niedziela, 15 marca 2009

Nie tylko mecze i mecze


Autor: Krzysztof Kleszcz
U2, "No Line On The Horizon", 2009.

Wiadomość o nowej płycie U2 z początku nie wywołała u mnie podniecenia. Od szesnastu lat postrzegam zespół bardziej jako produkt, maszynę do zarabiania pieniędzy. Płyty "Pop", "How to Dismantle an Atomic Bomb" i "All That You Can Leave Behind" były nierówne. Miałem wrażenie, że są wycyzelowane, skrojone na miarę. Obok udanych przebojów "Please", "Staring at the Sun", "Beautiful Day", "Walk On", "Vertigo" czy "A Man and a Woman" było sporo kompozycji przeciętnych, nudnych. Jako fan płyt "War", "Joshua Tree", "Rattle And Hum", "Achtung Baby","Zooropa" byłem wyraźnie rozczarowany formą zespołu.
Bo U2 stał się bardziej instytucją niż zespołem (udział w akcjach charytatywnych na rzecz Afryki, spotkania z politykami). Spadek formy tłumaczyłem sobie też wiekiem. Liderowi Bono wkrótce stuknie pięćdziesiątka.

Zanim usłyszałem nową płytę przypomniałem sobie stare nagrania. Usłyszałem też gdzieś, że fani U2 wybrali "One" jako najlepszą piosenkę zespołu. Jak najbardziej słusznie! To wyjątkowy song - hymn na rzecz miłości.Pierwszy taniec na niejednym weselu. Choć Bono tłumaczył,że to nie jest utwór na taką okazję, bo jest w nim sporo o goryczy, wątpliwościach, zdradzie. Ale przecież refren! - refren neutralizuje gorycz zwrotki.
Znam kilka osób, którym nie smakuje muzyka U2, mierzi ich stadionowy rock, uważając, że wielka popularność zabiera autentyzm. Mają pełne prawo tak uważać, ja jednak przyznam, że do wielu tekstów wyśpiewywanych przez Bono mam dużą słabość. Uważam je za absolutną klasykę. Weźmy te frazy z wspomnianego "One".
"You gave me nothing / Now it's all I got" (Dałaś mi pustkę / i to teraz wszystko co mam)
"We hurt each other / Then we do it again" (ranimy się wzajemnie/ a potem zaczynamy wszystko od początku)
"One love One blood One life You got to do what you should / One life With each other / Sisters Brothers / One life But we're not the same / We get to carry each other"(Jedna miłość. Jedna krew. Jedno życie / Należy robić to, co się powinno / Jedno życie - razem / Siostry Bracia. Jedno życie. Ale nie jesteśmy tacy sami. Musimy się prowadzić nawzajem. Stanowić jedno.)"
Wspomnienie czasów płyty "Achtung Baby" - przywołuje jeszcze fragment piosenki: cyniczne - "A woman needs a man / Like a fish needs a bicycle" (Kobieta potrzebuje mężczyzny / tak jak ryba roweru).
Przypominając sobie stare hity U2 - stałem się mniej surowy dla "No Line On The Horizon".
Na jedenaście piosenek wg mnie osiem jest bardzo dobrych. Ułożyłem je w kolejności od najlepszej.
"Cedars of Lebanon" pomysłem przypomina "Street of Philadelphia" Bruce'a Springsteena. Smutny tekst o dziennikarzu, który spogląda na zdjęcia z Libanu, Bono w większości nie tyle śpiewa co recytuje.
"This shitty world sometimes produces a rose /The scent of it lingers and then it just goes"("Ten gówniany świat czasem zrodzi różę / Jej zapach unosi się, a potem znika")
"Child drinking dirty water from the river bank /Soldier brings oranges he got out from a tank".(Dziecko piło brudną wodę na brzegu rzeki /Żołnierz przyniósł pomarańcze, wyjął je z czołgu".)
Drugie miejsce: "Magnificent". Zaczyna się riffem jakby z pierwszego utworu "Achtung Baby" (zacząłem prawie śpiewać "I'm ready for the laughing gas..."), ale to cytacik zaledwie. Dalej jest hymn godny "Pride (In The Name of Love)". Jak to u Bono, jest z początku gorzko:
"I was born / I was born to be with you / In this space and time / After that and ever after I haven't had a clue / Only to break rhyme" ("Przyszedłem na świat / Przyszedłem na świat by z tobą być / W tej przestrzeni i czasie / Lecz potem, gdy już stało się / Nie miałem planu / tylko kilka rymów"), a refren jest hymnem "Tylko miłość/ Tylko ona może zostawić taki ślad". I choć słowo miłość odmieniano już na wszystkie przypadki, to śpiewającemu Bono zwyczajnie chce się wierzyć.
Najpiękniejszy fragment płyty? Zaśpiewany w żarliwy sposób, początek "Moment of Surrender":
"I tied myself with wire / To let the horses run free / Playing with the fire / Till the fire played with me // The stone was semi-precious / We were barely conscious / Two souls too smart to be / In the realm of certainty/ Even on our wedding day / We set ourselves on fire / Oh God, do not deny her / It’s not if I believe in love / But if love believes in me / Oh, believe in me // At the moment of surrender / I folded to my knees / I did not notice the passers-by / And they did not notice me"
("Zaplątałem się w sieć / Gdy uwalniałem dzikie konie/ Igrałem z płomieniami/ Aż one zaczęły igrać ze mną / Kamień był półszlachetny / Byliśmy ledwie świadomi / Dwie dusze zbyt sprytne / By mieć jakąkolwiek pewność / Nawet w dniu naszego ślubu // Byliśmy w płomieniach / Boże, nie odmawiaj jej / Nie ważne czy wierzę w miłość / Ważne czy miłość wierzy we mnie / Och, uwierz we mnie // W chwili, kiedy się poddałem / Padłem na kolana / Nie dostrzegłem przechodniów/ I oni mnie nie widzieli").
"The Unknown Caller" przypomina mi płytę klimatem "All That You Can Leave Behind", ale dzięki refrenowi ma swoją oryginalność. Bono i zapewne The Edge nawołuje, by się zrestartować i zalogować od nowa. To naprawdę ciekawie brzmi. Jeszcze te kościelne organy w tle, solówka. Klasyczne U2.
A singlowy utwór o seksownych butach ("Get on Your Boots")? Nie ma wstydu - utwór wchodzi w głowę sam. Tekst "Ja mam łódź podwodną, ty masz benzynę. Na razie nie chce mi się gadać o wojnach pomiędzy narodami." - to jedna z ciekawszych metafor opisujących związek mężczyzny i kobiety.
No i tytułowy kawałek "No Line on the Horizon"- bardzo dobry na początek. Świetna rozpędzająca się maszyna. Bezkresny horyzont...
"The songs in your head are now on my mind /You put me on pause / I'm trying to rewind and replay"("Wciąż myślę o piosenkę z twojej głowy / Ty wcisnęłaś „stop” / Ja próbuję ją przewinąć… i puścić jeszcze raz.")
"White As Snow" to naprawdę przejmująca ballada, smutna i piękna jak bajka "Nie ma wzgórz tam skąd pochodzę / Ląd płaski jest a droga prosta i szeroka".Jej urok to wielka zasługa wokalu Bono.
"Stand Up Comedy" to energetyczny kawałek, potrzebny, by płyta miała power. Z początku mniej mi się podobał, ale funkujące U2, niczym Red Hot Chili Peppers, to zawsze nowa jakość. "Stand up then sit down for your love"("Wstańcie... a potem usiądźcie dla miłości.") Przynajmniej bez zadęcia.

Wymieniłem już osiem tytułów.
Pozostałe trzy to: "Fez - Being Born", który ma coś z klimatu "Unforgettable Fire". Bono krzyczy "o!" jakby wołał z odchłani, ale nie będę oszukiwał, że jest to wybitny utwór. Tak jak "Breathe" i "I'll Go Crazy If Don't Go Crazy Tonight". Zdarza się.

Osiem tytułów śmiało może uzupełnić koncertowy repertuar zespołu. I wreszcie na stadionach, także w Polsce, będzie się działo coś istotnego, a nie tylko mecze i mecze.

