PIOTR GAJDA "Człowiek z halabardą", SPP Oddział w Łodzi, Dom Literatury, Łódź 2020.
Kiedyś Piotr - całkiem serio - powiedział mi, bym nie pisał wierszy o kawie. Poezja ma pruć, boleć -
przekonywał - a nie służyć do delektowania się światem. Dlatego z
uśmiechem przeczytałem wers "
Zanim dopiję". Nie
no, spokojnie nie ma tu żadnej zdrady ideałów. Nikt tu nie cmoka
nad smakiem, tylko myśli o jednostce jak o zmielonym ziarenku,
przeciśniętym przez układ pokarmowy
łaskuna
muzanga, zamkniętym w kapsule.
Tak! To świetny początek siódmej książki autora z Tomaszowa Mazowieckiego, zafascynowanego poetyką Rafała Wojaczka. Mam wrażenie, że to jego najważniejsza książka.
Zanim zacznie się czytać, warto przypomnieć sobie "Dystrykt 9". Wiersz numer dwa, nawiązuje do tego
niezwykłego filmu SF w reżyserii Neilla Blomkampa. Przywołany w książce główny jego bohater - urzędnik Wikus
van De Merwe, dość bezrefleksyjnie wykonywał swoje zadania, aż gdy na skutek oblania się dziwną czarną substancją
zaczął zmieniać się w kosmitę. Wtedy to doświadczył "systemu" jako ohydnego
narzędzia opresji, które posługuje się kłamstwem i nie zawaha
się przed niczym dla swoich korzyści.
Nie dość, że oglądając film - kibicujemy
paskudnym stworom z kosmosu, narasta w nas jeszcze obrzydzenie
ludzkością. Człowiek - to mięśniak, który jest gotów zabijać,
człowiek to trybik maszyny zła, która gdy trzeba, wymieni go na
inny.
Dopiero po przypomnieniu sobie filmu,
wers: "Nic, co obce, nie jest mi ludzkie" trafił do
mnie. Podmiot liryczny książki zainfekowany został świadomością
wszechobecnego zła. Grube nici i maski, pozory - są wszędzie.
"Klęska defiluje na co dzień ulicami miasta", nie
ma sprawiedliwych, nie znajdzie się nawet jeden porządny.
Do czego doprowadzi crescendo, narastające każdego
dnia? Czy będzie to oczyszczający womit? "Ziemia była mi
płaska jak telewizor (...)", wszystko okazuje się nie
takie. Czy to ja jestem tym "ostatnim optymistą",
który "lajkuje omamy świata wyzuty z krytycznej szorstkości"?
Gajda zestawia pracę z cierpieniem Hioba. Podstawia nam pod
oczy kontrastujące ze sobą obrazy: np. metro i ryczącego lwa z
czołówki amerykańskich filmów, bombardowanie Hamburga z 1943 roku
i wielkiego hamburgera, wreszcie Łódź, która raz chudnie, raz
przybiera na wadze, jakby miała efekt jo-jo. Rozpracujcie puentę:
"Ponieście ją na powiekach jak smog. Jak Hioba."
W "VHS (Very Horrible System)" porównuje swój los
do kasety video zakleszczonej w mechanizmie. "Witamy w
dziurze - jaką jest ta planeta, ten kontynent, kraj, to - miasto -
przez które przecieka moja miłość i nie dzieje się nic, za co
warto umrzeć. A tak prosiłem, otwórzcie!" Mocne!
W
najlepszym - wg mnie - wierszu "Bajki robotów" (tytuł od
Lema) wypomina: "moja zapłata była sumą brutto, więc
części tej kwoty nigdy nie widziałem na oczy, zwłaszcza że
wszystko wypłacono mi w drobnych.", a dla wszystkich
pracowitych od rana do wieczora, bezrefleksyjnie żujących swój
żywot, poeta lepi taką konkluzję: "(...) mam dla was
rabat, skoro udało się wam / umrzeć na śmierć z tworzywa
sztucznego. Chyba, / że całe życie byliście robotami przy taśmie
// i nie zostaniecie zbawieni."
W kolejnym, podsuwa nam sole trzeźwiące: raczy sobie kpić z
wiary w "życie od początku": "istnieje (...)
możliwość, że to będzie początek / końca, w zasadzie
koniuszek, rąbek, // wycinek histopatologiczny.", kpić w
jakikolwiek wpływ na zmianę swojego losu: "(...) jesteś
przeźroczem (...) migasz klatka po klatce. Ubawiony po pachy / na
monitorze miejskiego monitoringu (...)", brutalnie
porównywać "podobnych sobie" do mięsa, gdy zżera nas
"program na żywo, który zawierał lokowanie produktu / w
gardzieli."
O tym, że socjalizm i kapitalizm mają takie same manowce, mówi w "Nowych szatach cesarza": "zawsze będę
tym samym podróżnym, któremu pozwolono zarobić na bilet, któremu
wymyślono cel ekskursji, (...)"
W krótkim wierszu "Świat był nasz" pokazuje ludzkość, która zabija nieświadome niczego
zwierzęta, przy radości szatańskiej i milczeniu Boga. W dłuższym
"Mein Mein Kampf" zauważa, że jest "nieszczęśliwym,
białym misiem" na coraz mniejszym spłachetku ziemi. Choć
przecież nie wymagał od ziemi obiecanej Bóg wie czego, został mu
tylko marsz ciemną doliną. I pragnie tylko, by nie był obwiniany
za zło, z którym nie ma nic wspólnego. (Świetny myk z tymi
gatunkami niedźwiedzi!)
