piątek, 22 października 2010

Podgórska Scena Poezji







Czy warto przebywać 24 godziny poza domem, w uciążliwej podróży, która odbywa się w mocno dające się już odczuć jesienne chłody po to, aby czytać swoje wiersze nieznanym ludziom w nieznanych miejscu? Oczywiście, że tak! Nic przecież nam nie przeszkodzi, by obcy ludzie stali się naszymi nowymi przyjaciółmi, a nowe miejsca takimi, do których będziemy chcieli powracać. Ewo, Przyjaciółko Ewy, fanko poezji, Eryku – dziękuję Wam za to, że dzięki Waszej życzliwości nasze wspólne przedsięwzięcie mogło być dla nas tak owocne.

Paweł Podlipniak, Piotr Gajda, Dom Kultury „Podgórze”, Kraków, 21.10.2010.

(p)

czwartek, 21 października 2010

To wciąga

sprzątanie01




Muzyka i wykonanie: Witold Adam Rosołowski
Tekst: Krzysztof Kleszcz

Sprzątanie

Pronto kontra kurz. Dziecko naśladuje matkę,
biega za nią jak cień - z różową ściereczką.
Pierwsze słońce, druga kawa, odkurzacz
przekrzykuje nowa płyta Lao Che. To wciąga.

Zasysanie kłębów, paprochów, złych snów.
Clean jak klin, ćwiek wbity między listwę,
a podłogę. Odtąd będziemy odbijać się jaśniej
w lustrach, sprzętach. Niech mikroświat

w powietrzu pozbędzie się czarnych dziur.
Tam gdzie oko nie widzi, mieszka starsza pani.
Ukręca watę cukrową. Uśmiecha się,
wdzięczy. Pod jej maszynką stoi denaturat.

środa, 20 października 2010

Skutki uboczne (2)



„Richard Cole (tour manager Led Zeppelin) zaprzyjaźnił się z jednym z goryli Elvisa (…). Postanowił odwiedzić „Króla”, załatwił więc audiencję dla Johna Paula Jonesa w willi Presleya w Bel Air. Wzięli jedną z limuzyn, a kiedy przybyli na miejsce, powiedziano im, by nie rozmawiali z „Królem” o muzyce i by rozmowa nie trwała dłużej niż 20 minut. Cole wkroczył do salonu Elvisa, trzymając w obu rękach po butelce zimnego Dom Perignon. Elvis leżał na kanapie w szlafroku i kapciach, oglądając wraz ze swoją świtą telewizję. Cole był nieco wstawiony. Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał dobrodusznie. Ale Elvis nie lubił, by przeklinano w jego domu. Człowieku – odezwał się – co to za wulgarne przekleństwa? Cole zaczął się droczyć z Elvisem. Siedzisz tu w pieprzonych papciach, a ten kutas (jeden z pomocników Elvisa) bawi się ołówkiem – co to za pojebana impreza? Elvis nie wytrzymał. Jednym skokiem znalazł się przed Cole’em w pozycji karate. Cole zrobił dokładnie to samo. Kiedy się ze sobą zderzyli, Cole’owi spadł na podłogę złoty zegarek Tiffany’ego. Elvis podniósł go, a ponieważ lubił zegarki, zaraz założył sobie na rękę. Ładny – stwierdził „Król”. No to, kurwa, weź go! – powiedział Cole. Ofiarowanie zegarka włączyło u Elvisa mechanizm dawania prezentów. Elvis wybiegł z pokoju i wrócił z innym zegarkiem. Masz – powiedział, wręczając go Cole’owi. Możesz go, kurwa, sobie wziąć. Był to złoty zegarek udekorowany trzydziestoma dwoma diamentami. Elvis spojrzał potem na Jonesa i spytał: A ty jaki masz? Daj mi go! Jones wręczył „Królowi” swój tani zegarek z Myszką Miki. Elvis podskoczył z radości i wrócił z dwutarczowym zegarkiem marki Baume i Merzier dla dwóch stref czasowych, oprawionym w szlachetne kamienie. Ale to nie wystarczyło Elvisowi. Co jeszcze masz? – spytał. Cole dał mu brazylijski pierścień z ametystem. Elvis zdjął z ręki pierścionek i rzucając go Cole’owi, powiedział: Możesz sobie, kurwa, wziąć! Był to dwukaratowy pierścionek z diamentem i wygrawerowanym napisem „Love, Linda”. Elvis wypuścił Jonesa i Cole’a dopiero po trzech godzinach. Odprowadził ich do limuzyny w piżamie i otworzył im drzwi do samochodu. Kierowca i cała reszta towarzystwa omal nie padli trupem. Elvis bardzo rzadko wychodził z domu, nie mówiąc już o otwieraniu drzwi do samochodu swoim gościom”.