Solarna soldateska


Z przyjemnością reklamujemy wieczór łódzkiej poetki Izabeli Kawczyńskiej, który odbędzie się w środę 18. marca o godzinie 19 w Śródmiejskim Forum Kultury (Roosevelta 17). Na wieczór zaprasza wydawca książki "Luna i pies. Solarna soldateska." Stowarzyszenie Literackie im. K. K. Baczyńskiego. Książkę recenzowaliśmy tutaj. Poniżej kilka wybranych fragmentów wierszy:

"rozpuszcza nas tylko ślina, zlizany cukier trzeszczy /
pod zębami, jak ten dzień, którego od rana mam dosyć /
sprawy, o których nie chcemy rozmawiać siedzą mi /
w brzuchu cicho kopią, a ja marznę w zakneblowanym /
łóżku, marznę i marzę, boże, nie chcę księcia, byle tylko /
przedostać się do jawy, we śnie walczę z demonami, //
one zawsze wygrywają";

"dzień wrasta w nas jak paznokcie, eksplozja świtu /w głębinach ptasich gardeł (...)";

"rozbite małżeństwo butelek na podłodze, wśród /
śpiących psów i domowników przekradamy się przez /
zasieki wroga do jakiegokolwiek spokoju, mamy sobie /
tyle do wymilczenia";

Izabela Kawczyńska - z zawodu antykwariusz, mieszka i pracuje w Łodzi. Tworzy w nurcie poezji konfesyjnej. Laureatka kilkunastu konkursów literackich, między innymi: „Krajobrazy Słowa” (2007, 2008), „Miłość niejedno ma imię” (2007), Konkurs Poetycki im. Kazimierza Ratonia (nominacja, 2007), Konkurs prozatorski „Moja Mała Ojczyzna” (2007), Konkurs Poetycki o Nagrodę im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (2008), Konkurs Poetycki im. Włodzimierza Pietrzaka (2008), Konkurs na opowiadanie Wrocław (2008). Brała udział w warsztatach Creative Writing prowadzonych przez Nataszę Goerke i Marcina Hamkało. Publikowała na łamach „Odry”, „Frazy” i „Akantu”.

Detektyw z nadmiarem wyobraźni



Autor: Krzysztof Kleszcz

Rozstrzygnięcie XVIII Konkursu Poetyckiego im.K.K.Baczyńskiego; Łódź, ul. Roosevelta 17; 7.marca 2009, godz.16.00
Konkurs im.K.K.Baczyńskiego to jeden z ciekawszych konkursów poetyckich. Po raz osiemnasty nagrodzono najciekawsze zestawy poezji przysyłane z całego kraju. Ważne, że Stowarzyszenie wydaje mnóstwo ciekawych książek. Na mojej półce z poezją mam wydane tam tomiki: Radosława Kobierskiego, Dariusza Adamowskiego, Justyny Fruzińskiej, Izy Kawczyńskiej i Michała Murowanieckiego. Wysłałem swój zestaw po raz pierwszy. Miał stanowić spójną całość - był zdecydowanie inny od moich wieszy z książki "Ę".
"Tym bardziej pisz na nic". Chyba za bardzo spodobał mi się ten fragment wiersza Karola Maliszewskiego, bo Poezja daje to, o co prosisz. Zostałem... honorowo wyróżniony. Nie to, że płaczę, ale brak choćby drobnej nagrody finansowej, pozwalającej choćby na zwrot kosztów podróży - przyznam, że mnie rozczarował.

Jurorzy: Tomasz Cieślak, Magdalena Rabizo-Birek, Roman Honet, Maciej Robert - nagrodzili I nagrodą Teresę Radziewicz. Gratuluję. II miejsce - Kamila Pawluś; III miejsce - Robert Król. Wyróżnienia: Krzysztof Kleszcz, Tatiana Judycka , Izabela Kawczyńska.

