wtorek, 30 października 2018

Gorzkie piany, boleść, kapeć

 

 

 

 

 

 

 

 



PABLOPAVO I LUDZIKI "Marginal", 2018.


Gdzieś w niebiesiech Czesław Miłosz przed lustrem przeczesuje sobie brwi i rusza ustami do własnych słów, które wyśpiewuje Pablopavo z zespołem:  "Jakakolwiek jest boleść, będzie więcej boleści" ("Piosenka").

Nobel Noblem, ale jeszcze nigdy jego tekst nie brylował na parkietach, nie połyskiwał na ścianach. A te sample z Kombi ("Przytul mnie")? Czyż to nie urocze? Od razu mam 10 lat i kupuję płytę "Nowy rozdział" wśród Rosjan na ryneczku w Legnicy - płacę 600 złotych.
Bo nic tak nie włącza nostalgii jak disko sprzed lat. Bas młóci jakiś niepełny kłos, bas każe więcej brać sobie do serca. Czterdziestka weszła na kark i teraz ona krzyczy "Heja!".

Cudna jest przewrotność tych fraz, marność tych bitów. Młodość podryguje, starość z niej drwi i puka się w głowę. Rozum podpowiada tekst "Gwiazda wzejdzie i zaraz przeminie", a serce chce pląsać jak John Travolta. Przy "I goryczą będzie ziemskie piękno" można pławić się we frustracji, papierosowym dymie (jeśli ktoś pali - Paweł Sołtys pali i to dużo) albo brać kolejny łyk mocnego espresso (ja nadużywam). W zmęczeniu i znużeniu trawić frazę "Kto jest mądry, będzie nieszczęśliwy, / A głupiemu szczęście jak pokuta."... Mieć świadomość czarnej nocy wśród migających błysków dyskotekowej kuli. Tak, dziesiątka tej płyty - "Piosenka" do słów Czesława Miłosza jest absolutnie po mistrzowsku zaaranżowana, zaśpiewana.


A "Karwoski"? Nie inaczej. Refren każe wycinać piruety, zatańczyć do tych słownych gier, mętliku skojarzeń, poetyckich mądrości. Słuchałem już tysiąc razy i wciąż zachwycają mnie te "gorzkie piany piw", "wyparte farsze", "ale gdzie przód, a gdzie spód?", "nic się nie broni, goni nas czas".

"A przecież stoisz taki młody, i podchodzi dziewczyna, i pyta: czy mogę od pana ogień? A ty wiesz, że to niegramatycznie. I tylko popiół masz." Ta fraza z popiołem, brzmiąca jak szalone "Oppa Gangnam Style", ma w sobie defetyzm, biedę i żal. I ta słodko-gorzka potrawa jest moją ulubioną, wpycham ją na podium i dekoruję. Piosenka roku.

Wcześniejsze płyty zespołu - "Polor" i "Ladinola" zachwyciły mnie, "Marginal" stawiam najwyżej. Wyliczam zatem:
"Światła na statku" - żenią nam nostalgiczną nutę, "uśmiech syrenki zza tarczy" i pijanych łapiących cienie. Smyki zaś brzmią radiowo.
"Szmerem" to łobuzerska, rapowa gadka, przechwałki o podpitym lelku, no i trochę dystansu do siebie.
"Ochota" to warszawski przewrotny pean: ciężki los mieszkańców dzielnicy. Pablopavo z życiowych zmagań wyciąga swoiste "mega".
"Agata" ma jakiś tajemniczy klimat z piosenek zespołu Komety. "Ten dla którego tańczy nie widzi wcale jej, / ten, dla którego tańczy to marny sukinsyn" - taki niewesoły przekaz.
Słuchając szóstki - "Brązowy i niebieski" ciężko się nie rozmarzyć - wszystko jest w domysłach, spojrzeniach i dreszczu z przypadkowego spotkania dawnej miłości.
"Kogo" - jakby chciało być nową wersją "Korowodu" Grechuty. Lubię grę słów "kwiaty/kwity", doceniam dobrą puentę. Gwiazdozbiór Wega godnie zastąpił "księżyc kwietnia".
W "Panie Inżynierze" czuję, że przywołany został Wojciech Młynarski. Pobrzmiewa jego tembr, czuje się jego styl akcentowania "r". Ten refren, te chórki! Celnie przeszyło mnie: "Miga mi to życie jak zielone przed czerwonym światło", celnie rozpruło "miałem kwiaty cięte na zanętę / wino z Kalifornii, ale zapał nagle zgasł". Czterdziecha jak decha.
"Niskie słońce" - do popłakania. Landrynka plus "dzień krótki jak życie / do zmierzchu chwila od południa".
W bezczelnym, szybszym "PKB" zestawiony został Netfix z refluksem, ha!
A na koniec bezbłędnie zaadoptowany tekst Szymborskiej "W przytułku" - starość rusza tu nogą założoną na nogę. W górę i w dół porusza się filcowy kapeć.


