piątek, 28 lutego 2014

Bal w Operze 2.0


Tekst z "Arterii" nr 16.

Krzysztof Kleszcz: "Tuwim ponad wszystko"

 Tuwim na plakatach i magnesach na lodówkę. Tuwim siedzący w „Lokomotywie” naprzeciwko grubasów, które siedzą i jedzą tłuste kiełbasy. Tuwim na znaczku pocztowym, który wrzuca dystyngowany wysoki oficer (a jak wrzucał, to kucał). Tuwim trzymający Kruczka (a jego znów trzyma Kicia, a Kicię – Mruczek). Tuwim tańczący na koncercie Buldoga. Tuwim trzymany za nos i przez nos krzyczący: „bujać to my, panowie szlachta!”. Tuwim dyktujący mi na ucho „Bal w Operze 2.0”.



Kiecki z Paryża, torebki, apaszki,
garniaki, fraki, na szpilkach kozaczki.
Goguś, lala, gej, babochłop zapraszają nas do tańca.
Najeżony entomolog daje nagle nam kuksańca.
Zastawione suto stoły, jakaś Lola gra z playbacku,
wszyscy trąbki mają w ustach, upaleni lub na fleku.
Wszystkim rządzi zło, Pudelek, Viva, Woje-Kuba, Gala,
(wszystkim równo dziś odwala)
różne strony w komputerze, które szybko się odświeża.
One różnią się nazwami,
ale każda robi bekę, z tych co, nie chcą dziś iść z nami.
Cyk, Żubrówka, Białowieża.

Kompanija rozśpiewana, Robin-Roman,
łysy klecha akordeon dzierży w dłoniach, który mu rozwala Fiona.
Chytra baba przyspawana
do fotela na trzech kółkach, śpiewa "Dana, moja dana"
i otwiera trasę, tunel, obwodnicę, metro, szkołę,
pralnię, szwalnię, bibliotekę, gabinety - dwa! - masażu.
Gdy wyłączą się kamery,
wszystko bierze we władanie
chaos, wali się jak domek
z kart, się tłucze mleka dzbanek.

Tną nożyczki wielkie wstęgi, towarzystwo wystrojone,
przemówienie, kasa wzięta. Bar zdobyty! Przewalone!
Ministery z zegarkami, pudrowane urzędnice, kiedyś
Józki, Jaśki, Franki, dzisiaj szyby przyciemnione.
Już muzyka gra na fletach, na puzonach, na keyboardach.
Wódka nasza przenajczystsza, lecz czerwona po niej morda.
Wszystko da się poodkręcać, pozamiatać. Dla nas działa
cała armia, cała rzesza, cud - ekipa. Mamy diabła,
co drze Biblię, mamy gościa, co ma w klapie Matkę Boską
(Matko Boska! nic nie łapie ten jegomość, co on bredzi?).
Gdy się nam pomyli noga - jest kapelusz, a w nim siedzi:
mała Madzia, piłka nożna, ksiądz pedofil,
nauczyciel, co zarabia pięć tysięcy,
i na pewno chciałby więcej! Trzeba zamknąć jakąś szkołę,
sześciolatkom dać tornistry, odpowiednio obciążone.

I puścili disco-polo... Więcej sprzedał płyt niż Chopin
koleś w dresie, w adidasach. Radio bierze jego hity,
po trzech nutkach już wiadomo, że to zero i hop-sasa.
Nie gadamy o przewałach, zero słów (jak zero-Cola),
zero waty, wprost w bębenki: tańcz jak głupia,
śpiewaj: Sto lat!

Kiedyś żeś wtranżalał bułę,
teraz dzięki kasie z UE:
masz Snickersy, autostrady, szybkie łącza, rynek w kostkę,
chińską zupkę, chińską bluzkę, nawet chińską masz biedronkę.
Tańcz Lambadę, rusz biodrami, trzymaj z nami, śpiewaj odę.
Iskro bogów! Ligo Mistrzów! Polskie Euro, daj nam Boże,
wyjście z grupy! Jest wesoło pod tym dachem.
Kiedyś grało się oberka, dziś oberek jest obciachem,
Lady Gaga nam zaśpiewa, Sharon Stone przed nami siada.
serpentyny jak spaghetti.
Z nieba leci w nas confetti,
żeby nam zasłonić biedę.
Chudych lat już było siedem,
teraz tłustych nie zliczymy.

Taniec psuje nam rachubę, w tańcu wszystko się przestawia,
w tańcu widzi się inaczej, wszystko drży i śmiga, miga.
Wszystko duże się wydaje. Nie ma Boga, mamy Biga!
Big Ben, big sen, jak Kim Ir Sen - dzień stracony bez agitki.
Wszystko giga powiększone - duża pizza, duże frytki.
Owsiak w tubę mówi: Kurwa! i wyzywa od idiotów,
tych, co nie chcą iść z nim w pogo. Dalejże zabierać sobie,
tę szczekaczkę na baterię: od inwektyw puchnie głowa,
przeklnę cię, ty Fago-Figo!
Ludzie plują na podłogę.
Ale da się przy tym wypić, chipsa przegryźć, lub żreć bigos
i ziemniaki ze schabowym. Potem chlup! - na drugą nogę.

