czwartek, 29 października 2009

Lepiej późno niż wcale



Autor: Piotr Gajda

JOANNA LECH - "Zapaść", Biblioteka Arterii


Kilka miesięcy temu na portalu internetowym „Nieszuflada” Zdzisław Jaskuła (v-ce prezes Oddziału Łódzkiego SPP – organizatora OKP im. J. Bierezina) w prawdziwym „tyglu” gorącej dyskusji tak wyjaśniał przyczyny nie ukazania się dotąd tomiku Joanny Lech – laureatki głównej nagrody w edycji konkursu z 2007 roku:

W roku 2006 porozumieliśmy się z krakowskim wydawnictwem Zielona Sowa, że będzie ono wydawcą książek laureatów konkursu Bierezina. Do tamtej pory nagrodzone książki wydawał samodzielnie lub współwydawał (np. z "Tyglem Kultury") Oddział Łódzki SPP. Jednak - przede wszystkim ze względu na dystrybucję, o co łatwiej dużemu wydawcy - od dawna szukaliśmy poważnej oficyny, która byłaby zainteresowana drukowaniem i promocją książek zwycięzców konkursu Bierezina. Propozycja krakowskiego wydawnictwa, doświadczonego także w publikowaniu poezji ("Studium" i jego biblioteka), była bardzo korzystna. Brało ono na siebie wszystkie koszty, prace redakcyjne, proponowało stosunkowo wysoki jak na poezję debiutanta nakład (700 egz.) i szeroką, ogólnopolską dystrybucję tudzież promocję. Pierwszą wydaną w ten sposób książką był tom Przemysława Owczarka "Rdza", który bez problemów ukazał się w grudniu (nie wcześniej, jak sugerują niektórzy) 2007 roku. Następną pozycją miała być książka Joanny Lech. Nic nie wskazywało na katastrofę. Tom został zredagowany, opracowany graficznie i typograficznie, zrobiono skład i korektę - wystarczyło dać rzecz do drukarni. Nieoczekiwanie w listopadzie ubiegłego roku dotarła do nas informacja, że Zielona Sowa została rozparcelowana na części i sprzedana innym podmiotom. Książka Joanny Lech przypadła w tym podziale Krakowskiemu Wydawnictwu Naukowemu, które do końca - czyli do pierwszych dni grudnia 2008 roku - obiecywało nam i autorce, że wywiąże się z umowy. Jednak na przeszkodzie stanęły jakieś zawiłości prawne, związane z dzieleniem majątku Zielonej Sowy, i ostatecznie do publikacji nie doszło. Nie posiadamy jako Stowarzyszenie nadmiaru funduszy, w swojej działalności opieramy się głównie o ministerialne i samorządowe dotacje celowe, nie mogliśmy więc sami wydać tomiku Joanny Lech od ręki. W porozumieniu z poetką zwróciliśmy się o odpowiednie wsparcie do łódzkiego magistratu i dostaliśmy je - książka w tym roku na pewno się ukaże”.

I oto słowo staje się ciałem – tomik Joasi Lech według wszystkich znaków na niebie i ziemi ukaże się jako tom 5 Biblioteki „Arterii” razem z numerem 3 (6) 2009 pisma i swoją oficjalną premierę będzie mieć przy okazji kolejnego „Bierezina” w połowie grudnia tego roku.
„Zapaść” będzie dystrybuowana razem z „Arteriami” w salonach sieci „Empik” .

Na „Zapaści” znalazły się „blurby” autorstwa Macieja Meleckiego i Karola Maliszewskiego:

„Zapaść” Joanny Lech to unikalny tom. Nie stroniący od tematycznego ryzyka. Pozbawiony łatwego afirmowania świata, który nie przedstawia się najlepiej. Od samego początku, jako czytelnik, staję na krawędzi przepaści tych wierszy. Widzę tam widmowość rzeczy. Język tych wierszy ulega coraz to większemu rozpadowi, choć do końca zachowuje pozory zborności. Obcość i dystans to semantyczne dominanty, gdyż bohaterem Zapaści jest słowo – klucz: nic”.
Maciej Melecki

„Rozkład wspomnień, skrawki obrazów, cielesna obsesja wydrapywana słów, które mają oswoić rozkład, gnicie i śmierć, mają złożyć te odpryski doznań i obserwacji we względną całość. W pewnym sensie udało się. W poezji tej miary zawsze udaje się tylko w pewnym sensie”.
Karol Maliszewski

