czwartek, 16 lipca 2009

Premiera w Biurze Literackim



Ukazały się "Przymiarki" Rafała Gawina - debiutancki arkusz drugiego laureata projektu "Połów 2010" zorganizowanego przez Biuro Literackie.
Szczegóły o arkuszu można znaleźć tutaj.

Wiersze Gawina przymierzają język do świata w krzyżowym ogniu pytań, w których stale nakładają się na siebie podstawowe tematy: poezja, kobieta, Bóg. "Krytyk w pewnym sensie traktuje poezję jak kobietę (a kobietę jak poezję - zależy, z jakim krytykiem mamy do czynienia), by dać się wciągnąć w cały szereg powiązań i komplikacji, niezależnie od gustu i tego, na ile (i czy w ogóle) można je zrozumieć". Według Pawła Kaczmarskiego "Stawianie pytań o Boga 'po Bogu' jest jedną z możliwości bycia, które odkrywają się przez język, pomagają zrozumieć 'gdzie się kończy przedmiot, a zaczyna człowiek". Całe Przymiarki zwrócone są ku odnajdywaniu reguł samodzielnej obecności w świecie; reguł zawartych w napięciach między słowami". "Dla mnie Gawin jest niepowtarzalny i intuicyjnie wyczuwam oryginalność kroju jego wierszy" - tak uzasadniał wybór arkusza Rafała Gawina prowadzący "Połów 2010" Karol Maliszewski. W tym tygodniu w Przystani! o książce piszą: Tomasz Fijałkowski, Paweł Kaczmarski, Anna Lisicka, Mateusz Kotwica. Dostępny jest także fragment arkusza, autorski komentarz do wiersza "Węzły chłonne. Historia choroby", a także rozmowa Mariusza Partyki, w której autor przyznaje: "Nie jesteśmy w stanie przyjrzeć się sobie bez pośrednictwa ludzi i przedmiotów. Mamy coraz więcej tożsamości mniej lub bardziej seryjnych, nad którymi nie zawsze panujemy. Tyjemy fizycznie, chudniemy metafizycznie. Nie myślimy, chcemy, żeby samo się myślało. Wreszcie - coraz mniej kochamy, coraz bardziej mechanicznie kochamy się ze sobą. " Rafał Gawin o sobie: „Urodziłem się 22 kwietnia 1984 roku w Łodzi, obecnie mieszkam w Justynowie. Pracuję w branży nieruchomościowej, współszefuję "mŁodzi Literackiej" i korektoruję "Arterie". Arkusz Przymiarki opowiada pewną historię, być może w grę wchodzi tutaj dojrzewanie i doświadczenie. Wciąż mam więcej pytań”. Przymiarki Rafała Gawina są drugim obok Wieży myśliwych Mariusza Partyki arkuszem wydanym przez uczestnika tegorocznej edycji Połowu. Już niebawem ukażą się: Długi dystans Krzysztofa Szeremety (premiera 27 lipca), Artykuły pochodzenia zwierzęcego Bartosza Sadulskiego (premiera 10 sierpnia) oraz Atrapizm Marcina Biesa (premiera 24 sierpnia). Dołączą one do jedenastu arkuszy wydanych w poprzednich edycjach projektu. Spotkanie z Rafałem Gawinem oraz czterema finalistami "Połowu 2010" już we wrześniu we Wrocławiu; autorzy arkuszy wystąpią także w kwietniu 2010 roku na 15., jubileuszowym festiwalu literackim Port Wrocław. Który z nich opublikuje w Biurze Literackim "pełnometrażowy" debiut, okaże się w czerwcu następnego roku. (za: http://www.biuroliterackie.pl/)

środa, 15 lipca 2009

Analogowy upływ czasu




Autor: Piotr Gajda

Dziś rozpocząłem pierwszy dzień z mojego 3- tygodniowego urlopu. Postanowiłem to jakoś uczcić i uruchomiłem gramofon, a co z tym się wiąże, odpaliłem dawno nie odsłuchiwane płyty analogowe. Czas wolny upływa szybko, stąd postanowiłem poddać go „analogizacji”, zwolnić – z 45 na 33 ⅓ obrotów na minutę. Mając wreszcie wolne dni, dokonałem „skomplikowanej operacji” wymiany zużytej wkładki „Audio Technica” na polską – wyposażoną w igłę Mf-100. I wszystko gra; Stan Getz, Tomasz Stańko, Nina Hagen, Klaus Mitffoch i Weather Report! Wszystko to dokładnie zaplanowałem – miesiąc temu dokonałem zakupu odtwarzacza CD Harman Kardon, który posiada bez mała takie samo brzmienie jak odtwarzany analog. Zero cyfry! Precz z kodami zero-jedynkowymi, wyłącznie poezja (niech się pisze!) i kumulujące się we mnie brzmienia jak ze starej płyty …

Biuro Literackie i reszta świata?



