czwartek, 13 października 2011

Dźwięki z Biura Karier




Na swojej stronie internetowej muzycy Biura Karier tak pisali o sobie: „Jest to zespół, powiedzmy alternatywno rockowy. Jest nas, jak na razie, pięciu - klawiszowiec, basista, perkusista, gitarzysta oraz wokal. Gramy razem od ponad roku. Inspirują nas zespoły rodzaju Explosions in the Sky, Mogwai, Tortoise, Pink Floyd, późniejszy Camel, Nick Cave, Flanger, The Cure oraz wiele wiele innych Można w skrócie powiedzieć, że eksperymentujemy z rockiem, często tą jego subtelniejszą, ekspresyjną stroną, elementami nu jazzowymi czy nawet zaczerpniętymi z muzyki klasycznej. Co będzie z nami... czas pokaże…”. Był rok 2006, minęły kolejne cztery lata, ze składu Biura Karier zniknął gdzieś wokalista, a w sieci pojawiła się kolejna informacja: „Po przerwie w działalności i trudnościach reaktywacji powstały nowe utwory, które na przestrzeni miesięcy uległy zmianom, wzbogaciły się o elementy charakterystyczne dla muzyki jazzowej, filmowej czy nawet klasycznej”. Stąd cała trudność polega na tym, że przy tak eklektycznym składzie i repertuarze (dziś instrumentalnym), jaki znalazł się na płycie „Instrumatic”, przewidywanie przyszłości grupy nieuchronnie musi przypominać wróżenie z fusów…

Skład grupy przypomina Biuro Karier dla instrumentalistów. I to dosłownie. W zespole miało okazję znaleźć się kilkunastu muzyków. Na okładce płyty oprócz podstawowego, pięcioosobowego składu znajdują się nazwiska dodatkowych dwunastu osób. Gitary, bas, instrumenty klawiszowe i perkusja tworzą trzon grupy uzupełniony przez kwartet smyczkowy oraz sekcję dętą: trąbkę, puzon i saksofon. Dzięki współpracy z Akademicką Przestrzenią Kulturalną działającą przy Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy w 2010 roku muzycy nagrali debiutancki materiał.

Album „Instrumatic” rozpoczyna „Mercury”, który brzmi jak gotowa ścieżka dźwiękowa skomponowana do jakiegoś dramatu psychologicznego. Utwór przypomina dokonania Kronos Quartet i wrażenie to potęguje wyrazista linia melodyczna skrzypiec. „500 800” to już zupełnie inna bajka, przeskok w zupełnie odmienne jazzowe klimaty. „Pierwsze skrzypce” grają tutaj partie gitary i trąbki tworząc razem muzyczną strukturę podobną do tych, które można usłyszeć na nagraniach Ala DiMeoli, Chucka Mangione lub na płytach z muzyką tworzoną przez znane indywidualności jazzowej gitary. „Lawrence” za sprawą tego właśnie instrumentu i zdecydowanego rytmu perkusji z kolei przybliża zespół do muzyki spod znaku postrocka. Kłania się tutaj wyraźnie pierwszy koncept grupy (ten z 2006 roku) a jej dzisiejszym członkom, którejś nocy z pewnością przyśniły się piosenki Tortoise i Mogwai.

Tymczasem „Natrium” to wolta w stronę jazz-rockowej tradycji, do Johna McLaughina solo i momentami z Mahavishnu Orchestra. Uzupełniające się wzajemnie partie instrumentów tworzą pozory improwizacji, która jest jednak podporządkowana przemyślanej konstrukcji, z charakterystyczną pętlą powracających co jakiś czas melodycznych partii. „Led” to utwór jakby „żywcem” ściągnięty, z którejś z płyt Zacha (o wdzięcznym nazwisku Condon) i jego projektu pod nazwą Beirut. To kompozycja bez wątpienia godna tego folkowego nadwrażliwca i melancholika, z naprawdę cudownymi dęciakami. O „Sure” oprócz tego, że to naprawdę niezły, dynamiczny kawałek mogę napisać tylko tyle, że znów mamy tu do czynienia z pokomplikowanym jazz-rockiem z charakterystycznym beatem perkusji, mnie osobiście przypominającym brzmienie tego instrumentu w piosence „Pyramid Song” grupy Radiohead.