Przypomnijmy - Joanna Lech została główną laureatką OKP im. J. Bierezina w 2007 roku. Nagrodę Specjalną Jury otrzymał wówczas Marcin Badura, a nominowani do nagrody byli: Adam Buczkowski, Marcin Badura, Piotr Gajda, Rafał Gawin, Agata Zuzanna Jabłońska, Jacek Kawecki, Krzysztof Kleszcz, Joanna Lech, Monika Mosiewicz, Michał Murowaniecki, Zuzanna Ogorzewska, Teresa Radziewicz, Andrzej Ratajczak. Nagrodę publiczności otrzymał Rafał Gawin, w TJW o Czekan Jacka Bierezina I nagrodę zdobył Piotr Gajda.
Joannie Lech Nagrodę główną przyznało jury w składzie: Leszek Szaruga (przewodniczący), Maria Cyranowicz, Anna Kałuża, Roman Honet i Przemysław Owczarek.


* Joanna Lech, ur. 1984 r. Poetka, prozaiczka, laureatka wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich, w tym nagród głównych w XIII konkursie im. Jacka Bierezina w Łodzi i VI konkursie im. R. M. Rilkego w Sopocie. Wiersze publikowała między innymi w Opcjach, Studium, Tyglu Kultury, Akcencie, Wyspie, Ósmym arkuszu Odry, Cegle, Arteriach, Portrecie, w czasopiśmie literackim Red oraz na wielu stronach internetowych. Absolwentka Studium Literacko-Artystycznego przy Uniwersytecie Jagiellońskim. Pochodzi z Rzeszowa, od kilku lat mieszka i pracuje w Krakowie.

"Duch roweru" pamięci Marciusza


Marciusz i ja na TJW w Zgierzu (2007 r.)


"Duch roweru"




Akcja ludzi z masy krytycznej (zapraszają do udziału)

szczegóły: http://www.masakrytyczna.org/CMS/news.php?readmore=74

Aby upamiętnić rowerzystów-ofiary wypadków, w kolejnych miastach na świecie stawia się tzw. duchy rowerów. Duch roweru jest pomalowany na biało i przypięty do znaku drogowego w pobliżu miejsca wypadku wraz ze skromną plakietką. Są pamiątkami tragedii, które odbyły się na anonimowych skrzyżowaniach i cichym wsparciem prawa do bezpiecznego poruszania się przez rowerzystów. Zapraszamy na odsłonięcie pierwszego w Łodzi i w Polsce ducha roweru. Odsłonięcie nastąpi w Zaduszki 2 listopada 2009 o godzinie 12:00 przy bramie Starego Cmentarza przy ulicy Srebrzyńskiej 1/3 w Łodzi. Chcemy w ten wyjątkowy sposób uczcić pamięć zabitego (19 VIII 2008) w tym miejscu Marciusza Moronia, którego potrącił pędzący samochód prowadzony przez pijanych kierowców (do teraz obaj podejrzani są na wolności). Zapraszamy także na godzinę 18:00 na symboliczne zapalenie zniczy przy duchu rowerzysty.
Pierwsze duchy rowerów pojawiły się w St. Louis (USA, Missouri). Obecnie są na ulicach co najmniej 46 miast."Przy każdej instalacji mówimy, że mamy nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy musieli tego robić - ale jesteśmy zdecydowani je stawiać, dopóki będą potrzebne" - czytamy na stronie http://www.ghostbikes.org/, wokół której tworzy się wspólnota, która instaluje i opiekuje się duchami rowerów na świecie.
(źródło: miastowruchu.pl)

poniedziałek, 26 października 2009

Reymont (remont)



Autor: Piotr Gajda

W moim wierszu pt. Stopklatka „…świat skurczył się do rozmiarów m-3”. Rozmiar ten dotychczas wynosił dokładnie trzydzieści osiem metrów kwadratowych, które dzieliłem z żoną, synem i córką. Minął już ponad rok od mojego debiutu, od zakończenia drugiej książki dzieli mnie 6 do 9 wierszy, których „akcję” umieściłem tym razem na zewnątrz własnego świata, choć zachowałem powłóczyste spojrzenie za tym, co wewnętrzne. I oto w moim życiu przyszedł czas na ingerencję w „świat obok”, rozciągnięcie go do rozmiarów m-5, kosztem złożenia podpisu na „cyrografie” z korporacyjną rzeczywistością, której reprezentantem jest bank - bezduszny i chciwy jak Ebenezer Scrooge.