W tańcu da się pieścić biodro swej partnerki albo żony,
da się muskać dłoń wargami, patrzeć w oczy rozmarzony.
Potem się rozglądać wokół i wyśmiewać przebierańców:
chudych, biednych bezrobotnych albo grubych urzędasów,
co utyli od kiełbasy: obiecanek, obietniczek, zapewnionek,
przyrzeczonek, przysiąg, ślubów, co nie zliczę.
Śmiać się można z tych biedaków,
co przy kasie, na zmywaku.
Klęcz Polaku, płać Polaku.
Dźwięk narasta,
kiedy basta?

Można w tańcu się pochlastać,
ale didżej bas podbija,
a wodzirej sięga kija.
Tańczyć, tańczyć - grzmi jak kapo,
truchtaj w miejscu lub obrocik. Nie depcz jej po palcach, gapo!
Tu się mówi po dobroci. Taniec, taniec-opętaniec,
każdy pies zrzucił kaganiec.
Nikt nie wierzy w foto-ciosy, w cięcie blasku, w piekłowzięcie.
Ktoś obraca się na pięcie,
komuś panna na ramieniu, wiesza się jak na wieszaku,
którejś pan zasypia w tanach, chociaż Budka grając tango,
śpiewa coś o chętnych sercach.
Krzyczy nagle ktoś: bluźnierca!
Chwyta nagle ktoś za klapy i wywala się z opery,
tłum nucący mdłe szlagiery.
Diabeł wcześniej zjadał kaczkę,
w zębach trzyma wykałaczkę.
Operowy głos się miesza
mezzosopran i baryton,
ona dusi go jak boa,
on ją trzyma w pół jak pyton.

Nagle wiatr wywinął żagle.
Bach! Łupnęło, karki zgięło.
Wielki ruski meteoryt,
walnął obok świńskich koryt.

Już za długo w stronę prawdy
wyciągnięty bywał palec.
Teraz dziennikarz-padalec
podaje ostatnią jej wersję.
Z promptera ze łzami w oczach, 
ogłasza: czas na procesję.

wtorek, 18 lutego 2014

Arterie nr 16 już dostępne

Ukazał się szesnasty numer Kwartalnika Literacko-Artystycznego "Arterie". Wśród wielu atrakcji mój wiersz "Bal w Operze 2.0". Zachęcam. Numer można zamówić mejlem: (koszt wysyłki 7 zł.) kontakt@dom-literatury.pl lub rafal.k.gawin@gmail.com



Autorzy numeru :
Maciej Froński, Marcin Bałczewski, Kuba Przybyłowski, Dawid Koteja, Joanna Lewandowska, Rafał Baron, Ida Sieciechowicz, Paweł Podlipniak, Michał Książek, Grzegorz Wróblewski, Darek Foks, Grzegorz Ryczywolski, Grzegorz Ósmy, Dorota Ryst, Izabela Fietkiewicz-Paszek, Czesław Markiewicz, Marzena Pillado,Ginatras Bleizgys, Gytis Norvilas, Marius Burokas, Donatas Petrošius, Agnè Źagrakalytè, Giedrè Kazlauskaitè, Vytautas Stankus (Litwa), Rae Armantrout (USA), Ewa Olejarz, Sławomir Majewski, Paweł Rutkiewicz, Jarek Zaręba-Vitczakoff (proza/dramat), Monika Mosiewicz, Kacper Bartczak, Sylwia Blady, Paulina Ilska, Marta Zdanowska, Piotr Gajda, Bartek Jarmoliński, Anna Spólna, Marek Olszewski, Katarzyna Knapik-Gawin, Dagmara Pawlik, Agnieszka Rozner.
Stałe rubryki: ŁÓDŹ KONKRETNA (Rafał Gawin – Rok Juliana Tuwima – subiektywny przegląd, protokoły konkursów tuwimowskich: plakat, forma graficzna, teledysk, utwór muzyczny), PROWINCJA OŚWIECONA, JESZCZE ZDARZAJĄ SIĘ WIERSZE (Robert Rutkowski – Łukasz Jarosz), MASECZKI Pauliny Ilskiej, NÓŻ W PŁYCIE Piotra Gajdy, CO DO JOTY Zdzisława Jaskuły i Jerzego Jarniewicza, SŁÓW GORĄCZKA P. STRĄCZKA Andrzeja Strąka, (A)TAK NA MARGINESIE Krzysztofa Kleszcza.

 W dniu 20.02.2014 r. (czwartek) o godz.19:00 w Kawiarni Literackiej Domu Literatury w Łodzi odbędzie się promocja tego numeru połączona z promocją dwujęzycznego wyboru wierszy Juliana Tuwima Till the Words Draw Blood! / Słowem do krwi! i spotkaniem z tłumaczem, Davidem Malcolmem. Prowadzenie: Rafał Gawin i Przemysław Owczarek.