Stephen Davies, „Młot Bogów – Saga Led Zeppelin” (w przekładzie Marty Szelichowskiej-Kiziniewicz). Wydawnictwo “In Rock”, Poznań 2006.
(p)

wtorek, 19 października 2010

Nastrojone struny




W ostatnich dniach pod mój stary adres zamieszkania dotarła literacka przesyłka-niespodzianka. Tym razem była nią paczka z Ostrowa Wielkopolskiego z antologią podsumowującą pięć edycji OKP „Struna Orficka” im. Wojciecha Bąka. O samym konkursie tak pisze jeden z jego organizatorów, Wojciech Gawłowski: „Chciałem powołać w naszym mieście konkurs poetycki, który zyskałby rangę ogólnopolską i na trwale wpisał się w życie literackie kraju (…). Na patrona wybrałem najbardziej znanego i ze wszech miar „niewygodnego” dla literackich salonów i masowych mediów poetę, Wojciecha Bąka związanego biograficznie z naszym miastem. Do jury, któremu miałem zaszczyt przewodniczyć, zaproszenie przyjęli znani poeci, krytycy i wydawcy kierujący czasopismami literackimi, wydawnictwami i instytucjami kultury. Ich wszechstronne doświadczenie literackie, w tym również jurorowanie w wielu innych konkursach literackich, było wprost bezcenne”. Od jego samych początków konkurs wspierają: Krzysztof Kuczkowski, poeta, redaktor naczelny „Toposu”, Witold Banach, dyrektor Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego, Wojciech Kass, poeta, członek redakcji „Toposu” i dyrektor Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, Sergiusz Sterna-Wachowiak, poeta, krytyk i redaktor, aktualny Prezes ZG SPP w Warszawie, a ostatnio także Przemysław Dakowicz (za W. Kassa), poeta i krytyk literacki związany m.in. z „Toposem”. O swoich doświadczeniach „bycia jurorem” tak pisze ten ostatni: „Ocenianie wierszy w konkursach poetyckich jest zajęciem w równym stopniu interesującym, co kłopotliwym. Niewątpliwe korzyści, wynikające z czytania setek utworów o bardzo zróżnicowanym poziomie artystycznym, związane są z możliwością śledzenia tego, co dzieje się w najmłodszej polskiej poezji, definiowania dominujących języków i dykcji, rozpoznawania rytmów decydujących o kierunkach rozwoju literatury (…). Kłopot polega na tym, że zestaw kilku, nawet znakomitych, wierszy nie daje możliwości pełnego wglądu w odrębna osobowość poetycką, nie otwiera przed czytającym osobnego uniwersum pisarskiego, oferuje szansę zaledwie pobieżnego, by tak rzec – propedeutycznego wglądu, prezentuje fragment zamiast całości (…). Dlatego właśnie jestem głęboko przekonany, iż w konkursach poetyckich powinni brać udział przede wszystkim debiutanci – ci, którzy wydali już kilka książek, zazwyczaj wystarczająco dobitnie udowodnili już, że potrafią sprawnie operować piórem”. Jeszcze dalej w swoich wywodach posuwa się Wojciech Kass, który zgodnie ze swoją cudowną, „puszczańską” (od puszczy) naturą, prze pod prąd konkursowej niby-logiki, pisząc: „(…) konkursy są rodzajem instytucji i pełnią podobną funkcję co kolegia redakcyjne czasopism literackich i wszelkie inne kolegia – krytyczne i uniwersyteckie, które zbierają, przekładają i wybierają wiersze jak segregatorzy w magazynach owoców (…). Wszystkie te gremia są kimś czymś zewnętrznym wobec poety i procesu twórczego, który odbywa się w skrajnej