Autor: Piotr Gajda

W serwisie internetowym niedoczytania.pl ukazał się (opublikowany pierwotnie w „Dodatku Literackim nr 4.”) interesujący tekst Karola Maliszewskiego zatytułowany „Poezja, czyli zmowa recenzentów”, w którym możemy przeczytać kilka ważnych tez dotyczących aktualnej sytuacji na rynku wydawniczym poezji i kondycji krytyczno-literackiej towarzyszącej bieżącym debiutom poetyckim. „To, co podaje się do wierzenia, do uznania za poetycką wielkość, wiąże się z werdyktami większych i mniejszych konkursów, z wydawnictwami i promocją, z czymś, co pozwalam sobie nazwać medialną obróbką”- pisze Karol Maliszewski - i wskazując na „ekspansywną” politykę medialną i wydawniczą Biura Literackiego dodaje, że „postronnym obserwatorom zaczyna się wydawać, że wydawanie tomiku poza Biurem nie ma większego sensu”. Bo Biuro nobilituje, ułatwia pracę leniwym recenzentom, dla których za pomocą skutecznego „pijaru” tworzy gotowe schematy i hierarchie. Przy tym słusznie prawi Karol Maliszewski o tym, że „czujny krytyk powinien zaglądać, gdzie się da, a nie tylko do gotowych, podsuniętych zestawów”. Przyznając mu rację, co do większości wysnutych przez niego teorii, mimo wszystko, nie demonizowałbym roli Biura Literackiego. Owszem, to sprawne „przedsiębiorstwo poetyckie” (i chwała mu za to), i Mistrzostwo Polski, jeśli chodzi o reklamę i dystrybucję, ale pomimo tego prawda jest jedna – BL tak jak każdy wydawca (to prawo słusznego wyboru i błędu) wydaje raz dobrą poezję, a raz całkiem średnią, i nigdy nie będzie miało monopolu na jakość poezji w naszym kraju. Bo owa jakość jest umiejscowiona na mapie Polski w paru jeszcze punktach, ciągle przemieszczając swe centra i pobocza, indywidualne wyskoki i poetyckie peletony. Pewnie, o poetach BL jest głośno, głośniej, niż o tych spoza Biura. Ale można usłyszeć też inne echa, brzmiące równie fascynująco, chociaż z odległych, mniej znanych miejsc. Pozwolę sobie zaczerpnąć odpowiednie przykłady z „własnego podwórka”, ponieważ jest mi ono siłą rzeczy najbardziej znane i rozpoznane. „Moim zdaniem, tym razem najciekawszy debiut związany jest ze środowiskiem łódzkim”, prawi w swoim felietonie Karol Maliszewski mając na myśli Izabelę Kawczyńską. I w tym właśnie momencie rozprawia się z naciąganą logiką argumentu rozpatrywanego w kategorii „poetycki monopolista-wydawca” (ponieważ do autorów i debiutantów skupionych wokół BL jest łatwiejszy dostęp - dystrybucyjny, krytyczno-literacki, medialny – to właśnie oni mają największą szansę na wejście do poetyckiego panteonu, który tak naprawdę jest domkiem z kart). To byłoby możliwe, owszem, ale pod warunkiem, że wszyscy krytycy w Polsce stali by się nagle „ślepi i głusi”, co możliwe nie jest i nie nastąpi, dopóki choćby tylko samemu Karolowi Maliszewskiemu chciało się „rozpoznawać” najnowszą poezję z pierwszej linii frontu, a nie z oddalonego w bezpiecznej odległości sztabu. Rzeczywistość to potwierdza, wystarczy przyjrzeć się „łódzkim” debiutantom, o którym wspomina K.M.). Monika Mosiewicz i Przemysław Owczarek - Mosiewicz za „Cosinus Salsę” została nominowana do „Silesiusa” i „Gdyni”, Owczarek za „Rdzę” otrzymał „Iłłakowiczównę” i III bodajże nagrodę w „Złotym Środku Poezji” w 2008 roku. Michał Murowaniecki i Izabela Kawczyńska - Michał został laureatem „Dżonki 2008” (za „Punctum”), Iza („Luna i pies. Solarna soldateska”) otrzymała II nagrodę w „Złotym Środku Poezji” w 2009 roku (w tej samej edycji konkursu Krzysztof Kleszcz otrzymał wyróżnienie za „ę”). Wszyscy wydali się „daleko” od BL. Można w związku z powyższym „gdybać”, czy debiut w Biurze Literackim spowodowałby, że na przykład Monika zamieniłaby nominacje na nagrody główne, Owczarek odbierałby „Nike”? To pytania nie warte odpowiedzi, a gdyby były jej warte, to i tak nie kryje się ona wyłącznie po stronie Biura Literackiego, ale w godnych uwagi tomikach wydawanych „gdziekolwiek” (ale zawsze w niszy).

