęć, by przetrwać w wielkim mieście, gdy zwiedzała sama wystawę obrazów, bo nie stać jej było na bilety dla dwojga... Ujmujący jest dziki klimat tej książki. Bycie artystką, poetką okazuje się piętnem i szczęściem. 
Polecam zanurzenie w świat „nowojorskiej bohemy”, najlepiej przy dźwiękach muzyki autorki. Ciągle brzmiała mi przy lekturze wyjątkowa fraza z „Dancing Barefoot”: „Here I go and I don’t know why”.

„- Cześć siostro. Jak sytuacja?

-        Tu na Ziemi czy w kosmosie?”



„Z początku LSD działało łagodnie, więc poczuł rozczarowanie, bo zażył więcej niż zwykle. Przekroczył stadium wyczekiwania i nerwowego ożywienia. Uwielbiał to uczucie. (...) Wykonał dwa rysunki, pajęcze i amorficzne. Zapisał słowa, które widział, i natychmiast poczuł doniosłość tego, co zanotował: „Zagłada wszechświata, 30 maja ‘67”.

Dobre, pomyślał trochę smutno. Smutno, bo nikt nie zobaczy tego, co on widział, nikt nie zrozumie. Przywykł do tego uczucia.”




wtorek, 31 grudnia 2013

Koślawy „satan” blaknie w białym świetle stycznia



JAROSŁAW JAKUBOWSKI „ŚWIĘTA WODA”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012

„Święta woda” to obszerny, 70-stronicowy tomik wszechstronnego autora, nie tylko scenariusza głośnej sztuki „Generał” z sukcesami wystawianej w tym roku, ale i zbiorów próz np. „Cyryl, dlaczego to zrobiłeś?” i kilku tomów wierszy.

Jakubowski na pytania „Po co poezja?” odpowiada bez namysłu: „poeta to ktoś, kto dąży do poznania – siebie, świata, siebie w świecie (...)”. „Życie, śmierć, miłość, piękno, przemijanie to sprawy, dla których i o których warto pisać wiersze.” ; „Warto wsłuchiwać się w mowę, a czasem i w bełkot świata i z tego bełkotu strać się budować solidne struktury językowe, które dla innych będą odkryciem, radością, kluczem.”

To tomik, w którym autor opowiada o swojej tożsamości. Jest ojcem, katolikiem i patriotą. To postawy, które dziś w mediach głównego nurtu przedstawiane są jako niemodne, niedzisiejsze, śmieszne. Ojciec – marnuje się zamiast samorealizować, katolik – wierzy w czary, patriota –  jest wstrętny, nienawidzi obcych, faszysta, taki kibol z racą. Zatem czy te twarde wiersze mogą spodobać się zadeklarowanym bezdzietnym, ateistom, kosmopolitom? Czy zadziałają?

Jeśli poezja jest kroplą wody, jakaż może być w ogóle jej erozja?

Być może pisanie wierszy, to czynność daremna. I autor czuje swą donkiszoterię, samotność: „najchętniej ojczyzną nazwałbym stół (...) ale najchętniej siadam przy nim sam”(s.5), ale czuje zew krwi: „armia wciąż idzie, środkiem grudnia, przez twój pokój./ Przez twój sen o „małym szczęściu”. Albo zastąpisz jej drogę,/ Albo każdy twój wiersz jest kłamstwem.” (s.11). Czuje rechot historii, dziwność miejsca, gdzie poezję piszą tabliczki z ulicami: „Przy ulicy Dworcowej, dawniej Stalina, dawniej Hitlera.” (s.12). Zatem wyjechać?

Nigdy. Podmiot liryczny jest zrośnięty z okolicą. I to absolutna, bezgraniczna miłość. Jezioro to „łza lodowca”, „Kosmiczna Łza”, „Jezioro Święte”, a ziemia wokół to miejsce, gdzie okopywał się Dziadek Józef. To także ciężar, „ciężar królestwa / które dziedziczę w przestrzeniach / bibliotek pól i nienazwanego / co ma twarz Ojca i Matki i Syna / jasną twarz źródła (...)”.