samotności, w przestrzeniach pozostających poza okiem literackiej współczesności, jej giełd, rankingów, koterii (…). Dlatego nie pytaj, jeśli musisz być poetą, o nagrody lokaty, zaszczyty, o to, co i gdzie nabredził któryś z krytyków, ale pytaj w „najspokojniejszą godzinę nocy”, który z twoich wierszy był konieczny (tylko wtedy będzie naprawdę dobry), czy jest literą twojego głosu i życia, które przekuły się na literę słowa i oddechu”. Oj, zawstydzasz mnie swoimi słowami Drogi Wojciechu, mnie, który dwukrotnie „przełożył” miłość własną na udział we wspomnianym konkursie, będąc w nim poetą nagradzanym i wyróżnianym. Lecz mą „winę” częściowo zmywają słowa Krzysztofa Kuczkowskiego: „Czy widzenie poetyckie jest szczególnym rodzajem widzenia? A jeśli tak, to na czym ta wyjątkowość polega? Na nieufności do świata przedstawionego, do rzeczywistości – czy do rzeczywistości języka? (…) Poeta jest jak dziecko, czy może jest intelektualistą – znawcą kultury i badaczem umarłych języków? Te i inne pytania wracają podczas czytania wierszy zgłaszanych na konkursy. O, nie wszystkich wierszy! Myślę o tych kilku czy kilkunastu lirykach, które zostają wyłowione jak perły spośród setek innych tekstów, które poezją nie są, choć bardzo chciałyby nią być”. Stawiać pytania lub „zmuszać” czytelnika (nawet, jeśli akurat w danym momencie jest czytelnikiem-jurorem) do postawienia ich samemu sobie, to szczytny cel! Szczytni są i patroni poezji, których wymienia Sergiusz Sterna-Wachowiak: „Dojrzała poezja to według mnie przestrzeń doświadczenia wewnętrznego człowieka, nad którą unosi się czterech świętych. Pierwszym patronem poezji jest święty Adam z Raju, gdy nazywa zwierzęta, minerały i gwiazdy, rośliny, które już istnieją, już zostały stworzone, ale nie maja jeszcze imion. Nazywać to, co istnieje, ale i nie istnieje dopóki nie zostanie nazwane przez poetę we własny, niepowtarzalny sposób – to pierwsza z misji i wyzwań poezjomania. Drugim patronem poezji jest święty Heraklit z Efezu, gdy mówi, że nie można wstąpić dwa razy tej samej rzeki. Zapisać to, co nie zapisane – przeminie. Trzeci w moim małym niebie, pod którym przycupnęła pracownia poety, święty Hans Chrystian Andersen, jest patronem poznania dziecięcego, bezpośredniego, może i naiwnego, ale pozwalającego dotknąć tajemnicy, otrzeć się o prawdę w sposób czysty, nieuprzedzony. I wreszcie czwarty, święty Syzyf, ten, który nie wtoczy kamienia na górę. Poezja nigdy nie zgłębi tajemnicy, nie powie ostatniego czy właśnie ostatecznego słowa, na zawsze pozostanie wysiłkiem, który nie ma finału, nie rozplątuje tajemnicy”. W antologii znajdziecie Drodzy Czytelnicy „światy” i „tajemnice” laureatów konkursu z lat 2006-2010. A wśród nich wiersze wielu moich „poetyckich” znajomych: Dariusza Adamowskiego, Czesława Markiewicza, Joanny Lech, Doroty Ryst, Aleksandry Zbierskiej, Sławomira Płatka, Mariusza Cezarego Kosmali, Teresy Radziewicz, Joanny Herman, Justyny Fruzińskiej, Pawła Podlipniaka, Małgorzaty Lebdy, Natalii Zalesińskiej, Roberta Miniaka, Macieja Woźniaka, Roberta Rutkowskiego, Eli Galoch i Janusza Radwańskiego, których korzystając z tej niewątpliwej okazji, pragnę serdecznie pozdrowić!
(p)

