czwartek, 3 listopada 2011

Dopełniaczyk



Kiedy ciało styka się z chłodną wodą na skórze pojawia się gęsia skórka. Zimny prąd, który wówczas przebiega wzdłuż kręgosłupa pobudza do życia nawet somnambulików, nie wspominając już o lunatykach i majaczących we śnie. Wsłuchując się (niby w szum wody) w muzyczną propozycję grupy Zakręt (zespół ma już na koncie debiut zatytułowany „Lubię”), odnosi się niezatarte wrażenie, iż zanurzamy się w samym źródle muzyki alternatywnej, źródle niezwykle przejrzystym. Od ręki można także zdementować przewrotny tytuł płyty („Na granicy fałszu” ), który jest z gruntu fałszywy (chyba, że chodzi o podaną temperaturę wody, w rzeczywistości chłodniejszą o 10 stopni), ponieważ zarejestrowany na niej repertuar prezentuje naprawdę niezłą jakość. Wspomniany chłód cieczy też jest zresztą jedynie metaforą przyjętą przez recenzenta, wyłącznie po to aby podkreślić, iż mamy do czynienia z muzyką niezwykle świeżą, wręcz ożywczą. Szkoda tylko, że możemy się w niej zanurzyć na tak krótko…

Osiem utworów trwających niewiele ponad dwadzieścia sześć minut to nie jest czteropłytowe wydanie albumu ze słynnym koncertem w Woodstock. Niemniej ten oczywisty skrót robi dobrze muzyce czwórki ze Śremia, której wszystkie piosenki na tej w sumie (przynajmniej objętościowo) Epce, wypadają dynamicznie i naturalnie, a na dodatek pozostawiają po sobie spory niedosyt. Zapragnąć włożyć płytę ponownie do odtwarzacza zaraz po jej pierwszym przesłuchaniu, to skądinąd najlepsze świadectwo dla jej zawartości. Na cztery płyty z zapisem Woodstocku trzeba wszak mieć sporo czasu i odpowiedni nastrój.

Tymczasem „Na granicy fałszu” to lekkie i optymistyczne granie na pograniczu alternatywy, piosenki autorskiej, jazzu, bluesa i popu. Podobno na swoim debiucie Zakręt był o wiele bardziej taneczny, wręcz funkowy, ale na drugiej płycie tego nie ma (ale wciąż da się zatańczyć przy niej przynajmniej foxtrota). I dobrze, bo w zamian za to znalazło się miejsce na jakże przyjemny „flow”. Ta muzyka płynie jak struga zasilająca źródło zwłaszcza, że w większości utworów Agata Jankowiak (główna wokalistka) i Bartosz Zieliński, śpiewają w duecie czyniąc w ten sposób swoisty „melanż” brzmień bliskich takim zespołom jak Raz Dwa Trzy (zwłaszcza) i Kawałek Kulki (przy okazji).

Płyta zaczyna się od iście garażowego wejścia sekcji, aby po chwili ustąpić gitarze, którą wspiera „krocząca” partia basu i zdecydowany żeński wokal. „Pamiętaj Zapomnieć”, bo o tym utworze mowa, „zrobiony” jest w zasadzie z dwóch elementów – „odjechanego” chórku dobiegającego z drugiego planu („papa pappa papa pappa”) i jazzowych, gęstych zagrywek gitary. Podobnie we „Wszystkich Złych Słowach” z jazzującą sekcją i spiętrzającym się kaskadowo riffem gitary, nadal poddani jesteśmy urokowi muzyki granej w zadymionej od dobrych cygar restauracji z żyrandolami z kryształu, nad którą unosi się duch innej polskiej grupy – Komety.

„Spokojenie” to jedna z takich piosenek, do których od razu przylega określenie „ulubiona”. Rozpisana na dwugłosowy wokal (Agatę Jankowiak świetnie uzupełnia głos Bartosza Zielińskiego) rozpoczyna się jak poetycka ballada w klimacie „leśmianowego dusiołka” („Gdy zachodzę / czasem w głowę / nóżki, myśli łapie ból / kiedy sensu poziom spada / i odczuwam duszy dół / wino mierzi, dym przeszkadza / przyjemnością nie są już / a żyjątko miast do światła / ciągnie w otchłań mętnych snów…”), a kończy rozpędzonym, rozbujanym groovem. „Przerwa” to fantastyczny, rozleniwiony blues, której markowy charakter nadają głównie gitarzyści: za pomocą basowej podstawy i nadbudowy w postaci mięsistej solówki zagranej na „dusznym” przesterze. Klasa!