Książki i płyty spakowałem do pudeł, stare meble wyniosłem na śmietnik. Nie mamy nic żono, oprócz dwójki dzieci i dwóch pokoi więcej. Żegnamy się z widokiem z okna towarzyszącym nam od 12 lat i sąsiadami wiedzącymi o nas więcej, niż my sami. Minie trochę czasu zanim nawiążemy nowe umowy, spłacimy długi, ogarniemy wzrokiem nową perespektywę. Ja przez jakiś czas nie będę mógł zajmować się „Białą Fabryką”, Ty będziesz narzekać, że do pracy masz „dalej” o jedno piętro.

Pochłonie nas remont a nie Reymont, chociaż te 20 metrów więcej, to nasza „ziemia obiecana”.

niedziela, 25 października 2009

Naprawianie



PEARL JAM "Backspacer", 2009
Autor: Krzysztof Kleszcz

Popsułeś się? Włącz sobie "The Fixer", posłuchaj Eddiego jak naprawia swój świat "Gdy czuję, że coś się starzeje, chcę dać mu trochę błysku... Gdy czuję że coś mnie nudzi / próbuję się tym trochę poekscytować..." Czy Pearl Jam zdiagnozował u siebie zmęczenie i rutynę, czy może chłopaki napili się energizera zapobiegawczo? W każdym razie mają więcej energii niż dwudziestolatkowie! "Znajdę nam drogę do światła / Wykopię twój grób, będziemy tańczyć, śpiewać..." - Oto jasny przekaz: żadnego ckliwego "Buona Sera", "Pora trząść swoim bólem, zanim przyjdzie zasłużona emerytura".

Pierwsze cztery piosenki są na tym energetycznym wzlocie. Najlepszy, przepięknie narastający "Got Some" ma tempo rozgrzewającego się boksera (oczywiście Adamka, a nie Gołoty)... Eddie obiecuje, że "coś dla nas ma i da nam trochę"... Płyta się rozpędza i rozpędza...
Na "Pearl Jam (Avocado)" i solowej "Into the Wild" osobiście znalazłem sporo dowodów na dobrą kondycję i artystyczny rozwój. O ile rzeczywiście było na nich za dużo nostalgii, czy żalu, to "Backspacer" przynosi nową jakość - power!

Czekając na premierę przypomniałem sobie zestaw największych przebojów "Reaviewmirror". Jedno słowo chodziło mi po głowie z każdą piosenką - "klasyka". Nadal wczesne utwory "Black", "Alive" czy "Even Flow" robią wrażenie i trudno polemizować z poglądem, że ich pierwsza płyta była najlepsza. "Ten", Boże, ile to lat? Osiemnaście? To czasy mojego liceum! Czasy pirackich kaset firmy "Takt"... czasy gdy w MTV leciała Muzyka, a nie disco.. "Alive", "Jeremy" i "Oceans", kraciaste koszule opanowały świat... Szukając tych koszul w swojej szafie znalazłem tylko mundurek harcerski... chyba jednak swój klawisz "backspace" wcisnąłem zbyt mocno... Wsłuchując się w kolejne piosenki, można zauważyć, że na każdej płycie bez wyjątku były perły (np. "Animal" na "Vs"; "Do The Evolution" na "Yield", "I Am Mine" na "Riot Act")...

A co obiecuje trzydzieści parę minut z "dżemem babci Pearl" zrobionym z tegorocznych owoców? Co kryje się za niezbyt szczęśliwą, komiksową okładką? Dobre kompozycje! Same "power play'owe" utwory! W tempach szybkich (1,2,3,4,8), średnich (6,7,9,10) i ballady przy gitarze akustycznej (5,11).
Chyba najbardziej podoba mi się "Speed of Sound" - trochę podniosły... mistrzowskie pianino dodaje mu specyficznej przestrzeni. Utwór "Just Breathe" ze smykami ma urodę pięknej kolędy. W ucho i serce wpada "Force of Nature" - gdybyśmy żyli w normalnym świecie grałyby go wszystkie radia. W "Amongst the Waves" zwrócił mą uwagę fajny fragment tekstu "Przypomnij sobie dawne czasy / Kiedy byłeś młody i mniej zdumiony / Nagle kanał się zmienił / Pierwszy raz zobaczyłeś krew".Zaś w świetnym "Johny Guitar" do Eddiego przychodzi dziewczyna z okładki płyty Johnnego Watsona (to ten na trójkołowym rowerku z komiksowej okładki)... Niestety tylko po to, by spytać, czy nie wie, gdzie jest jej Janek...