Wiersz pt. "Wrócić z plaży z opalonym na
czarno sercem" ma taką refleksję: "Brudny ten wiersz,
niehigieniczny poeta, nowe szaty cesarza // pochodzą z lumpeksu
(...)"
W dywagacjach szalonego kierowcy dacii logan w "Sferycznym lusterku", Polska jest
ironicznie opisana jako miejsce, gdzie pękła skorupa wielkiego żółwia
podtrzymywanego przez cztery wielkie słonie. Myśli są ewidentnie
złośliwe - pochodzą zapewne z odurzenia patriotycznym przekazem.
Przywołane są tu: śpiący rycerze, norka z obrazu da Vinci i
serial "Korona królów", dlatego Polska wpada we wsteczne
lusterko coraz mocniej.
Dalej: "być szybszym od kredytu" -
czytamy w wierszu "Dacia". I w wierszu o molestowaniu, jest
znów o obrzydzeniu "wspólnotą zapatrzoną w łzawiące oko
grilla".
Odludek, zapadnięty w siebie jak rzeźba "Hamlet" Beksińskiego (niedawno ją widziałem na zamku w Sanoku),
zastanawia się czy jest przeklęty, przy okazji samolubnie uważając się za jedynego
człowieka: "Planeta - bez ciebie bezludna (...)."
Wiersz o wąsach wywołuje chęć ich zapuszczenia.
To ja dopytam autora: a co z wąsem Lemmy'ego z Motörhead, dawnym wąsem Nicka Cave'a? Roguckiego?
Wąsem Małysza? Wąsem wokalisty Eagles of Death Metal? Jest tu
szydera z BIP-u i z małomiasteczkowej elity. Z systemu, który ma
swoisty klucz: "Jeden obywatel to błąd statystyczny, tysiąc
to motłoch".
"Wycieczka Auschwitz-Birkenau" nadaje się
na sztandary wegetarian. (Dziś jadłem spaghetti nie tylko z papryką, ale i ze wstydem).
Niezwykłość spostrzeżenia: "po śmierci / pozbawiony
szacunku niby próżniowo foliowane prosię "produkt
delikatesowy idealny // na uroczystości rodzinne i imprezy
firmowe".
Wyjmę jeszcze z tkanek wierszy takie
frazy: "piece wypalające butę", albo że życie to
wirus - "wszystko to jest jedynie wariacją zbiorowej
śmierci", żarcik smogowy o paleniu byle czym: "nigdy
już nie będzie drugiego Papieża - Polaka".
Pełna egzystencjalnego bólu fraza: "Tyle
podarował mi kapitał. Posiadam wyłącznie siebie na wyłączność
i odłączność od ludzi, którzy buciorami tratują ziemię.",
kończy się wspomnieniem "Procesu" Kafki, a więc Piotr G.
vel Józef K. nie wie, jak będzie osądzon.
Zagubienie opisane jest genialnie, bezwład i
bezsens pachną tym dzikim bzem rosnącym przy drodze, duszącym i
zatykającym. Bo oto chodzi autorowi, żeby nam odebrało dech, żebyśmy
empatycznie poczuli zacisk na szyi.
A może od "Bajek robotów" jeszcze
celniejszy jest "Garnitur świata"? Po jego przeczytaniu,
możemy nie tyle zerwać zgodę ze światem, co mieć przetrącony
kark. Poczujemy się winni, żadni, dłużni, bezradni. Gdy to
czytam, czuję się jak Maximus z filmu "Gladiator"
wracający wreszcie do siebie czeszący dłońmi
zboże. "Oto pępek, z którego wywodzi się wszelki
występek. Oto nędza, z której powstaje tego świata przędza".
Uświadamiająco piękne!
Tak, jeśli płaczemy nad wyspą śmieci gdzieś tam
na oceanie, popłaczmy nad wszelkim śmieciem wokół nas. Autor
nazywa rzeczy po imieniu: żyjemy w świecie niesprawiedliwym, gdzie większość ludzi jest "bez dostępu do profitu". Jego wiara
jest zamorzona na śmierć, jęczy z cicha jak "biczowany
publicznie". Wszędzie widzi mięso (coś jak w animowanym
teledysku do "Another Brick In The Wall"). Olśni go, że
spożywając mięso przyczyniamy się do zła tego świata: "mięso,
które było czyjąś matką, czyimś dzieckiem, mięso, które nie
widziało nigdy słońca, mięso, które ryczy na widok sznura i
noża, mięso, nad którym ktoś się pochyla, by szlochać z
rozpaczy, i mięso, które ktoś nabywa za pieniądze, kierując się
wysoką jakością." Jesteśmy, tacy sami,
winowajcy!
"Fizyka dla humanistów" dobija
najcelniej. Wszystko jest rozczarowaniem, zaczynając od przyjaciół,
wszystko jest zimne, niedostępne, niewarte, chwilowe. To wiersz-łza,
wiersz-lament. Wizualizuję sobie katharsis przy dźwiękach
katarynki. Przy czym koło fortuny obracające się przy tych
turpicznych dźwiękach jest wyjątkowo niefartowne, oferując same
bankruty: "Pracowały wraz ze mną: Wszechświat, słońce,
rośliny, wiatr. Pracował kamień przydrożny, cierpliwie wgniatając
ziemię. Roiłem dla siebie Golgotę // w trybie menadżerskim."
W dramacie Szekspira Hamlet nazywał życie bliskie
wegetacji zwierząt, śmiercią. W swym monologu zaczynającym się
od "Być albo nie być" - pytał, zgadzać się na ból i
krzywdę doczesności, czy buntować się. Gajda sprytnie uznał, że
nie jest duńskim księciem, raptem trzyma halabardę i dźga. Dźga tak celnie, że na
zawsze nam się odechce wygodnie rozsiadać.