„Jak Butelki Wina Dwie” to takie Raz Dwa Trzy na landrynkach, albo inaczej: pamiętna piosenka Misia Uszatka na dobranoc znana osobom dziś już dorosłym – tak jak i tamta pięknie relaksuje. Można też dodać, że spokojnie mogłaby znaleźć się w repertuarze Pustek lub sióstr Wrońskich (co niemal wychodzi na jedno). W „Uczuciowcu (Lajf in Nołłer)” zagranym w niemal wodewilowej konwencji, usłyszymy jak Jankowiak wciela się wokalnie w rolę małomiasteczkowej femme fatale wyśpiewując słodko najładniejszy refren tej płyty, skażony niedopuszczalną metaforą dopełniaczową, tu (paradoksalnie) brzmiącą intrygująco: „Snów szybowcem lecieć z tobą chcę”. Całość „Na granicy fałszu” kończy się solidną dawką optymizmu w postaci „Tego Dość” (czyżby woda w źródełku nagrzała się od temperatury naszego ciała?), który obok megaterapeutycznego tekstu wzmacniają dodatkowo; skoczna melodia i zgodny dialog dwóch gitar w końcówce. Zamykający płytę, instrumentalny „Zadumiak” wyprowadza nas z tych sielankowych klimatów i zgodnie z przesłaniem zawartym w tytule, zmusza przez chwilę do zadumy. Dlaczego ta płyta jest taka krótka? Dlaczego muzycy nie rozwinęli swoich pomysłów i nie dołączyli do track-listy kilku dodatkowych utworów? Czy (i tu „złośliwie” odpłacimy się im równie mocnym „dopełniaczykiem”) osiągnęli to, co sobie założyli – pozostawili słuchacza z makijażem niedosytu na twarzy?

Zakręt, „Na granicy fałszu…”. Vintage Records.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

środa, 2 listopada 2011

Fiszki na drzwiach lodówki (5)

„…kultura od początku swego istnienia różnicuje i hierarchizuje. Sztuka jest ze swej natury niedemokratyczna, elitarna. Strój, sposób mówienia, tematy rozmowy, oczytanie - wszystko to pozwalało przez lata odróżnić prostaka od człowieka wykształconego. Obecnie te granice się zacierają. Znaleźć na Kongresie mężczyznę w krawacie było równie trudno, jak wysłuchać kogoś, kto prawidłowo powiedziałby "w dwa tysiące jedenastym". Nawet dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza czy redaktor największego w Polsce tygodnika mówili z uporem maniaków "w dwutysięcznym jedenastym". Zgroza, ale tylko dla nielicznych. Od wykładowcy UŁ usłyszałem, że nie można wykluczać z dyskusji o kulturze ludzi mówiących niepoprawnie” – twierdzi na portalu reymont.pl Piotrek Grobliński, jako „jeden z niewielu twórców obecnych na wszystkich sesjach”, który diagnozuje w ten sposób zakończony właśnie Regionalny Kongres Kultury. A ja doświadczając tej wypowiedzi mam ochotę zapytać: „a co z Jeanem Genetem, Janem Himilsbachem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Nikiforem, Rafałem Wojaczkiem, Basquiatem, Tupackiem Shakurem i dajmy na to artystami z nurtu punk rocka?”. Czy, drogi Piotrze, aby na pewno ich wszystkich wykluczałby z tej dysputy wysokiego bon tonu brak krawata i nadmierne niekiedy używanie wyrażenia „motherfucker”? Jeśli tak, to myślę sobie, że dobrze się stało, iż nie „wzięłem” udziału w ani jednej z tych elitarnych sesji.



(p)

wtorek, 1 listopada 2011

Nigdy w mojej głowie



(...)

