sobota, 8 listopada 2025
Mózg mam zapchany, oblepiony, ubabrany
poniedziałek, 27 października 2025
Whooooo! Paszczowe mistrzostwo
FAITH NO MORE "Album of The Year", 1997
Oto wielka płyta. Może mniej ceniona niż "King For A Day..." czy "Angel Dust", które słusznie uznaje się za klasykę rocka. Oto "Album of The Year" z 1997 roku, z grobem na tylnej okładce. Dla mnie - apogeum wokalnej ekwilibrystyki Mike'a Pattona, który umie przejść od słodyczy do genialnego wrzasku. Mistrzostwo w kategorii: "paszczowo" (że przywołam cytat z "Rejsu"). Tak jak Hendrix to mistrz rzężącej gitary, Mike Patton jest mistrzem rockowego darcia japy.
Gdy w „Helpless” śpiewa o pozornym szczęściu i oszukuje się, że wszystko jest w porządku; a potem "Nie chcę twojej pomocy / nie potrzebuję twojej pomocy" przechodzi w skowyt i błaganie o ratunek: "Help! Help!". To jest po prostu przepiękne.
Albo kto umiałby tak, jak w "Paths of Glory" przeszyć tym swoim podszeptem: „Coming, coming”, a potem wrzeszczeć "Again! Again!"? Zagrać kogoś z pourazową traumą? Szaleństwo w gorsecie piosenki. Czytelna jest tu inspiracja antywojennym, starym filmem Stanleya Kubricka (albo cytatem z poematu Thomasa Graya: "The paths of glory lead but to the grave" / "Ścieżki chwały prowadzą jedynie do grobu"). "Odwaga" i "rycerskość" – obłudne słowa, którymi oszukuje się ludzi idących na pewną śmierć.
"Mouth To Mouth" jest zarapowane z wirtuozerią (Patton trochę mi tu brzmi jak wczesny Kiedis z Red Hot Chili Peppers). W tekście: "Można ubrać trupa, ale nie przywróci się go do życia". Po prostu rockowy żywioł!
"Ashes To Ashes" - jest najbardziej przebojowe. To przyznanie się do winy dla świętego spokoju - ostateczny pogrzeb relacji. Muzycznie i tekstowo - poezja: "machanie ramionami gór i szeroki uśmiech jak ocean". Świetny riff na początku, rytm perkusji. I takie cedzenie słów - trochę bezczelne. Kanon muzyki rockowej.
"She Loves Me Not" - traktujący o "grach w upokarzanie", ma jakiś popowy luz. Czuję, że to zapowiedź jego "włoskiego projektu" - "Mondo Cane", gdzie oddawał hołd włoskim gwiazdom muzyki pop z lat 50-tycy i 60-tych. Dobry luzacki utwór.
"Naked In Front of the Computer" - to utwór z 1997 roku. Internet wtedy raczkował, a Patton przewidział "cyfrowe zmęczenie", przebodźcowanie, ogłupienie spamem i medialnym syfem. Fajnie posłuchać oszalałego "Moja skrzynka jest pełna, moje usta są pełne, moje życie jest pełne, a teraz moja pamięć jest pełna" i próbę uwolnienia się "Odsyłam to do was z powrotem".
Łagodny, pełny uwodzącej przestrzeni "Stripsearch" jest o kontroli osobistej - "F jak fałsz / Odpuść sobie". O tym, że opór nie ma sensu, i że trzeba polubić opresyjny system.
Pierwszy na płycie - "Collision" ma sporą dawkę szaleństwa, wręcz wściekłości. Wydrzeć się tak, to wypluć wszystkie toksyny z siebie – wyobrażam sobie, że śpiewa to ktoś, kto długo tłumił swoje prawdziwe uczucia np. w jakimś "korpo" i teraz wygarnia komuś, co naprawdę myśli.
W szybkim „Got That Feeling” Patton wyśpiewuje uczucia jakiegoś totalnego szaleńca, może hazardzisty, może opętanego wizją zwyciężania, zarabiania. I znów kłaniam się jego umiejętnościom wokalnym – jakby wypił dzbanek kawy i jego darcie się to podążanie za jakąś wielką iluzją triumfu. Ktoś tam obija wielki bokserski worek, ktoś wychodzi z siebie przez gardło.