Dwa ostatnie utwory na „Instrumatic; „Movie” i „Jazz hit” zawierają w sobie to wszystko, co i pozostałe kompozycje. Wpływy jazzu i jazz-rocka, folku i muzyki filmowej. Zatem prawdę napisali członkowie Biura Karier na stronie internetowej zespołu, określając swoją muzykę m.in. jako nu-jazz, bo na ich debiucie mamy niewątpliwie do czynienia z przyprawiającym o zawrót głowy tyglem. Tygiel ma to do siebie, że zazwyczaj łączą się w nim ze sobą rozmaite pierwiastki. Czy akurat w przypadku „Instrumatic” ich analiza chemiczna pozwoli na odkrycie nowej substancji (bądźmy dobrej myśli), czy też badanie laboratoryjne zakończy się jakimś spektakularnym wybuchem czyli klapą, na razie lepiej nie przesądzać. Na tym etapie wciąż jeszcze byłoby to wróżeniem z fusów.



Biuro Karier „Instrumatic”. Akademia Przestrzeni Kulturalnej



Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

środa, 12 października 2011

Zaproszenie na rozstrzygnięcie




Dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Teresy Gabrysiewicz-Krzysztofik serdecznie zaprasza na uroczyste rozstrzygnięcie XXVIII Turnieju Jednego Wiersza pt: „Kobieta”, które odbędzie się 21 października 2011 r. o godz. 15.00 w siedzibie MBP w Tomaszowie Mazowieckim przy ul. Mościckiego 6.


(p)

wtorek, 11 października 2011

Never Say Die!




Takich wieści nie może pominąć milczeniem ktoś wychowany na muzyce Black Sabbath…W sierpniu tego roku świat obiegła informacja, że zespół znów połączy swoje siły i nagra album w starym składzie. Rzekomo takie słowa wypowiedział Tony Iommi w wywiadzie dla „Birmingham Mail” (link do info: http://www.birminghammail.net/news/top-stories/2011/08/16/black-sabbath-to-reform-with-original-line-up-and-new-studio-album-97319-29245431). Szybko okazało się jednak, że redaktor gazety zmanipulował wypowiedzi muzyka. „Bardzo mi przykro, że dziennikarz z Birmingham, któremu ufałem, podał informację nawiązującą do naszego wywiadu z czerwca i spreparował ją tak, jakby rozmowa miała miejsce wczoraj. […] Wiadomość została uznana za oficjalną i szybko obiegła cały świat za sprawą Internetu. Nie ma w tym odrobiny prawdy”. – napisał na swojej stronie internetowej słynny gitarzysta. Iommi przeprosił również pozostałych członków zespołu Black Sabbath, którzy z pewnością byli zaskoczeni takimi informacjami. Zapewnił, że nigdy więcej nie popełni podobnego błędu.

Tymczasem w wywiadzie, jakiego udzielił niespełna dwa miesiące później Ozzy Osbourne, wspomniano o plotkach dotyczących powrotu zespołu w starym składzie. W pewnym momencie zapytano wokalistę, czy faktycznie może dojść do głośnego powrotu, na co ten odpowiedział: „Tak, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo. Jest to jednak bardzo wczesny etap, dlatego nie ma mowy o nagrywaniu nowego materiału. Jeśli to zadziała, to zadziała. Jeśli nie, dalej będę wykonywał swoją robotę”.

Ostatnie dwa premierowe utwory grupa nagrała w 1998 roku przy okazji albumu koncertowego „Reunion”, który był świadectwem chwilowego powrotu Black Sabbath na muzyczną scenę. Warto wspomnieć, że muzycy w niemal oryginalnym składzie z Ozzym zawitali wówczas na jeden koncert do katowickiego spodka (zabrakło wówczas Billa Warda, którego na perkusji zastąpił Vinnie Appice). Ach, cóż to był za koncert!

Zarejestrowane przy okazji „Reunion” dwa utwory studyjne „Psycho Man” i „Selling My Soul” były świadectwem nadal wysokiego stężenia chemii między muzykami oryginalnego składu. Chociaż głos Osbourne’a już nie ten, to obie kompozycje ze względu na swoje znaczenie dla fanów i poziom wykonawczy od razu wpisały się w klasyczny repertuar zespołu, przy okazji potwierdzając jego muzyczny potencjał. Cóż, nowe płyty Ozzy’ego od dawna drażnią swoją monotonią, a sam Iommi po niezbyt udanej dekadzie lat dziewięćdziesiątych, co jakiś czas ze zmiennym szczęściem próbował (dopóki żył Dio) odbudowywać skład zespołu z lat osiemdziesiątych.