Smutasom nie spodoba się "Backspacer"... Dostrzegą niepokojące "Jestem szczęściarzem", będzie im przeszkadzać, że w tych piosenkach jest spełnienie, pogodzenie się... "Chciałbym się po prostu zestarzeć"... Tak - ono jest nawet w przepięknym, poetyckim utworze "The End".(zakończenie płyty godne Roberta Smitha z The Cure)...

Dwa wielkie zespoły grunge'owe wydały płyty (także Alice in Chains). Czy powtórzy się boom na Seattle? W każdym razie ja uśmiecham się bezczelnie (bezzębnie, tak jak w piosence "Supersonic", niestety nie mogę), ustawiam "full volume" i naprawiam się-naprawiam.
--------------------------------------------------------------------------------
Odsłuch 30-sek. fragmentów Backspacera na www.pearljam.com odbywa się w uroczy sposób.
Jedna z tych dziewczyn Janka Gitary przyszła do Eddiego...

wtorek, 20 października 2009

Echa





Autor: Piotr Gajda


POECI NA MAZURACH - taki tytuł nosi artykuł autorstwa Piotra Gajdy, laureata I nagrody w tegorocznej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Michała Kajki, który ukazał się na stronie poety”. Tym wstępem poprzedzono moją relację z rozstrzygnięcia V OKP im. M. Kajki na portalu Orzysz.pl.



http://www.orzysz.pl/index.php?wiad=4091



Na stronie kilka kolejnych zdjęć z gali wręczenia nagród (autorstwa M. Lebdy i D.K.).

Ę + bonus


Autor: Krzysztof Kleszcz

Miejsce książek jest w księgarni - dlatego bardzo się ucieszyłem znajdując przy okazji googlowania swoją książkę w kilku takich miejscach. Początkowo była dostępna tylko w sklepie poezja-polska.pl, teraz także w kilku innych księgarniach: np. Na Matecznym, Gandalf, KDC, Amazonka, Traffic-Club, Sklep-Gildia, TaniaKsiążka.pl, a także na Allegro. Owszem dochodzi niemały koszt dostawy - ale przy łączonych zakupach ta dopłata mniej boli. Zatem np. w Liderii można zakupić sobie np. nowy Pearl Jam razem z moim "Ę"...

Carmen



Autor: Krzysztof Kleszcz

Niektórzy lubią poezję... a jest takich osób chyba dwie na tysiąc... - tak diagnozowała Wisława Szymborska małe zainteresowanie poezją.
Pamiętam, że było to zanim dostała Nobla, 16 grudnia 1994 r. Zadałem sobie sporo trudu, by pojechać na drugi koniec Łodzi - z trudem odnalazłem miejsce błądząc pomiędzy dworcem, a stadionem ŁKS. Nawet przez myśl mi nie przyszło, że kiedyś dokładnie w tej samej sali ja będę czytał swoje wiersze ze sceny...
Poleski Ośrodek Sztuki był wypełniony ludźmi. Skromna starsza pani czytała swoje wiersze i wszyscy wsłuchiwali się w każde słowo, w każdy akcent, puentę.

Pamiętam jak dziś, okoliczność otrzymania autografu - papieros "Carmen" w jej dłoni i pytanie: "Dla kogo?"... "Ja też piszę..." - wyjąkałem mając na myśli swoje pierwsze koślawe wiersze... "Próbuj"...

Dawca szpiku



LIPALI, "Trio", 2009; Lemon Records

Autor: Krzysztof Kleszcz

Lipa jest dojrzałym artystą. Nie załapałem się na jego U2-podobny debiut "She", ale od pierwszej płyty Illusion - stał się dla mnie wzorem rockmana. Jego muzyka działała na mnie, dawkowałem ją sobie przez lata. I z wszystkich koncertów na jakich byłem w swoim życiu - właśnie ich koncert w klubie Tygrys był najintensywniejszy. Cóż - darłem się, pogowałem, aż bluza stała się ciężka jak zbroja od potu... Na studenckim Lumumbowie w pokoju 107, gdzie mieszkali moi koledzy - słuchało się w zasadzie tylko Metalliki, Slayera, Sepultury i... Illusion. Dodam, że ja najchętniej słuchałem Ilusion. (Po namyśle dorzucam jeszcze Alberta Rosenfielda, Strajk, Hey, Pink Floyd... ). Niezapomniane czady, riffy, emocje. Lipa żenił poetycką wrażliwość z mocnym, brutalnym brzmieniem. I robił to niepowtarzalnie.