Felieton Karola Maliszewskiego „Poezja, czyli zmowa recenzentów” można przeczytać tutaj: http://niedoczytania.pl/?p=4752

wtorek, 14 lipca 2009

Magazyn Materiałów Budowlanych - Antologia w "Cegle"

W internetowym wydaniu Magazynu Materiałów Literackich „Cegła” ukazała się recenzja antologii „Na grani” zawierającej wiersze łódzkich debiutantów (jej podtytuł brzmi: "O doświadczeniach między językiem a światem”). Wydawcą publikacji jest SPP Oddział w Łodzi, a ona sama ukazuje się jako Tom 2. Biblioteki „Arterii”. Przypomnijmy, w antologii znalazły się wiersze Michała Murowanieckiego, Krzysztofa Kleszcza, Piotra Gajdy, Moniki Mosiewicz, Konrada Cioka, Magdaleny Nowickiej, Roberta Miniaka, Izabeli Kawczyńskiej, Przemysława Owczarka, Rafała Gawina, Justyny Fruzińskiej i tragicznie zmarłego Marciusza Moronia, któremu jest dedykowana. Wyboru zawartych w niej wierszy dokonał i wstępem opatrzył Przemysław Owczarek, a Kacper Bartczak zamieścił w niej swój esej zatytułowany „Ciało wiersza: niedualistyczna impresja teoretyczna”. Projekt okładki, kolaże fotograficzne oraz grafiki są dziełem Agnieszki Kowalskiej-Owczarek. Autorem recenzji jest Karol Pęcherz - całość można przeczytać tutaj:

poniedziałek, 13 lipca 2009

Nienormalny pociąg do grafomanii



Tori Amos, „Abnormally Attracted to Sin”, 2009.