sobota, 27 października 2018

Gajda w Piwnicy

26 października w pubie Piwnica w Tomaszowie Maz. odbyła się promocja książki Piotra Gajdy "To bruk". Wieczór poprowadził Tomasz Bąk, a potem zagrał zespół rhl ansambl (z Tomaszem Bąkiem na basie).



niedziela, 21 października 2018

Curriculum i kukuryku

DOMINIK BIELICKI "Pawilony", FUNDACJA NA RZECZ KULTURY I EDUKACJI IM.TYMOTEUSZA KARPOWICZA, WROCŁAW 2017.


Ta książka - nagrodzona Nagrodą Literacką Gdynia - to efekt uważnego przyglądania się światu, w którym dokonała się transformacja ustrojowa. Dużo tu tęsknoty za czasem minionym, dużo krytyki teraźniejszości. Przy czym to nie są wiersze, które "zbierają ślinę". Bielicki nie ustawia się w żadnym pochodzie demonstrantów, raczej "wyszedł powitać pierwszy wiosenny dzień".

Pomysł na zmyślną obserwację artefaktów z minionej epoki - jak przyznaje autor - wyrósł z fascynacją twórczością Mirona Białoszewskiego. Niech żyje wiersz bez metafor, wiersz-konkret.

Na początek - konfuzja. "To jest poezja?" Wersy jakby gadały do nas "właśnie tak! usłyszane, zobaczone, tylko kreska, migawka". Takich apoetyckich wtrętów jest zresztą jeszcze parę - taka fontanna Duchampa, taka szaranagajama Mirona.

W "Utrudnieniach w ruchu" mamy język relacji radiowej, w "146" zapis kłótni między córką a ojcem. Codzienność, powietrze, jasne słońce. Wiersz o Perelmanie - genialnym matematyku (przy okazji: autor z wykształcenia jest matematykiem) - to zapis wywiadu - jest tu dziwny wtręt "Nie powiem nic, co mogłoby zainteresować / czytelników pani magazynu".
Wiersz "Ketchup Włocławek" to w zasadzie opis etykiety popularnego produktu spożywczego. W surowy opis wkracza na chwilę groteska "ogonki są zbyt wybujałe, wyglądają z daleka na baraszkujące jaszczurki."
Ktoś tu przedrzeźnia reklamy TV: "Nie chcę płacić telefonem", "Chcę myć włosy szamponem z pokrzywy", ktoś krytykuje współczesny świat ery Facebooka "Życie, które się tutaj toczyło, miało przed sobą wieczór w gronie znajomych", drwi z "sukcesów kapitalizmu" - gdy korporację wizytuje ekspert-ważniak z firmy Oracle, gdy bezdomni przykrywają się dodatkiem do "Gazety" z tytułem "Wszechświat ma naturę strunową", albo gdy problemem nowobogackich jest nie przewrócić grilla, kiedy gra się w bule.

Świetny jest Bielicki, gdy wymienia swoje kukuryku, obok curriculum, profilu i portfolio, gdy wyobraża sobie starość Kermita i jego samotność w wielkim domu.

