Przywitał mnie widok jeziora...
Ukryta w gęstwinie restauracja "Anna"
Laudacja - Wojciech Kass
Artur Fryz ogłasza wynik
Odbieram nagrodę z rąk burmistrza Orzysza
Galę uświetnił recital Anny Chodakowskiej
Paweł Kaczmarski
Małgorzata Lebda prezentuje swój wiersz
Publiczność dopisała...
Od lewej: Małgosia, Agnieszka i Ola
Wojciech Kass z żoną Jagienką
Autor: Piotr Gajda
Rozstrzygnięcie V OKP im. Michała Kajki
W końcu dotarłem na miejsce, ani mniej, ani więcej naruszony niż zwykle, ciekawy Mazur, które w moim życiorysie były dotąd białą plamą. Dziś wiem jedno, cztery godziny na zwiedzanie Orzysza, to o trzy za dużo. W dodatku zaczęło padać, więc z kawałkiem suchej kiełbasy i bułką wylądowałem na jakimś podwórku ze straszącą pustymi oczodołami okien kamienicą (ale pojechałem dopełniaczykiem), lecz za to z kawałkiem zadaszonej wiaty. Opanował mnie słodki spokój, układałem jakieś frazy, kiedy poczułem się trochę samotny zadzwoniłem – do Przema Owczarka, do Krzyśka Kleszcza, do Izy Kawczyńskiej – aż wygnałem samotność z podwórza. Wreszcie, tuż po 18.00 udałem się w kierunku Wojskowych Domów Wypoczynkowych – gdzieś tam znajdowała się restauracja „Anna”, miejsce uroczystego wręczenia nagród w V OKP im. M. Kajki. Od Orzysza to kawałek drogi, wchodzi się w gęsty las pełen mitycznych zwierząt (po raz pierwszy widziałem znaki „Uwaga na łosie”), a gdy już się tam dotrze ma się po lewej niewielkie jezioro, a na wprost skrytą w leśnej gęstwinie „Annę”.
Gala rozpoczęła się punktualnie – laudację na temat laureatów, patrona i historii konkursu wygłosił Wojciech Kass. Było to niezwykle barwne i interesujące wystąpienie nagrodzone rzęsistymi brawami, bo rzadko się zdarza u mówcy taka „kompatybilność” – wie, o czym mówi, do kogo i po co. Zrobiło się bardzo przyjemnie, a potem było już tylko lepiej. Artur Fryz – juror konkursu odczytał werdykt, sympatyczny burmistrz Orzysza wręczył laureatom konkursu nagrody. Poeci obecni na podsumowaniu zaprezentowali po jednym z nagrodzonych wierszy. Zwróciłem uwagę na bardzo dobre teksty Małgosi Lebdy i Agnieszki Smołuchy (której kilka miesięcy wcześniej w W-wie przepowiedziałem rychłe sukcesy – Agnieszka zdobyła niedawno „Wawrzyn Sądecczyzny”), stąd tym większa jest moja satysfakcja, że akurat tym razem najwyższy laur zdobył mój zestaw. Podsumowanie konkursu uświetnił występ Anny Chodakowskiej, na repertuar którego złożyły się obszerne fragmenty „Mszy wedrującego” Edwarda Stachury z muzyką Romana Ziemlańskiego.
Po oficjalnej części imprezy na zgromadzonych gości czekał obfity catering. Och, jakże przydał się memu zmarzniętemu po długiej wędrówce ulicami Orzysza ciału gorący barszczyk! Jakże silnie wpłynęły na me siły witalne pieczone ziemniaczki i mięciutkie udka! Ale to nie wszystkie cuda – był jeszcze barek! To właśnie najpierw wokół niego skupiła się nasza gromadka (Małgosia Lebda – II nagroda, Paweł Kaczmarski – I nagroda poniżej lat 18, Agnieszka Smołucha – wyróżnienie, Artur Fryz - juror, Wojciech Kass – przedstawiciel patrona konkursu - "Toposu" i Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, Ola Rzadkiewicz – dziennikarka, prezes ŚSSK „Środek” - to dzięki niej i Arturowi odbywa się co roku w Kutnie „Złoty Środek Poezji” - Jagienka, urocza żona Wojciecha Kassa z ich synem Brunonem oraz przemiłe panie organizatorki z Domu Kultury). Rozmawiało się nam wszystkim na tyle dobrze, że połączyliśmy w końcu stoliki i dyskutowaliśmy dalej o sprawach, które światu nie są niezbędne, ale dla nas są jak świeże powietrze. Miło było w końcu poznać Małgosię Lebdę (do której zwracałem się na początku per „Magda” – gorzej, bo publicznie pomyliłem także imię patrona konkursu, którego przechrzciłem z Michała na Mikołaja (sic!). Przyjemnie było posłuchać, co ma do powiedzenia Paweł Kaczmarski, który pomimo młodego wieku ma już swój własny, w pełni ukształtowany świat. Myślę, że prawdziwie zaprzyjaźniłem się z Wojciechem Kassem, z którym jak się okazało łączy mnie nie tylko więź pokoleniowa, ale i światopoglądowa. Rozmowa z nim naprawdę mnie wzbogaciła, a to najcenniejszy dar, jaki można otrzymać od drugiego człowieka. Prawdziwie się wzruszyłem, kiedy na wieść, iż ze względów na rozkład jazdy nie będę mógł zjeść rano śniadania zostałem zaopatrzony w zapas pieczywa, wędlin i mięs (dzięki Beato!). Długo się żegnaliśmy, w późną noc udając się do hotelu, myślę, że usatysfakcjonowani wszystkimi okolicznościami naszego spotkania. Na holu pożegnałem się jeszcze z Agnieszką i Pawłem (Artur i Ola nocowali w Muzeum Kajki w Ogródku, Wojtek Kass z żoną wrócili tej samej nocy do domu).
Obudziłem się w zimnym pokoju o 4 nad ranem. Wziąłem gorący prysznic, zjadłem śniadanie i z mokrą jeszcze głową ruszyłem przez wilgotny i ciemny las w kierunku migających świateł Orzysza. Kilka godzin później, wyjeżdżając już z Warszawy odebrałem bardzo miły telefon od Wojtka Kassa. Choćby dla niego warto było się przesiadać, marznąć i moknąć…