Autor: Piotr Gajda

To wreszcie płyta Tori Amos, którą po pierwszym przesłuchaniu od razu chcę ponownie włożyć do odtwarzacza. A w przypadku kilku wcześniejszych jej propozycji, nie zawsze tak było („The Beekeeper – przesłodzona jak miód, „From The Choirgirl Hotel” – z nadmiernie wyeksponowaną, hałaśliwą elektroniką). „Abnormally Attracted To Sin” nie ma nic z dziewczęcego rozdarcia, które było wcześniejszym udziałem artystki (i traci na świeżości), ale za to jest manifestem dojrzałej kobiety (i zyskuje na smaku). Nawet, jeśli Tori starała się wyhamować emocje, ucinać wszelkie swoje uczuciowe porywy, i przez to stała się jakaś zachowawcza, miejscami wręcz oziębła, to wreszcie jest tajemnicza i fascynująca. Przed laty w „Me And A Gun ” artystka portretowała ofiarę gwałtu (któremu przed laty sama uległa), teraz, kiedy w jej życiu zagościła harmonia, muzyka stała się jej odzwierciedleniem. I mimo tego niewątpliwego wyciszenia, nie jest to muzyka dla oldbojów, zakładów fryzjerskich i wind w szklanych biurowcach. To mimo wszystko płyta zbyt depresyjna, dużo na tym krążku melancholii i pięknych ballad. Tori ponownie wykorzystuje podobne środki wyrazu do tych wykorzystywanych wcześniej przez Kasię Krzaczek. A więc muzycznie i literacko, ta muzyka rozbrzmiewa gdzieś pomiędzy Wichrowymi i Zielonymi Wzgórzami. Album otwiera przepełniony trip-hopowych beatem, niepokojący „Give”. Zaraz po nim dostajemy klasyczną Tori Amos (w „Welcome to England”), i natychmiast po niej, lekko szaloną (w „Strong Black Vine”. „Flavour”, to z kolei piękna, nostalgiczna ballada, a „Not Dying Today” brzmi (może za wyjątkiem gitary), jakby Tori napisała go specjalnie na płytę swojej muzycznej koleżanki zatytułowaną „The Red Shoes”. „Maybe California”, w tle smyki, wokalistka na wysokim stołku ustawionym pomiędzy dwoma fortepianami, ze łzami w oczach wyśpiewująca tekst piosenki (tak to sobie wyobrażam, chociaż nic z mojego wyobrażenia nie znalazło się w teledysku). „Fire to Your Plan” to chyba najbardziej „piosenkowa” część albumu, a „Police Me” jak dla mnie – najbardziej drażniąca (natręctwo porównań i znowu wizualizuje mi się kolejny album koleżanki – „The Dreaming”). Z kolei w „That Guy” wokalistka „przejmuje” dykcję takiej na przykład Björk, ale już w utworze tytułowym (następnym na trackliście) jest już sobą, na pewno po to, żeby w „500 Miles” zaśpiewać swoim „czystym”, dziewczęcym głosem. Natomiast w „Mary Jane” udowadnia, że bez problemu mogłaby zaśpiewać „Babooshkę”, a w „Starling’, że to, cholera, nie koleżanka jednak, a kuzynka Kate, albo nawet jej młodsza siostra. Siostra, która jednak ma odrobiny inny kolor włosów i oczu („Fast Horse”) i swój własny fortepian („Ophelia” – jak dla mnie obok „Welcome to England” najlepszy, najpiękniejszy utwór na płycie). Jeszcze w czasie trwania „Lady in Blue” (Cat Power będzie miała, z czego „zżynać”), uspokojony brzmieniem „Abnormally Attracted To Sin” i zastosowaną przez siebie „metodą porównawczą” (Kate-Tori - na szczęście nie Spelling) postanawiam na końcu tej recenzji zamieścić (i w tym momencie, kiedy właśnie zapisuję, co postanowiłem, zacina się cd – na znak protestu? – na szczęście, to tylko paproch) dwa swoje wiersze pochodzące ze słodkich lat mojej radosnej grafomanii, jako dowód wieloletniej fascynacji tymi dwiema artystkami.

niedziela, 12 lipca 2009

W poszukiwaniu straconego czasu


Autor: Krzysztof Kleszcz
Marzena Łukaszuk - (autorka ilustracji do mojej książki poetyckiej pt. "Ę")
zaprasza na wernisaż: 15 lipca, o godz. 18.00 w Galerii Amcor Rentsch.
Wystawa ma tytuł "W poszukiwaniu straconego czasu".
----
O Marzenie Łukaszuk na stronie ASP --> link

Propozycja


Warsztaty ŁDK

Piotr Grobliński organizator Warsztatów ŁDK proponuje temat następnego spotkania. Będzie nim twórcza odpowiedź na dowolny wątek ekspozycji wystawy prof. Andrzeja Bartczaka w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.

-----

za Reymont.pl:

Tkanina i poezja - tak zatytułował swą dużą wystawę prof. Andrzej Marian Bartczak. Ten znany grafik, malarz i rysownik jest absolwentem Wydziału Tkaniny łódzkiej uczelni plastycznej (specjalność dyplomowa: druk na tkaninie). Jego rozległe zainteresowania obejmują też książkę artystyczną i miniaturę poetycką o filozoficznym charakterze. W swoich interdyscyplinarnych pracach bardzo często łączy rysunek, monotypię, tkaninę i słowo. Tkanina jest w nich podstawą działań rysunkowych, graficznych, malarskch, kompozycji kolażowych i książek artystycznych. Ale i sam rysunek, tworzony z bardzo wyrazistej, przypominającej nić linii, może kojarzyć się ze splotem tkackim, w którym poszczególne przedstawienia (często wykorzystywane gotowe druki - mapy, gazety, widokówki) tworzą kanwę dla graficznych interwencji. Złożoność świata jest tu zobrazowana warstwową kompozycją, do której wprowadzone zostaje słowo. Słowo traktowane jest przez autora niezwykle poważnie, obdarzone mocą porządkowania chaosu przedstawień. Z drugiej strony, parafrazując Cammingsa, Bartczak twierdzi, że malarz jest więźniem literatury. Więźniem tekstu, więźniem biblioteki, która przypomina labirynt/w którym/monstrualny dozorca/podejrzliwie ale stanowczo/kieruje w niewłaściwą stronę. Swoje i cudze teksty artysta zapisuje kolorowymi kredkami na zwieszających sie z sufitu na podłogę długich pasach tkaniny. Stosując system podkreśleń i zmian koloru, interpretuje umieszczane w swych pracach zdania. Odręczne, ale bardzo staranne, wypracowane pismo daje wrażenie obcowania z kartami intymnego dziennika malarza.
Imponująca wystawa w Muzeum Włókiennictwa oferuje zwiedzającym setki prac (można by nimi zapełnić dwa piętra muzeum) do oglądania i czytania. Ciekawostką jest nawiązująca do Kurta Schwittersa praca "Dada" z 1988roku, obiekt przestrzenny nagrodzony brązowym medalem na Międzynarodowym Triennale Tkaniny w Łodzi.

Andrzej Marian Barczak urodził się w 1945 roku w Kutnie. Studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie Akademii Sztuk Pięknych im. Wł. Strzemińskiego) na Wydziale Tkaniny w latach 1963-1969. Dyplom z wyróżnieniem u prof. Hanny Orzechowskiej - specjalizacja: druk na tkaninie - w roku 1969. Tkaninę unikatową studiował u prof. Janiny Tworek-Pierzgalskiej, malarstwo u profesorów Stanisława Byrskiego i Stanisława Fijałkowskiego, kompozycję u prof. Lecha Kunki. W 1971 roku podjął pracę pedagogiczną i dydaktyczną w macierzystej uczelni jako asystent prof. Stanisława Fijałkowskiego na Wydziale Grafiki w Pracowni Technik Drzeworytniczych (kieruje nią od 1975 roku). Od 1984 do 2008 kierownik Katedry Grafiki Warsztatowej. Ponad 100 wystaw indywidualnych w wielu miastach Polski, w Austrii (Wiedeń), Belgii (Bruksela, Mons, Ostenda, Stavelot), Bułgarii (m.in. w Sofii), Francji (Paryż), w Niemczech m.in. Brema, Bonn, Mülheim), Szwecji (Falun), USA (Philadelphia), Włoszech (Urbino). W latach 1969-2009 udział w ponad 400 wystawach zbiorowych, okręgowych, ogólnopolskich, międzynarodowych, sztuki polskiej za granicą, w konkursach, aukcjach, targach sztuki. Jego prace znajdują się w wielu muzeach, bibliotekach, prestiżowych kolekcjach publicznych polskich, europejskich i amerykańskich, także w kolekcjach prywatnych na całym świecie. Około 50 nagród, wyróżnień i medali za twórczość i wybitne osiągnięcia w pracy dydaktycznej w wyższym szkolnictwie artystycznym; m.in. Nagrody Ministra Kultury i Sztuki 1977 (III st.), 1985 (II st.), 1991 nagroda indywidualna za wybitne osiągnięcia artystyczne i dydaktyczne. Autor zbioru poezji "Na porcelanie" (Europejskie Centrum Kultury LOGOS, Łódź 2008).


Centralne Muzeum Włókiennictwa, ul. Piotrkowska 282

piątek, 10 lipca 2009

Wierzba piasek sasanka i kłos


ARIADNA 67, Teresa Gabrysiewicz, Wydawnictwo Łódzkie 1967

Autor: Krzysztof Kleszcz

Najodleglejsze wspomnienia związane z poezją? Chyba wiersz Asnyka "Do młodych" naklejony na drewnianym kościółku w Wysowej. I to jeszcze pamiętam z dzieciństwa, że wśród książek był tomik poezji tomaszowskiej poetki Teresy Gabrysiewicz.

