poniedziałek, 14 stycznia 2013

Z offu, spod skóry

STEVE HOGARTH & RICHARD BARBIERI "NOT THE WEAPON BUT THE HAND", 2012.

Niepotrzebny jest okular 3D, niekonieczny wygodny fotel. To może być gdziekolwiek, wystarczy zamknąć oczy i posłuchać "Red Kite", by otworzyć przestrzeń, ujawnić oniryczny krajobraz. Jakieś chińskie mogoty, dziwną przestrzeń z gry Unreal, w którą grałem sto lat temu. Wiatr, który unosi głos. Świat jak płaszcz, podszyty niepokojem. Pieniądz, który obracamy w palcach, podrzucamy do góry. Drapieżnik, który wisi w powietrzu, tańczy.

Podobny nierealny klimat mają wyznania Hogartha, że jest kotem o siedmiu duszach. Podobno w ten sposób określano Jasera Arafata, który dla każdego umiał być kimś innym.

Najpiękniejszy jest nr 3. Ten jeden drżący dźwięk. Dolewanie łyżeczką wody do oceanu. Jak przebieranie miary. "Gdzieś, gdzie chcemy krzyknąć, ale nie wypada, gdzieś pod całym tym śmietniskiem i nonsensem. Jesteśmy nadzy." Ta świadomość jest cenna jak zielony pęd między suchym zielskiem. Jak jeden "Wiersz" obok trzydziestu manifestów postmoderny... "Naked" ma kaliber songów Dead Can Dance, kiedy przeszywa cię jakaś strzała i nic nie jest już takie jakie było. Katharsis, albo i coś więcej niż zakatharzenie, jakaś grypa, która będzie trzymać przez 2 tygodnie.

"Crack" zapewne powstał z fascynacji muzyką Petera Gabriela. Jest trochę z innej bajki, ma jakąś agresję w sobie.

"Your Beatiful Face" jest w klimacie soundtracku "Stan strachu" Obywatela GC. Hogarth pisząc tekst do tego utworu i jego repryzy, która dała tytuł płycie, zainspirował się spotkaniem z córką swojej znajomej sprzed lat. Matka, była pewna siebie, świadoma swej siły, w jakiś sposób zarozumiała i próżna, córka zaś - choć jak jej odbicie w lustrze - była zupełnie inna - delikatna, słodka, niezepsuta. Stąd podobno tytuł płyty, że nie broń zabija, ale ręka, a "świat jest bezpieczniejszy, bez tamtej cudownej twarzy."

Nie obiecywałem sobie wiele po tej płycie, a wyjątkowo mnie zachwyciła. Może dlatego, że podobnych, czasem wręcz ambientowych, brzmień dawno nie słuchałem. Hogarth nawet wyznając banalną prawdę o miłości, zrobił to tak, że słucha się tego jak objawienia. Wśród szeptów, jakby z offu, zza zasłony, jak sufler, spod skóry - przekonuje, że "Only Love...".
W "Lifting The Rid" jest splątany rytm, studnia słów. Hipnotyczny, jaskiniowy klimat. Zapewne jeszcze pobędę pod jego wpływem.

Choć to niewątpliwie poboczny projekt Hogartha (wokalista Marillion) i Barbieriego (klawiszowiec
Porcupine Tree) - to właśnie w nim wg mnie wznieśli się na swoje wyżyny. Ale to prawda ogólnie znana, że to z niszowej muzyki można czerpać większą siłę, niż z tej lansowanej na pierwszych stronach czasopism i granej w rozgłośniach.

1 komentarz:

  1. Właśnie przeczytałam Pana post z października 2012... otworzył mi Pan oczy na Marię Peszek, wcześniej widziałam tylko jej stronę. Dziękuję.

    Emilia

    OdpowiedzUsuń