„Last Cup of Sorrow” - to zachęta, by przełknąć gorzki toast. Wypić za to wszystko, co rani najmocniej.
A na koniec jest „Home Sick Home” – jakaś kapitulacja. I „Pristina” – nawiązanie do wojny w Kosowie; z niesamowitym złowieszczym „Whooooo”, jakby straszyły nas wszystkie rzeczy świata. Przeżyłeś finansowy, uczuciowy czy wojenny krach - żyjesz, ale będziesz miał swoją traumę, własny grób za życia.
piątek, 5 września 2025
Obcy w lustrze
Piotr Gajda "Biuro straceń", Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej, Katowice 2025.
To jego świadome unikanie jakiegokolwiek jasnego tonu, mnie osobiście denerwuje. Ale cóż, Gajda uważa, że nie ma obowiązku nikogo pocieszać. Nazywa po imieniu każdy fałsz, każdy błąd w systemie, a że błędów jest dużo, zdaje się mieć materiał na wiele tomów.
Tom zaczyna się od zestawienia snów: dziecka, dorosłego i starca. Każdy śpi inaczej. I oczywiście nie mówi się tu o przyjemności snu.
W wierszu o tytule z płyty Porcupine Tree, Gajda znęca się nad naszym jałowym życiem. Pamiętacie piosenkę Elektrycznych Gitar "Wszystko ch."? Doktor Sienkiewicz upajał się swoim brakiem satysfakcji: "Byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie...". Poeta Gajda zaś daje upust swojego nielubienia imprez rodzinnych i gorących dni ulepionych z nudy. Pyta za Larkinem "Po co są dni?" i zawiesza głos, stroi minę studenta, który "nie doczytał".
W wierszu o tytule z płyty Metalliki, porównuje człowieka do nocnego zwierza, którego los to albo szpony drapieżcy albo opony samochodu. Wątroba, serce, nerki i płuca - żywe narządy, w metaforycznym obrazie Gajdy są wzgórzem, kamieniołomem, gliniankami, torfowiskiem...
Lustra. Piotr chyba odwiedził jakieś muzeum iluzji, albo zasłuchał się w popowy przebój "Wszędzie wiszą lustra". Zatem zapisał: "Niebo okazało się odbiciem w lustrze, a płomienie na Ziemi - planecie ludzi, nie rzucały cienia."; "z naszą przyciężką figurą mierzenie ubrań przypomina pobyt w salonie śmiechu (…)" Aż w bardzo dobrym wierszu ze strony 34 okaże się, że nasłuch kosmosu to błąd, bo obcą cywilizację, której szukamy, możemy zobaczyć znacznie łatwiej.
Jeśli wiersze Gajdy to supły, to jakaż to radość z rozplątywania!
Weźmy taki wiersz ze strony 9 - o apokalipsie z naprawdę oryginalną kulinarną metaforyką - "flambirowanie" to polanie alkoholem i podpalenie potrawy dla uzyskania smaku. Zatem tak nietypowo przyrządzamy sobie katastrofę. "Droga do gwiazd była otwarta, ale nie stanęła na niej ludzka stopa" - porzuciliśmy szczytne idee. Prawdziwe życie jest ukryte w "skamielinach", norach. I choć Gajda myli się, że w Biblii nie ma nic o "kretach, myszach i tym podobnych", to wiem, o co mu chodzi - o nieistotność "zwierzęcych drobin". (W Księdze Przysłów jest i o jaszczurkach, myszach, góralikach, mrówkach i szarańczach. Jaszczurki - mieszkają w pałacach, nieuchwytne, góralki - słabe, ale budują domy w skałach, mrówki - wspólnotowe i pracowite... ).
Jesteśmy ledwo "rozumniejsi od gryzoni", za to jesteśmy "rasą predatorów", bez empatii, z pełnią arogancji. Syte elity stać jedynie na gesty, które ją zgubią: "(…) dodatkowe nakrycie dla gościa, który przybędzie podpalić jej dom".