Gabrysiewicz doczekała się w Tomaszowie powszechnego uznania. Ma swoją uliczkę na osiedlu Niebrów, jej imieniem nazwano bibliotekę. Dziś odnalazłem ten tomik. Wydany 42 lata temu, skromny - 13 wierszy, 31 stron, czarno-białe reprodukcje obrazów Ryszarda Kustrzyńskiego (artysty
plastyka WSSP w Łodzi). Na pierwszej stronie autograf i dedykacja dla mojej mamy.

Wiersze, pisane inaczej niż dziś. Dużo "enterów" (pojedyncze słowa w wersach). To, że język poetycki ewoluuje, jest oczywiste. Wspomniany na początku przeze mnie Asnyk, pisał "Nie depczcie przeszłości ołtarzy", pamięć o Gabrysiewicz to sprawa oczywista.
Pomysł na tomik, zadedykowany "Mojemu miastu", zatytułowany "Ariadna 67" to połącznie skojarzeń: mitologicznej nici Ariadny i tego, że Tomaszów to miasto włókiennicze. Autorka stylizuje wiersz na góralszczyznę ("Kan ci to"), wspomina czasy wojny ("Męczennikom Zapiecka"), podziwia pisarzy, poetów i malarzy, których ceni (Goya, Staff, Jasnorzewska, Andersen, Norwid), niebanalnie zachwyca się przyrodą ("w trawie lepiężnik rozsypał się biały" w "Erotyku Tatrzańskim"; "mówię / córa Mazowsza / wierzba piasek sasanka i kłos" w "Kręgu"), obficie przywołuje mitologię.
W najciekawszym wierszu "Na ranną zmianę" pisze o kobietach jadących do pracy "ociężałość żylaków / otwiera świt ", "sprawne / napięte / kapłanki kultów nowych / rumienią się nieśmiało / o dobre słowo". A w tytułowym utworze: "Tezeusz / dziś nie musi / błąkać się wśród murów / nie czyha / w labiryntach / rywal Minotaur / Ariadna złote wątki / zarzuciła w krosna / drobną dłonią ujarzmia / nieposłuszne nici / Może inna dziewczyna / strojąc się w sukienkę / słowa wyznania znajdzie / zgubione / w osnowie." Dziś gdy tomaszowski przemysł włókienniczy upadł, sentyment każe pochylić się nad poezją.




czwartek, 9 lipca 2009

Zapadanie się w tło


TADEUSZ DĄBROWSKI "CZARNY KWADRAT", Wyd. a5, 2009

Autor: Krzysztof Kleszcz

1.
Pani A, nie lubi poezji. Wyobrażam sobie jak czyta ostatni wiersz z książki Tadeusza Dąbrowskiego.

2.
To z pewnością jeden z ciekawszych współczesnych poetów. Kiedy cztery lata temu czytałem "Te Deum" zachwyciłem się tym, że poetyckie "ja", może być arcyciekawe. Nową książkę kupiłem w ciemno. Pomyślałem: zapewne będzie coś o seksie i o pewności, że Bóg istnieje. Sam nie wiem co jest odważniejsze, czy odwaga pisania o grzeszkach, czy odwaga, by stać odważnie po jasnej stronie mocy. I to nie tylko w wierszach. (Zaimponowała mi postawa recenzenta książki Wiedemanna w "Lampie" z 2004r.: "I nie urągaj, proszę, Panu Bogu, bo jak się zobaczymy, obetnę Ci ucho,(...)"). Nowa książka jest niewątpliwie kontynuacją "Mazurka" (świetny tytuł, w kontekście nazwiska!) i "Te Deum".Pojawiają się w niej podobne historie, podobne pomysły, styl. Dźwięczy ten sam głos człowieka, który wierzy w Boga, który błądzi i grzeszy. Dąbrowski sens swojej poezji opisał w wersie "Muszę się spisać, muszę spisać ciebie" ("Ibidem", tom "Mazurek"). Czasem przybiera ona postać ekshibicjonistycznej wypowiedzi, spowiedzi.
Dodajmy, że te grzechy to cały czas szóste przykazanie: ściąganie erotyki z netu, pożądliwe myślenie o kobietach (nawet w czasie podniesienia na mszy). Poeta wie, ze grzesznik, który mówi o Bogu jest przekonujący daleko bardziej niż kameduła bosy. No i są tu współczesne rekwizyty: jotpegi, webcamy, kluby go-go. Egzystują sobie obok różańca, procesji, stygmatu.