Pozostało mi cieszyć się z atmosfery i sympatycznego towarzystwa poetek i poetów. Wymiana poglądów (nie to, że rozmawialiśmy wyłącznie o metaforach i puentach) - spotkania poetów dają przysłowiowego "kopa". Zwycięstwo Teresy Radziewicz ucieszyło mnie - podoba mi się jej poetyka, zapewne wkrótce doczekamy się ciekawej książki. Z zainteresowaniem wysłuchałem też wierszy Kamili Pawluś (wydała w tym roku tomik "Rybarium") i ponure nastrojem wierszy Tatiany Judyckiej. Wiersze Roberta Króla zaintrygowały mnie formą (równo z lewej i z prawej) - i tym, że autor to prawdziwy "automat do pisania wierszy"- podziwiam - ma już gotowy piąty tomik. Z Izą Kawczyńską rozmawiałem najdłużej - jej poezja konfesyjna ma swoisty urok. Dowiedziałem się, że jest jej trudno "znaleźć czytelnika", że pisze dla siebie - jurorzy często są pierwszymi odbiorcami. To zupełnie inaczej niż w moim przypadku, gdy po napisaniu szybko - wysyłam przez GG Piotrowi, on komentuje, zgłasza ewentualne wątpliwości.

Ze sceny najciekawiej opowiadała jurorka Magdalena Rabizo-Birek; miała dobry pomysł, by wybrać jedną frazę jako recenzję zestawu wierszy. W moim przypadku było to "Detektyw z nadmiarem wyobraźni" z wiersza "Kurort (II). Szkoda, że dość małomówny był Roman Honet.
Któryś z jurorów powiedział w pewnym momencie, że "nie chcemy przynudzać". Nie pierwszy raz spotkałem się z takimi słowami. A przecież właśnie na recenzje, czy wrażenia jurorów, każdy z uczestników liczy. Niektórzy przyjechali 60km, niektórzy 200km - dlatego do wszystkich ogłaszających werdykty w konkursach - nie śpieszcie się, celebrujcie. Czy na koncercie jazzowym też nagle saksofonista oznajmia, że się będzie streszczał, bo rozumie, że widzów mogłyby rozboleć głowy???
To miłe uczucie być odpytywanym przez szacowne jury, czytać wiersze ze sceny - oto sens całej "poetyckiej roboty". Wybrałem "Nurt" i "Kurort (II)".

Na zdjęciach: 1-Iza Kawczyńska, 2-Teresa Radziewicz, 3-Teresa Radziewicz, jury - Tomasz Cieślak, Roman Honet, Magdalena Rabizo-Birek, Maciej Robert.














czwartek, 12 marca 2009

Śnieg w maju

Autor: Krzysztof Kleszcz


Odwiedził Białą Fabrykę p.Wiesław Trzeciakowski - bydgoski poeta, prozaik i publicysta, autor wielu publikacji (notka) w tym także tegorocznej książki poetyckiej "Błękitne ciała" i przesłał miły list, który za jego zgodą, publikuję.

- "Przypadkiem "wpadłem" na Pańską stronę i przeczytałem tam kilka wierszy, okazało się, że to nie mina, ale - w Pana przypadku - świetna poezja, lubię ten sposób poetyckiego "mówienia", klimat i itd. Tak rzadko mogę komuś to szczerze napisać, bo jak jest, sam Pan wie z własnego życia poetyckiego.


Zawsze powtarzam moich młodszym znajomym z krainy poezji: nikomu nie należy dorównywać ani się porównywać, bo każdy z was (nas) jest inny, niepowtarzalny, własny.

Z Łodzią wiążą mnie piękne wspomnienia z 1978 i 1979, a to za sprawą XII Ogólnopolskiego Festiwalu Poezji, to była jedna z największych wówczas imprez literackich w Polsce, kilkudniowa, a ja zostałem laureatem I nagrody w konkursie na tom poetycki dla debiutanta, radość! Poznałem tam T. Śliwiaka, prof.A.Sandauera, J.Huszczę, H.Czarneckiego (łodzianin, serial "Daleko od szosy") i innych. To był maj 1978 r., akurat spadł śnieg i było zimno! Czarnecki widząc, że trzęsę się z zimna w jednej koszuli, pojechal do domu i przywiózł dla mnie kożuszek (bez rękawów) i uratował mi życie, odesłałem po powrocie do domu. A w 1979 r.ukazał się ten skromny tomik
("Chłopiec z różą " - przypis KK), który namaścił mnie na poetę. Pozdrawiam Pana i p. Gajdę. Życzę sukcesów, Wiesław Trzeciakowski"


środa, 11 marca 2009

1:0 Kleszcz, 2:0 Gajda


Autor: Krzysztof Kleszcz

Wciąż można kupić - nie wiem, czy to nie jest ostatnia chwila - "sportowy" numer "Red.-a" nr 2 (7), a w nim trzy moje wiersze "Paralotniarz", "Blaza" i "Euro".