 

sobota, 15 lutego 2014

"Tyska Zima Poetycka" dla Magdaleny Gałkowskiej


Jury w składzie: Agnieszka Wolny – Hamkało, Zdzisław Jaskuła i Radosław Kobierski, po przeczytaniu i dogłębnym przeanalizowaniu maszynopisów 77 tomików poetyckich postanowiło uznać, że Laureatką XIV edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Tomik Wierszy „Tyska Zima Poetycka” – po debiucie jest Magdalena Gałkowska z Poznania, autorka dwóch książek poetyckich „Fabryka tanich butów" Wydawnictwo Kwadratura 2008 (w ramach nagrody głównej w XIV OKP im. Jacka Bierezina) i "Toca" Zeszyty Poetyckie 2012; prowadzi blog literacki www.fabrykatanichbutow.blogspot.com.
Teatr Mały zaprasza uczestników konkursu TZP i wszystkich zainteresowanych 28 lutego (piątek) na biesiadę poetycką w Teatrze Małym podsumowująca XIV Ogólnopolski Konkurs na Tomik Wierszy „TYSKA ZIMA POETYCKA” – po debiucie; godz. 17.00, kawiarnia „Belfegor”: Turniej Jednego Wiersza (dla laureata nagroda 200 zł, książki, zaproszenia na imprezy do Teatru Małego; wyniki turnieju publikowane w marcu na łamach kwartalnika „Tyski Magazyn Kulturalny”)
Warunkiem uczestnictwa jest osobiste odczytanie jednego niepublikowanego wiersza i złożenie czytelnej, podpisanej kopii na ręce jury. godz. 18.00, Galeria „Obok”: wieczór autorski laureatki XIV „TYSKIEJ ZIMY POETYCKIEJ” – Magdaleny Gałkowskiej i promocja wydanego przez Teatr Mały nagrodzonego tomiku „Fantom” . W spotkaniu wezmą udział jurorzy XIV edycji TZP.

Wstęp wolny
Współpraca patronacka: „Zeszyty Poetyckie”, patronat medialny: www.artyści24.pl


W serii „Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej” ukazało się 14 tomików:

Cezary Domarus „Mózg story” (2001), Adam Pluszka „Zwroty” (2002), M.K.E. Baczewski „Antologia wierszy nieśmiałych” (2003), Robert Król „Lida” (2004), Jacek Dehnel „Wyprawa na południe” (2005), Anna Tomaszewska „lokomotywy, wagony, sukienki” (2006), Piotr Kuśmirek „Zimne zabawki” (2007),
Wioletta Grzegorzewska „Orinoko” (2008), Krzysztof Bieleń „Wiciokrzew przewiercień" (2009), Tomasz Dalasiński „zeitmusik" (2010), Elżbieta Lipińska „Rejestry” (2011), Wojciech Roszkowski „Dworzec św. Łazarza” (2012), Rafał Baron „Film” (2013), Magdalena Gałkowska „Fantom” (2014)
Dotychczasowe składy jury:
Karol Maliszewski, Tadeusz Pióro, Andrzej Sosnowski
Zdzisław Jaskuła, Darek Foks, Adam Wiedemann
Mariusz Grzebalski, Zdzisław Jaskuła, Bohdan Zadura
Bogusław Kierc, Bronisław Maj, Maciej Melecki
Jacek Gutorow, Andrzej Niewiadomski, Tadeusz Sławek
Roman Honet, Marian Kisiel, Marcin Sendecki
Ryszard Krynicki, Jarosław Klejnocki, Karol Maliszewski
Piotr Sommer, Wojciech Bonowicz, Jerzy Jarniewicz
Jacek Gutorow, Józef Kurylak, Adam Wiedemann
Marcin Baran, Anna Piwkowska, Jacek Podsiadło
Zdzisław Jaskuła, Krzysztof Siwczyk, Bohdan Zadura
Stanisław Bereś, Jacek Dehnel , Piotr Śliwiński
Krzysztof Karasek, Maciej Melecki, Andrzej Niewiadomski
Agnieszka Wolny – Hamkało , Zdzisław Jaskuła , Radosław Kobierski

wtorek, 11 lutego 2014

Zalewajka. O i dla Łodzi. Wieczór autorski Przemysława Owczarka


ŁÓDŹ, DOM LITERATURY, 6.02.2014  - SPOTKANIE AUTORSKIE - PROMOCJA KSIĄŻKI "MIASTO DO ZJEDZENIA" PRZEMYSŁAWA OWCZARKA; SPOTKANIE Z TOMASZEM MIELCARKIEM


To moje opus magnum - pisał w mejlu zapraszającym na spotkanie Przemysław Owczarek - recepta na karnawałowe zbawienie Łodzi pośród radosnego ucztowania i jego efektów, bo jest to nicowanie miejskich traum w Łodzi statku głupców i zstępowanie w "dół", w głąb przeróżnych mentalnych loszków, bo tam szukam cudownego leczniczego trunku, nie w "górnych" marketingowych wizjach miejskich agend.

I rzeczywiście książka robi wrażenie. To wielogatunkowa mieszanka. Łódź zjadana jest na sposób poetycki ale i w eseju, są tu też elementy przewodnika turystycznego po Piotrkowskiej - dom po domu, i książki kucharskiej. Wszystko o i dla Łodzi.

W czasie spotkania Przemek gotował pyszną zalewajkę i to był niespotykany performance. Mieszał w kotle - obraz i dźwięk jego poczynań "na zapleczu" w czasie przyrządzania łódzkiej zupy widzieliśmy na ekranie, grał na gitarze, śpiewał, gadał, czytał, dowcipkował, zakładał maskę "Pana Śmiecha".Czy 173-stronicowa książka okaże się smaczna i strawna, zadecydują konsumenci. Przemek na pewno oferuje coś, czego jeszcze nie było. Tytuły podrozdziałów: Księga I: GŁÓD, część I: Sekrety cielęciny, część II: Czarna polewka, część III: Potrawy z łowców, Księga II: Zapusty, część I: Uczta, część II: Karmiony przez sny.