Fajnie jest porównać pomysły z różnych książek. W "Mazurku" 23-letni poeta pisał "Zapomniałem tego / ostatniego wersu, w który wierzę, że JEST." 30-letni zaś - "Trzydziestoletni chłopiec święcie przekonany / o swojej nieśmiertelności (...) Ktoś, kto bezzwłocznie pojawia się i znika / jak czarny kwadrat na czarnym tle." Motyw czarnego kwadratu jest zmyślny. Od Ciebie, czytelniku, zależy czy uwierzysz, że ten kwadrat istnieje.
23-letni Tadeusz został zmuszony przez babcię do obejrzenia setnej kopii dokumentu o cudach. ("To wszystko przypominało real tv. Dlatego uwierzyłem."). 26-letni bawi się w powiększenie zdjęcia aktu ("powiększałem je do granic ekranu, do granic rozdzielczości (...) chcąc za ostatnim kliknięciem przeskoczyć na drugą stronę, obejrzeć duszę albo przynajmniej siebie rozklikanego"). Ten wiersz pt. "Rozdzielczość", gdyby ktoś pytał, mógłbym uznać za najlepszy wiersz jaki czytałem, ("A dalej już nic więcej nad szare prostokąty poukładane ściśle jak cegły w murze, jak kamienie w ścianie płaczu (...)"). 30-latek w wierszu bez tytułu ze strony 7 konstruuje wyjątkowej urody metaforę, zapadanie się w czerń: "Powoli przesuwam pasek kontrastu i z mlecznej nicości wyłania się kształt, który staje się rzeczywisty w połowie skali, a potem znów zapada się w tło.

Też postanowiłem się pobawić suwakiem paint-shopa.

Wiersze Dąbrowskiego tylko czasem zostawiają mnie bez satysfakcji. Chyba nie kupiłem np. karkołomnego zdania: "dowiem się z liczb, że liść jest liściem, ptak ptakiem, śmierć śmiercią, Einstein Nwetonem, Różewicz Herbertem, a Świetlicki sobą.", albo Dąbrowskiego, który mi zabrzmiał jak Szymborska: "Boże, wielka Niezgrabo, znów chciałeś rozładować korek i zderzyły się cztery tiry." ( * * *, s.34). Zwykle błyszczy w nich coś zaskakującego, niezwykłego:
"A potem bardzo chciałem wierzyć w Boga i dostałem klapsa, klaps rozłożony był na wiele lat, więc odczuwałem go jak pieszczotę" ("Pieszczota", s.8); "Umyj mnie - prosi ciało, bo w nocy narozrabiało." (* * *, s.9); "Mogłabyś spojrzeć na mnie, lecz tylko mówisz - milczysz." (* * *, s.23); "Chodzę po pustym mieszkaniu, prawie nie pamiętam zapachu, śmiechu, płaczu dzieci, które tu żyły." (* * *, s.40); "słowo jak dwa ciała / tasowane przez noc" ("słowo", s.41); "W czasach, gdy niewykorzystane minuty przechodzą na następny / miesiąc. Przegapiłem swój moment." ("Przegapiłem swój moment", s.39).
Pamiętam dwie skrajne emocje przy lekturze wierszy TD: chichot i wzruszenie. Chichotałem przy wierszu "Fragmenty dyskursu miłosnego" z tomu "Te Deum" ("To jest fajka - usłyszałem odpowiedź kobiety(...)"), jako wzruszacz zadziałał na mnie wiersz o ojcu "Tyle miłości, z którą / nie ma co zrobić." (* * *, s.17).
Chyba jednak najbardziej zapamiętam z nowej książki motyw "rozczarowania poezją". "Poezja, jeśli jest,(...)" - pisze autor na stronie 11. W innym miejscu zaś "odpowiadam: nie, poezja już nie istnieje." (* * *, s.26). Motyw (na szczęście, bo się martwiłem !!!!) znajduje niesamowite rozwiązanie:
"1. poezja jest wtedy / gdy czujesz / to / coś // czujesz? 2. (jeżeli nie / przeczytaj wiersz / ponownie)." ("Do skutku", s.44)