Są tu udane obrazowania. W „Archeologii podwodnej” mamy akwatyczny obrazek rodem z teledysku Radiohead „Pyramid Song” (a może Coldplay „Don’t Panic”?): „ryba płynie z kuchni do pokoju / z komina bije struga glonów”. W „Popielcu”: „Cząstki krajobrazu tłoczą się rozrzucone jak kostki do gry, / Z których żadna nie chciała ustawić się szóstką do góry.”
Grzechoczą w tych wierszach tragedie wojny: ”została wam tylko maszyna Singer / którą zakopaliście w lesie żeby nie dostały jej szwaby / musi do dzisiaj terkotać w mule/ pod stropem Zalewu bo zapomnieliście / miejsca jej pochówku gdy wszystko się skończyło” (s.16).

W „Górze Świętego Jana” znalazłem takie piękne zdanko: „Koślawy „satan” blaknie w białym świetle stycznia.”.

Drugą część książki otwierają krótkie enigmatyczne wiersze, bywa patetycznie „niech [moje pisanie] będzie jak wymarsz Kompanii Kadrowej słów / do Królestwa Polskiego czynów”; „wsiadam do samochodu ruszam / a każda chwila mówi: / sprawdzam.” (s.31). W „Modlitwie umarłego” obok ryzykownych metafor dopełniaczowych, znalazłem też ujmującą ekstatyczną żarliwość „żywego trupa”. (s.32). Bardzo spodobało mi się porównanie z wiersza „List do Europy”: „rano wieża kolegiaty stała / jak wielki stalaktyt ze Starego Świata”(s.34). Podobnie - smutna konstatacja, że trudno nam dostrzec człowieka w Milczącym Nieruchomym Człowieku W Czapce.

Wynotuję też piękne wyznanie sensu pisania: „Bez oparcia w kształcie liter jestem / czymś pomiędzy dzieckiem a zwierzęciem:/ wzrok błądzi i zaczyna widzieć zjawy, / głos chętnie zamienia się w wycie.”(s.36).

Jest w tym tomie sporo wierszy, o których niełatwo napisać: dotykająch ojcowskiej czułości, katolickiej twardej wiary, albo poczucia patriotycznej dumy. Takie jak: „Born To Be Wild (Go To Hel)” z frazą: „zostawić siebie / choćby w tym piachu w tej soli / w tej rybie która nic nierozumiejąca wybałusza oko / widnokręgu”, przejmujący „Chłopiec znaleziony w stawie” z „A inni pytają gdzie wtedy był Bóg?/ jak to gdzie /leżał przy nim / twarzą do dołu / ustami wypełnionymi mułem”, czy  ”Jechałem przez noc” z „Byłeś mały jak drzazga, a teraz jesteś duży jak drzwi”.

Z cyklu wierszy z „chłopcem” wybieram wiersz o starzejącym się Elvisie, wzruszonym, że jednak nie umarł i o pudłującym z karnego Johnie Terry.
Pięknie brzmi, i dziś szczególnie aktualnie, „Piosenka noworoczna”: „Czym jest (...) poezja wobec okiennych, podświetlonych akwariów ustawionych jedno na drugim, całymi rzędami / jak instalacja z innego, może już umarłego, świata? / Czym jest wobec ciemności, która ogarnia akwaria / jak mściwy wieloryb (...)?”.   Poezja - kropla świętej wody.

środa, 18 grudnia 2013

Łka i łka. Łapa za pazuchą.

JOE BONAMASSA "Driving Towards the Daylight"; 2012

Muza natchniuza. Hamerykańszczański wygar. Gitara wycinająca z powietrza kształt Stanów Zjednoczonych. Nowa obowiązująca wersja "Whole Lotta Love" Led Zeppelin? Jest nią bez wątpienia "Who's Been Talking?". Gitarowe harce osiągają tu absolutu. Kwintesencja rocka.