Z autorów, których znam jest: Marcin Orliński (spotkaliśmy się ostatnio na Manifestacjach Poetyckich, a także na "Bierezinie"), Gill Gilling (fotografował wiele imprez poetyckich - http://www.gilling.info/), Joanna Lech (wygrała konkurs im.Bierezina, w którym byłem nominowany do Nagrody Głównej, Kamila Pawluś (poznałem ją w sobotę na konkursie Baczyńskiego), Radosław Wiśniewski (redaktor naczelny "Red.-a"), Magdalena Nowicka ("Arterie"), Jakub Winiarski (nieszufladowy recenzent), Elżbieta Lipińska, Ewa Brzoza Birk i Bożena Brzozowska (znajome z Nieszuflady).

Jest w nim - sporo do czytania - za jedyne 10zł: polecam np. żartobliwy artykuł Grzegorza Hetmana "Poezja polska jedzie na Euro", w którym ustalono "jedenastkę najlepszych poetów". Skład: Siwczyk- Zadura, Sommer, Machej, Jarniewicz - Wencel, Tkaczyszyn-Dycki, Foks, Sosnowski - Dehnel, Świetlicki.

Cóż. Wciąż mam nadzieję, że trener wpuści w drugiej połowie Kleszcza i Gajdę. Zawodnicy są dobrze rozgrzani i gotowi do strzelania bramek ;)

spis treści:

Długopis czy pióro?

Autor: Piotr Gajda

W czerwcu 2008 roku Miejska Biblioteka im. A.K. Cebrowskiego (obok portret patrona) w Łowiczu ogłosiła I Łowicki Przegląd Twórczości Literackiej "O PIÓRO PELIKANA". W dniu dzisiejszym dostępny jest już protokół z obrad jury konkursu (szczegóły: http://www.cebrowski.pl/ ). Na konkurs wpłynęło 270 wierszy od 90 autorów. I nagrodę zdobył Robert Miniak, a wśród wyróżnionych poetów są dalsi znajomi; Izabela Kawczyńska i Karol Graczyk. Co ciekawe, konkurs odbywa się dwuetapowo. Jury wyłoniło 15 laureatów, którzy zostali zakwalifikowani do następnego etapu konkursu (prezentacji utworów przed publicznością). Jestem również w tym gronie. Prace laureatów I etapu konkursu zostaną umieszczone w publikacji O PIÓRO PELIKANA. Markowe pióro z grawerowanym napisem "Pióro Pelikana - Łowicz 2008" zostanie przyznane przez publiczność po prezentacji utworów podczas II etapu konkursu, w kwietniu 2009r.

poniedziałek, 9 marca 2009

Bohaterowie są zmęczeni


Autor: Piotr Gajda


U2, "No Line On The Horizon", 2009.