Weźmy wiersz ze strony 11: gdzie zaplątany w pajęczynie dni, dokopuje się do bezsensu - zdrapuje sobie zdrapkę, a tam: "cztery słonie na skorupie żółwia",
Możliwe, że Gajda tu i ówdzie gmatwa i zapętla, że tworzy cokolwiek karkołomne, piętrowe konstrukcje. Ważne, że umie dotknąć sedna sprawy, np. w wierszu "Anarchia. Bunt. Cellulit." puentuje: "Owszem, wiele razy dobijałeś się do różnych drzwi, ale pozostawały dla ciebie zamknięte. Również wtedy, kiedy waliłeś w nie gołymi pięściami, bo ci, którzy stali za nimi słyszeli: a) dźwięk składający się z szybko powtarzających się pukań; b) grzechot kamieni spadających ze studni; c) zabawkę dla dziecka, która grzechocze, gdy się nią potrząśnie." Dawno nie czytałem tak przenikliwie bolesnej diagnozy braku porozumienia! Mechanizmy pomocowe są głuche. Nie jesteśmy w stanie rozpoznać człowieka, jego potrzeb, uczuć. Błagania dekodujemy sobie po swojemu, widząc w nich, to co dla nas wygodne, tłumacząc sobie, że to naturalna rzecz, błahostka, śmiesznota.
I dotyka wspomnianego sedna w "Nielotach", gdzie konstruuje naprawdę przeszywającą historię o naszym parszywym losie, naznaczonym przekleństwem - że nowe życie z naszych prochów, będzie tak samo bezmyślne, nieświadome, bez postępu, sensu, z powtarzalnością błędu. Dotyka sedna w "Palcu wskazującym" ogarniając, że ekosystem nie jest roślinożerny.
Gardzi materializmem, stąd kpina z wakacyjnego "last minute", z diesli, kpina z porządku świata, w którym tylko przewodzimy iskry w prądowych drgawkach.
Jest też beka z korpusu poety z głową chmurach i drwina ze swojej letniej wiary. I przejęcie się tym, jak traktujemy zwierzęta.
Jest metafora "biura straceń". Tracimy czas - życie, sens, tracimy z oczu, to co ważne, gubimy się. Właściwie pozorujemy tylko działania. Działamy z rozpędu. Inaczej już nie umiemy.
sobota, 30 sierpnia 2025
Jestem na górze
NOSOWSKA / KRÓL - "Kasia i Błażej", 2024.
środa, 20 sierpnia 2025
Włażę w ten zderzacz hadronów
Jane's Addiction "The Great Escape of Artist", 2011.
Jedną z płyt, które wydają mi się niesamowite, jest album o ucieczce Jane's Addiction.
Rozpoczyna go manifest - "Underground". Schować się w podziemie! Jak to śpiewał Maleńczuk? "W undergroundzie siedzi Andrzej, Jarek w popie robi bardziej." Mainstream to hajs, popularność, blichtr i sława. Jesteś jak Midas, wszystko zamienia się w złoto - jesteś przeszczęśliwy, a za chwilę nie możesz na siebie patrzeć, stajesz się własną karykaturą. Zatem to pieśń o świadomym wyborze bycia outsiderem - z dala od komercji, promocji, pierwszego nurtu, gdzie wszystko jest sztuczne, wypchane i odrealnione. Farrell upaja się tym uczuciem. Przypomniałem sobie od razu "Waiting Underground" Patti Smith i "Underground" Toma Waitsa. Patti chowa się pod podszewkę świata, pisze wiersze, modli się, znajduje prawdę, jedyne szczęście, Waits zaś pokazuje podziemie jako krainę dziwadeł, teatrzyk-cyrk fantasmagorię.
Muzycznie "Underground" ma świetny bas i rytm, Dave Navarro wywija tu kosmiczną solówkę, a Perry śpiewa jak natchniony.
Moim ulubionym utworem jest szósty - "Twisted Tales". Ma intymny tekst, coś w rodzaju pokrętnych tłumaczeń, spowiedzi. Perry się wije, plącze w zeznaniach, że ściemniał i kłamał, bo miał pokiereszowane dzieciństwo, nie miał matki, domu, więc musiał "coś kręcić", bo jak inaczej miał zdobyć miłość? Ton w jakim to wyśpiewuje jest tak przejmujący, że ja się rozczulam i rozgrzeszam.
Hipnotyczny "Curiosity Kills" przekonuje, że ciekawość zabija. Możliwe, że to o autodestrukcji, która pcha w używki i inne zło.
Zaś "End to The Lies" to psychodeliczny protest-song, przestrzegający, że piękne obrazki kryją kłamstwo.