"Warszawa" z wiersza różni się od "Warszawy" z piosenki T.Love. To opisy nowoczesnych brył, "magiczny świat luksusu" - hasła rodem z prospektu. "I oto wita nas na Ziemi osiedle Hubertus", jakbyśmy bujali w kosmosie, oderwali się od życia i lewitowali.

Dwuwers o babci z rowerem w Rykach, to zapewne dostrzeżenie gestu uległości. Gdzie indziej - kapitalizm ze swoimi "Stiwami jobsami" jawi się jako bezduszny system, w którym człowiek nie widzi drugiego człowieka, bo trzyma głowę "na swoim mieniu".
"Domu handlowy" łapie nagle ton znanego wiersza "Nagrobek" Wisławy Szymborskiej (tego z frazą "Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę"). Prosi się tu o współczucie dla podupadającego budynku w centrum, który umiera wobec rozwoju galerii handlowych. "I spróbuj kiedyś coś w nim kupić. Groszek, opaskę do włosów, etui."

Podoba mi się podziw dla bezdomnego wyrażony słowami "On, który nie ma gdzie spać, śpi w tej kurtce, jadąc." Dobre frazy ma wiersz "Dżinsy Odra", w którym autor kpi ze złotych czasów polskiego kapitalizmu: "nosiłbym dżinsy Odra, ale poszedłem po spodnie i kupiłem fabrykę dżinsów.", "Do dziś mam parę spodni, których nigdy nie nosiłem."
Pawilony, które dały tytuł książce, to osiedlowe małe sklepiki - dziś zrujnowane. Autor porównuje je do "arystokratów na morzu, którzy sami kroją sobie proste płócienne ubrania nucąc arie".
Zagubienie w konsumpcyjnym świecie opisuje fraza: "teraz kiedy wszystko jest / nie mam na nic ochoty". Ale gdy pojawia się smakowita puenta o siadaniu przy rybce ze sklepu zoologicznego "jak przy kimś z rodziny", wyczuwamy żart. 

Zrywamy boki z jedzących tortillę, tartę i focaccie. Potrząsamy szklaną kulą, w której robotnika jedzącego hot dogi zaczynają otaczać płatki śniegu. 



czwartek, 11 października 2018

Na moment przed podaniem sobie rąk

KRZYSZTOF BIELEŃ "Pył zawieszony", Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2017.


Bieleń przeczytany przed snem. By przyśnił się inny świat, gdzie ludzie rozmawiają o poezji, spierają się o sens wiersza Osipa Mandelsztama, rozmawiają o malarstwie Goyi, cytują bon moty greckich myślicieli.

O poranku włączyłem Bacha. W wierszu "Czekając na huragan" autor schronił się przed żywiołem i słuchał, zapewne, suity na wiolonczelę. Zanim wyłączyli mu światło i w półmroku ogołocony z myśli rozmyślał o obracaniu się w proch.

To są zwyczajne wiersze, bez kunsztownej poetyzacji. Trochę to zapiski dziennika albo listy. Jej autor to ktoś świadomie wycofany, kontemplujący rzeczywistość, wyśmiewający codzienną gonitwę. To ktoś kto, skoro ranny kruk ozdrowiał, oddala wizję końca, wyrzeka się złych snów, potrzebny mu "zapas wody z pobliskich źródeł, prostota liter". Dla niego "warstewka kurzu na książkach o życiu wędrownych ptaków, drapieżnych zwierząt, nieżonatych filozofów", piękno świata, rozgwieżdżone noce Andaluzji.

Oto opiewanie prostych czynności, prostego prowincjonalnego świata. Urwany szept jastrzębia, który straszy śmiercią, miesza się ze śpiewem kosa. Żyć to klepać kosę przed sianokosami "rytm, i rym w tym odnajdywać, powoli".

Klepanie kosy - przyznajmy - niewesoła to metafora, podobnie jak ta w wierszu "Przymiarka", w którym podmiot liryczny zahaczył o gwóźdź, aż z kurtki wyszła wata. Absolutne rozdarcie. I świadomość swojej małości.