Panowie, nie ma co się obrażać na własną legendę. Na co jeszcze czekacie?

(p)

poniedziałek, 10 października 2011

Pomiędzy piekłem a niebem



W przypadku debiutanckiego wydawnictwa grupy HellHaven mamy do czynienia z próbą wykorzystania filozoficznych cytatów dla wzmocnienia przekazu zawartego w tekstach i muzyce. Świadczy o tym credo wydrukowane na okładce, zaczerpnięte z Oscara Wilde’a: „Wszelka sztuka jest zarazem powierzchnią i symbolem. Kto sięga pod powierzchnię, czyni to na własną odpowiedzialność. W rzeczywistości sztuka odzwierciedla widza, nie życie”. Warto dodać, że słów tych użył Wilde ponad sto lat temu w przedmowie do „Portretu Doriana Graya”. Przyjmując takie właśnie motto muzycy świadomie czy też nie, podpisali się pod zawartą w tej powieści koncepcją sztuki, która głosi pełną swobodę artysty nieograniczonego normami, zakazami i nakazami. Zaryzykuję, i zajrzę głęboko w oczy tego „bon vivanta” i „dandysa”, żeby przekonać się czy jego portret do mnie przemówi.

Już pierwsze dźwięki „Art for Art’s Sake” rozwiewają dręczącą mnie wątpliwość, że konfrontując się z muzycznym portretem grupy będę skazany na konwersację w stylu „dziada z obrazem”. To fuzja progresywnych dźwięków i heavy metalu. Czy podpieranie jej Wilde’em, Einsteinem, Shakespear’em, Nietzschem i Cioranem (obok przytoczonego wcześniej creda, każdemu utworowi na płycie towarzyszy cytat z ich dzieł) wnosi coś szczególnego do znanej od ponad wieku historii? Dorian Gray był młodzieńcem pięknym i wiecznie młodym, starzał się i pokrywał amoralną szpetotą wyłącznie jego portret.Do czasu…

Tak też jest z muzyką na „Art. for Art.’s Sake”. Choć ukazuje swoje młode i rumiane oblicze, ma także i nieco „gorszy” profil. Otóż podobne granie można usłyszeć na setkach płyt z tzw. „progressive metalem”. Albumy Dream Theater, Fates Warning, Sieges Even, Pain of Salvation, Shadow Gallery, to pierwsze z brzegu, które przychodzą mi do głowy. Złożone, pokomplikowane struktury kompozycyjne, niestandardowe i zmienne metrum, zawiłe partie instrumentalne. Wysoki poziom artystyczny kompozycji połączony z obszernymi tekstami w formie epickich opowieści, co w rezultacie wydłuża czas utworów i tworzy z nich albumy koncepcyjne. Wszystko, o czym piszę znajdziemy na debiucie HellHaven. Wszystko już było. Jak więc ma się do tego filozoficzna deklaracja, o nieograniczonej wolności, skoro muzycy obrali dla uprawianej przez siebie sztuki ograną stylistyczną konwencję? Oj tam, oj tam! Niepotrzebnie czepiam się słówek, a tu rozchodzi się o czyny!

Po pierwsze, choć to dopiero debiut, to debiut prawdziwie komplementarny. W muzyce zespołu daje zauważyć się koncepcję, kompetencję i już skrystalizowaną wizję. Po drugie, już pierwszy na płycie „Stardust”, łączy w sobie wszystko to, co HellHaven ma dziś do zaproponowania. Epicką opowieść osnutą wokół tematu paraliżu dziecięcego i intrygujące pytanie: czy przyjemnie jest obudzić się w nocy, wiedząc, że ciało jeszcze śpi? Utwór trwa prawie osiem minut i oferuje nam wiele przyjemnych dla ucha melodii i zmian tempa. Rozpoczynające go intro przywodzi na myśl podobne zabiegi stosowane przez Dream Theater, Porcupine Tree, Riverside… Klimatycznie, chwilami naprawdę mocno. Ciekawostkę stanowi „maidenowska” solówka gdzieś na początku kompozycji i „rozlana” partia klawiszy pod jej koniec.