Największy przebój z tej płyty to "Irresistible Force" - brzmiący nieco Red Hotowo. Perry roztacza aurę kosmicznej potęgi wokół siebie i zespołu. Oto siła miłości, zderzenie dwóch galaktyk. Nie wiem jak wy, ale ja włażę w ten zderzacz hadronów!
Prześwietnie się mieni "I'll Hit You Back". Wokalista ma ochotę po prostu się odwinąć, odpowiedzieć na prowokację.
Wali obuchem w łeb - "Ultimate Reason". Farrell zwierza się, że był robakiem, nie miał lustra, ale teraz znalazł miłość i ma powód, by żyć.
Słabsze, a przy tym nieco łagodniejsze są "Splash A Little Water On It" i "Broken People" - cóż, często je pomijam, ale na pewno nie - końcowe szaleństwo: "Words Right Out of My Mouth" - o ptaszyskach, które zjadają słowa.
Dlaczego omawiam płytę z 2011 roku? Z dwóch powodów. Pierwszy - jest genialna! Drugi -hmm - wokalista Perry Farrell nagle na koncercie w Bostonie (13 września 2024) zaatakował jak ostatni buc gitarzystę Dave'a Navarro (to ten, co grał na płycie RHChP "One Hot Minute"w 1995 roku w zastępstwie Johna Frusciante). Wszyscy mówią, że wyglądał jak niespełna rozumu. Zatem oto puenta albumu o ucieczce: artyści, których twórczość wielbimy, bywają palantami, burakami, mrukami. Życie.
poniedziałek, 18 sierpnia 2025
Hopsasa Tomcia Karzełka i truchło marzanny na Insta
Łukasz Barys "Jeśli przecięto cię na pół", Cyranka, Warszawa 2022.
Ponieważ piałem z zachwytu nad nagrodzonej Paszportem Polityki debiutancką książką Łukasza Barysa, od razu kupiłem drugą, ale... przeczytałem ją dopiero teraz. Od publikacji minęło więc trochę czasu - wyszła nawet trzecia książka, niemniej - pomyślałem - odnotuję swoje spostrzeżenia.
Wyobraźnia młodego autora jest niesamowita. Język - mistrzowski. Wajcha szaleństwa przestawiona na full.
Oto coś dla miłośników językowego szaleństwa - groteska, czarny humor. Narratorem jest dziecko, które przeżywa stratę matki, doświadcza kontaktu ze światem zmarłych oraz ma problemy z identyfikacją płci. Ten młodociany główny bohater jest stłamszony, straumatyzowany, bywa, że pijany. "Mamie podobała się zwiewność i nowoczesność Marcela - wróżkowatość, mieszanka "r" i "l", która każe ustom tańcować. Tata wolał "Kazimierz" po królach i władcach, po historii i dziedzictwie. Więc ochrzcili mnie w kościele, z maleńką pompą. "Marcel Kazimierz", podzielili się mną."
Realistyczne opisy polskiej prowincji zderzane są z nieracjonalnymi wizjami. Jest turpicznie, bywa obrzydliwie, dziwacznie. Barys dźga wrażliwość czytelnika opisem "wsiurskiej" beznadziei, zacofania i mentalności. W groteskowym płaszczyku chadzają tu wszyscy. Kpiarski ton nadany jest tu naszej codzienności, nazwom geograficznym: np. wieś Sromutka - zapewne od sromu, wstydu i poniżenia.
Oto wieś z aurą beznadziei, z cyklem pór roku, dymem palonym liści, obsesją by podlewać, by jeść płody ziemi.