Bonamassa wpadł w pracoholizm, nagrywa płytę za płytą. Ja za nim nie nadążam, raczej znam pojedyncze kawałki, a to pierwsza płyta, którą poznałem w całości i stała się stałym mieszkańcem mojego odtwarzacza CD. Bonamassa niczym Bonaparte wkłada łapę za pazuchę i rządzi. Jest wybitnym gitarzystą, cudownym dzieckiem, który zamiast osiąść na laurach, z laurów uczynił sobie miłe gniazdko i wyfruwa coraz wyżej i wyżej.
Odpowiada mi luz tej płyty, odpowiada mi dawka patosu, który pojawia się tu i ówdzie, a na pewno w "A Place in My Heart", gdzie Gary Moore spogląda na Joego z chmury i "lubi to".

Że będę słuchał takiej muzyki nie podejrzewałem siebie. To raczej nie moje klimaty. Ale czterdziestka na horyzoncie i właśnie na takie hymny przyszedł czas, na takie jak w "Dislocated Boy"...
"Wszystko czego chcę to moja stara gitara, będę grać najlepszy cholerny blues. Ciężkie przeżycia, a ja nienawidzę przegrywać." W tej konwencji im gorzej ci na świecie, tym lepszy blues. Im bardziej jesteś "dislocated", tym większa szansa na coś przeszywającego.

Kiczowata okładka sugeruje, że te pieśni sprawdzają się przy dużej prędkości. Niekoniecznie - brzmią doskonale także, gdy tylko Ziemia się obraca. "Dislocated Boy" jest świetnym wstępniakiem. Blusior nr 2 - "Stones in My Passway" nie ustępuje mu jakością. A potem następuje najbardziej liryczny - tytułowy utwór, który zasłużenie wspinał się np. na Listę Przebojów Programu Trzeciego (tam zdaje się usłyszałem go pierwszy raz). Piękny, ponadczasowy. Patetyczny? Patetyczny. "Patrzenie na góry. Czekanie na pociąg. Czekanie na moje przeznaczenie". Do zadumy, do obrania właściwego kursu, do wytłumaczenia sobie porażki?

Bluesior nr 5, efekciarski, z gitarową żonglerką. Z samczym pieniem, że "mam wszystko czego potrzebujesz, bejb". "Lonely Town Lonely Street"  prowadzi prosty riff i czeka się na solówkę mistrza, która wreszcie...od 2:22 nadchodzi... i gada gitara, w swoim języku gada. I na koniec jeszcze rzęzi, ślizga się, pełznie. Czary robi - tym, którzy lubią być czarowani. Pewniak - "Heavenly Soul" - przebój z "u..u..u", jak wpadnie w ucho, nie wypadnie łatwo. Jeśli ktoś powie, że to wykalkulowane pieśni, niech weźmie sobie kalkulator i jeszcze raz obliczy. Mi wyszło, że Bonamassa ma boski dar. Więc gdy bierze się za coverowanie - wybiera song Toma Waitsa i robi z niej "swoją" piosenkę. Swoją malowankę. Najważniejsza jest w niej solówka, kiwka. A tekst Waitsa trafia już do "pustej bramki": "Pośmiejemy się z leciwego, przekrwionego księżyca / Na burgundowym niebie".

Końcówka: "Somewhere Trouble Don't Go" to piękny ożywiacz imprezy. W "Too Much Ain't Enough Love"  Bonamassa oddał mikrofon nijakiemu Jimmiemu Barnesowi i może to był błąd? Ale słuchajmy gitary, a ta przecież pierwszorzędnie łka i łka.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Bierezin dla Tomasza S.Mielcarka, TJW dla Zuzanny Ogorzewskiej

14. XII 2013 DOM LITERATURY, PULS LITERATURY.

Sobota na Pulsie Literatury zaczęła się od promocji książki "Zamiatając pod wiatr" Marcina Ostrychacza. Autor przeczytał m.in. ciekawy wiersz o szarym świecie pt. "Oczy Marysi". Książka wydana w poznańskim WBPiCAK to jego debiut. Drugim punktem tego dnia było spotkanie z laureatką Nagrody im.Wisławy Szymborskiej - Krystyną Dąbrowską.  Usłyszeliśmy m.in., że nagrodzona książka bardzo długo czekała na druk. Była też porcja nowych równie ciekawych wierszy. Wystąpił Grzegorz Wróblewski promując książkę "Gender". Zaprezentowali się finaliści XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Poznaliśmy wreszcie wiersze z nagrodzonego w zeszłym roku tomu "Sam tu, piesku" Pawła Tomanka. Spotkanie z laureatem poprzedniego konkursu  poprowadzili Przemysław Owczarek i Rafał Gawin. Padło m.in. zdanie, że po kobiecych rozedrganych wierszach Lech i Kulbackiej, pora na "męski uporządkowany świat" Tomanka. Odbył się finał konkursu krytyczno-literackiego, wśród nagrodzonych był m.in. poeta Jakub Sajkowski. 