Wszystko to woda, gmaź, trochę białka
Trze się to, mnoży, pożera i ciamka
Chłepce i chlipie, drąc się w nieboskłony
Na pastwę, na życie sam pozostawiony

Tyś mi opowiadał o nieludzkiej przyldze
Boś ty był człowiekiem - gdzie mi szukać przyjdzie
Byłeś i po tobie kto mi bajkę powie?
Choćbyś wszędzie umarł, nigdy w mojej głowie



Fragment piosenki "Lema Pamięci Kosmiczny Pogrzeb" zespołu Homotwist, słowa: Maciej Maleńczuk


(k)

Dzień dobry!



Niekiedy do mojej skrzynki pocztowej zamiast jak zwykle rachunków, trafiają zapakowane w koperty tomiki osób poznanych w rozmaitych okolicznościach lirycznych. Podarowane zupełnie bezinteresownie, w pięknym geście dzielenia się wierszem. Kto bardziej potrafi ten gest docenić niż inny poeta (tym się czasem bywa), a przede wszystkim czytelnik? Kiedy rozpakowuję kopertę i wyjmuje z niej książkę, wydaje mi się, że jego autor(ka) mówi do mnie: „…dzień dobry! Oto też piszę, moje myśli krążą wokół poezji, a teraz przez chwilę skupiłem (am) uwagę na tobie. Wiem, że przeczytasz tych kilkadziesiąt wierszy, kilka zapamiętasz, a twoją pamięć być może zasiedli myśl, że nie jesteś osamotniony, kiedy marnotrawisz własne siły i czas na to, co dziś wielu nie jest do niczego potrzebne i nie będzie zapamiętane”. „Dzień dobry!” – odpowiadam – i dodaję: „tak”.

Dorota Ryst

dzień dobry

jest dwudziesty pierwszy października. dwieście pięć
lat temu w bitwie morskiej pod trafalgarem zginął
horatio nelson brytyjski admirał. sto trzydzieści jeden
lat temu thomas edison zaprezentował w menlo park

w stanie new jersey żarówkę elektryczną. dziewięćdziesiąt trzy
lata temu urodził się dizzy gillespie amerykański trębacz
kompozytor współtwórca stylu bebop. sześćdziesiąt jeden
lat temu ss sołdek po raz pierwszy wyruszył w morze. jest

dwudziesty pierwszy października. dwadzieścia lat temu kupiłam radio
i gramofon. moje statki nie wypływają już na mętną rzekę.
ciągle wierzę że któryś dopłynął do morza i jeden z ludzików
z kory wyrzucił butelkę z listem. za rok znów będzie dwudziesty

pierwszy października. pod niebem sufitu zaświeci żarówka.
czarna płyta na pamiętającym lepsze czasy mister hicie zabrzmi
bebopem. przyjdzie listonosz. wrzuci do skrzynki wiadomość
od rozbitka wysłaną z wyspy której nie ma. choć podobno była.

Dorota Ryst, „Punkty przecięcia”. Wydawnictwo Salon Literacki. Warszawa 2011.

(p)

poniedziałek, 31 października 2011

Czerwone pończoszki, czarne trzewiki


















Lecter, Closterkeller. OK. „Tkacz” w Tomaszowie Mazowieckim, 30.10.2011 r.

Wczorajszy koncert Closterkellera w „Tkaczu” to kolejna udana impreza promująca nasze miasto wśród rodzimych gwiazd polskiego rocka Już na samym początku koncertu Anja Ortodox zauważyła, że Tomaszów Mazowiecki nareszcie dysponuje salą, która z powodzeniem może stać się miejscem regularnie goszczącym dowolne zespoły. Szkoda tylko, że frekwencyjnie znowu nie mieliśmy się, czym pochwalić; wciąż panuje u nas powszechna opinia, że nic się w mieście nie dzieje, bo przecież leżąc w domu na kanapie przed telewizorem, oprócz standardowych wiadomości z ulicy Wiejskiej, nic nie widać ani nie słychać. Sądzę jednak, że każda z tych około stu osób zgromadzonych w sali widowiskowej „Tkacza” wróciła do domu w przekonaniu, że nie zmarnowała niedzielnego wieczoru.