3.
No właśnie. Pani A. czyta już trzydziesty raz, a Ty?

Zmory


Autor: Piotr Gajda

MARS VOLTA „Octaheron”, 2009

Uwaga, to NIE JEST recenzja muzyczna. To monolog, a jednocześnie mikroskopijny wylew w oku Molly Bloom. To wykrętna odpowiedź na pytanie; „Jakie, jeśli zredukować je do najprostszych form wyrazu, były myśli Blooma o myślach Stefana o Bloomie i myśli Blooma o myślach Stefana o myślach Blooma o Stefanie?” To stenogram z transmisji na żywo „WC Kwadransa” z bananem, prezerwatywą i spoconą dyrektorką szkoły w rolach głównych („proszę nałożyć na banana prezerwatywę” – rozkazuje WC, dyrektorka stęka, ale on już nie patrzy, nie słucha, popija yerba mate i zanurza się w wizji, w której za kilkanaście lat Mars Volta nagrywa „Octaheron”). Cięcie, oto w tipi wódz siouxów pokazuje trzymany od pokoleń przez jego plemię chełm konkwistadora Kevinovi Kostnerowi (w scenie z zaginionego filmu „Tańczący z wilkami), ten przygląda mu się i widzi odbijające się w nim jak w złotej kuli twarze Omara Rodrigueza-Lopeza i Cedrica Bixlera-Zavali. Zzzziitttt, znów cięcie i tym razem Johnny Deep, tak jak jest to napisane w alternatywnej wersji scenariusza filmu „Blow”, która śni się z kolei Klausowi Meine z zespołu Scorpions, handluje hurtowo z Pablo Escobarem nie kokainą, a nielegalnymi kopiami albumów Mars Volty. I są tego snu konsekwencje – wkrótce zespół Scorpions przestaje nagrywać swoje piosenki w Zagłębiu Ruhry, zażywa pejotl, wywozi instrumenty do Puerto Rico i nagrywa pod pseudonimem Mars Volta piosenkę „Since We’ve Been Wrong”. Oczywiście, podobno istnieje naprawdę zespół Mars Volta i także w Niemczech się o tym mówi, za co Rudolf Schenker każdego rozgłaszającego te niesprawdzone plotki bez ostrzeżenia wali w zęby. A komu przyśnił się Frusciante? Początek „Halo Of Nembutals”, to rytmy/zapachy rodem z wnętrza skarpetek, które „redchoci” na słynnej fotografii założyli na własne penisy (sesja zdjęciowo trwała długo, od oświetlenia zrobiło się 35 stopni w studio). Śmierdzi, ale smród nie wyklucza progresywnego wyrachowania, co potwierdza pani profesor ze szkoły, w której w rok możesz zrobić maturę i przystąpić do dowolnego kierunku studiów pod warunkiem, że będą płatne. „With Twilight As My Guide”, tuli się do szyi nieładnej wybranki jej pryszczaty admirator, równie niezgrabny, ale o bogatym wnętrzu. Oczywiście na korytarzu wyższej uczelni (4 stopień schodów prowadzących na pięterko, w tle słychać jak doktor-łapówkarz smętnie gra na pile.). Podobno „Cotopaxi” przypomina miłośnikom King Crimson King Crimson? Gdzie, jak, kiedy? To tylko psychoza natręctw, która ogarnia Roberta Frippa, kiedy odwraca się od publiczności plecami – znów nie chcę grać jak Mars Volta, znowu gram jak Mars Volta? – i po raz 655592 układa palce na gryfie (oby Broń Boże!) nie w tej samej konfiguracji. Idźmy dalej z dyplomem wyższej uczelni z podpisem rektora (prof. dr hab. Bełkota), gwiżdżmy „Desperate Graves”. Czy przechodzień w szarym prochowcu, który nas minie cicho zapyta – Pan też to w ciemności słyszał? Tymczasem na niebie wschodzi sonda o nazwie „Copernicus”, o której wypowiedział się kiedyś Kurt Vonnegut, że gdyby takie zamiast B-52 latały nad Dreznem w 1945 roku, spałby spokojniej w oflagowym łóżku. Jakby na potwierdzenie jego słów, nieistniejący zespół o wymyślonej nazwie Mars Volta kończy swoją nieistniejącą płytę zatytułowaną „Octaheron” utworem „Luciform”, który śnię z kolei ja i mam otwarte usta, jakbym chciał przez sen powiedzieć; „Poszukujcie, aż w końcu znajdziecie zaśniedziały chełm konkwistadora, albo opróżnioną do połowy butelkę tequilli. Dopóki poszukujecie mój sen, chociaż duszny, będzie dobry”.