Marek Bieńczyk o książce: "Rzadko mamy do czynienia we współczesnej poezji z książką tak bezwzględnie poświęconą miastu. Dla opisu Łodzi, zrodzonej przez nowoczesność i zdegradowanej po upadku przemysłu, Owczarek tworzy język poetycki, który wymyka się gatunkowym klasyfikacjom. Łódź potrzebuje narracji, która odnowi jej wizerunek. Rodzinne miasto poety cechuje pewien rodzaj skazy i czarna legenda (wysoka umieralność, alkoholizm, medialny stygmat miejsca „złego”, pełnego zbrodni i groteski). Tymczasem właśnie skaza wydaje się nadzwyczaj kulturotwórcza – gdy poetycko wyzyska się melancholijną naturę niegdyś wielokulturowej metropolii – ponieważ przechowuje zarodki odrodzenia. Owo odrodzenie może się dokonać przez ciało, jego „dół”, na przekór niektórym pozytywnym zmianom zachodzącym w miejskiej tkance. Dlatego poetycki język Owczarka wykorzystuje dyskurs kulinarny oraz językowe resztki po mitologiach czterech kultur. Tekst dosłownie żywi się, smakuje i pochłania „ciało” Łodzi oraz rozmaite osadzone na nim narracje. Od marketingowych przystawek, przez polityczne jadło, po wielokulturową przeszłość i „nieprzetrawioną” pamięć po dawnych społecznościach: żydowskiej, niemieckiej i rosyjskiej. Książka powstała „od kuchni”, więc na swój sposób pichci różne odmiany oficjalnego dyskursu. Jest również poetyckim przewodnikiem i jadłospisem ułożonym z miejskich traum i fantazmatów. W ten sposób zaangażowanie poety na rzecz własnego polis jest na tyle „gargantuiczne”, że nie może go wchłonąć żaden nurt polityczny, przeciwnie, to książka Owczarka połyka rozmaite polityczne dyskursy i trawi je na swój karnawałowy sposób. Poeta niewątpliwie kocha Łódź, ale na opak. Czemu daje dowód, ucztując na ulicy w błazeńskiej pozie pośród głupców, którymi przecież wszyscy jesteśmy. Bowiem wedle poety miasto można i trzeba uzdrowić poprzez karnawał i oczyszczający śmiech, zakładając na twarz rozmaite maski: Lodzermenscha, robotnika, Żyda, Niemca, Rosjanina".







---
Przed Przemkiem Owczarkiem zaprezentował się laureat ostatniego Bierezina - Tomasz S. Mielcarek. Czytał wiersze z nagrodzonego tomu pt. "Obecność", który wkrótce ma zostać wydany w wersji polsko-angielskiej. Laureat przyjechał na spotkanie z Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka. Jego liryka okazała się zaskakująco ascetyczna, bliska prozie, poezja "migawki", przeniesienia na papier mglistego wspomnienia.








poniedziałek, 10 lutego 2014

Zgłoszenia do drugiej edycji Nagrody Szymborskiej

Na stronie nagrodaszymborskiej.pl ukazała się lista książek zgłoszonych do drugiej edycji szacownej nagrody. Na liście znalazło się 168 książek. Jury najpierw nominuje 5 książek, potem wybrana zostanie jedna (lub dwie - jak w zeszłym roku). Pula nagród to 200 tysięcy złotych.

Wśród książek znanych autorów znalazły się m.in.:
PIOTR GAJDA "Demoludy"
PRZEMYSŁAW OWCZAREK "Miasto do zjedzenia"

a także:
KACPER BARTCZAK "Przenicacy", WOJCIECH BONOWICZ "Echa", PRZEMYSŁAW DAKOWICZ "Teoria wiersza polskiego", TADEUSZ DĄBROWSKI "Pomiędzy", JACEK DEHNEL "Języki obce", SZYMON DOMAGAŁA- JAKUĆ "Hotel Jahwe", LESZEK ENGELKING "Komu kibicują umarli", MARIUSZ GRZEBALSKI "W innych okolicznościach", AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO "borderline", JULIA HARTWIG "Zapisane",  KRZYSZTOF KARASEK "Słoneczna balia dzieciństwa", SZCZEPAN KOPYT "Kir", MAŁGORZATA LEBDA "Granica lasu", EWA LIPSKA "Droga Pani Szubert", ELŻBIETA LIPIŃSKA "Na końcu języka", PIOTR MACIERZYŃSKI "kwik", MACIEJ MELECKI "Pola toku", ANDRZEJ NIEWIADOMSKI "Kapsle i etykietki", JANUSZ RADWAŃSKI "Chałwa zwyciężonym", KRZYSZTOF ŚLIWKA "Budda show", MARCIN ŚWIETLICKI "Jeden", GRZEGORZ WRÓBLEWSKI "Wanna Hansenów", FILIP ZAWADA "Świetne sowy"


piątek, 31 stycznia 2014

Wszystkie drogi prowadzą do celi. Tekstylna bezczelność, dyktat multipleksu.


Grzegorz Wołoszyn „Poliptyk”, MBP im.C.K.Norwida, Świdnica 2012



Tomik ze Świdnicy (Nagroda Główna w V Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką) rozpadł mi się na dziesiątki luźnych kartek. Od zaczytywania, doczytywania się, odbijania się od.

Zacznę od tego, że urzekła mnie druga część książki- „Dyptyk”, gdzie Wołoszyn wajchę z poetyckim ryzykiem zaciągnął na max. Jest tu sporo szarż, pisania grubym pisakiem. Wysoki ton zderza się z niskim. Cel - pokazać piekło naszych czasów.