Zostały mi w głowie jego proste, przejmujące wyznania w "Bracie" ("Jeśli tylko bardzo mocno chcesz jeśli chcesz / uczynić mały cud / Pompuj w serce swoje świeżą krew "), we "Wronach" ("chowasz sie we własny strach / jak mały czarny ptak / czy to co nosisz w sobie / czy to wszystko czego chcesz?") albo w w "Adubi" ("I mówię tobie , że nie wszystko jest gotowe / Że nie wszystkie nasze noce połykają gwiazdy w mig / I mówię tobie : już na zawsze się otworzę / Że dla ciebie będę jak otwarte drzwi").

Dziary jakie nosił Lipa nigdy mnie nie kręciły, ale to, że taki łobuz z wyglądu ma w sobie tyle poezji - wzbudzało we mnie szacunek. Rozpad Illusion mnie zasmucił. Pierwszej płyty Lipali nie zrozumiałem - gdzie czad się pytam? - mówiłem. Kolejne płyty były tylko dobre. Jestem przekonany, że tegoroczna - "Trio" to najlepsza rzecz Tomka. Kwintesencja tego za co cenię jego i zespół. Świetny wokal! Nie ma lepszego w Polsce, no nie ma (może Maleńczuk ewentualnie)... Proszę posłuchać fragmentu gdzie śpiewa jedną frazę "biją w nas" ("Ponoć..."), początek "Jeżozwierza", początek "Upadam"...
Są tu dobre kompozycje - bywa, że hiciory, które podobają się od pierwszego słuchania ("Barykady", "Do dna" i "Jeżozwierz"), dobre refreny ("Rozpalone barykady mnie, najeżone bagnetami słów"). Niezłe rozgrzewacze np. "TKM"...
Utwory 4 i 5 mogą być zbyt ostre dla tych, którzy nie lubią pieprzu i papryki. Pewnie młócka w utworze "Pan" spłoszy mniej odpornych na czad, ale niech poczytają chociaż tekst, który opisuje tytułowego pana "W donicach ust, uprawia bagno... podciera się literą prawa...a wszystko to, bo ciebie kocha...".
"Barykady" to wg mnie utwór roku. Świetna wstawka: "Rzucam się do walki choć trochę mi brak / postawy siłacza za wąski mam kark / lecz duchem obuchem ciąłem jak nóż / rozkroję rozpłatam brzuch". W utworze jest króciutka solówka a la lata 80-te... (od 2:32) i nie mogę sobie przypomnieć czyja to melodia... Jeśli ktoś wie, niech się odezwie uratuje mi życie! Równie mocny jest "Upadam" : ("Barwy dnia / ja w nich tonę / a myśli wirują po głowie / chcę się swobodnie unosić / zrzucam te betonowe buty") ...te i inne frazy rozsiadły się we mnie i nie chcą zejść.

Wynotuję jeszcze, że przeróbka Republiki "Biała flaga" jest bardzo przyzwoita. W "TKM" - skoczny utwór fajnie się floydowo rozmywa pod koniec. Balladkowate "Życie cudem jest" ma być może ma banalny tekst - ale wokalnie jest prawdziwym majstersztykiem. Uwagę zwraca klimatyczny "Wiersz", gdzie są fajne zabawy słowem ("szelestoszmer czystego powietrza") i metaforą. Sam tekst może nie zrobiłby na mnie wrażenia, ale z muzyką i owszem. (Ech jaką siłę ma rock!).
Bonusowy "Jeżozwierz" (ten utwór był już na wcześniejszej płycie "Bloo") to rzecz, o której nie umiem napisać bez górnolotnych słów. ("Chciej ja błagam chciej, być stale przy mnie, we snach mnie chować, chciej ja błagam chciej, rozjaśniać oczy, przez mrok mnie prowadź"; "Chciej ja błagam chciej, rozpalać serce i krew kotłować, chciej, ja błagam chciej, być moją drogą, we snach mnie chować"). To co wyśpiewuje tu Lipa przewierca mnie tu do szpiku kości. I po każdym wysłuchaniu tego utworu chcę oddać swój szpik z miłości.