Rockową niedzielę rozpoczął opolski Lecter, który podczas trasy promującej najnowszy album Closterkellera „Bordeaux” jest suportem głównej gwiazdy tournee. I zrobił to z dużym powodzeniem, prezentując swoją mocną, nowoczesną muzykę z lekkim domieszkiem elektroniki. Lecter to głównie charyzmatyczny wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów Roman Bereźnicki „liderujący” tej właśnie grupie. Obserwując set doszedłem do wniosku, że być może warto sięgnąć po ich debiutancki album zatytułowany „Inside/Outside”. Zagrali bardzo treściwie, grając dokładnie tyle, ile zazwyczaj powinna grać kapela „rozgrzewająca” publiczność, czyli około czterdziestu minut.

Bez zbędnych opóźnień, tuż przed godziną dwudziestą na scenie pojawił się Closterkeller. Anja Ortodox wcześniej zapowiedziała, że zespół zaprezentuje w całości program najnowszej płyty. I tak też się stało; koncert rozpoczął się od mocnego akcentu w postaci utworu „Pora iść już drogi mój”. Co znamienne, przed koncertem Closterkellera wokalistka poprosiła dyrektorkę ośrodka kultury, aby ta nie składała widowni z krzesłami. Miała rację, ponieważ „Bordeaux” wymaga odpowiedniego skupienia. Zresztą, kto chciał, ten mógł wstać z krzesła i „pogować” do woli przy samej scenie, do muzyki co bardziej drapieżnych utworów.

„Bourdeaux” to płyta całkiem świeża, być może jeszcze nie do końca „osłuchana”, ale to nadal ten sam dobry, „stary” Closterkeller. Różniący się od pozostałych wydawnictw grupy jedynie tym, że to pierwszy w jej historii koncept album. Anja w czasie koncertu zapowiadała poszczególne piosenki, opowiadała o nich tym samym wprowadzając słuchaczy w ich fabułę. A ta opiera się głównie o historię dwojga ludzi wierzących w to, że siłą swojej miłości zmienią przeznaczenie i odmienią unoszące się nad nimi złe fatum. Bohaterowie tej opowieści nie mają imion – to On i Ona. Wokalistka zaznaczała, że to ludzie z piękną aurą, uduchowieni, mistyczni. Obydwoje z bagażem nieudanych wcześniejszych związków, pełni lęku, ale i nadziei. Muzyka w tej części koncertu mogła uderzyć do głowy jak wino – jak Bordeaux. „Serce”, „Tyziphone” i „Jak łzy w deszczu” to chyba jej najmocniejsze fragmenty.

Oczywiście nie mogło odbyć się bez bisów, które ostatecznie przerodziły się praktycznie w drugą część tomaszowskiego koncertu Closterkellera. Ze sceny zabrzmiały doskonale znane utwory z „Aurum”, „Graphite”, „Nero” oraz „Cyanu”, a także nieśmiertelne przeboje z „Violet” w postaci „W moim kraju” i „Agnieszki”. Zespół, nareszcie nie skupiony wyłącznie na prezentowaniu premierowego materiału najwyraźniej się rozluźnił. Zrobiło się kameralnie. Słychać i widać było, że to dzięki tym ponad pół godzinnym bisom, zarówno muzycy jak i ich fani opuścili „Tkacza” ukontentowani i z uśmiechem na twarzach. Jedynym nawiązaniem do atmosfery zbliżającego się „halloweenu” była zapowiedź Anji Ortodox, że pierwszego listopada pojawi się w „telewizorni”, a konkretnie w TVP Kultura, gdzie będzie uczestniczyła jako zaproszony gość w programie poświęconym… wampirom.

Podsumujmy. Dwie dobre kapele, ponad trzy godziny rocka i kawałek porządnej sztuki. Jeśli tego wieczoru wybrałeś oglądanie wiadomości Polsatu teraz nie narzekaj, że znów nie były dobre.

(p)

czwartek, 27 października 2011

Koncert Zaduszkowy




04 listopada o godz.19.00 w sali kina WŁÓKNIARZ, ul. Mościckiego 6 odbędzie się Koncert Zaduszkowy, którego organizatorem jest Miejski Ośrodek Kultury w Tomaszowie Mazowieckim.. W programie koncertu znajdą się m.in. utwory do tekstów Jonasza Kofty, Jana Wołka, Magdy Czapińskiej i Wojciecha Młynarskiego w wykonaniu gitarzysty Janusza Strobla oraz pianisty Andrzeja Jagodzińskiego. Muzykom towarzyszyć będzie wokalistka – Anna Stankiewicz. Bilety w cenie 10 złotych do nabycia w MOK, ul Browarna 7.