Ta część książki rozpoczyna się od niepokojąco mrocznego obrazu miasta. Oddychamy ciężkim powietrzem, a na mokrym betonie odbijają się twarze świętych i celebrytów: „Świergot kanarów stroszących się przed gapą.”; „Na zewnątrz chusty kałuż ocierają ciężkie twarze budynków dźwigających niebo.” Przyglądamy się miejskiej ohydzie albo czytamy o prywatnym upadku – wiersz „Rynek. Szczyt sezonu” (z żonglerką słowem, aliteracje tworzą groteskę).
No i wreszcie frazy żrą: „przymiarki do życia niepokalanego myśleniem”, „patrzysz na precyzyjnie zadawane ciosy i chłoniesz tekstylną / bezczelność, dyktat multipleksu (...)”, „Parady na schodach ruchomych / jak piasek”. Obrazy współczesnej metropolii, z grubsza przypominają piekło. „Dane bujają w wirtualnym obłoku. Tak wysoka rozdzielczość mnie przeraża. Diabeł ukryty w pikselu.”; „Jestem tworem copywriterów, sylwetką człowieka na tarczy z tarczą w miejscu głowy. Golemem z gliny i funta kłaków o pulsującym lingam zamiast serca”, „To już nie kwestia smaku, kiedy spada kapitel duszy – godność.” Wołoszyn sięga po terminologię pornograficzną, by opisać upokorzenie. Czy nie upokarza nas to, co wypluwa wyszukiwarka, przeglądarka?

A dalej, cóż: zwykłe życie: „Hipermarkety zdejmują wieńce i podkładają bombki”; „Sacharoza przesypuje się między zębami, tworzy zaspy w arteriach.” A bożonarodzeniowy chaos kończy się dramatycznie: „Robię karpia, wypycham sianem. Opłatek jest lekki i kruchy jak wylinka.”
W „Scalonym” parafrazującym „Ocalonego” Tadeusza Różewicza znajdziemy kluczowe słowa książki korespondujące z dość patetyczną okładką: „Mam trzydzieści cztery lata, przepadłem schwytany w sieć.”, „Człowiek istnieje poprzez login. Widziałem legiony połączonych ludzi, którzy nie zostaną poznani. Poszukuję osób z krwi i ciała. Niech nakarmią mój dotyk i napoją węch, (...)”.

Opisany przeze mnie powyżej „Dyptyk” to druga część książki. W pierwszej – zatytułowanej „Tryptyk” wypada mi zauważyć przede wszystkim dwa świetne wiersze: „Kondukt” i „Druga strona światła”. W pierwszym jest bezradność stania nad przepaścią: „Już złożone wszystkie zdania, podrzędne, wywiedzione w pole, przykryte gliną.”: „Więc kondukt wpada w koleiny utarte z kodu i białka? Mdły kogel mogel pokoleń, piana bita do krwi.” Drugi  z mottem od Krzysztofa Siwczyka, ma piękny pinkfloydowski motyw: „W końcu następuje powolny rozkład / jazdy. Butwiejące synapsy kruszą / kierunki, opony mózgowe łapią / gumę na złamanych wskazówkach. Dokąd // jeszcze można uciec, gdy wszystkie drogi prowadzą do celi, a natrętna krew / wciąż puka do serca jak akwizytor: / Kup cegłę! Kup cegłę! Zbuduj wyższy mur!”  
 
Tomik zaczyna się od opisów szczęśliwego rajskiego dzieciństwa: „Lata proste jak wiersz, który nie musi udawać”, dzieciństwa, które naznaczyło autora duchowością „Mój język sztywnieje robi się czarny.”; „Nagle spostrzegam, że moja dusza patrzy tyłem głowy przez okno”; „Demony siedzą w cieniu zgarbione i złe, nie potrafią przekroczyć kręgu światła przemówić językami ognia.”. Zapamiętam  frazę: „Nieważkość ważek na szalach ociemniałych oczeretów”. Udany jest wiersz-wspomnienie poszukiwań po kioskach jakichś grzesznych czasopism „Z oczu ekspedientki wypływa smoła i słowa grzęzną w niej aż po czerwone uszy.

Są wiersze, nazwijmy je „szpitalne”, czyśćcowe?. I tu znalazłem taki świetny fragment: „Pompa infuzyjna przypomina pasek pobierania. Ładuje w żyłę nowe definicje, (...)”. Mniej udany zdaje mi się cykl wierszy o starości z panem Marianem i panią Zosią, gdzie autor mierzy się z tematem sensu cierpienia: „Pan Marian przypomina teraz / niepokojąco cichy rąbek w oknie / życia.”

Na koniec jest bonus w postaci „Monodramu” z mottem tym razem z Elektrycznych Gitar: „dzieci wesoło wybiegły ze szkoły”. Wołoszyn twórczo korzysta z bełkotu zeszytów szkolnych. Brrr. A jeśli takie będą Rzeczypospolite?


wtorek, 21 stycznia 2014

Goniec czarnych pól wjeżdża na A1


Marek Ałaszewski / Klan - "Laufer", 2012.

Nie tylko poetyckie geny dostałem od ojca, ale kolekcję rewelacyjnych płyt. Gdzieżbym był, gdyby nie to, że miałem od dziecka kontakt z genialną muzyką?

