BARTOSZ KONSTRAT „Własny
holokaust”, Teatr Mały, Tychy 2015.
Tomik "Własny
holokaust" trafił we mnie. Gęstwina metafor, ekstrakt, który
trzeba rozcieńczać we własnym świecie w odpowiedniej proporcji.
Wyobraźnia językowa absolutnie wizjonerska. I tylko trzeba dać się
ponieść tym prądom konwekcyjnym, by uniosły nas wysoko.
Takie frazy: "nie
zakwitną już lilie. sztandary wiatru wypatroszą pranie, córka
sąsiadki powie tylko: o i / językiem wyważy sześcioletni ząb.
już nie będzie ogrodu, od dziś wszystko stanie się // użyteczne.
tylko gnój, oranie, zabijanie srok i topienie szczeniąt."
Sugestywność opisu! Wchodzimy w jakiś nierealny sen, oniryczny
zwid. Wydaje mi się to jakoś po schulzowsku, wymowne. Przypuszczam,
że to nie poezja dla każdego. Trzeba umieć wyłączyć potrzebę
rozumienia wszystkiego, poddać się nierealnym wizjom. Konstrat
zagęszcza metaforykę tak bardzo, aż czujemy się obco, nieswojo.
Zagrożeni, otępiali.
"Ktoś mnie
napisał i teraz prowadzi strużka opowieści, wyciekająca z pęknięć
w wodzie i / w oparach światła?" Jeśli jest to filmowe, to
zapewne z japońskiego thrillera: "adam należał do boga mordu, spod
podkoszulka w siateczkę / zawsze wystawały mu śniade sutki.",
"hibernacja jest jak dodatkowy kanał / w telewizji, porcja
luksusu z najnowszych reklam."
Powtarzającym się jak
mantra słowem jest "zwierzę". Jesteśmy
zwierzętami – zdaje się twierdzić autor - mamy popęd i czeka
nas śmierć, czasem rzeź. Jak ludzie-manekiny u Schulza. Jak
"Ciotka Agata (...) o mięsie okrągłym i białym".
I tak: "wszystkie zwierzęta są takie same, / nakręcono je
lub włożono im baterie do jam brzusznych, pod żebrami ukryto im
sztuczne / serca, bijące centra głodu i głuchoniemej chuci.
króliki zaopatrzono w twarze królików, / żyrafy zaopatrzono w
nogi żyraf, owadom dano oczy szamanów i zombies."
Taka fraza "bądź
ostrożny, pokaleczą cię krawędzie godzin, / sześciany minut
wylosują ci życie." - poetycka perła. Holokaust –
ofiara całopalna, jaką składamy. Nasze cierpienie, wyrzeczenia,
poświęcenia.
Albo wiersz "western",
który w wiejskiej (wieśniackiej?) scenerii kryje dramat rozstania i
przejmujący opis ohydy życia. Oto plantatorzy, którzy w ustach
mają "resztki obiadu i jeziorka taniej coli".
Płaczliwy ton pełen jest przedziwnego patosu: "nie mam już
w tobie domu, mam w tobie spalone ścierniska, rybie łebki wyrzucone
w błoto. nie mam kukurydzy, owca, żyta, zwierząt gotowych / na
rzeźnię. nie martwi mnie rdza pługa i zerwane cięgło."
Opisywać brutalny świat
- to interesuje Konstrata: "zapraszają mnie dynastie fal,
powietrze poskręcane w / wiry, granit jak brzydkie, zamrożone
masło." Opisywać świat, w którym miejsce na ból,
beznadzieję: "krzyki nowo narodzonych i płaskie,
stęchłe oddechy umierających. // wahadło rozbija się o kamień,
kamień kruszy się o wahadło, w misach rośnie ciasto, białe jak /
księżyc i pulsujące jak ciało robaka." albo marność:
"sad kołysze się na dłoni mgły, w moich oczach rosną
plantacje wodorostów i perzu."
Dużo w tych wierszach
rustykalnych obrazów, zaskakujących obserwacji: "możesz
być głupcem, bawić się w rzewnego żniwiarza, chłopaka
gwiżdżącego hymn pszenicy i krwistego miąższu czereśni. Jest
tyle // rzeczy, tyle możliwych rzeczy, celów podróży narysowanych
w błocie obręczami kół, / wybitych w powietrzu skrzydełkami
chrząszczy.", ale najwięcej lęku,
koszmarów, okrucieństwa: "marta zgubiła czerwony lakier,
miała potem paznokcie ciemne jak krew dorszy, którymi nakarmiono
delegację nurków. W wodzie istnieją kopie świata, mokre i
poszarpane nurtem.", "pochylił się i wyczuł guzek
pod kolanem. ktoś nas włącza / przyciskiem?", czasem
zestawionych z przeczuciem, że przecież mogłoby być inaczej:
"ciepło, / mówiłem
wtedy, ciepło, tylko ono się liczy, tylko dzięki niemu pokonam
świat-zwierzę // łaszący się do zmroku, rozkochany w widmach."