(p)

środa, 26 października 2011

Bruno Schulz - historia występnej wyobraźni




W dniu 3 listopada 2011 r. o godzinie 18.00 w OK. „Tkacz” przy ul. Niebrowskiej 50 odbędzie się spektakl „Bruno Schulz- historia występnej wyobraźni”- w reżyserii Konrada Dworakowskiego w ramach projektu Teatr Polska.

Teatr Polska jest atrakcyjną ofertą teatralną skierowaną do środowisk pozbawionych kontaktu z twórczością teatralną. Projekt został zainicjowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i jest koordynowany przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Organizatorem spektaklu jest Prezydent Miasta Tomaszowa Mazowieckiego.

Założeniem projektu jest zaktywizowanie teatrów do działalności wykraczającej poza własne miasto i konkretny budynek teatralny. Projekt ma także rozwijać współpracę między teatrami a ośrodkami kultury i ułatwić poznanie nowych miejsc i przestrzeni, w których można wystawić przedstawienie teatralne.



Spektakl „Bruno Schulz- historia występnej wyobraźni”, to powrót do dawnej tradycji Teatru Lalki i Aktora „Pinokio”, gdzie obok spektakli dla dzieci istniała również scena dla starszej młodzieży i dorosłych. Inspiracją dla reżysera Konrada Dworakowskiego do stworzenia „Historii występnej wyobraźni” są opowiadania pochodzące ze „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą”. Scenografia autorstwa Andrzeja Dworakowskiego powstała z inspiracji grafikami Bruno Schulza, a całość domyka muzyka Piotra Klimka.

Na scenie realizatorzy wykreują niesamowity świat wyobraźni, mitologii, dzieciństwa i arkadii, który odkrył przed nami w swojej prozie Schulz. Spektakl pozornie pozbawiony dialogów, wymaga od widza skupienia się na działaniu aktora i jego pracy nad animacją lalki.



Wybrane recenzje spektaklu nagrodzonego „Złotą Maską” za najlepsze przedstawienie teatru w sezonie 2009/2010 przyznawaną przez łódzkich recenzentów:

Historia występnej wyobraźni” jest przedstawieniem niezwykłym, zasługującym na uwagę nie tylko z tego powodu. To doskonały przykład perfekcyjnie dopracowanego widowiska, w którym zachwycająca warstwa wizualna idzie w parze z porywającą, graną na żywo muzyką (skomponowaną przez Piotra Klimka, wykonywaną przez zespół Bubliczki, który po raz pierwszy grał podczas spektaklu teatralnego) i - co najważniejsze - treścią. Seria obrazów układa się w poetycką, pełną metafor opowieść o procesie tworzenia, o tym, co stwarza nas na co dzień, co decyduje o tym, jacy jesteśmy. Dzieciństwo wyposaża nas na całe życie, a wspomnienia kształtują nasze postrzeganie - Bóg ukształtował człowieka, rodzice stwarzają (zazwyczaj swoimi nieświadomymi zachowaniami) osobowości własnych dzieci, my natomiast wpływamy na to, jacy są inni ludzie, jesteśmy częścią społeczności, na której oblicze mamy wpływ. W spektaklu Konrada Dworakowskiego rzeczywistość „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą” Schulza zostaje twórczo przetworzona”.

„Opowieść toczy się w zasadzie wyłącznie poprzez ruch aktorów i kierowanych przez nich lalek. Słowo nie należy do sceny, lecz do offu. Jedynie z ust Urszuli Binkowskiej grającej Matkę (kojarzoną z przyziemnością i zwyczajnością, jałowością egzystencji) pada co jakiś czas upominający męża wołacz "Jakubie!".”. Nagrane wcześniej niewielkie fragmenty prozy Schulza rozlegają się przez głośniki. Na warstwę brzmieniową spektaklu składają się jednak przede wszystkim znakomite kompozycje Piotra Klimka, podczas premiery przejmująco wykonywane na żywo przez zespół Bubliczki (...).