„Seven” jest znacznie cięższy, z trochę mniej ciekawymi partiami wokalnymi niż w przypadku tych ze „Stardust”. Niemniej takie jego elementy jak galopada gitar i „sabbathowy sound” tworzą odpowiednio trwały i solidny podkład dla dogmatycznych rozważań na temat siedmiu grzechów głównych, stanowiących literacką treść „Seven”. W „Ecce Homo” słychać, że „lekturowo” muzycy przerobili nie tylko Iron Maiden, ale i zespoły spod znaku Slipknota i Korna. Po raz pierwszy na „Art. of Art.’s Sake” usłyszeć można growl, ale i też ostatecznie przekonać się, że wszyscy muzycy to paczka niezłych, choć niechętnie popisujących się własnymi umiejętnościami technicznymi instrumentalistów.

„Bitterman (a Tribute to Heavy) brzmi jak niepublikowany dotąd utwór Iron Maiden z sesji, która potem trafiła na płytę „The X Factor”. Klaustrofobiczną atmosferę tej kompozycji dopełnia przekaz, który jest opowieścią o ludziach nie mogących się odnaleźć we współczesnej rzeczywistości. Tekstowi towarzyszą średnie tempa, a także rozbudowane linie melodyczne z licznymi instrumentalnymi przejściami i zmianami muzycznych nastrojów (od melancholii, aż po wściekłość).

„Prelude to Death”, chociaż bardziej progresywny aniżeli „Bitterman…”, razem ze „Stardust” tworzy oś debiutanckiego albumu HellHaven. Solidne partie gitar, opanowane do perfekcji harmonie, wyrazisty wokalista, pokomplikowane linie melodyczne, niekiedy naprawdę mocne riffy. Życie to tylko preludium dla śmierci, filozofują autorzy „Prelude to Death”. Podobnie jak debiut jest zaledwie początkiem długiej drogi, chciałoby się im odpowiedzieć, nie zagłębiając się zbytnio w egzystencjalne meandry. Tę, muzycy z Myślenic pomimo krótkiego stażu (zespół powstał zaledwie w 2008 roku) mają dobrze zaznaczoną na mapie. I co najważniejsze wiedzą, dokąd zmierzają. Obciążeni filozoficznym bagażem czy też bez niego, z pewnością dojdą do takiego punktu, że jeszcze nieraz będzie okazja o ich muzyce napisać, a kto wie, może i nawet użyć jej jako cytatu?

HellHaven „Art for Art’s Sake”. Fabryka Zespołów.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

niedziela, 9 października 2011

Wielkie Pustki


Autor: Krzysztof Kleszcz

KONCERT ZESPOŁU PUSTKI, Art Piotrkoff Festival, 8.10.2011, Piotrków Trybunalski, Pub Skyy

Nie da się łatwo wyjaśnić, dlaczego nie są jeszcze w powszechnej świadomości. Ich występ w ramach Piotrkoff Art Festival odbył się w maleńkiej salce "Skyy Pubu". Gdybyśmy żyli w normalnym świecie ludzie wyłączyliby TVN i zablokowali centrum Piotrkowa.

Ja przekonałem się, że to co dobrze znam z płyt: "Do-mi-no", "Koniec kryzysu", "Kalambury", czy z DVD "Prywatka", na żywo brzmi bezbłędnie. Słuchając "Parzydełka", "Nie zgubię się w tłumie", "Trawy" czy "Kalamburów" - uzyskałem pewność, że Pustki są perłą. Teksty Tuwima, Wyspiańskiego czy Broniewskiego podane na rockowo, czy też "pustkowo" - bo jest to rozpoznawalne i ze znakiem jakości, są wyjątkowe. Ktoż inny ma tanie harmonie wokalne, potrafi poetycki tekst ubrać w tak przebojowe melodie?
Były dwie nowe piosenki, szczególnie ta z nonkonformistycznym tekstem spodobała się od razu. Szkoda, że nie zabrzmiała "Lugola", wobec jej braku najlepszy odbiór zyskała "Słabość chwilowa".

Urodziny poety!