Po pięciu latach milczenia jeden z najważniejszych zespołów świata powraca z nową płytą. Każdy kolejny album Irlandczyków jest wielkim muzycznym wydarzeniem, ale w coraz mniejszym stopniu zaskoczeniem. "No Line On The Horizon" utrzymuje przyzwoity poziom, ale jest wyraźnie słabszy od dwóch poprzednich płyt ("How to Dismantle An Atomic Bomb" i "All That You Can't Leave Behind") choćby dlatego, że nie ma na nim przeboju na miarę „Beautiful Day”. Mimo to muzycy U2 zachwycają się swoim nowym dziełem, deklarują, iż po raz kolejny odkryli „nową jakość w rock’n’rollu”. Po 12 albumach nagranych w przeciągu całej kariery można było mieć obawy, czy Bono, który ostatnimi laty częściej udzielał się na scenie społeczno-politycznej niż muzycznej (trzy razy zgłaszano jego kandydaturę do pokojowej Nagrody Nobla), oraz The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Jr. potrafią jeszcze stworzyć płytę, która byłaby czymś więcej niż daniną wobec fanów. No cóż, „Magnificent” to nie jest "Where the Streets Have No Name” a “Get on Your Boots” to nie “Vertigo”, a cała płyta to nie powrót do brzmień z “Achtung Baby”. Jeśli istniał taki zamiar, nie udało się niestety. Czas leci, i chociaż U2 najlepsze lata ma już za sobą, to wciąż nie ma jego następcy, a ci sztucznie kreowani przez media na takowych (Coldplay, The Killers) mogliby się jeszcze wiele od Bono i spółki nauczyć. Bo „No Line On The Horizon” to dobra płyta i tylko dobra płyta. Od bohaterów rocka wymaga się płyt doskonałych, błysku geniuszu, muzycznej ikony. A co dostajemy? Za sprawą utworu tytułowego nadzieję, że nasze oczekiwania się spełniły. Ale już „Moment Of Surrender” dowodzi, że zespół podobnie jak my wszyscy podlega upływowi czasu i biologicznej degradacji. A wydawało nam się przez te wszystkie lata, że herosi są nieśmiertelni. Tu akurat słychać, że ich pięta achillesowa się rozrasta na resztę ciała jak grzyb – wszystko nadal jest piękne i żywotne, ale jakby pod grubym makijażem i bez tego drgającego nerwu sprzed lat. W „Unknown Caller” podobnie, pomimo niby radosnego „ło ło oo” słychać, że muzycy za nim nie nadążają, jakby zabrakło im oddechu na krótkim dystansie. Nawet solówka The Edge jest dziwnie statyczna, no i te „hammondziaki” w tle… "Stand Up Comedy", ok., typowe U2. A mnie wciąż się wydaje, jakby nagle zapragnęli udawać Lenny’ego Kravitza. Kolejne utwory niczym nie zaskakują, chociaż na przykład taki „Fez – Being Born” mógłby posłużyć Chrisowi Martinowi do skonstruowania nowego przeboju. „White As A Snow" to ballada… i nic więcej nie da się o niej napisać, ot sympatyczny kawałek, ale nic ponadto. W „Breathe” znów kogoś udają, ale mam na końcu języka - kogo? U2? Żeby udowodnić, że tym razem nagrali wyciszoną, dojrzałą, smutną i piekielnie przewidywalną płytę kończą „No Line On The Horizon” doskonałą piosenką "Cedars Of Lebanon". Jakby chcieli nam powiedzieć, że wszystko to już było – narodziny, dzieciństwo, młodość, starość i śmierć…

Cięcia




Autor: Krzysztof Kleszcz

Wiersz, który kontynuuje tematykę "Kurortu", "Kurortu (II)" - utworów dostrzeżonych na Konkursie im.K.K.Baczyńskiego. Jest to być może zaczyn nowej książki.

Osty / samosiejki


Jeszcze jeden plon Warsztatów w ŁDK; o których pisałem tutaj :
wiersz Roberta Miniaka inspirowany akwarelą Anny Marii Jurewicz "Osty".

niedziela, 8 marca 2009

Królestwo wiecznych chłopców


Koncert grupy COMA ; 07. 03. 2009, godz. 19.00
Klub Wytwórnia Łódź
Autor: Piotr Gajda