niedziela, 18 października 2009

Mój wiersz tygodnia (4)



Autor: Piotr Gajda

Krzysztof Kleszcz zawsze macha z lekceważeniem ręką, kiedy mówię mu, że to on był sprawcą mojego poetyckiego renesansu. Poznaliśmy się końcu 2006 roku w wypożyczalni video naszego wspólnego znajomego. Wcześniej jakoś tam wiedzieliśmy o swoim istnieniu (mieszkaliśmy na jednym osiedlu) - z tym, że ja sądziłem, iż jestem jedynym poetą w mieście zdobywając tu poetyckie laury (mniej więcej od 2002 roku). Krzysztof w tym czasie pisał wiersze o niebo ode mnie lepsze i otrzymywał kolejne nominacje do nagrody im. Bierezina (w 2004, 2006 – w 2007 byliśmy już nominowani obaj). Pamiętam, że widziałem go na slamie, który odbył się w Tomaszowie w 2004 roku i który udało mi się wygrać konkurując z zawodnikami w przedziale wiekowym od 12 do 70 lat.

Potem, kiedy już poznaliśmy się i mogło nastąpić moje oświecenie (to nie ty jesteś poetyckim wybrańcem) a moja wątroba skurczyła się do rozmiarów niemowlęcej piąstki ze strachu, że nigdy nie napiszę wiersza tak dobrego jak on – zaprzyjaźniliśmy się jak dwaj Eskimosi na plaży nudystów – mogliśmy wreszcie rozmawiać o frazie, puencie i rock’n’rollu.

Ta przyjaźń zmotywowała mnie do wytężonej pracy, która przyniosła w końcu efekty – przez rok pisałem „Hostel” porzucając ostatecznie nieudane projekty, nad którymi pracowałem zanim poznałem Krzysztofa (w wierszu, który dotąd uważałem za swój najlepszy wytknął mi chyba z 7 metafor dopełniaczowych). Kiedy więc zaproponował mi wspólny wyjazd na spotkanie ze Zdzisławem Jaskułą (wiceprezesem łódzkiego SPP), który go do Łodzi zaprosił, byłem pełen obaw, czy moja osoba sprawdzi się w tym towarzystwie. Na szczęście miałem już kilka wierszy napisanych po to, żeby dorównać liryce Krzysztofa, bodajże 6 albo 7.

Okazało się, że spotkanie zorganizowane przez Zdzisława i Andrzeja Strąka (prezesa) miało na celu założenie Koła Młodych Pisarzy właśnie przy SPP (wyraźnie więc widać, że pojęcie „młody” w moim przypadku nie jest linearne). Pamiętam (jeśli pamięć mnie nie zawodzi), że to wtedy w POS-ie spotkałem po raz pierwszy Przemysława Owczarka, Rafała Gawina, Michała Murowanieckiego, Agnieszkę Kowalską (dziś Kowalską-Owczarek), Marciusza Moronia, Konrada Cioka. Na spotkaniu pojawili się także Rafał Maurin i Krzysztof Łużyński, którzy byli z nami wtedy pierwszy i ostatni raz (chyba nie złapali z nami wspólnych fluidów, albo los popchnął ich w zupełnie inną stronę). To tamtego dnia, gdzieś w połowie 2007 roku narodziła się „mŁódź literacka”, z której z kolei wykluły się „Arterie” w ukonstytuowanym przez członków KMP z Łodzi składzie redakcyjnym. Wkrótce powstanie Koła Młodych odnotowała „Gazeta Wyborcza”, a do „mŁodzi” dołączali kolejni poeci i poetki:

http://www.spplodz.pl/kolomlodych/samotni_poeci_jednocza_sie_w_kole.htm

Ale do rzeczy – to wtedy, zaraz po zakończony spotkaniu Zdzisław wziął do mającego się niedługo ukazać nowego numeru „Tygla Kultury” za poręczeniem Krzysztofa, także i moje wiersze, dzięki czemu obaj publikowaliśmy swoje teksty w tym samym numerze. Na szczęście wiersze, które wówczas wybrał Zdzisław napisałem już w trakcie półrocznej znajomości z Krzysztofem – potem znalazły się wszystkie w moim debiucie i do dzisiaj nie muszę się ich wstydzić, co niekoniecznie mogę powiedzieć o rzeczach opublikowanych o kilka lat wcześniej. Krzysztof i za to ci dziękuję, że w końcu stanąłeś na mojej drodze…