Obchodzący 90. urodziny Tadeusz Różewicz jest jednym z najwybitniejszych polskich poetów, dramaturgów i prozaików. Za swoją twórczość był wielokrotnie nagradzany, m.in. Nagrodą Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrodą Literacką Nike (2000) oraz Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za całokształt twórczości (2008). Poeta mieszka we Wrocławiu. Z okazji urodzin poety m.in. we Wrocławiu, Warszawie i Radomsku odbywają się liczne imprezy i wydarzenia poświęcone poecie i jego twórczości.


Od chwili symbolicznego debiutu poetyckiego Różewicza w 1946 r. – słynnym wierszem „Ocalony” na łamach krakowskiego pisma „Odrodzenie” – mija właśnie 65 lat. To prawdziwie poeta co najmniej trzech pokoleń, jak Leopold Staff, Jarosław Iwaszkiewicz, czy Czesław Miłosz. „Najmłodszym z klasyków” nazwano Różewicza już w roku 1958, zaraz po wydaniu pierwszych „Poezji zebranych”. Po tylu dekadach autor „Niepokoju” nadal pozostaje bardziej nowatorem niż nestorem, bardziej rewelatorem niż klasykiem. Wciąż jest najbliżej ducha czasu i zapewne – jak to już się zdarzało – wyprzedza swą twórczością nadchodzące wypadki. Ale i milczenie Różewicza, pauzy w jego twórczości mają swój ciężar. Różewicz to ktoś więcej niż pisarz, bo tworzy nawet wtedy, gdy nie pisze. Na jego dzieło składa się zarówno to, co napisał, jak i to, co pozostało śladem zarzuconego projektu (nienapisane sztuki), a wreszcie i to, co czyni z dawnymi utworami. W kolejnych wydaniach zmienia chronologię i przestawia akcenty, każe nam stale ponawiać lekturę w nowych redakcjach i w nowych kontekstach, na różne sposoby przymuszając nas do ponownej interpretacji. W jego dorobku nie ma zamkniętych rozdziałów, dzieło zachowuje dynamikę w aktach dekompozycji i „przepisywania”, swoistego recyclingu, a tym samym nie może zastygnąć w kanonie.” – pisze o twórczości Różewicza w „Tygodniku Powszechnym” Zbigniew Majchrowski.


Noszę w sobie całe piekło Różewicza” – zwierzał się Czesław Miłosz w liście z połowy lat 60. W poezji wypowie ten stan kilka dekad później: wierszem „To”, milczącą grozą, która jest jak „natknięcie się na kamienny mur, / i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom”. Tuż po wojnie Miłosz, dojrzały już twórca, autor poetyckich książek, z których druga – „Trzy zimy” – była artystyczną rewelacją, trzecia zaś – wydane właśnie co „Ocalenie” – zmieniła bieg polskiego wiersza, potrafił dostrzec i docenić młodszego o dziesięciolecie debiutanta. Czytając „Niepokój” Tadeusza Różewicza, nieomylnie rozpoznał twórcę „jedynego prawdziwego z młodszego pokolenia”, by wkrótce – rzadki to gest na literackim ringu – poświęcić mu utwór-namaszczenie z pięknymi słowami: „Szczęśliwy naród, który ma poetę / I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu.” – pisał o relacjach naszego Noblisty z Różewiczem, ale i o samym Różewiczu Andrzej Franaszek na łamach tego samego tygodnika.


W roku 90-tych urodzin poety Nobla otrzymał Szwed Tomas Transtroemer. Największą szansę na przyznanie tej nagrody nasz rodak miał w latach 80-tych. „Adam Zagajewski ma szansę na Nagrodę Nobla, ale werdyktu nie można przewidzieć. Typowanie przypomina wróżenie z fusów – tak przed jej tegorocznym przyznaniem mówił prof. Leopold Neuger z Instytutu Slawistyki Uniwersytetu Sztokholmskiego. Jego zdaniem Nobel dla Różewicza byłby spóźniony, Polak powinien otrzymać Nobla w poprzednich latach”.