„Mrowisko” Klanu z 1971 roku  dla mnie jedna z najlepszych rzeczy w historii polskiej muzyki. Wspaniały nierealny klimat, znakomicie ilustrujący tamte czasy. Dobrze pamiętam, jak trochę bałem się tej dziwnej okładki. Ale muzyka zachwyciła. Szczególnie utwór „Nasze myśli”. Zagubienie wyśpiewane w tej piosence zachwyca jakąś doskonałością. No i ten moment, gdy wpada w szaleństwo... Frazy z tej płyty często budzą mi się w głowie: „Happening już się skończył, aktorzy są bez maski, kurtyny naszych oczu opadają bez oklasków...”. Odrobina patosu „Na przekór” zupełnie nie przeszkadza. Ta piękna trafność tekstu: „Epidemia euforii”. Muzyka wg mnie zupełnie się nie zestarzała. 

„Mrowisko” i „Laufra” sporo łączy. Choć muzycznie oczywiście to zupełnie inna bajka. Nie ma psychodelicznych odlotów, jest mocny nowoczesny rock. Ałaszewski ma ponad siedemdziesiąt lat? Jego forma wokalna zdumiewa.

„Laufer” zaczyna się bardzo klimatycznie. Tajemniczy pomruk jak z didgeridoo, jakby ze skorupy ziemskiej miało coś się wykluć złowrogiego. Są ciarki. Peter Gabriel się kłania? „Gdzieś na drodze / wzbił się tuman kurzu / kto woła kto woła / czyj to słychać śmiech?”. Rozterką wędrowca jest to czy „zostawić to wszystko” i brzydzić się schamiałym obleśnym światem? Ech niech każdy posłucha jak Ałaszewski cedzi słowa: „Toczyć się jak kamień”...

Tytułowy „Laufer” ma genialny, prosty riff. To, co każe nam chodzić „czarnymi polami” jest naszym piętnem i szczęściem. Kim byśmy byli bez buntu, bez „zalążka zła”? Dlatego uwielbiam rzężące solo i świdruję sobie nim czaszkę.

Trzeci kawałek „Mamo, mamo”  kontynuuje temat złości na świat. Dowcipnie ale i gorzko. Dopełnia tę pieśń przejmująca wokaliza, takie ałaszewskie małe „Great Gig in The Sky”. Trzy mocne kawałki przełamuje luzacka, w stylu funky “Salamandra” utyskująca na kobiece słabości. Muzycznie jest przebojowo, radiowo i nowocześnie. „Świat jest głupi” poza krytyką powszechnego skretynienia, pijactwa, zawiera receptę, by odpuścić sobie walkę z „systemem”, wrzucić na luz. Szósty utwór brnie z początku w jakąś nostalgię, na szczęście, po trzech minutach pojawia się wściekłość: „Uciekaj zanim błyśnie świt”.

Na koniec - puenta. W „Moim piekle” straszy, wszędzie unoszą się kłęby dymu. Jest celnie, jakby coś przekłuwało balon, który nas otacza. Ałaszewski krytykuje demokrację - najgorszy z systemów, w którym „rządzi nierząd dusz”, w którym  wszystko zdechło. Koty, kmioty i idioty śmiech”. I zostawia nas z gorzkim przesłaniem: ślepcu, zdejmij z ramion skrzydła, przestań bujać. 

Czarna okładka parafrazuje „Black Album” Metalliki. Z taką muzą „goniec czarnych pól” może wjeżdżać na A1.


środa, 8 stycznia 2014

Here I go and I don't know why


 


 
PATTI SMITH “Poniedziałkowe dzieci”, tłum. Robert Sudół, Wyd. Czarne, Wołowiec 2012

Matka chrzestna wszystkich wokalistek rockowych (na pewno mojej ulubionej PJ Harvey) w „Poniedziałkowych dzieciach” zwierza się i obnaża. Opisuje historię swej miłości do Roberta Mapplethorpe’a, artysty malarza i fotografa, który zmarł na AIDS w 1989r. 
Warto poznać drogę jaką przeszła, realizując credo: „Będę artystką. Pokażę na co mnie stać”.  Urodzona w poniedziałek jest silna, zdeterminowana. Kocha na zabój, nawet gdy jej ukochany wybiera narkotykowy odjazd, stacza się w świat płatnej miłości homoseksualnej, w chore bluźniercze wizje artystyczne.

Przejmująco brzmi już początek tej historii, gdy jako dziewiętnastolatka zaszła w ciążę. „Spełnię swój obowiązek i będę silna i zdrowa.” – postanawia, że skoro nie da rady wychowywać dziecka, odda je do adopcji małżeństwu pragnącemu dziecka.

Jej historia fascynuje i wciąga, gdy pisze o biedzie, czasie, gdy jadła chleb z sałatą – „Prawdziwe więzienne śniadanie, ale my jesteśmy wolni.”, gdy spała na palcie, w którym cały dzień chodziła, choć było ciepło, gdy nie imała się różnych zajęć, by przetrwać w wielkim mieście, gdy zwiedzała sama wystawę obrazów, bo nie stać jej było na bilety dla dwojga... Ujmujący jest dziki klimat tej książki. Bycie artystką, poetką okazuje się piętnem i szczęściem. 
Polecam zanurzenie w świat „nowojorskiej bohemy”, najlepiej przy dźwiękach muzyki autorki. Ciągle brzmiała mi przy lekturze wyjątkowa fraza z „Dancing Barefoot”: „Here I go and I don’t know why”.

„- Cześć siostro. Jak sytuacja?