A teraz do rzeczy, do rzeczy…Wiersz, który wybrałem Krzysztof napisał na kanwie rzeczywistego zdarzenia. Na początku roku 2007 polska paralotniarka o mało nie zginęła podczas treningu w Australii. Polka przygotowywała się do mistrzostw świata. Podczas jednego z treningów została porwana przez silną burzę. Wiatr wyniósł ją na ponad 10 tys. metrów, czyli wyżej niż liczy Mount Everest, najwyższy punkt na ziemi. Na takiej wysokości latają samoloty pasażerskie typu Boeing 747. „Wspinałam się i wspinałam i nagle powietrze zmroziło moje okulary słoneczne, a potem zapadła ciemność. Myślałam tylko o tym, żeby wrócić na ziemię” - relacjonowała australijskim dziennikarzom. Jej ciało pokrył lód, a z powodu odmrożenia prawie straciła uszy. Po trzech i pół godzinach walki w chmurach paralotniarce udało się wrócić na ziemię. Krzysztof usłyszał gdzieś tę historię i tak powstał jeden z jego najlepszych wierszy:


Paralotniarz

Na dziewięciu tysiącach straciłem świadomość. Ciało
owinął lód, ozdobiły kryształy. Zęby uderzały o siebie,

wielkie kule gradu zlepiały się, a jedna z nich urosła
pod językiem. Słów nie musiałem szukać, były tam.

Powtarzałem oddychaj, nie bój się, a metr wyżej - wystarczy,
że uwierzysz. Mięśnie drżały jak szalka wagi. Wróciłem.

Byłem silny, siny, z kawałkiem nieba w łydce i dłoniach.
Gdzieś wewnątrz żonglowały jeszcze grudki, cirrus pod czaszką

rozmywał się jak ślad po odrzutowcu. Są dowody: nadajnik, GPS,
ale uszczypnij. Opowiadam to na spokojnie. Teraz twoja krew zamarza.


O wartości tego tekstu nie świadczy wyłącznie moja opinia. Mam znajomego paralotniarza, który uprawiał ten sport i w Tatrach i w Alpach, a raz zabrał mnie na przeloty na skałki pod Częstochowę, gdzie pod jego czujnym okiem umierając ze strachu wykonałem 1,5 przelotu. Oczywiście mówimy tu o locie opadającym z maksymalnie kilkudziesięciu metrów. No więc, kiedy pokazałem mojemu znajomemu "Paralotniarza" wklejonego przez jego autora na portal nieszuflada, ten, jakże wówczas krytyczny do mojej nie do końca zrozumiałej i przystającej do życia twórczości natychmiast się nim zachwycił, jak tylko może się zachwycić prawdziwy paralotniarz wierszem o lataniu.




sobota, 17 października 2009

Małpa z brzytwą



Autor: Piotr Gajda

Gaba Kulka - “Hat, Rabbit”, Mystic, 2009



Najlepiej przed długą podróżą posiedzieć trochę w domu, a przed wyjściem „w gości”, dobrze jest założyć czystą koszulę. Na Hat, Rabbit Gaby Kulki wszystko brzmi znajomo, jakbym po długich wakacjach odpalił stare płyty Kate Bush, Tori Amos, a przede wszystkim The Dresden Doll. Przecież gdzieś już te melodie słyszałem; może wtedy, kiedy goliłem się w łazience, a w pokoju leciał na TVP Kultura film Boba Fosse’a?