Pył w powietrzu, który dał tytuł książce, to ten sam, który rządzi na plakatach wyborów samorządowych. Wszyscy walczą ze smogiem. A ludzie "byle taniej, byle cieplej i przyjemniej, a przynajmniej, by złamać powietrze, jak to mówią.". Poeta wyznaje dalej: "I choć dobrze wiem, że grozi to chorobą serca i dróg oddechowych, zawsze wracam tu na zimę, jak ptaki wędrowne na wiosnę."

Bieleń-obieżyświat doznaje olśnienia, że spacer na boso po szorstkim cieple piasku jest genialną nagrodą za wszystkie niespełnione pragnienia. Odnajduje boskość nawet w rozmowach z nieokrzesańcami z marginesu.

Nosi w sobie "oścień", "twardy orzech", cierpi na zaćmę, stąd ciągłe przecieranie oczu, lepi liryki, w których dwa karłowate drzewka, na tle zachodu słońca wyglądają jak krzewy gorejące. W tych lirykach jest pochwała życia - codziennej gonitwy, pochwała życia, w którym szwedzki agent telefonii streszcza filozoficzne rozprawy jednym słowem "skål". Jest w nich np. zachwyt nad fakturą kory brzozy, w której mech od północnej strony i mnóstwo "cudownych bruzd i zrostów".

Platońska jaskinia, do której w teledysku udawał się Thom Yorke, jest u Bielenia w wierszu "Wizyta w grocie". "Krok w krok, łeb w łeb, ramię w ramię.", "Mój cień ogromnieje".

I chyba dlatego wczytuję się w Bielenia, bo sam na prowincji siedzę, i choć mnie nie wizualizują się zaśpiewy dziadka, to poruszył mnie opis spotkania uśmiechów ojca i syna, przedzielonych szybą, na moment przed podaniem sobie rąk. 
Podobają mi się, i wiersz z grą słów "depresja", gdzie pojawia się "bydło rogate", i prowincjałki z takimi błyskami: "zagony żyznej ziemi, oranej końmi.", "gdzieniegdzie ludzie, kłęby pary z ust.", "czas wypasów i suszenia cegieł". Swojskość, przaśność - przyklaskuję im.







Recenzja książki Krzysztofa Bielenia "Błystki wahadłowe"
Recenzja książki Krzysztofa Bielenia "Wiciokrzew przewiercień"



wtorek, 9 października 2018

Wieczór autorski Piotra Gajdy i Waldemara Jochera

 Tomaszowski poeta Piotr Gajda wydał swoją szóstą książkę. Po "Hostelu", "Zwłoce", "Demoludach", "Golemie", "Śrubie Archimedesa" właśnie ukazał się tom pt. "To bruk".  W czwartek 4 października w łódzkim Domu Literatury odbyło się spotkanie promocyjne, które prowadził Rafał Gawin. Piotrowi towarzyszył Waldemar Jocher - poeta z Prudnika, który niedawno w Mikołowie wydał książkę "Incipit".


piątek, 21 września 2018

Bejbe, bij w bęben, dzisiaj przybędę

POGODNO "Sokiści chcą miłości", 2017.


Pod zlew słów, tam gdzie metafory-semafory wskazują drogę pociągom i pokusom. Gdy trawią się, podane przez szefa kuchni, który dojeżdża z Głupiejowa, potrawki z szaleju.  Przez palpitacje w surreal paplanin.

Oto piosenki z przedawkowań porannych espresso. Pulchny chleb z męki przebudzeń. Darcie ryja jak pierza. W uniesieniu, w sieni świata. Przed wielką przestrzenią, na wysięgniku, prosto w gwiazdy.
 
Podpisuję się pod tym manifestem radości, drę na sobie podkoszulki. Kocham i jestem trafiony. Ja też mam w dupie "polifoniczny huk, że zapomniał nas Bóg".