Po lekturze został mi zawrót głowy, kalejdoskop wrażeń, obrazów, postaci. Na pewno nie wymienię wszystkich. Zakochany Tomcio Karzełek - pracownik Orlenu (Spółki Skarbu Państwa!) - i to jego hopsasa! Milena - kuzynka, która nie chce pracować - "siedzi u siebie i beczy, przełącza na Top Model." Opisy szkoły i daremne wysiłki, by opanować treść "Balladyny", pojąć treść "Pana Tadeusza", opisy prześladowania w szkole ("We wtorki i piątki, po religii we wtorek (pedał) i po matmie w piątek (debil).") Dawid ze wszawicą. Saba, której wychodzi sierść, bez sensu, bo idzie zima. Kufer! Kufer, w którym można przesiedzieć mnóstwo czasu! W którym siedział Józef, gdy trzeba było pochować jako Józefa - polskiego żołnierza Adama Słomczyńskiego, a potem gdzie chował się Marcel i gdzie przymierzał damskie ciuszki. Babcia z nadciśnieniem i głośnym radiem. Dziadek-trup pijący bimber, który potrafił zajmować się krową. Szmaciana marzanna, którą trzeba było zabić, a potem to truchło wstawić na Insta. Susza, modlitwy o deszcz, a potem wielka powódź i trąba powietrzna. I w tym wszystkim Jaworowicz, program Katarzyny Dowbor o zamianie domów, "Trójkąty i kwadraty" Dawida Podsiadły, tanie wino wypite w dziesięć minut i bekanie na ducha. Rozmowy ze zmarłymi, bywa wulgarne i obleśne. Stara szkoła pełna upiorów.
Miszmasz, tygiel, wieś straszna. Cmentarz na wzgórzu, z którego płynie Potrąbka. Realizm magiczny, realizm wsiurski. Wszystko pęknięte jak Polska. Niesamowite. Przełamane.
sobota, 16 sierpnia 2025
Przekochana noc, przewiosłowany dzień
Łukasz Jarosz „Rzecz jasna”, Biblioteka Śląska, Katowice 2025
"Jadę pisać." - wyobrażam sobie jego myśl. Ten tom to wiersze napisane podczas pobytu w Willi Decjusza w Krakowie w ramach Wyszehradzkich Rezydencji Literackich. Zatem był taki moment, że poeta spakował się i ruszył. Tymczasem w pierwszym wierszu pojawia się odgłos GPS (typowy, gdy nie skasujemy poprzedniej trasy) – "zawróć". Czytam to tak, że świat stawia opór, niekoniecznie "sam wchodzi w wiersze". Pisanie to praca, żmudna i rzemieślnicza, tylko czasem epifania. Trzeba pokonać ten opór.
Jarosz sam siebie określa jako "wierszorób". Wykształcił u siebie nawyk, by każdą chwilę filtrować pod kątem przydatności poetyckiej. Wie, że potrzebna mu samotność, pewna obcość wobec świata. I już - jest wiersz - zapis chwili. Tysiące ludzi żyją bez potrzeby własnej refleksji. A to przecież działa i tak: chęć napisania dobrego wiersza, wymusza na człowieku jakiś ruch, jakąś podróż, jakieś spotkanie. Wiersze same się nie napiszą, trzeba najpierw je przeżyć. Zatem jest to wspaniały nawyk, kształtujący niebanalne życie.
Poeta stawia sprawy jasno. Dokładnie wszystko objaśnia: "Wymyślając świat, przemykam zgarbiony, jakbym wychodził z kina - kuląc się, by innym nie zasłaniać obrazu."; "(…) długo szukam prostych słów na nazwanie tego, co zawiłe."; "Moim celem jest opisanie świata, jego zrozumienie. Piszę niebo, choć dziś pochmurno, piszę śmierć, chociaż żyję."
Towarzyszy mu poczucie nieprzystawania. "Tak zbędny, że mogłoby mnie tu nie być." Trochę deprecjonuje siebie z plecaczkiem, bazgrołami, długopisikiem, by nagle nadać sobie pozycję kogoś, kto prowadzi za rękę Boga. Boga, któremu szepcze: "Zobacz, co zrobiłeś."
Świat nie jawi mu się przesadnie pięknie. Bierze do siebie napis na tablicy ze ścieżki edukacyjnej "Mieszkańcy martwego drzewa". Świat wydaje mu się nierzeczywisty i właśnie dlatego może w nim żyć. Wypełnia obowiązki żywego, "choć w buncie i gniewie". Czuje, i dystans do siebie, i dystans wobec innych. Wielu go zawiodło, zatem pozbył się złudzeń: "Nie ma tamtych rąk, jezior, Boga. Szkołę, która była (…) wakacyjnym schroniskiem, zlikwidowano, a następnie wyremontowano na piękny, biało lśniący w słońcu szpital psychiatryczny.”