Teraz ponownie dopadł mnie ten stan; płyta Gaby wiruje w odtwarzaczu, stępiona jednorazówka marki Polsilver kaleczy skórę, usta składają się „w ciup”, ale nie wydobywa się z nich choćby cichy świst. No, po prostu kabaret, albo raczej, biorąc pod uwagę zastygającą na twarzy piankę – pantomima! Staram się nucić piosnki z wodewilowego repertuaru i nie pociąć sobie twarzy! Ale jazz! Szanowny Konstanty, tata artystki, powinien zdzielić mnie przez łeb smyczkiem, barbarzyńcę w ogrodzie sztuki, owłosioną małpę z brzytwą! Domyślam się, że ta muzyka, to nie pop, albo że to pop, którego nie chwytam, bo zbyt długo używałem wody po goleniu Brutal i „przeszło mi” na wrażliwość. Nie ma w tym komercji albo jest tu przedstawiona jako nowa jakość, woda kolońska od trzystu złotych w górę za flakonik. Pora przestać się wahać, przejść do rzeczy, poczekać aż alkohol dostanie się do krwawiących ranek, zacznie palić i dezynfekować, zupełnie jak zapowiedź wydawcy reklamującego Hat, Rabbit jako płytę roku.


Nie sądzę, żeby był to przebój wydawniczy, ponieważ tej muzyce brak zdecydowania, trudno rozpoznać, czy solowa twórczość Gaby to pop z jazzowym zacięciem, czy bardziej jazz w popowym wydaniu, podlany w dodatku jeszcze aktorskim, odrobinę kabaretowym sosem. Gdybym dał się prowadzić tym tropem, najpierw umyłbym twarz wodą, pokropił perfumą, zaczął się golić, a na końcu posmarował twarz kremem do golenia i zaczął rozglądać się za ręcznikiem frote. Wszystko to razem jest za trudne dla przeciętnego użytkownika jednorazówek. Mimo wszystko, to wyróżniająca się na naszym rynku płyta, która nie odniesie sukcesu komercyjnego (przepadnie jak zgolony zarost w odpływie umywalki), ale na pewno czeka ją sukces artystyczny. Już piosenka otwierająca album, „Hat, Met Rabbit” uświadamia mi, że nie mam do czynienia z radiową masówką, którą mogę posłuchać u znajomego fryzjera ze zbyt głośno nastawionego radia.


Bo oto teraz jestem klientem golibrody z ostatniego stulecia XIX wieku, przyglądającym się bacznie jego dłoniom, uzbrojonym w brzytwę ze srebrną rękojeścią. Przede mną secesyjne lustra, obok mnie pomocnik golibrody sadza na fotelu Tolouse’a-Lautreca, który przyszedł tu pozbyć się brody, zanim namaluje swój kolejny autoportret. Ostrze szybko przesuwa się po skórze, nie czyniąc mi żadnej krzywdy. Przechodzi gładko do „Heard the Light”, a ja przyglądam się uważnie swojemu odbiciu w lustrze, bo czuję, że muzyka przenosi mnie w kolejną epokę, w stronę światła odbijającego się od ebonitowych pokryw puzderek z talkiem. Mistrz fachu ma piękne, stare nazwisko Mozil – „Aaa…”, to siostra pańska, pani Latter, prowadzi pensję? Nie ma tu żadnej „Niejasności”, zabiegom pielęgnacyjnym towarzyszy przyjemna, pouczająca rozmowa, a szyja wreszcie robi się przyjemna w dotyku i swoją bielą nie odróżnia się od wykrochmalonego kołnierzyka. Odświeżony, z przyjemnością daję się porwać muzyce towarzyszącej prawie, że rytualnej ablucji.


„Love me” - śpiewa Miss Gaba, a ja jestem gotów zakochać się, ale w kimś innym (na przykład w słodkiej „Emily”) i przy okazji popełnić mezalians. A potem nadejdzie wiek XX, miłość się wypali, zostaną zimne łóżka („Kara Niny”). Załamany ojciec, którego córkę wykorzystałem i porzuciłem, oszaleje i przez kolejne piętnaście lat będzie grał na skrzypcach motyw z „Lady Celeste” na dworcu kolei żelaznej, a w modnych restauracjach stolicy grać będą bossa novę („Bosso”). Jej rytm sprawia, że otwieram oczy i teraz przyglądam się chłodnej wodzie, która zaczęła wypływać z przepełnionej umywalki, a tuż przy uchu (z resztką niezmytej piany) „ryczy” nastawiony na cały regulator „Over”, dobry towarzysz „małpich” min, które robię do lustra z Ikei, żeby łatwiej rozpoznać własną twarz. Wygląda przyzwoicie, ale trochę jak maska z paper machè porzucona za sceną teatru, w którym zdjęto z afisza stary musical.


Recezja płyty ukazała się w najnowszym numerze "Arterii" 2 (5) / 2009. Pismo już do kupienia w sieci "Empik".