Autor: Piotr Gajda
LUIZA (fragmenty)
Krajobraz I
Luizo... Ja wiedziałem tu uderzy piorun
Nad drzew błogosławieństwem zwisa jasny miecz
Pagórki zapylone motylem wieczoru
Wąwozy ścieżki szosy przeszedłem wzdłuż i wszerz
Szedłem tędy śpiewając niosąc biały narcyz
Słuchałem bzdur wierutnych kipiącego serca
I wracały na tarczy (krwawej słońca tarczy)
Poległe tu marzenia moje i bluźnierstwa
Tutaj Eros prowadzi srebrnopióry rower
A Herkules z rodziną je jajka na twardo
Diana wiedzie wilczura... mych ulic bogowie
Tu bogowie bogowie hulają co się zowie
Krzywoprzysięstwa dyszą popędliwe wargi
Lecz gdy widnokrąg oko rozszerzy czerwone
Miasto jak pięść pancerna nieomylnie grozi
I niesyty radości ten jarmark ubogich
Stąd ten piorun ukryty i ten miecz wzniesiony
Ogród Luizy
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnienie purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Luiza której lekkość gracja i swoboda
Metal z różą a krzemień z obłokiem kojarzy
Biega bezbronna w ciemnych lewadach ogrodu
Serca wyryte w korze mając na swej straży
Luiza której lekkość gracja i swoboda
Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków
Gamę śmiechu Luizy powtarza gdy ona
Rozrzucająca włosów rozgwiazdę na piasku
Poddaje nagie gardło śmiechem zwyciężona
Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków
Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo
Pewność rzutu i nerwów szaleńcze napięcie
Zwycięzco umazany gęstą krwią zwierzęcą
Przynieś jej lwią paszczękę i serce łabędzie
Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Labiryntów i altan puszcz i klombów kwietnych
Ptaszarni i rykowisk gonów gazel chyżych
Pojąć potrafi tylko prawy i szlachetny
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Realnością śmiertelnych poczekalni ziemi
Przeklęty rojeniami dzieci i idiotów
Wydrwiony mgieł nonsensem ginie w neurastenii
Którego nieistnienie zabija jak topór
Pętla architektury
Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał hydrze,
Ten młody zdusi centaury
[Mickiewicz]
Za dużo pustych spojrzeń wdeptałem tu w ciszę
Wierzchołków starych strychów legend cudzych okien
Więc dziś łagodne miasto odwet bierze mści się
Rażąc mnie znad kopuły ognistym obłokiem
To biegną na mnie wieże z betonu i spiżu
Beczący łeb bezkrwawo mur ucina krzywy
W wesołych łódkach dłoni ukryj mnie Luizo
Przed straszną konsekwencją martwej perspektywy
Lecz urok nie odwróci od skazańca pętli
Zabitego spojrzenia długo krąży astral
Bo kto dzieckiem w kolebce przed chimerą klęknął
Ten młody zginąć musi pod toporem miasta
Książę
Chłopięcy książę mocą przeczucia Luizy
W gorączce się przemyka poprzez chłodne sale
Ściskając krótki mieczyk do cieni się zbliża
Płosząc je spod stóp kolumn wyrżniętych w krysztale
Waleczność księcia duchy zwycięża rogate
Lecz najmężniejsze serce pojąć nie jest w stanie
Dzwonów ciszy w pomrukach elektrycznych świateł
Wież i baszt fatalizmu w bałamuctwie planet
Książę... Królestwo twoje obraca się w popiół
Istotne jest to czego nie osiągniesz nigdy
Osamotnienie spojrzeń bezcelowość kroków
Krew wina puls kryształu konstrukcja obłoków
Rozgrzeszy bieg planety i krater wystygły
Jeśli Andrzej Bursa miałby pozostać w pamięci jako autor jednego tylko poematu, z całą pewnością wybór padłby na „Luizę”. Na szczęście, jeszcze długo po jego przedwczesnej śmierci będzie się czytać wiersze Bursy, jak choćby słynny „Dyskurs z poetą” („wynieś proszę to wiadro / bo potwornie tu śmierdzi szczyną”), „Pantofelka” („milszy mi jest pantofelek / od ciebie ty skurwysynie”), „Miłość” („tylko rób tak żeby nie było dziecka / tylko rób tak żeby nie było dziecka”), czy „Poetę” („poeta cierpi za miliony / od 10 do 13.20”). I chociaż dzisiaj, w świecie ogólnodostępnej kanalizacji, pochwały wszelkiego skurwysyństwa (trzeba być skurwysynem, żeby jakoś przetrwać), prezerwatyw dla trzynastolatków oraz pauperyzacji znaczenia słowa „poeta”, turpistyczne wiersze Andrzeja Bursy nie mają już tej mocy wyziewów kiszonej kapusty i moczu dobywających się z obskurnej bramy, to nadal mimo wszystko (bo nie na szczęście) jest jeszcze wiele takich bram w wielu polskich miastach. Na tle zawilgoconego muru, pleśni, odpadającego tynku i wylewającego się z zapchanej studzienki szamba, w którym tonęli i inni poetes maudits , jak choćby Ratoń, Wojaczek czy Grochowiak, to właśnie Bursa jest autorem prawdziwego arcydzieła, daleko wykraczającego poza ramy przekleństwa Rimbauda i Baudelaire’a. „Luiza”, to niczym niezakłócona iluminacja geniuszu jednego z najciekawiej zapowiadających się poetów przeklętych (przez własny los), który już na zawsze w polskiej literaturze pozostanie meteorem, autorem jednego z najważniejszych poematów w jej historii.
* Andrzej Bursa (ur. 21 marca 1932 w Krakowie, zm. 15 listopada 1957 tamże) – polski poeta, prozaik, dramaturg i dziennikarz, należał do tzw. pokolenia "Współczesności", zaliczany do kręgu poetów przeklętych. Działalność literacka poety trwała krótko, bo zaledwie 3 lata. Zmarł nagle w wieku 25 lat wskutek wrodzonego niedorozwoju aorty serca.