Zachwyciłem się wierszem „Polichromia”: "Tak długo poruszałem jeden i ten sam problem, aż ostatecznie stał się nieprawdopodobny, nierealny i był już na koniec kłamstwem. Bić, kopać, zabijać - choć tylko w wyobraźni - tylko na to mnie było stać. Stałem więc i patrzyłem na to, co dzieje się z moimi słowami - bezwiednie wybiegały z ust, jak ptaki wzlatywały ponad dachy i drzewa, aż roztopiły się niewidzialne w wysokim powietrzu." Tak trzeba pisać o własnym chorym gniewie, bezradności, zawiści.
„Żyj, miej otwarty umysł, uważność na to, co ci się przytrafia” - zdaje się mówić każdym wierszem. Te wiersze są zwykle podobne do siebie. Jest w nich konkret, coś co odbiera się zmysłami, często ruch, coś co się wydarzyło i teraz żyje w naszej głowie.
Jarosz umiejscawia swój podmiot liryczny w przyrodzie, w otoczeniu. Porównuje, dopisuje, precyzuje. "Świt ciepły i gładki jak filcowy kapelusz.", "(…) trwa cicha harówka jesieni - szperanie w przeszłości i świetle." Ten nagi świat, bez osłon - często wydaje mu się obcy, czuje się oszukany, niepewny: "W czaszce krowy pełga ślimak. Gdyby miał na sobie muszlę - pewnie nie byłby tak odpychający." Ale umie w tym świecie się odnaleźć i jest szczęśliwy: "Przekochana noc, przewiosłowany dzień."
Drogą do szczęścia jest wyobraźnia, która pozwala mu w bajkowy sposób widzieć rzeczywistość "zobaczyłem, jak ona płynie żabką, a jej głowa i rozkładające się na tafli włosy stają się kapeluszem dojrzałego prawdziwka." Wszak wiersze to po czesku "baśnie".
Mogę się mylić, ale większość ludzi jest wrażliwa na poetyckie słowo. Niemniej zatracili zainteresowanie poezją – czasem np. po lekturze „topowych” tomików, w których słowa plączą się jak nogi piłkarzom. Wybierają raczej inne lektury – kryminał, powieść obyczajową – byle nie te łamańce. Rozumiem was, jeśli chcecie odzyskać dla siebie poezję spróbujcie poczytać Jarosza.
Zobaczcie np. wiersz „Technikum”, w którym prześmiewczo opisuje swoją edukację, by dojść do smutnej tezy: "Wystarczyły tylko obecność i posłuszeństwo.". Jarosz tak zestawia niezrozumiałe wzory na tablicach z oknami pełnymi smug (świat jako nieopisywalne straszne monstrum), że jako nauczyciela przeszyła mnie ta „opasła jesień”.
Paru rzeczy bym nie napisał. Nie użyłbym metafory dopełniaczowej "mięso dni". I nie przekonują mnie rozważania obok fraz: "język to żadna tożsamość, żaden naród." i "Nie czuje się Polakiem - jestem tutejszy, jestem stąd; granice to rowki w ziemi wyharowane butem." Przypomniał mi się (niedawno przeze mnie recenzowany) Steven Wilson, który opisywał "efekt overview". Pobyt w kosmosie. spoglądanie na Ziemię z kosmicznej perspektywy, podobno powoduje, że pojęcie granic staje się absurdalne. Może ja po prostu stąpam po ziemi i nie uleciałem w poetycki kosmos Jarosza? Przecież autor nie tylko mieszka na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ale też w języku polskim! Dlatego nie rozumiem tego braku świadomości i radości z bycia Polakiem. Ale mniejsza o to.
Długo wymieniać – celne frazy, obrazy, które zmieściły się w książce. Przywołam: trafność oceny naszych wad: "Wśród nas są tacy, co potrafią nienawidzić, więc są stąd." - z przekonującego wiersza "Nurt"; rodzicielską miłość, która każe natychmiast wyciąć pokrzywy, w które wpadł jako dziecko; albo pochwałę samotności: „z wizyty kuzynów, miał tyle, że ukradli mu dwie paczuszki łusek.”
piątek, 8 sierpnia 2025
Weź chleba piętkę
Kleszcz - "Luk Step", HorRec 2025
Kleszczmy rękoma! Jest dobrze, płyta wchodzi, buja, ma dobre teksty, dobre flow. Znów Kleszcz - Łukasz Stępień - raper z Tarnowskich Gór, jawi się jako twórca oryginalny, niebanalny i z pozytywnym przesłaniem. Oj to nie jest "chu**wy hip-hop", którym straszył Artur Rojek w swej piosence, to mądre teksty z przesłaniem. Świetne kleszczowe rapy, gdy trzeba przyspieszone, gdy trzeba trochę "chorre" - albo urozmaicone śpiewem, albo nawijką gości.