niedziela, 17 października 2010

Skutki uboczne (1)



„Jaką radę dać przeciętnemu właścicielowi domu, by go uchronić przed włamywaczami? Cóż, pierwsza rzecz to zostawiać światło, gdy się wychodzi. Muszą to być żarówki co najmniej sześćdziesięciowatowe, słabszymi włamywacz gardzi i natychmiast splądruje dom. Innym dobrym sposobem jest trzymanie psa, to jednak nie zawsze jest niezawodne. Ilekroć zamierzałem obrobić dom z psem, wrzucałem trochę jedzenia dla psów zmieszanego z seconalem. Jeśli to nie działało, mieszałem po równo siekane mięso i jakąś powieść Theodore’a Dreisera. Jeśli zdarzy się, że wyjeżdżasz z miasta i musisz pozostawić dom nie strzeżony, dobrym sposobem jest umieszczenie w oknie własnej tekturowej sylwetki. W zasadzie jakiejkolwiek sylwetki. Pewien człowiek z Bronksu umieścił kiedyś w swym oknie tekturową sylwetkę Montgomery’ego Cliffa i wyjechał na weekend do Kutsher’s. Potem sam Montgomery Cliff przechodził tamtędy i zobaczył sylwetkę, co bardzo go zaintrygowało. Usiłował nawiązać rozmowę, ale gdy przez siedem godzin nie otrzymał odpowiedzi, wrócił do Kaliforni i oświadczył swym przyjaciołom, że nowojorczycy są snobami. Jeśli zobaczysz intruza w trakcie obrabiania twojego domu, nie wpadaj w panikę. Pamiętaj, że on boi się nie mniej niż ty. Dobrym sposobem jest obrabować jego. Przejmij inicjatywę i uwolnij włamywacza od zegarka i portfela. Niech idzie do twojego łóżka, kiedy ty się zmywasz. Kiedyś w Des Moines wpadłem w pułapkę tej samoobrony i przez sześć lat żyłem z cudzą żoną i trojgiem dzieci, a uwolniłem się, gdy miałem szczęście zaskoczyć innego włamywacza, który zajął moje miejsce. Sześć lat z tamtą rodziną było bardzo szczęśliwe i często wspominam je z życzliwością, choć praca w grupie skazańców też ma wiele zalet”.

Wody Allen, „Skutki uboczne” (w przekładzie Bogdana Barana) . Wydawnictwo „inter esse”, Kraków 1991.

(p)

piątek, 15 października 2010

W tyglu...



W numerze 1-3 (169-171) 2010 „Tygla Kultury” ukazała się recenzja antologii wierszy łódzkich debiutantów „na grani” autorstwa Marcina Orlińskiego. Antologia ukazała się wraz z numerem 2 (3) 2008 Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”. Całość recenzji zatytułowanej „Linie zastępcze” można przeczytać pod linkiem: http://www.marcinorlinski.pl/nagrani.htm


* Marcin Orliński, ur. 1980. Poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Redaktor "Zeszytów Poetyckich". Wydał tom wierszy Mumu humu (Zielona Sowa, Kraków 2006). Publikował m.in. w takich czasopismach, jak "Gazeta Wyborcza", "Tygodnik Powszechny", "Przekrój", "Odra", "Twórczość", "Akcent", "Kresy" czy "Topos". Tłumaczony na języki angielski i szwedzki. Mieszka i pracuje w Warszawie.

(p)

czwartek, 14 października 2010

Akwizytorzy w W-wie


Paweł Łęczuk (Paweł Luis)




Dorota Ryst i Sławek Płatek (lipiec)

Sprzedawanie poezji współczesnej przypomina oferowanie elementarza języka łacińskiego australijskim buszmenom. Panie, to się w ogóle nie sprzeda! I nie ma znaczenia to, czy poetycki domokrążca będzie krążył po dzielnicy wielkości małego miasteczka czy po małym miasteczku wielkości dużej dzielnicy. Być poetą – ta branża raczej nie ma przyszłości. Co więc pozostaje? Prestiż? He, he, darujmy sobie! Poczucie własnej wyjątkowości? Chyba, że w sensie, o którym wspomina na Nieszufladzie (przy okazji postu o naborze tekstów do nowego numeru „Arterii”) mój serdeczny kolega Rafał Gawin: „Co do dystrybucji - numer 1(7)/2010 wyjątkowo nie jest dystrybuowany za pośrednictwem sieci Empik, numery 2(8)/2010 i 3(9)/2010 powinny już mieć szerszą, ogólnopolską dystrybucję”. Do wspomnianego „wyjątkowego” numeru pisma dołączona była moja druga książka, która podobnie jak i mój debiut okazała się być „okryta” nie tylko nimbem, ale wręcz całunem „wyjątkowości”. Dziś poezja współczesna funkcjonuje w świadomości społecznej wyłącznie dzięki grupie absolutnych zapaleńców, którzy nie pozwalają na całkowite wygaszenie jej ognisk porywając się na desperackie próby zaprószenia ognia za pomocą benzyny (inaczej mówiąc: łopatologicznie). Otóż zapraszają poetę do knajpy i każą mu czytać wiersze zgromadzonym w niej klientom, którzy akurat zamawiają piąte piwo i drugie frytki. I ten czyta i nagle ze zdumieniem konstatuje, że na jego spotkanie autorskie ktoś jednak przyszedł, i to nie sami znajomi – wręcz przeciwnie – prawie sami nieznajomi. A wszystko to dzięki Pawłowi Łęczukowi, który mając do dyspozycji prywatnego sponsora nie zajął się organizowaniem dochodowej hurtowni, ale postanowił wraz z nim w W-wie promować poezję. Mając do dyspozycji bazę lokalową (dwie warszawskie knajpy) i periodyk w postaci „Notatnika Satyrycznego” ma szansę przekuć się do świadomości warszawiaków ze swoim pomysłem szybciej niż budowniczowie kolejnej linii metra przebiją się przez kilometry gliny. Za dwa tygodnie na zaproszenie Pawła w W-wie pojawi się Mariusz Grzebalski, w lipcu pojawili się Dorota Ryst i Sławek Płatek. Będzie się działo, a to najważniejsze.
Klubogaleria "Stary Żoliborz", 13.10.2010, Warszawa
(fotografie 1-5 D. Ryst, 6 W. Muck)
(p)