-        Tu na Ziemi czy w kosmosie?”



„Z początku LSD działało łagodnie, więc poczuł rozczarowanie, bo zażył więcej niż zwykle. Przekroczył stadium wyczekiwania i nerwowego ożywienia. Uwielbiał to uczucie. (...) Wykonał dwa rysunki, pajęcze i amorficzne. Zapisał słowa, które widział, i natychmiast poczuł doniosłość tego, co zanotował: „Zagłada wszechświata, 30 maja ‘67”.

Dobre, pomyślał trochę smutno. Smutno, bo nikt nie zobaczy tego, co on widział, nikt nie zrozumie. Przywykł do tego uczucia.”




wtorek, 31 grudnia 2013

Koślawy „satan” blaknie w białym świetle stycznia



JAROSŁAW JAKUBOWSKI „ŚWIĘTA WODA”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012

„Święta woda” to obszerny, 70-stronicowy tomik wszechstronnego autora, nie tylko scenariusza głośnej sztuki „Generał” z sukcesami wystawianej w tym roku, ale i zbiorów próz np. „Cyryl, dlaczego to zrobiłeś?” i kilku tomów wierszy.

Jakubowski na pytania „Po co poezja?” odpowiada bez namysłu: „poeta to ktoś, kto dąży do poznania – siebie, świata, siebie w świecie (...)”. „Życie, śmierć, miłość, piękno, przemijanie to sprawy, dla których i o których warto pisać wiersze.” ; „Warto wsłuchiwać się w mowę, a czasem i w bełkot świata i z tego bełkotu strać się budować solidne struktury językowe, które dla innych będą odkryciem, radością, kluczem.”

To tomik, w którym autor opowiada o swojej tożsamości. Jest ojcem, katolikiem i patriotą. To postawy, które dziś w mediach głównego nurtu przedstawiane są jako niemodne, niedzisiejsze, śmieszne. Ojciec – marnuje się zamiast samorealizować, katolik – wierzy w czary, patriota –  jest wstrętny, nienawidzi obcych, faszysta, taki kibol z racą. Zatem czy te twarde wiersze mogą spodobać się zadeklarowanym bezdzietnym, ateistom, kosmopolitom? Czy zadziałają?

Jeśli poezja jest kroplą wody, jakaż może być w ogóle jej erozja?

Być może pisanie wierszy, to czynność daremna. I autor czuje swą donkiszoterię, samotność: „najchętniej ojczyzną nazwałbym stół (...) ale najchętniej siadam przy nim sam”(s.5), ale czuje zew krwi: „armia wciąż idzie, środkiem grudnia, przez twój pokój./ Przez twój sen o „małym szczęściu”. Albo zastąpisz jej drogę,/ Albo każdy twój wiersz jest kłamstwem.” (s.11). Czuje rechot historii, dziwność miejsca, gdzie poezję piszą tabliczki z ulicami: „Przy ulicy Dworcowej, dawniej Stalina, dawniej Hitlera.” (s.12). Zatem wyjechać?

Nigdy. Podmiot liryczny jest zrośnięty z okolicą. I to absolutna, bezgraniczna miłość. Jezioro to „łza lodowca”, „Kosmiczna Łza”, „Jezioro Święte”, a ziemia wokół to miejsce, gdzie okopywał się Dziadek Józef. To także ciężar, „ciężar królestwa / które dziedziczę w przestrzeniach / bibliotek pól i nienazwanego / co ma twarz Ojca i Matki i Syna / jasną twarz źródła (...)”.

Są tu udane obrazowania. W „Archeologii podwodnej” mamy akwatyczny obrazek rodem z teledysku Radiohead „Pyramid Song” (a może Coldplay „Don’t Panic”?): „ryba płynie z kuchni do pokoju / z komina bije struga glonów”. W „Popielcu”: „Cząstki krajobrazu tłoczą się rozrzucone jak kostki do gry, / Z których żadna nie chciała ustawić się szóstką do góry.”
Grzechoczą w tych wierszach tragedie wojny: ”została wam tylko maszyna Singer / którą zakopaliście w lesie żeby nie dostały jej szwaby / musi do dzisiaj terkotać w mule/ pod stropem Zalewu bo zapomnieliście / miejsca jej pochówku gdy wszystko się skończyło” (s.16).

W „Górze Świętego Jana” znalazłem takie piękne zdanko: „Koślawy „satan” blaknie w białym świetle stycznia.”.

Drugą część książki otwierają krótkie enigmatyczne wiersze, bywa patetycznie „niech [moje pisanie] będzie jak wymarsz Kompanii Kadrowej słów / do Królestwa Polskiego czynów”; „wsiadam do samochodu ruszam / a każda chwila mówi: / sprawdzam.” (s.31). W „Modlitwie umarłego” obok ryzykownych metafor dopełniaczowych, znalazłem też ujmującą ekstatyczną żarliwość „żywego trupa”. (s.32). Bardzo spodobało mi się porównanie z wiersza „List do Europy”: „rano wieża kolegiaty stała / jak wielki stalaktyt ze Starego Świata”(s.34). Podobnie - smutna konstatacja, że trudno nam dostrzec człowieka w Milczącym Nieruchomym Człowieku W Czapce.

Wynotuję też piękne wyznanie sensu pisania: „Bez oparcia w kształcie liter jestem / czymś pomiędzy dzieckiem a zwierzęciem:/ wzrok błądzi i zaczyna widzieć zjawy, / głos chętnie zamienia się w wycie.”(s.36).