Kluczowym utworem wydaje mi się ostatni - "Nowy plan". Jest tu smutna diagnoza świata, w którym "gra muzyka z wraku Titanica" i "wokół sami specjaliści". Kleszcz diagnozuje u siebie niefajne objawy: "Szczerze - jestem już zmęczony, bo mnie wyczerpał ten wyścig", cierpi na bezsenność i ma złe przeczucia. Nadwrażliwiec "płaczący bez dźwięku", umie tylko wciąż wszystko brać na siebie. Trochę jak super-bohater, ale taki specyficzny, bo jego moc do tej pory jakoś średnio działa i za jej słabość - sam się obwinia. Ma jednak motywację i pewność, a adresat jego piosenek - ma słodko spać, a on się wszystkim zajmie.
Piękna jest "Ciuciubabka" - z przejmującym przeczuciem, że nadejdzie koniec: "Pewnego dnia, ktoś reflektor wyłączy / na scenę opadnie kurz". Kleszcz sieje dobre ziarno wiary, wie, że najważniejsza jest skromność, a szczęściem wcale nie jest sytość: "Masz swe ziarno zasiewaj. Zbieraj, co da ci gleba. Pragniesz igrzysk czy chleba? / Chleba piętkę. Nie proś o rybę, a o wędkę." Piękne są te rapowe motywatory - pamiętam spotkałem jakiegoś młodzieńca na górskim szlaku, tuż przed szczytem - śpiewającego piosenkę Kękę "Do celu w swoim tempie idę człap człap człap / Powoli konsekwentnie tak buduję swój świat / I mi się nie śpieszy bo mnie cieszy co mam / Nigdy ponad stan". Do dziś mi się jawi ów młodzian, jak jakiś mistrz Yoda.
Są tu dwie zgrabne piosenki do najbliższych. "We dwoje" - wezwanie do swojej "damy", by po prostu ze sobą pobyć, odrzucić zgiełk i nadmiar, posłuchać ciszy ("ktoś ten utwór dla nas napisał"). Bardziej dramatyczna - "Noemi", w którym ojciec wyśpiewuje miłość do córki, bez grama banału, za to aż po ciarki: "Chronił będę przed szalonym wiatrem / Trzymał mocno, aby cię nie porwał gdzieś."; "Dam ci serce na dłoni, parę płyt zakurzonych, uśmiech szczery, zmęczony." Wzrusza ojcowska słabość: "Nie wiem wiele sam, bo / popsuł mi się lampion, i po omacku tak poruszam się." i zaciekłość "Czuwał, aby ten co serce skradnie, kolorował świat twój, jak tylko chcesz."
Lubię "chore" utwory z tej płyty - pierwszy - całkiem "tłusty" wstępniak - z wezwaniami do Boga, by wybaczył ludzkości, która się hańbi, a jemu dał siłę do walki z pokusami. I czwarty - "Różowe okulary" - taki popis umiejętności (ach, słowa szybkie jak karabin!) i wezwanie do słuchaczy, by złapali "chore flow". Fajne są te wezwania: "Hej, dziewczynko!", "Hej, dziadek!" albo pogróżki.
"Szkoda życia na sen, szkoda marnować tlen / Jest później niż myślisz" - te wersy są idealne na dźwięk budzika. Bo to utwór - dźwigar, który podnosi słuchacza. Zwłaszcza frazka - "Porażka to część sukcesu" - do wyśpiewania na głos.
W piosence "Lepsze jutro" zwraca uwagę szczególnie dramatycznie wyśpiewany, a nie zarapowany fragment: "Dzień jest po nocy, słońce po burzy..." - bardzo mi się to podoba i lubię sobie wrzasnąć ten fragment, jakbym był juhasem na hali. No, a przesłanie: "Nie będzie padać, parasol zostaw!", mógłbym sobie wyszyć na kuchennej makatce.