Płyta zaczyna się z przyczajenia. Cudny "Cygan", który discopolowy szlagwort "Jesteś szalona" wziął za dobrą monetę. Powstał kosmiczny pean na część miłosnych zmagań. Ktoś tu pociąga za warkocze komet.
Drugi, singlowy "Tak to teraz" jest jak obietnica wygranej. Szaleństwo, błogostan. "Polećmy w nową przestrzeń, bez zaciśniętych pięści." Piękny hymn, olśnienie, że nie śnimy, tylko właśnie się dziejemy. Mistyka - "Nie bójcie się" i kapitalna kapitulacja - "nie muszę wiedzieć, tego czego nie wiem". Wszystko wykrzyczane, bo przecież w wariactwie jest metoda.

W "Chcieć błyszczeć" Budyń cedzi słowa, jakby namaszczał olejem. Gdy tego słucham, koronuję go na wokalistę wszechczasów. Przy "Jeszcze się wszystko potoczy" - można biegać po polu rzepaku.

"Miłość (Jedna)" - przez absurd jak przez chaszcze z pokrzyw, aż do zaskakującej puenty. Przez strach o potknięcie się, aż do techno-szaleństwa "jest tylko jedna odpowiedź, jest jedna miłość".

"Tak to teraz (Slight Return)" - rap o tańcu boso, w mżawce, w dżdżu.

"Taka piosenka" - początek w stylu "Pani w obuwniczym" - "Taka piosenka o życiu, trochę się całują, trochę pada deszcz", a potem w odjechane rejony, psychodelicznie, delirycznie.

Spokojna "Właścicielka" ma piękną melodię - jest idealna do żelowania włosów przed randką, do miłosnego skradania się, a paronomazja "Bejbe, bij w bęben, dzisiaj przybędę" zabiła mnie. Celne dźgnięcia strzałą amora, prosto w przedsionek.

Dwa minusy: "Znienacka" jest ciut zbyt szaleńczo wykrzyczane, a pomysł, by zacne "Wszechobejmujące gronostaje szczęścia" czytał syntezator mowy, był ryzykowny. Pierwsze słuchanie zaskakuje, kolejne niestety irytuje. 

W ostatniej piosence wyjaśnia się sprawa sokistów. W służbie ochrony pociągu trzeba pić miłosny sok, zachłystywać się, pić!
  

sobota, 15 września 2018

Wiecznie głodne monstrum w poszukiwaniu paszy

JEFF BECK "Loud Hailer", 2016.


Oto moc! Niech się schowają hip-hopy, niech żyje rock! Chociaż Jeff Beck jest po siedemdziesiątce, wymiata na gitarze jak młokos. Udostępnił mikrofon nieznanym mi bliżej paniom: Rosie Bones i Carmen Vandenberg. Wszystko po to, by można było poczuć zderzenie młodości i doświadczenia. Coś w stylu kultowego albumu Santany "Supernatural". Powstał idealny album do samochodu. Wożę go i wożę się.

Zaczynam od utworu numer 2 - "Live In The Dark" o braku strachu przed ciemnością. Ma riff o potencjale "Smoke On The Water", a bas to miazga. Wchodzi w głowę i nie da się go zapętlić raz czy dwa razy, trzeba raczej owinąć się nim, by wyglądać jak egipska mumia. Gitara Jeffa musi być podłączona jakimiś grubymi kablami do elektrowni jądrowych.

Dalej jest jakiś kosmodrom. W "Pull It" mocarny riff prowadzi nas przez miasto. Jest jak jakieś wiecznie głodne monstrum, które w poszukiwaniu paszy niszczy wszystko co napotka po drodze. Odpalić to w samochodzie, znaczy przekroczyć dozwoloną prędkość.