„BRUNO SCHULZ- HISTORIA WYSTĘPNEJ WYOBRAŹNI”



reżyseria: Konrad Dworakowski
scenografia: Andrzej Dworakowski
muzyka: Piotr Klimek
projekcje: Michał Zielony
Obsada: Ewa Wróblewska, Żaneta Małkowska, Urszula Binkowska, Piotr Szejn, Mariusz Olbiński

Przed spektaklem odbędą się warsztaty teatralne dla członków Kół Teatralnych
z miejskich placówek kultury.

WSTĘP WOLNY!




(p)

wtorek, 25 października 2011

Łódź na (otwartych) powiekach




28 października 2011 ( piątek ) o godz.18.00 w Aleksandrowie Łódzkim odbędzie się wernisaż wystawy fotografii Dominika Figla "Łódź na powiekach" oraz spotkanie z poetą Piotrem Groblińskim (Biblioteka im. Jana Machulskiego, Pl. Kościuszki 12).

ŁÓDŹ NA POWIEKACH to niezwykły cykl fotograficznych portretów łódzkich poetów i poetek. Autorem wystawy jest Dominik Figiel, kończący Warszawską Szkolę Fotografii (prezentowana seria zdjęć jest jego dyplomem). Dwudziestu zdjęciom towarzyszy dwadzieścia wierszy - każdy poeta przedstawiany jest nie tylko zdjęciem, ale i swoim tekstem. Na fotografiach: Lucyna Skompska, Monika Mosiewicz, Robert Miniak, Krzysztof Kleszcz, Przemysław Owczarek, Maciej Robert, Piotr Grobliński, Jerzy Jarniewicz, Izabela Kawczyńska, Justyna Fruzińska, Piotr Gajda, Dorota Filipczak, Robert Rutkowski, Przemysław Dakowicz, Tomasz Sobieraj, Konrad Ciok, Marek Czuku, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin.

(p)

poniedziałek, 24 października 2011

Zagra Closterkeller!





Tomaszów znalazł się na trasie Abracadabra Gothic Tour 2011 zespołu Closterkeller! Zagrają u nas 30 października o godz. 19.00. Jako support wystąpi zespół Lecter. Cena biletu 25 zł w przedsprzedaży, 30 zł w dniu koncertu, do nabycia w sekretariacie O.K. Tkacz, ul. Niebrowska 50.


(p)

niedziela, 23 października 2011

Fabryka wyrobów żelaznych




Łódź się budziła. Pierwszy wrzaskliwy świst fabryczny rozdarł ciszę wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczęły zrywać się coraz zgiełkliwiej inne i darły się chrapliwymi, niesfornymi głosami niby chór potwornych kogutów, piejących metalowymi gardzielami hasło do pracy.*

Czy Reymont mógł przewidzieć, że ponad sto lat po opublikowaniu swojej powieści narodzi się w Łodzi projekt muzyczny, który będzie głosem industrialnego miasta, „innym” niż ten opisany w „Ziemi obiecanej”? Czy uznałby muzykę wariacji.pl za swoiste Kanaan? Nigdy nie poznamy odpowiedzi na te retoryczne i cokolwiek bezsensowne pytania. Musimy zabrać się do ich konstruowania w sposób zupełnie odmienny, aczkolwiek nadal związany z dawną fabrykancką Łodzią.

Jeśli muzykę wariacji.pl określać jako elektro-industrial, jakie obrazy jej towarzyszą? Czy są na nich dymiące kominy, para buchająca z pieców, pneumatyczne młoty tłukące metalem w metal, koła zamachowe? Tak, właśnie tak! Te dźwięki generują obrazy przedstawiające wielką fabrykę, która dzień po dniu wczesnym rankiem budzi do życia miasto. Wiadomo od razu, że muzyka ze „Stajni Augiasza” nie jest onirycznym jedwabiem poezji, to raczej ciężkie arkusze walcowanej blachy (poetyckiej).