Czujny jest song o utracie złudzeń - "Świat dorosłych", który przypomina mi trochę kultowe utwory z pierwszych płyt, takie jak np. "Mówili mi". Świetne jest wejście Koprucha (ten to ma głos!).
I jeśli "Tylko na chwilę" to sianie gorzkich rapowych ziarenek, to "Klaszcz" jest rozdeptywaniem pola, na których wyrosło to gorzkie ziele. Dosłownie dostajemy z dyni (zobacz teledysk -1:07), dużo tu surrealu i odlotu, Kleszcz jest nawet Babą Jagą.
"Klaszcz, klaszcz" - mi nie trzeba było, aż tak wiele razy powtarzać.
czwartek, 7 sierpnia 2025
Pieśni rozstania na elegancko
Płytę zaczyna "Open Window" - pięknie narastający, jakbyśmy wchodzili do japońskiego ogrodu i tonęli w kwiatach. Wszystko jest zmysłowe, narastające, arcypiękne. W teledysku, który idealnie dopełnia utwór - Devoldere wcina przy stoliczku małże, a w tle lecą z okna różne przedmioty - jakieś łachy, poduszki, złote płyty, gitara, a nawet fortepian. Wszystko płynie, ma taki orkiestrowy rozmach, że aż łezka chce się ronić. Artysta zdaje się wyśpiewywać fazę zaprzeczania - wizualizuje sobie przyszłość, na którą już dawno nie ma szans.
Piosenka "When I Am With You" - jest idealna do wolnego tańca z ukochaną. No właśnie, właśnie. Przystojny wokalista tańcuje sam. Odgrywa rolę samotnego narcyza, który jest przeszczęśliwy. Pewnie partnerka mu potrzebna tylko do kojenia własnego ego. Te wszystkie prośby o czułość i prośby o adorację, zdają się być tylko potrzebą posiadania lusterka, w którym zobaczy siebie. Doceniam tę kreację i odwagę artystyczną - i chwalę ten taniec dandysa. Od razu przypominają mi się dwie inne genialne tego typu role.
Pierwsza - wokalista The National - Matt Berninger na swojej solowej płycie łkał tańcem: "daj mi chwilę na osuszenie oczu; dzień, rok — cokolwiek, by odzyskać to, co było” - zupełnie bez dumy, bez poczucia dominacji, raczej w pozie "spieprzyłem, wybacz". No i Michael Stipe z "R.E.M." w "Losing My Religion", który dobitnie, cokolwiek teatralnie wyrażał utratę miłości przez neurotyczny podryg i wymachy (w genialnym teledysku pełno było religijnych odniesień).
Utwór "It Had To Be You" jest zmysłowy, tajemniczy, z momentem szaleństwa (trąbka!). Jakieś dalekie skojarzenie - brzmienie zespołu Morphine. Piosenka o potrzebie oczyszczenia i zasypania wzajemnych pretensji. A w teledysku spychacz usypuje plażę.
To płyta bez nieudanych fragmentów - każdy kolejny utwór przynosi fajne emocje. W "Time Bomb" jest zmysłowo, w "Desire" dominuje łagodność - w nim szczególnie słychać różne muzyczne smaczki, dobry zestaw stereo wydobywa niesamowite dźwięki raz w lewym, raz w prawym kanale. To naprawdę cudne!
Trochę łzawo brzmi - "I'll Miss You Baby" z deklaracją, że "jedyne czego chcę, to cię poznać, by przestać cię kochać".
No nie mógłbym nie wspomnieć o "Shadowplay", choćby ze względu na wers "Jest sen, sen, sen, którego nie możesz zapomnieć / jest złoto, złoto, złotwo, które zmienia się w gówno". Ciekawe, że pojawiają się postacie żałujących rodziców, którym widocznie związek, który się rozleciał, był nie obojętny.
Codą jest spokojny "Best I Ever Had" (fraza tytułowa "pożyczona" z piosenki J.J. Cale'a "Magnolia"), w którym wartościowane jest wygasłe uczucie. Devoldere może ironizuje, ale tylko po to, by nie wyć. I roztkliwia bardzo zdanie: "jeśli ktoś zrobiłby ci to samo co ja, rozpie**oliłbym go".