Wracam do początku płyty. Jest politycznie, "rewolucja będzie w telewizji" - w końcu na okładce - szczekaczka.
W "Thugs Club" jest o tym, że grubym rybom zawsze będzie dobrze. Słuchamy tekstu, ale uwagę przykuwają będące "gdzieś pomiędzy" dźwięki gitary. "Yeah! All Right!" - nieźle się rozkręca ten kawałek i fajnie buja.
"Scared For The Children" - trafia do mnie, bo udziela mi się strach o nowe pokolenie, które wgapione w migoty ekranów, nie zapłacze z powodu śmierci ostatniego ptaka, z powodu zadeptania ostatniego spłachetka trawy. Piosenka ma swoją delikatność i czułość, a w odpowiednim momencie łatwo sobie wyobrazić, że Jeff wchodzi na wzgórze i wycina rzewne solo.
"Right Now" - to piękny zgniatacz. Dostaje się młodzieńcom, którzy śpiewają byle co, gwiazdom karaoke, które "nie wiedzą czego chcą, ale chcą tego teraz". Jest potężnie, jest z szaleństwem, z naprawdę mistrzowską codą.
"Shame" brzmi jak ze szkolnej potańcówki, gdzie kołysze nas uroczy żeński chórek. Rzecz o wstydzie i życiu na kolanach - "Chciałam się obudzić tego ranka, ale nigdy nie poszłam spać."
"The Ballad Of The Jersey Wives" - na poważnie o kobietach, których mężowie nie wrócili z wojny, z refrenem o kopaniu w drzwi, aż te znikną. Gitara łka, gitara wpada w spazm.
Jest jeszcze funky "O.I.L. (Can't Get Enough Of That Sticky)" o smaku czerwonych gorących papryczek, o podnieceniu, o uzależnieniu od... ropy. Wszak ona rządzi światem.
A na koniec "Shrine" delikatnie jakby chcieć ukołysać świat, uwierzyć, że całe zło - puszkę Pandory, można zgnieść jak puszkę po piwie.


wtorek, 21 sierpnia 2018

Całe szczęście

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MIRKA SZYCHOWIAK "Trzeci migdał", Wydawnictwo J, Wrocław 2018.


Ostatnio trafiałem na poezję, której czytanie zdało mi się intelektualną mordęgą. Mam szacunek dla popisów erudycji, ale akurat potrzebowałem wierszy, w których czuć oddech, znać człowieka. Może tak to ujmę: od ekstatycznej wyprawy samochodem pod górę przez zakręty śmierci, wolę przebieżkę z włączonym Endomondo do kapliczki i z powrotem.

Co to za świst z gardła? Trzeci migdał to trzecie oko? Oto strumień świadomości - przeciek z głowy. Zawroty, pomieszania, rozszczepy wewnętrznego "ja". Monologi z doktorem. Konfesyjna poezja, bez obawy o przesadny ekshibicjonizm i deprecjację ("Co mam zrobić z głową, obcą ziemią, na której nic nie chce wzejść?"). Trudno jej nie polubić np. za puentę w "Bez zapowiedzi (wizyty domowe)".

Wiersze o nadczynności, gdy samoświadomość ogłasza swoje rozbuchane dzikie wiosny, gdy doprowadza do rozdwojenia jaźni. Wiersze - ślady rozterek, zapisy zabłąkań; prowincja w jakiej żyje podmiot liryczny okazuje się miejscem, w którym życie się jąka i paprze. Wiersze - bystrym okiem czynione obserwacje ("on tylko dotyka swojego wagonu").

Wersy o ludziach, którzy nas rozczarowują ("wygolone małpy niskopienne", "małe, wredne muszki wpadają na człowieka, wchodzą do nosa"), i o ludziach, za którymi się tęskni. O pewnym wulgaryzmie, które wpycha się na usta, i o tym, że cisza lepsza od wrzasku. O tym, że znosi się niesprawiedliwość z godnością - "nie wchodzi w drogę, tym, którzy są jej coś winni", i o akceptacji - "lubieniu kawałków". O radości z życia, gdy przyśni się śmierć.

Trudno nie poczuć mięty do wiersza "Czekać", o rozdziawionej gębie kogoś, kto patrzy w górę, i czeka, aż coś spadnie z nieba.

O zmianach, wybuchach. O tym, że "nie ma, babo, widoków", że czyściec fajniejszy od piekła i nieba, że "psa kocha się w całości", albo że jak ślimak dźwiga się dom. Bo księżycowa prowincja - "wygrany trylion", okazuje się miejscem o innej grawitacji, z pękniętym sufitem, gdzie "każdemu może przydarzyć się wszystko", a całe szczęście prowincjuszki - ślimaka to "żeby nikt nas nie znalazł i nie wziął pod but, do ust".