Jest w tym tomie sporo wierszy, o których niełatwo napisać: dotykająch ojcowskiej czułości, katolickiej twardej wiary, albo poczucia patriotycznej dumy. Takie jak: „Born To Be Wild (Go To Hel)” z frazą: „zostawić siebie / choćby w tym piachu w tej soli / w tej rybie która nic nierozumiejąca wybałusza oko / widnokręgu”, przejmujący „Chłopiec znaleziony w stawie” z „A inni pytają gdzie wtedy był Bóg?/ jak to gdzie /leżał przy nim / twarzą do dołu / ustami wypełnionymi mułem”, czy  ”Jechałem przez noc” z „Byłeś mały jak drzazga, a teraz jesteś duży jak drzwi”.

Z cyklu wierszy z „chłopcem” wybieram wiersz o starzejącym się Elvisie, wzruszonym, że jednak nie umarł i o pudłującym z karnego Johnie Terry.
Pięknie brzmi, i dziś szczególnie aktualnie, „Piosenka noworoczna”: „Czym jest (...) poezja wobec okiennych, podświetlonych akwariów ustawionych jedno na drugim, całymi rzędami / jak instalacja z innego, może już umarłego, świata? / Czym jest wobec ciemności, która ogarnia akwaria / jak mściwy wieloryb (...)?”.   Poezja - kropla świętej wody.

środa, 18 grudnia 2013

Łka i łka. Łapa za pazuchą.

JOE BONAMASSA "Driving Towards the Daylight"; 2012

Muza natchniuza. Hamerykańszczański wygar. Gitara wycinająca z powietrza kształt Stanów Zjednoczonych. Nowa obowiązująca wersja "Whole Lotta Love" Led Zeppelin? Jest nią bez wątpienia "Who's Been Talking?". Gitarowe harce osiągają tu absolutu. Kwintesencja rocka.

Bonamassa wpadł w pracoholizm, nagrywa płytę za płytą. Ja za nim nie nadążam, raczej znam pojedyncze kawałki, a to pierwsza płyta, którą poznałem w całości i stała się stałym mieszkańcem mojego odtwarzacza CD. Bonamassa niczym Bonaparte wkłada łapę za pazuchę i rządzi. Jest wybitnym gitarzystą, cudownym dzieckiem, który zamiast osiąść na laurach, z laurów uczynił sobie miłe gniazdko i wyfruwa coraz wyżej i wyżej.
Odpowiada mi luz tej płyty, odpowiada mi dawka patosu, który pojawia się tu i ówdzie, a na pewno w "A Place in My Heart", gdzie Gary Moore spogląda na Joego z chmury i "lubi to".

Że będę słuchał takiej muzyki nie podejrzewałem siebie. To raczej nie moje klimaty. Ale czterdziestka na horyzoncie i właśnie na takie hymny przyszedł czas, na takie jak w "Dislocated Boy"...
"Wszystko czego chcę to moja stara gitara, będę grać najlepszy cholerny blues. Ciężkie przeżycia, a ja nienawidzę przegrywać." W tej konwencji im gorzej ci na świecie, tym lepszy blues. Im bardziej jesteś "dislocated", tym większa szansa na coś przeszywającego.

Kiczowata okładka sugeruje, że te pieśni sprawdzają się przy dużej prędkości. Niekoniecznie - brzmią doskonale także, gdy tylko Ziemia się obraca. "Dislocated Boy" jest świetnym wstępniakiem. Blusior nr 2 - "Stones in My Passway" nie ustępuje mu jakością. A potem następuje najbardziej liryczny - tytułowy utwór, który zasłużenie wspinał się np. na Listę Przebojów Programu Trzeciego (tam zdaje się usłyszałem go pierwszy raz). Piękny, ponadczasowy. Patetyczny? Patetyczny. "Patrzenie na góry. Czekanie na pociąg. Czekanie na moje przeznaczenie". Do zadumy, do obrania właściwego kursu, do wytłumaczenia sobie porażki?

Bluesior nr 5, efekciarski, z gitarową żonglerką. Z samczym pieniem, że "mam wszystko czego potrzebujesz, bejb". "Lonely Town Lonely Street"  prowadzi prosty riff i czeka się na solówkę mistrza, która wreszcie...od 2:22 nadchodzi... i gada gitara, w swoim języku gada. I na koniec jeszcze rzęzi, ślizga się, pełznie. Czary robi - tym, którzy lubią być czarowani. Pewniak - "Heavenly Soul" - przebój z "u..u..u", jak wpadnie w ucho, nie wypadnie łatwo. Jeśli ktoś powie, że to wykalkulowane pieśni, niech weźmie sobie kalkulator i jeszcze raz obliczy. Mi wyszło, że Bonamassa ma boski dar. Więc gdy bierze się za coverowanie - wybiera song Toma Waitsa i robi z niej "swoją" piosenkę. Swoją malowankę. Najważniejsza jest w niej solówka, kiwka. A tekst Waitsa trafia już do "pustej bramki": "Pośmiejemy się z leciwego, przekrwionego księżyca / Na burgundowym niebie".

Końcówka: "Somewhere Trouble Don't Go" to piękny ożywiacz imprezy. W "Too Much Ain't Enough Love"  Bonamassa oddał mikrofon nijakiemu Jimmiemu Barnesowi i może to był błąd? Ale słuchajmy gitary, a ta przecież pierwszorzędnie łka i łka.