Wiosną tego roku we Wrocławiu odbyła się dyskusja pod prowokacyjnym tytułem: „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”, oczywiście znacznie ciekawsza niż dyskusja o gustach komisji noblowskiej. Niech jej sens będzie epitafium dla dywagacji związanych z Noblem dla poety, któremu (jeśli tylko tego pragnie) wypada życzyć Nagrody Nobla w następnym roku, ale przede wszystkim dodania do tak pięknego wieku kolejnych stu lat!


(p)

sobota, 8 października 2011

Koncertowo w Tomaszowie



W dniu 14.10.2011 r., o godzinie 19.00 w Miejskim Ośrodku Kultury w Tomaszowie Mazowieckim odbędzie się koncert grupy PATHMAN. Grupa grała w naszym mieście przed laty kilkakrotnie. Jej członkowie przez ostatnie piętnaście lat kreowali znany nie tylko w kraju „Festiwal w Krajobrazie”, który odbywał się corocznie w Inowłodzu. Ostatnie koncerty zespołu miały właśnie miejsce głównie na tej imprezie. W międzyczasie członków grupy pochłonęły inne formy artystycznego wyrazu. Do chwili, aż Piotr Kolecki i Marek Leszczyński ponownie zatęsknili za czasami, kiedy grali po 50, 60 koncertów rocznie. Ich muzyka to nadal awangarda w czystej postaci inspirowana brzmieniami natury i odgłosami otaczającej człowieka rzeczywistości. Możemy w niej spotkać elementy jazzu, rocka, transowe rytmy. Ktoś powiedziałby „muzyka świata”, „new age”, ale tak naprawdę to co gra PATHMAN skutecznie wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Należy nadmienić, że koncert grupy będzie rejestrowany a wybrane fragmenty być może znajdą się na nowej płycie zespołu.



Z kolei w OK. „Tkacz” 21.10.2011 r., o godzinie 19.00 zagra Lao Che. Koncert odbędzie się w ramach „Spo – Tkania Piątego Filmowego”, kolejnego z cyklu imprez organizowanych przez Stowarzyszenie Inicjatyw Kulturalnych „TRZCINA”. Druga część „Spo – Tkania Piątego Filmowego” - inauguracja „Tomaszowskiej Akademii Filmowej”, odbędzie się 29 października br. o godz. 9.00 także w OK „TKACZ” przy ul. Niebrowskiej 50. Będzie to cykl 15 spotkań - każde składające się z trzech części: wykładu, projekcji i krótkiego warsztatu analitycznego dotyczącego obejrzanego filmu. Zajęcia odbywać się będą raz w miesiącu, a poprowadzą je osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje – wykładowcy z Uniwersytetu Łódzkiego – pracownicy Instytutu Teorii Literatury, Teatru i Sztuk Audiowizualnych. Ta część spotkań ma charakter edukacyjny i skierowana jest do uczniów tomaszowskich szkół.

(p)

czwartek, 6 października 2011

Brwi Miłosza, ściernisko i odciski matki.





Autor: Krzysztof Kleszcz

BALLADY I ROMANSE „Zapomnij”, 2011




W "Podróży do wnętrza Ziemi" Juliusza Verne'a bohaterowie weszli do wulkanu na Islandii, by wyjść po wielu przygodach na wyspie Stromboli. Siostry Wrońskie musiały chyba odbyć taką podróż do wygasłego wulkanu Ostrzyca na Dolnym Śląsku. Z Islandii, bo choć nie wiem gdzie jest dziś Bjork - muzyczny ambasador wyspy (zgubiłem sympatyczną piosenkarkę 10 lat temu po "Vespertine"), to czuć jej szaleństwo od samego początku płyty. Słyszę ją: w tych zmyślnych "bum bum bum bum" („Oddechy”), w niezwykłych chórkach ("Jeszcze mogę zostać bohaterem", "Słowa"), w pianinie ze szkolnej świetlicy, w cofającej się taśmie ("Dla Ciebie"), akordeonie, skrzypkach, grzebieniu, pozytywce, plastikowym disco ("Plony")...

Otwarcie tej płyty to cios. Z powodu historycznych zaszłości, wszechobecnych miejsc pamięci "kolacja dla dwojga jest niemożliwa". Numer dwa "Ozimina"- nokaut. Wszędzie fruwają dmuchawce, "Znowu dzwoni twoja matka / pyta gdzie ślub będzie (...) Weźmy ślub nad rzeką/ albo na łące". Jeśli to korespondencja z Mickiewiczem - to zakładką tomiku wieszcza są rachunki za gaz.