Zobacz też recenzję książki Mirki Szychowiak "Jeszcze się tu pokręcę"

czwartek, 16 sierpnia 2018

Stoję na zapadni

MARTYNA JAKUBOWICZ "Zwykły włóczęga", 2018.


Największe wrażenie robią numery 1, 4 i 5.  Idealnym początkiem jest  "Ballada o Chudzinie" czyli "Ballad of Thin Man" - jeden z kultowych utworów Dylana, niełatwy do interpretacji, porównywany nawet do "Procesu" Kafki. Już mi się osłuchał Jones jako Pan Wąs (w tłumaczeniu i wykonaniu Łobodzińskiego z Dylan.pl), ale niech będzie "Jones", skoro stał się symbolem człowieka niezorientowanego, który się gubi i sam nie wie, co jest co. W sumie jak każdy, kto klika po kanałach informacyjnych i jest jak "smętny głąb", który ogląda "karłów mecz". Odsyłam do fragmentu filmu biograficznego o Dylanie, gdzie jest ta piosenka.

Najczęściej odtwarzany przeze mnie numer to "Skąd tyle zmian". Aż zbyt przebojowy, bo niechcący dośpiewuję w pewnym momencie "Blue Hotel" (z piosenki Chrisa Isaaka). Przeponury tekst: "Stoję na zapadni na szyi mam sznur / lada chwila walnę głową w mur", "Wszystkie prawdy świata są jak sterta kłamstw". Piosenka "Things Have Changed"  (wykorzystana w filmie z Michaelem Douglasem), ma świetny flow, z polskim tekstem zagadała do mnie inaczej. Zdaje się być pisana dla wszystkich, którzy zrobili się cyniczni i im nie zależy. Do podśpiewywania dla rozczarowanych ludzkością, do nucenia dla tych, którzy dla świata mają tylko gorycz i własną tragedię. Może z nadzieją, że może kiedyś im się znudzi? 

Na marginesie: szkoda, że tłumacz pominął w tekście Pana Dżinksa i Panią Lusi. "Pan Jinx i Pani Lucy, oni wskoczyli do jeziora / Ja nie jestem skory, by popełnić taki błąd." Kim jest ów Dżings? Czy przypadkowo ma imię kota-fajtłapy z kreskówki? Kim jest Lucy? Czy przypadkowo ma imię-synonim narkotykowych odjazdów? Zatem PL nie da się już oszukać miłości. Żadnej wiary, żadnej nadziei - plucie przez zęby forever!

A zaraz potem  "Ballada o Hollisie Brownie" - bluesior w klimacie Toma Waitsa z turpicznym skrzypieniem, o nędznym żywocie, wielkim głodzie, beznadziei i tragedii, której świat nawet nie zauważył. ("Umarło siedmiu ludzi na skraju biednej wsi, po drugiej stronie drogi siedmiu nowych przyszło dziś.")

Te trzy utwory "robią płytę". Martyna Jakubowicz po raz drugi wzięła się za bary z noblistą (wcześniej w 2005 roku wydała "Tylko Dylan"). Jej głos wydaje się stworzony dla tych interpretacji. Słowa płyną wyjątkowo czysto, prawdziwie, bezbłędnie. Aranżacje zrobiono ze smakiem, jest i przebojowo, i alternatywnie - najczęściej delikatnie. Co ciekawe nie są to "największe przeboje". Autorem tłumaczeń jest były mąż artystki - Andrzej Jakubowicz. Płyta "Zwykły włóczęga" jest z pewnością czymś w rodzaju hołdu, podziękowania dla mistrza, świetną zachętą do wysłuchania oryginałów. 

Dylan-light to np. utwór tytułowy - nostalgiczna opowieść o smutnym losie bezdomnego, albo "Nie mów nic, szkoda słów" - prosta, melodyjna piosenka o tym, że "było, minęło" - tu brawo za partie gitary. Albo "Posłaniec zła" - byłem pewny, że to coś z "Oh Mercy" (solówka gitary mnie zmyliła), ale to jakiś mało znany numer.