środa, 13 października 2010

Niby wżery rdzy


Autor: Krzysztof Kleszcz

Krzysztof Bieleń „Wiciokrzew przewiercień”, Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej, Tychy 2009.


Kto ma rację? Parmenides, który mawiał „Wszystko co istnieje, istnieje od zawsze, niezmienne.”, czy Heraklit i jego „wszystko płynie”?

Krzysztof Bieleń żyjąc 2500 lat później zdaje się mówić: płynę dziurawą łodzią, mając w dłoniach wiosła, w które czule wierzę. Starożytną Grecję pomieszał z przaśną polską prowincją, gdzie przyszło mu żyć.

Przeciskam się przez rzędy cyprysów, bukszpanów, wierzb, wiązów, rdestów” – pisze, jakby zmagał się ze stałością, bezradny. Ale choć osamotniony, pogodził się z losem - wzrusza się wspomnieniami przeszłości, znajduje radość w prostych czynnościach - w marności widzi harmonię świata,

Podmiot liryczny książki przez, z pozoru banalną, frazę: „W łóżku mym pani labiryntu drzemie” zaczął mi się jawić jako mitologiczny Tezeusz. Choć ironizuje o sobie „kabotyn? odszczepieniec? łeb zakuty?” jest swoistym bohaterem. Stał się nim przeczytawszy setkę książek, od anorektycznych tomików do grubych tomów („A tu znów ludzie stamtąd, szumy, zlepy, ciągi, pociągi pod nadzorem. gra w klasy, miasto i psy, rondo, inny świat, zamek, fiasko, bije dzwon.”)...
Zatem zostawił z niewiadomych powodów swą Ariadnę we śnie. Wycofał się gdzieś na obrzeże świata. Teraz wspomina swoje wędrówki (pracował tu i ówdzie, np. przy winobraniu) i znajduje olśnienia np. podczas spaceru wiejską drogą w śniegu („Mój wietrze, bądź tu ze mną jeszcze dziś; zobacz też tegoż, tamże.”). Dobrze wie, że rozszerzyć wszechświat można rozprawiając o drewnianej łyżce, susząc na ganku kukurydzę, głaszcząc spanielkę Zoe. Księżyc nocą wygląda jak księżyc nocą nad morzem.

Te wiersze, bliskie prozie poetyckiej, to zwykle statyczne migawki z samotnego życia wrażliwca: np. segregowanie jabłek na strychu „jakże cieszą się wciąż ręce moje” staje się przesłanką do odkrycia w sobie boskiego pierwiastka: „Słońce jest ściśle widoczne na równiku niebieskim, i tyle czasu spędza nad horyzontem, ile pod nim. Ilekroć o tym myślę, mam tremę”. Proste frazy wzięte są wprost z obserwacji wiejskiej egzystencji: „Ale po chwili wstawał i szedł, a był już czas na sen, czerpać wodę ze studni starym aluminiowym wiadrem, by poić bydło – rozcieńczonymi pomyjami, i konie – wyłącznie czystą i zimną wodą.”albo z lektur, wtedy bywają dość patetyczne, stylizowane na starożytne pisma „Napisano: „Idźcie obejrzyjcie okolicę Jerycha”. Idę. (...) zaczynam się jąkać, czując, jak dojrzewa owoc mych warg otwartych: pusty grób – język martwy. Poza tym moje papiery nie są w porządku. W każdej chwili mogę być wykryty.”
Bieleń plącze światy. Za jego oknem zapewne jest pole obrabiane niegdyś przez dziadka „Myślę o odciskach jego dłoni ( i tych zdjętych z kosisk, i tych ze stylisk siekier, motyk, wideł).”, a w oknie odbijają się grzbiety książek niemałej biblioteczki.