Po dwóch piosenkach, od których trudno się uwolnić, trzecia przynosi tekst Czesława Miłosza zaśpiewany falsetem i celowym fałszem. Jakby Siostry Wrońskie dokleiły sobie bujne brwi a la noblista.

A potem brzmią dudy i cymbałki: "Palę fajka po wyjściu z jeziora / chodzę w klapkach po ciepłym asfalcie / pada deszcz / raczej nie zmoknę / przed zamknięciem zdążę do sklepu. // Odbieram awizo na paczkę z Ameryki / Jadę autem w automacie / Wstaję w nocy / jem czekoladę / i tym razem nikt mnie nie przyłapie". Aż nudną rzeczywistość przełamie falsecik uczennicy, która rozciąga swój sweterek: "Kończę szkołę odbieram nagrodę/ złej nauczycielce podstawiam nogę / jadę autobusem patrzę w podłogę / jeszcze mogę zostać bohaterem". To brzmi genialnie! Dawno nie słyszałem piękniejszej afirmacji codzienności, większej wiary w nowy czas. Ach te dwugłosy : "I do tego tęcza / tęcza / tęcza wszędzie!"
Jeśli komuś śni się jeszcze klasówka z matmy, oto nadchodzi wyzwolenie! Won traumo! Na pohybel smutasom, klasowym kujonom i pani od ruskiego!

Przejąłem się frazą z piosenki nr 7: "Słowa spłaszczą wszystko co powiem / w chwili wypowiedzi to śmieci". Podana na smutno, w takim pogrzebowym Bregović’owym sosie. Przy "słowa zdychają jak wieloryb na brzegu" wpadłem w rozpacz i „nie będę już poetą”.

No, ale robi się weselej przy nr 9: "Zapomnij" do tekstu Miłosza. Piosenka przeradza się w żartobliwy hip-hop - a okrzyk "Czesław Miłosz! Miłosz Czesław!" to już jazda po bandzie.

Pyszny jest klarnet i pozytywka jako tło do opowieści o balandze z dzieciństwa ("Dziesięciu wujków i siedem cioci"). A najlepsze na płycie „Plony” to dosłownie Anty-Golec Orkiestra! „I tak pozostanie po wszystkim ściernisko”... To trzeba usłyszeć, to trzeba zaśpiewać, zatańczyć! Przytoczę jeszcze surrealny tekścik „Matka”: „Dym z papierosa / koza z nosa / opary alkoholu / na dziewiątą w przedszkolu / cekiny i stylony / bawełniane rajstopy/ nie bujaj matko za szybko kołyski / bo dziecko nie zaśnie / będziesz mieć odciski "...

Zapomnij o cierpieniach, które sam zadałeś” zachęcał w wierszu Czesław Miłosz. Jeśli słyszy swoje słowa jako piosenkę, to stoi na progu, "wśród wież niepodobnych", faktycznie, "zaniemiały".






Nobel dla Tomasa Tranströmera






Szwedzki poeta Tomas Tranströmer otrzymał Literacką Nagrodę Nobla 2011r.
Tłumaczony w Polsce m.in. przez Romana Kaźmierskiego, Czesława Miłosza, Leonarda Neugera.



(k)
















Tu kilka wierszy laureata: -> Link

wtorek, 4 października 2011

Zobaczyć Piotrków i umrzeć

Koncertowo dziać się będzie w najbliższy weekend w Piotrkowie Trybunalskim. Najpierw z okazji sfinalizowania projektu Trakt Wielu Kultur na Rynku Trybunalskim wystąpi grupa Voo Voo. Plenerowy i darmowy koncert to część promocji przedsięwzięcia, które odmieniło centrum miasta. Voo Voo zagra o godzinie 18.00 (w razie niepogody koncert odbędzie się w Kościele Ewangelicko-Augsburskim przy ul. Rwańskiej, o dwa kroki od Rynku).





Weekend w Piotrkowie to także II edycja „Piotrkoff Art Festiwalu”, którego główną atrakcją są zespoły L.stadt i Pustki. Pełny program Festiwalu, obejmujący także wydarzenia filmowe i teatralne znajduje się pod linkiem: http://www.piotrkoff.pl/


(p)