Powtórzony numer z płyty sprzed lat - "Polityczny świat" jest po prostu wiecznie aktualny. "Zrobili polityczny świat, gdzie miłość nie ma szans." Jest efektowniej zaaranżowany, ma fajne świdrujące solówki.

Dużo kobiecości, delikatności jest w tych piosenkach. "To nie dla mnie" - o strachu przed uczuciem,  o pewności "Do Ramony". Jest trochę flirtu w "Handy dandy- śliczny, gładki". Na koniec "Piosenka dla Woody'ego" trochę ckliwa, ale z taką frazą "widzę świat, w którym człowiek znaczy tyle, co rzecz", która może tłumaczyć Nobla. Płyta do wielokrotnych przesłuchań. Mistrzyni gra Mistrza, ot co.


Przeczytaj też recenzję płyty "Prosta piosenka"

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Fajna zapadnia, kontener ckliwości, rozsypanka.

KRÓL - "Przewijanie na podglądzie", 2018. 


Przecież w końcu o to chodzi, by intrygowało. I intryguje, i wyświetla się wulgarne "WTF"? Te dziwne surrealistyczne teksty, z zamglonym sensem. To niedopowiedziane, które każe dopisywać coś od siebie.

Piękny bas rozpoczyna płytę. Muzyczna perełka i intrygujący tekst "wiem jak bardzo nie lubię niespodzianek / spokojnie - nic nie planowałem". Nie wiem, co mi przypomina - Klincz, Jarre'a ("Arpegiateur" z Chińskich Koncertów)? Nie wiem, ale to wciąga. Choć nie do końca wiem, o co biega. Jakby ktoś nie dbał o sens, byle tylko trwał sen. Ładny sen, fajna zapadnia.

Najbardziej mi się podoba "Zła widoczność" z powtarzanym dziwnie "Jedź", ze specyficzną poetyką: "To nie mgła, ale całe światło pożera / To też nie gra, a wygrywa z nami do zera". Ma w sobie jakiś film, który chce się wielokrotnie wyświetlać:  "Już bliżej niż dalej / duszno tłoczno" - metafora ucisku, kieratu, zatracania się. 

"Z Tobą / Do domu" ma w sobie kontener ckliwości. Jednostajne nuty, które ratuje wariacja saksofonu. To bardzo ciekawy pomysł z dogadywaniem kwestii przez dziewczynę. Udało się tu zagrać na czułej strunie, wyśpiewać zagubienie dwojga ludzi, którzy zgłaszają chęć wycofania się ze świata, co tak ich przytłoczył, że chcą się "ukarać" szlabanem na wyjścia z domu.

"Niemożliwe" ma tekst balansujący na granicy grafomanii. Aktorska interpretacja wyciska z niego, ile się da. 

"Przypominaj / Culpa" przypomniał mi brzmienie płyty Lecha Janerki "Ur". Zapragnąłem od razu przesłuchać "Ur" (po iluś tam latach) - i wyszło, że znam go na pamięć (że zacytuję np.: "I cieszę się, że jestem sam, samotnie łatwiej myśleć..." albo "ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane"). Niestety szczególnie tekst Króla nie dostaje do pięt mistrzowi od "Fiu Fiu" i "Bruhahy".

"Kiedyś / Czekałam" - podmiot liryczny zrobił się żeński, zrobiło się erotycznie, ale jakoś mnie to nie zupełnie obeszło, a nawet (prawie) zmęczyło.

Klimatyczne "Przyjdę / Sztuczna Krew" ma tekst otwarty na interpretacje, właściwie kończy się rozsypanką, sami mamy sobie dopisać tekst. Bierzcie biszkopcik, częstujcie się. Albo spróbujcie przeboju z refrenem: "Wyjaśnij, a zaświecę / podpowiedz, a przestanę biec". Ciasteczko ma smaczną marmoladkę.

Zakończenie - "Ośmy / Alte Pude" wprawia w nieznośną konfuzję. W końcu współczesna sztuka ma nie zostawiać nas obojętnym.