Ponad 30 uczestników, wśród nich i ja, rywalizowało "O Czekan Jacka Bierezina". Po koncercie zespołu Bruno Schulz ogłoszono werdykt: wygrała Zuzanna Ogorzewska, II miejsce zajął: Dawid Koteja, III - Kacper Płusa. Wśród wyróżnionych znalazł się: Krzysztof Kleszcz, Marcin Kleinszmidt i Piotr Kuśmirek.Wśród wyróżnionych honorowo: Dominika Kaszuba, Oliwia Betcher i Małgorzata Buchert.

Na koniec rozstrzygnięto najważniejszy tego dnia konkurs. Okazało się, że laureat przemówi do nas przez Skype'a, albowiem nie dojechał z Wielkiej Brytanii. Nie przemówił, a zakasłał. Widzieliśmy za to go wyraźnie zaskoczonego i szczęśliwego.

Werdykt:

Jury XIX OKP im. Jacka Bierezina w składzie: Bronisław Maj (przewodniczący), Alina Świeściak, Grzegorz Wróblewski i Andrzej Strąk
Nagrodę Główną w wysokości 3000 zł. (1500 na wydanie książki i 1500 dla autora) postanowiło przyznać: Tomaszowi S. Mielcarkowi z Purley, Wielka Brytania;
Nagrodę Specjalną (w wysokości 750 zł):Katarzynie Michalczak z Warszawy;
Nagrodę Publiczności (w wysokości 500 zł) otrzymał: Damian Kowal z Legnicy.
Nominowani byli: Tomasz S. Mielcarek za projekt „Obecność”; Katarzyna Michalczak za projekt „Zrujnuje się na rukolę”; Michał Kozłowski za projekt „Gadane”;Piotr Przybyła za projekt „Ojcowizna”;
Maciej Burda za projekt „Wszystkie wiersze dla UFO”; Oliwia Betcher za projekt „Poza”; Rafał Różewicz za projekt „Product Placement”; Anna Adamowicz za projekt „Wątpia”; Damian Kowal za projekt „Najmniejsze przeboje z Tristan Da Cunha”.


Werdykt w VI Ogólnopolskim Konkursie Krytycznoliterackim
Jury w składzie:Zdzisław Jaskuła, Magdalena Nowicka, Maciej Robert na posiedzeniu w dniu 10 grudnia 2013 r. postanowiło przyznać następujące nagrody:
I nagrodę w wysokości 500 zł pani Katarzynie Tomczak-Tomaszewskiej z Łodzi (godło „Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie”) za tekst „Z głębokości łódzkich slumsów. O „Hotelu Jahwe” Szymona Domagały-Jakucia”,
II nagrodę w wysokości 300 zł pani Zuzannie Pawlak z Lubosza (godło „Idealistka”) za tekst „Republika Marzeń jako suwerenne terytorium poezji, czyli o jednym wierszu Jacka Dehnela”,
III nagrodę w wysokości 200 zł panu Jakubowi Sajkowskiemu z Poznania (godło „Egzegeza Maria Jaobsen”) za tekst „Chaos i czułość. O „Badlandzie” Grzegorza Jędrka”.
  