„Raz, raz, marsz, teraz Ty, Ty pierwszy” – przez zaciśnięte zęby Ela Dul cedzi hasła dla pierwszej, porannej zmiany, która nie pozwoli stanąć raz uruchomionym maszynom. Słychać, że gitary mają tu swój gatunkowy ciężar, a elektronika w tle błyszczy metalicznie jak plamy oleju na lastrykowej podłodze w hali maszyn. Do pierwszej przerwy, kiedy w zakładowej stołówce można się już upomnieć o regeneracyjną zupę, jest głośno, jak być powinno. Za sprawą „Prawdziwej historii o początku” i „Za nawiasem” jesteśmy wtłaczani w industrialne klimaty jak chłodziwo w wytłaczarce. A gdzie są związki? Robotnik rodem z socjalistycznego podziału pracy, zmęczony dziesięciogodzinna zmianą, mógłby co prawda o to zapytać, ale zupełnie bez potrzeby. Związki są, nawet mocno liryczne. Choćby w utworze przekornie zatytułowanym „Na tytuł mnie nie stać”, z pojawiającą się niemal operową wokalizą w gościnnym wykonaniu Ewy Spornej.

Fabryczny romans robotnicy zatrudnionej w narzędziowni i robotnika z kuźni nie trwa jednak długo, pora wrócić do pracy. „Migawka z brudownika” mówi o jej charakterze więcej niż jakakolwiek instrukcja BHP. Nie ma już czasu na lirykę, trzeba ciężko harować w akordzie. Dawnym, nikłym wspomnieniem popularnego w PRL-u hasła „czy się stoi, czy się leży…” może być tutaj wyłącznie melorecytacja Roberta Świebodzińskiego (obok Spornej gościnnie na płycie) w utworze zatytułowanym „Teoretycznie każdy potrafi latać”, który przypomina nam, że pomimo tych wszystkich tokarek, frezarek, i imadeł mamy jednak do czynienia z projektem poetyckim. I tego się trzymajmy, nawet jeśli „Skazani na weekend” brzmią jak piosenka rodem ze stacji radiowej, która nie boi się puszczać muzyki dla kierowców ciężarówek (czytaj: melodyjnej i rockowej). „Etiuda na jeden palec” to kolejna melorecytacja, tym razem w wykonaniu Eli Dul. Ukryta pod ochronnym płaszczem elektro-industrialnych motywów wydobywa spod gumowanego materiału to, co należy – sprawną i poetycką w wyrazie robotę. No i słychać tutaj wiolonczelę, co wcale nie przeszkadza gitarzyście zespołu (nie można przecenić wkładu Janusza Jeżyńskiego odpowiedzialnego za „riffy” gitarowe na płycie) w pocięciu utworu za ich pomocą na jeszcze mniejsze kawałki.

Stąd w „Zaklinaczu deszczu” żartów już nie ma, rozpędzona motoryka tej kompozycji i jej „apokaliptyczny” tekst odsyła nas wprost na złomowisko. Dlatego tym trudniej uwierzyć w „Niepiosenkę” rozpoczynającą się jak zwiewna produkcja Starego Dobrego Małżeństwa, do chwili gdy po pierwszych akordach jej tempo (wzbogacone o niezłą solówkę Jeżyńskiego) wzmaga się do stopnia, w którym każdej innej grupie reprezentującej tzw. nurt poezji śpiewanej siła odśrodkowa wyrwałaby instrumenty z rąk. „Stajnię Augiasza” udanie zamyka instrumentalna kompozycja zatytułowana „Trzynasty kolor zimy”, jakby muzycy kończąc swoją zmianę, pragnęli odłączyć na chwilę maszyny od prądu, żeby ostygły.

Ciekawy, ambitny projekt. Obroniłby się nawet i u mnie, w Tomaszowie – w mieście, które w „przemysłowym wyścigu” z Łodzią przegrało swoją historyczną szansę – choćbym miał słuchać tego albumu w ruinach największej w regionie fabryki upadłej kilkanaście lat temu. Wkładając płytę ponownie do odtwarzacza, spełniam marzenia dzisiejszych spadkobierców tamtego upadku – tysiąca bezrobotnych: Olbrzymie fabryki, których długie, czarne cielska i wysmukłe szyje-kominy majaczyły w nocy, w mgle i deszczu – budziły się z wolna, buchały promieniami ognisk, oddychały kłębami dymów, zaczynały żyć i poruszać się w ciemnościach, jakie jeszcze zalegały ziemię.*

*Cytaty kursywą pochodzą z „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta.

wariacje.pl „Stajnia Augiasza”. MegaTotal.pl


Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” NR 1 (10) /2011. Aktualny numer pisma do nabycia w sieci „EMPIK”.
(p)