Świetne poetycko są
obrazy: znudzenia miłością przez zamalowanie napisów w windzie
albo odnowienie ławek (wiersz pt. "rewolucja") czy
kupowanie mięsa o szóstej rano na targu (wiersz „gatunki”).
Autor tworzy jakiś
odrębny kosmos: "jechaliśmy, pamiętam, przez las,
rozdzierając gałęzie drzew, kalecząc chude nogi ostów i /
bielunia. byliśmy rodzeństwem saren, ale ciała mieliśmy
wypełnione potłuczonymi // szklankami i talerzami. opętane i
roztrzaskane dni. spłoszone i wilgotne wojny. z daleka ktoś / mówi
do nas przez megafon w językach zwierząt i ptaków. dokąd
jechaliśmy? nałożono nam // podkolanówki i czyste koszule,
ostrzyżono włosy w butne fryzury. dokąd jechaliśmy?"
Odbija w jakimś krzywym lustrze rzeczywistość, wynaturza ją.
Zachwycając się
„Własnym holokaustem” od razu dostrzegłem podobieństwo do książki
Piotra Gajdy. Jego „Zwłoka” z 2010 roku natłokiem metafor
wywoływała identyczne odurzenie. Każdy wers był jak wiszący most
nad przepaścią.
W obu książkach jest
podobne rekwizytorium: topielce, cyrk, mięso, cała arka Noego
zwierząt i wszędzie śmierć, która siedzi przed każdymi
drzwiami, jej cień, zapach, przeczucie, pewność. W wierszu
„Karbid” Gajda pisze: „Ciało zamieniało się w popiół:
zrzucało skórę i mieściło się w garści. / Otaczały je
pszczoły o czarnych odwłokach, urnach z chityny. // Żar puchł.
Ogień brzęczał niczym szerszeń w puszce. / Zatrzaśnięte we mnie
okno nie stłukło się, tylko pękło, / jakby zamókł kapiszon.”
U Konstrata w, jak dla mnie kluczowym, wierszu „kamea”: „możesz wszystko
narysować: góry jak kretowiska i morze pulsujące jak skóra
walczącego lwa. / możesz kupić kamęę, zawiesić ją na szyi
ptaka, on w tętnie wieczoru zamieni się w popiół, // nakarmi nas
swoją niecierpliwą śmiercią.”
Zanim przeszył mnie
przekaz puenty wiersza „sąd”: „tylko płomienie mogą / nas
sądzić, tylko wici wilgotnego cienia, wszechświat żarłoczny jak
usta kamienia, grób // wszystkich pokoleń zjednoczonych w
sakramencie czaszek.” - przypomniałem sobie zdania Gajdy:
„Pragnąłem, żeby światło pulsowało i zmieniło kolor. /
Żeby palił mnie żywy ogień, Bóg, płonący stóg albo żrący
ług.”
Co
ważne i u Gajdy, i u Konstrata, nie chodzi o przesadny pesymizm,
katastrofizm, raczej o realizm, świadomość, że śmierć jest
nieubłagana. Zimne mięso z targu z
wiersza „gatunki” „mięso
leży / spokojnie, sztywne, pokonane.”,
przypomniało frazę Gajdy: „Horyzont ma obły kształt, to
półmisek pełen // zimnych mięs.”
To eksperyment. Autor
mówi „sprawdzam”. Czy po drodze Ci z tym, „kto wędruje po
słojach zrąbanego drzewa?” Czy przerażą cię wizje o tym,
że „wypadliśmy z pękniętej gwiazdy, rośliśmy w kokonie ze
szkła i pajęczyn, teraz polują na nas dłonie błota i słonego
mułu.”? Pora stanąć oko w oko z tym, że „życie żywi
się życiem, konie ciągną pługi”.
„Dziś nadajemy
audycję z piekła, wyjaśniamy fenomen grzechu i cierpienia.
powstaliśmy w kielichu kwiatu, / wędrowaliśmy po grzbietach os.
już nie mamy nadziei, nie liczymy na nic. ” - pisze Konstrat.
Jakby chciał nas przebudzić, ocucić zapachem amoniaku.