 










 

"Bujać to my, panowie szlachta!" na Pulsie Literatury

13.XII.2013 -DOM LITERATURY, ŁÓDŹ; PULS LITERATURY 
Piątek na Pulsie Literatury upłynął pod znakiem koncertu zespołu Buldog. Długi, żywiołowy set z prawie wszystkich utworów z płyt "Laudatores..." i "Chrystus miasta". Wypełniona fanami po brzegi sala Domu Literatury reagowała entuzjastycznie. Z prawym uchem w głośniku śpiewałem i ja np. "Bujać to my, panowie szlachta" czy "Tato, kochany". Tuwim na rockowo to dla mnie rzecz absolutnie wyjątkowa. Jeśli ktoś nie zna, powinien nadrobić i to natychmiast.

Przed Buldogiem odbyły się wieczory promocyjne Ewy Świąc i Łucji Dudzińskiej. Książki "Lekcja oddychania" i "Z mandragory" ukazały się w Stowarzyszeniu Literackim im.K.K.Baczyńskiego. Ciekawym punktem programu był panel dyskusyjny z udziałem Edwarda Balcerzana, Dariusza Pawelca i Macieja Meleckiego. Rozstrzygnięto też VIII Ogólnopolski Konkurs na Prozę Poetycką im.Witolda Sułkowskiego. Maciej Robert rozmawiał z Wojciechem Kuczokiem. Książka "Obscenariusz" wydaje mi się koniunkturalnym zjazdem w stronę pornografomanii, a przecież autor napisał np. świetny "Gnój".

 Łucja Dudzińska i jej debiutancka książka.
 Maciej Melecki prezentuje "Pochwałę poezji"
WERDYKT W KONKURSIE NA PROZĘ POETYCKĄ  IM. WITOLDA SUŁKOWSKIEGO
Jury w składzie: Krystyna Stołecka (przewodnicząca), Marcin Bałczewski, Darek Foks i Robert Rutkowski po dokładnej lekturze zestawów, które wpłynęły na konkurs postanowiło nie przyznawać pierwszej nagrody oraz nagrody specjalnej. Dwie drugie nagrody otrzymali: Katarzyna Wiśniewska z Owadowa oraz Zdzisław Zeman z Kóz. Trzecie nagrody powędrowały do Moniki Gromali z Nowego Sącza i Marcina Sztelaka z Wrocławia. Jury wyróżniło również prace Elżbiety Goszczyckiej z Warszawy, Grzegorza Janusza z Warszawy, Bogdana Nowickiego ze Świętochłowic i Paula Szewczyk z Warszawy.


niedziela, 8 grudnia 2013

Atrakcje na Pulsie Literatury


Spotkania z autorami i koncerty – to atrakcje tegorocznego Pulsu Literatury. Genialny Buldog wystąpi w sobotę po 21. Dom Literatury chyba pęknie w szwach.

Szczegółowy program na www.pulsliteratury.pl
a tu: skrót:

Środa: Kacper Bartczak, Andrzej Sapkowski i spektakl „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”; Kaliber 44

Czwartek: Kamil Sipowicz, Andrzej Sosnowski i koncert zespołu Hańba

Piątek: Ewa Świąc, Łucja Dudzińska, panel dyskusyjny z Maciejem Meleckim, Edwardem Balcerzanem, Dariuszem Pawelcem i Krzysztofem Siwczykiem; oraz finał Konkursu na Prozę Poetycką im.Sułkowskiego; spotkanie z Wojciechem Kuczokiem i koncert Buldoga.

Sobota: Marcin Ostrychasz, Krystyna Dąbrowska (laureatka Nagrody Wisławy Szymborskiej), Grzegorz Wróblewski. Finał konkursu im.Bierezina; Paweł Tomanek, finał konkursu krytyczno-literackiego, Turniej Jednego Wiersza i koncert zespołu Bruno Schulz.


Ubiegłoroczny zwycięzca Konkursu im.Bierezina: "Sam tu, piesku" Pawła Tomanka

sobota, 30 listopada 2013

Piguły

BLACKFIELD "IV", 2013


"Chodźże ze mną robić w popie" - powiedział Aviv Geffen do Stevena Wilsona. "OK, ale skomponuj to sam, ja dogram, zmiksuję, ewentualnie coś zaśpiewam, czy dośpiewam." I tak powstała "Czwórka", krótka półgodzinna płyta. Takie popowe piguły. 