Potrafi „przewiercić” puentą zwyczajną relację z podróży pociągiem „widziałem ludzi pokrzywionych, czytających, patrzących w okno, drzemiących w różnych pozach, jakby wciąż czekających na swoją kolej w jakiejś poczekalni, barze czy łagrze.”
Dręczy go fraza Heraklita. „Przed nimi młyny wodne” - myśli o dzieciach, które wrzucają w wodę kamienie „lepsze bo płaskie”. Ale gdy pisze „Z sepiowej fotografii patrzą wprost w moje oczy piwne oczy mojej mamy, niby wżery rdzy w tle stepu, który równie dobrze mógłby być morzem (...)”chyba bliżej mu do Parmenidesa. Stałość, niezmienność w bezkresie...

W tym kontekście podoba mi się pomysł spięcia książki klamrą w postaci wyimków z atlasu botanicznego. Opisy dwóch roślin, przewłoki czarnej i tytułowego wiciokrzewu to przecież „wiersze, które same się napisały”: „Wprawdzie może róść wszędzie, ale nie można jej uprawiać w pomieszczeniach”, „Po przekwitnięciu odrosną im trujące, małe jagody o barwie pomarańczy. Karmcie nimi kurczęta.”

poniedziałek, 11 października 2010

Krzysztof Grzelak w Kwadraturze



Wydawnictwo Kwadratura i Stowarzyszenie Twórców CONTUR zapraszają na premierę zbioru poezji Krzysztofa Grzelaka „37 wierszy wybranych z erratą”. Warstwę plastyczną książki tworzą grafiki Pawła Kwiatkowskiego.
Publikacja ukazała się dzięki wsparciu finansowemu Miasta Łodzi.

Krzysztof Grzelak (ur. 1978) w 2001 roku opublikował w wydawnictwie Biblioteka tom „Porucznik Borewicz odnajduje sens”. Cztery lata później w tym samym wydawnictwie wyszła książka „Żyjąc pod księżycem” – obie pod redakcją prof. Jerzego Poradeckiego. Książki te miały dobre recenzje, ale z racji niewielkiego nakładu i złej dystrybucji nie przebiły się do ogólnopolskiego obiegu literackiego. Dlatego w dwóch pierwszych częściach tomu przypominamy wybór najlepszych wierszy z tych książek, uzupełniony o część trzecią – zestaw 15 nowych wierszy tworzących autonomiczną całość (trzeci zbiór wierszy Krzysztofa Grzelaka – „Erratoman bibliotek rejonowych”). K. Grzelak jest laureatem wielu nagród w konkursach i turniejach ogólnopolskich. Swoje wiersze publikował w czasopismach, almanachach i antologiach. Mieszka w Łodzi.

Autorem ilustracji do tego tomiku jest Paweł Kwiatkowski (ur. 1981) student Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Grafiki i Malarstwa. Malarz, grafik (m.in. autor opracowania graficznego drugiej edycji antologii City Stories z komiksami o Łodzi), fotograf, twórca komiksów oraz filmów krótkometrażowych. W 2009 roku otrzymał aż cztery nagrody w XXVI Konkursie im. Władysława Strzemińskiego – "Sztuki Piękne 2009". W 2010 roku otrzymał główną nagrodę w konkursie im. Władysława Strzemińskiego. Swoje prace wystawiał w 2010 roku m.in. w Galerii Nowej Łódzkiego Domu Kultury oraz w galerii Klubu Bagdad Cafe.

Spotkanie poprowadzi Piotr Grobliński.

Zapraszamy 21 października 2010 r. o godz. 18.00 do Łódzkiego Domu Kultury,
ul. Traugutta 18, sala 221.

Wstęp wolny!

Więcej informacji pod nr tel. 042 633-98-00 wew. 241



Krzysztof Grzelak

(informacja nadesłana)

piątek, 8 października 2010

Łowienie spod lodu



Łódzki poeta, Robert Rutkowski opublikował na swoim literackim blogu naszą rozmowę na temat jednego z moich wierszy. Zainteresowanych zapraszam do lektury.
(p)