Zanim mogłem dostąpić udziału w tym niewątpliwym wydarzeniu koncertowym musiałem zmierzyć się z samymi złymi wiadomościami. Wraz z Jackiem (właścicielem najlepszej księgarni w Tomaszowie) oraz jego żoną zjawiliśmy się przed wejściem do klubu na pół godziny przed rozpoczęciem imprezy. Od razu zaniepokoiły nas tłumy zmierzające w stronę jedynego wejścia dla publiczności i informację od ochroniarzy, że wszystkie bilety (1500 sztuk) zostały już wyprzedane, a my niestety biletów nie mieliśmy. Nie chcąc zdawać się na wątpliwy cud ruszyliśmy w poszukiwaniu „koników” i na szczęście, po kilkuminutowych poszukiwaniach trafiliśmy na prawdziwego „zawodowca”, który sprzedał nam trzy bilety tylko nieznacznie „naruszając” nasze domowe budżety. Zatem wszystko skończyło się dobrze i tuż po 19.00 znaleźliśmy się w środku „Wytwórni”. Pół godziny później na scenę wyszedł support gwiazdy wieczoru – zespół Lemon Dog. Sprawił się bardzo dobrze, bo grał krótko i ze świadomością, że to nie na jego występ przyszli ludzie zgromadzeni przed sceną. Osobiście nie wróżę grupie kariery, ot zwykłe, rockowe granie bez żadnych znamion indywidualnego charakteru. Chwila przerwy, nad sceną pojawia się telebim, a dwadzieścia minut po godzinie 20.00 na scenę wkraczają bohaterowie tego wieczoru – zespół Coma. Po obrazach, które pojawiły się na ekranie (plemniki, ludzki embrion) od razu domyśliłem się, że zespół skupi się na swoim ostatnim albumie – „Hipertrofii”. I dobrze. Zgodnie z moimi przewidywaniami koncert rozpoczęła „Wola istnienia”, tu nie było żadnego zaskoczenia. Natomiast nie spodziewałem się, że muzycy odegrają cały (sic!) materiał z płyty, a w dodatku razem z wszystkimi „efektami”, „przerywnikami”, które oryginalnie znajdują się na zarejestrowanym na krążku! Z jednej strony tym zabiegiem zespół wzbogacił swój występ łącząc elektroniczne efekty z intensywnymi obrazami pojawiającymi się na telebimie, z drugiej spowodował, że to nieco „schładzało” dramaturgię koncertu. Dodatkowo lider grupy w czasie występu gotował na scenie…rosół z kury! „Na żywo” najlepiej wypadły utwory, które wyróżniają się także i na cd, a zwłaszcza „Transfuzja”, „Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców” i „Popołudnia bezkarnie cytrynowe”. Coma zaserwowała nam udany set, prezentując niezwykle egzystencjalną i mocną opowieść ułożoną ze świetnych, rockowych kompozycji. Po poprawie dwugodzinnym graniu zespół opuścił scenę zostawiając publiczność na pastwę elektronicznych bitów. Ponieważ na rodzimą, łódzką publiczność Coma zawsze jednak może liczyć, tak i teraz nie miała wyjścia i wywołana na bisy „po raz drugi wyszła z mroku”, żeby zgodnie z zapowiedzią jej lidera Piotra Roguckiego – „po hipertroficznej muzyce czas na kilka czadów!” – zagrać kilka kawałków ze swoich dwóch pierwszych płyt, z najlepszym w tej części „Pierwszym wyjściem z mroku”. Rogucki zauważył, że rosół się ugotował, podobnie jak i rozszalała publiczność. Koncert zakończyły popisy instrumentalistów. Najpierw basista odegrał na swoim instrumencie frapujące solo, którego następnie wspomógł perkusista, a na koniec cały zespół zagrał nieśmiertelnego „Zbyszka” (przywoływanego od początków bisów) żegnając się z łódzką publicznością. Gdyby tak ułożyć hipotetyczny występ z najlepszymi kompozycjami z „Hipertrofii” wzbogacony o przeboje z dwóch poprzednich wydawnictw, wyszedłby rewelacyjny koncert, bo ten wczorajszy był „tylko” bardzo dobry. Coma ciężko pracuje na swoją markę – dwu i pół godzinny koncert z niezwykle energetyczną muzyką, to znaczny wysiłek, aczkolwiek dla zespołu niezwykle opłacalny. Ponad 1,5 tysiąca osób w różnym przekroju wiekowym zgromadzonych tego dnia w „Wytwórni” znalazło się w królestwie wiecznych chłopców, w którym inaczej niż w bajce, bo autokratycznym władcą – królem Maciusiem I, jest świetny w roli frontmana Piotr Rogucki. No i można było głośno krzyczeć – tak, to moja bajka!!!
Zdjęcia: Agnieszka Kuligowska