"Piguły"/"Pills" -to zresztą pierwszy utwór, naprawdę dobry "otwieracz", z fajną ostrzejszą codą. "To jest tabletka na każdą godzinę / Chodź na palcach i spraw by wszystkie strachy zniknęły". Te pierwsze słowa "There's pill for every hour", ciągle zmieniają mi się w "Lubię "Again" Archive", bo melodia identyczna. 

Popowe piguły. Wadą jest ich prostota. Są skrojone na format krótkiej radiowej piosenki. Spina je temat rozczarowania światem, który miał być rajem, w którym wolność i postęp miały dać nam szczęście. Tymczasem coraz więcej wgapionych w horyzont, nienasyconych: "Matko nie jestem tym, za kogo się modliłaś" ("Sense of Insanity"). Może to nie defetyzm, raczej tylko żal, że to nie tak miało być. "I wish I had some more time / In this life / If I could turn the clock back to the start (Chciałbym mieć trochę więcej czasu / w tym życiu / Abym mógł zawrócić czas, wrócić do początku)" ("Lost Souls")

To ciągłe ogłaszanie gotowości na wiosnę ("Springtime"). A potem "X-Ray", który odwraca pory roku, brzmiąc jak kolęda-pięknota, pełna karkołomnych metafor - "Jesteśmy rentgenem życia", "Jesteśmy jak ślepi malarze, wymiotujący na papier, by zobaczyć co wyjdzie."
Wyróżniający się przebojowy, wspomniany już, "Sense of Insanity" - brzmi trochę jak Coldplay z tym o-o-o... , ale lubię jego słowa: " I was standing like a priest with his ancient bible".
"Firefly" wyśpiewany przez Bretta Andersona z Suede jest pełen dostojeństwa, elegancji... i przejmującego smutku: "Świętojański robaczek ma na ogonie wątłe światełko, bez obiecanej ziemi i prawdziwej miłości."; "Nie wiem gdzie jestem."

Wśród tych radiowych piosenek, jedne bywają zbyt ckliwe (jak miniaturka "The Only Fool is Me"), jedne pełne dziwnej złości - frustratynka - "Kissed by the Devil". Dobrze, że jest "Jupiter". Zachwycający. "Kiedyś byliśmy młodzi, nie mieliśmy planów/ Co za prostota miłości".
Każdy fan Porcupine Tree, czy solowej twóczości Stevena Wilsona - poczuje niedosyt. To właśnie o tym jest ta płyta.


niedziela, 24 listopada 2013

Pragnienie tropików

 Wydawnictwo Kwadratura zaprasza na premierę tomu Michała Wróblewskiego - 26 listopada o 18.00.  w Łódzkim Domu Kultury.

Pragnienie tropików to druga książka w dorobku pabianickiego autora (w 2008 roku wydał w Stowarzyszeniu K. K. Baczyńskiego tomik Skurcze). Składa się z czterech cykli wierszy napisanych w poetyce nawiązującej do lingwizmu. Jednocześnie sporo w tych utworach nawiązań do klasyki polskiej poezji (Miłosz, Herbert, Szymborska), a także do antropologii. Wróblewski zderza naszą współczesność z wyobrażeniami na temat kultury ludów Afryki i Azji. W odróżnieniu od Levi-Straussa jego tropiki wcale nie są smutne.

Jako ilustracje w tomiku wykorzystano obrazy Piotra Ambroziaka.

Michał Wróblewski (ur. 1985), mieszka w Pabianicach. Doktorant w Katedrze Teorii Literatury: Studium Doktoranckie Języka, Literatury i Kultury Wydziału Filologicznego UŁ. Zajmuje się problematyką związaną z genologią, kulturą popularną i kognitywistyką: z końcem roku 2013 bronić będzie rozprawy Powieść graficzna - studium gatunku w perspektywie kognitywistycznej. Publikował między innymi w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich” oraz „Tekstach Drugich”. Tłumacz i poeta – „Red.”, „Tygiel Kultury”, „Arterie”, „Akant”. Autor tomu Skurcze - Stowarzyszenie K.K. Baczyńskiego w Łodzi (2008), a także blogów: dziobem.blogspot.com; startewkadrze.blogspot.com