piątek, 14 października 2011

"Seryjni" i debiut Tomasza Bąka



18 października w Poznaniu, w ramach „Seryjnych Poetów 10” będzie miał swoją premierę długo oczekiwany debiut książkowy Tomasza Bąka. Prezentację „Kanady” - bo taki tytuł nosi debiutancka książka-laureatka Konkursu Poetyckiego im. Klemensa Janickiego – przewidziano w czasie kolejnego spotkania z „seryjnymi”. W spotkaniu obok autora "Kanady"udział wezmą także Joanna Roszak, Marcin Baran i Jacek Bierut. Więcej informacji pod linkiem: http://www.poznanpoetow.pl/Seryjni-poeci-Roszak-Baran-Bak-Bierut,230.html

Centrum ma swój beat, a Tomasz Bąk słyszy go wyraźnie, nasyca przester, zapętla i puszcza słowa w obieg. Jeśli przy okazji dzieli się wątpliwościami, to bez wątpienia mówi w sposób zrozumiały. To tylko pozornie łatwe zadanie w liryce: przejść od słuchu, który nie popuszcza fałszywym nutkom w ramówce, do łomu, który podważa własność. W pierwszym wierszu chodzi, co prawda, tylko o otwarcie tym łomem pizzerii, ale przecież wszyscy wiemy, że pizza do świetny podkład na party”.

Szczepan Kopyt

(p)

Trzy grosze...




Moje „trzy grosze” w stałym cyklu „artpub kultury”. Zainteresowanych zapraszam do lektury pod linkiem: http://artpubkultura.blogspot.com/2011/10/3-ulubione-dziea-piotr-gajda.html




(p)

czwartek, 13 października 2011

Justyna Bargielska w piątek w ŁDK




Justyna Bargielska - poetka, która dokonała niemożliwego. Mówi się o jej książkach, dostrzegają je jurorzy ważnych nagród. W tym roku za "Obsoletki": otrzymała Nagrodę Literacką Gdynia oraz nominacje do Nagrody Nike i Paszportów Polityki, wcześniej zaś Nagrodę Literacką Gdynia za tomik "Dwa fiaty". Jej sukces jest z pewnością sygnałem: "Poeci! Można!"

W piątek o godzinie 18.00 w Łódzkim Domu Kultury będzie można uczestniczyć w jej wieczorze autorskim.



(k)

Wybrano prezesa




Sergiusz Sterna-Wachowiak, poznański poeta, prozaik, eseista i tłumacz, został w czerwcu ponownie wybrany na prezesa Zarządu Głównego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. SPP jest organizacją twórczą i społeczną. Działa na rzecz interesów pisarzy, broni ich praw zawodowych i swobód twórczych. Powstało z inicjatywy pisarzy, którzy w stanie wojennym i po rozwiązaniu Związku Literatów Polskich w 1983 r. tworzyli i podtrzymywali niezależne życie literackie. Obecnie posiada 12 oddziałów terenowych, m.in. oddział w Łodzi. Sterna-Wachowiak był prezesem ZG SPP od roku 2008. W ubiegłym roku, przy okazji IV Festiwalu „Puls Literatury” było mi miło gościć go w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie spotkał się uczniami II Liceum Ogólnokształcącego, dla których wygłosił prelekcję i wziął udział w dyskusji na temat politycznych uwikłań literatury na przykładzie życia i twórczości Władysława Broniewskiego.


(p)

Dźwięki z Biura Karier




Na swojej stronie internetowej muzycy Biura Karier tak pisali o sobie: „Jest to zespół, powiedzmy alternatywno rockowy. Jest nas, jak na razie, pięciu - klawiszowiec, basista, perkusista, gitarzysta oraz wokal. Gramy razem od ponad roku. Inspirują nas zespoły rodzaju Explosions in the Sky, Mogwai, Tortoise, Pink Floyd, późniejszy Camel, Nick Cave, Flanger, The Cure oraz wiele wiele innych Można w skrócie powiedzieć, że eksperymentujemy z rockiem, często tą jego subtelniejszą, ekspresyjną stroną, elementami nu jazzowymi czy nawet zaczerpniętymi z muzyki klasycznej. Co będzie z nami... czas pokaże…”. Był rok 2006, minęły kolejne cztery lata, ze składu Biura Karier zniknął gdzieś wokalista, a w sieci pojawiła się kolejna informacja: „Po przerwie w działalności i trudnościach reaktywacji powstały nowe utwory, które na przestrzeni miesięcy uległy zmianom, wzbogaciły się o elementy charakterystyczne dla muzyki jazzowej, filmowej czy nawet klasycznej”. Stąd cała trudność polega na tym, że przy tak eklektycznym składzie i repertuarze (dziś instrumentalnym), jaki znalazł się na płycie „Instrumatic”, przewidywanie przyszłości grupy nieuchronnie musi przypominać wróżenie z fusów…

Skład grupy przypomina Biuro Karier dla instrumentalistów. I to dosłownie. W zespole miało okazję znaleźć się kilkunastu muzyków. Na okładce płyty oprócz podstawowego, pięcioosobowego składu znajdują się nazwiska dodatkowych dwunastu osób. Gitary, bas, instrumenty klawiszowe i perkusja tworzą trzon grupy uzupełniony przez kwartet smyczkowy oraz sekcję dętą: trąbkę, puzon i saksofon. Dzięki współpracy z Akademicką Przestrzenią Kulturalną działającą przy Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy w 2010 roku muzycy nagrali debiutancki materiał.

Album „Instrumatic” rozpoczyna „Mercury”, który brzmi jak gotowa ścieżka dźwiękowa skomponowana do jakiegoś dramatu psychologicznego. Utwór przypomina dokonania Kronos Quartet i wrażenie to potęguje wyrazista linia melodyczna skrzypiec. „500 800” to już zupełnie inna bajka, przeskok w zupełnie odmienne jazzowe klimaty. „Pierwsze skrzypce” grają tutaj partie gitary i trąbki tworząc razem muzyczną strukturę podobną do tych, które można usłyszeć na nagraniach Ala DiMeoli, Chucka Mangione lub na płytach z muzyką tworzoną przez znane indywidualności jazzowej gitary. „Lawrence” za sprawą tego właśnie instrumentu i zdecydowanego rytmu perkusji z kolei przybliża zespół do muzyki spod znaku postrocka. Kłania się tutaj wyraźnie pierwszy koncept grupy (ten z 2006 roku) a jej dzisiejszym członkom, którejś nocy z pewnością przyśniły się piosenki Tortoise i Mogwai.

Tymczasem „Natrium” to wolta w stronę jazz-rockowej tradycji, do Johna McLaughina solo i momentami z Mahavishnu Orchestra. Uzupełniające się wzajemnie partie instrumentów tworzą pozory improwizacji, która jest jednak podporządkowana przemyślanej konstrukcji, z charakterystyczną pętlą powracających co jakiś czas melodycznych partii. „Led” to utwór jakby „żywcem” ściągnięty, z którejś z płyt Zacha (o wdzięcznym nazwisku Condon) i jego projektu pod nazwą Beirut. To kompozycja bez wątpienia godna tego folkowego nadwrażliwca i melancholika, z naprawdę cudownymi dęciakami. O „Sure” oprócz tego, że to naprawdę niezły, dynamiczny kawałek mogę napisać tylko tyle, że znów mamy tu do czynienia z pokomplikowanym jazz-rockiem z charakterystycznym beatem perkusji, mnie osobiście przypominającym brzmienie tego instrumentu w piosence „Pyramid Song” grupy Radiohead.

Dwa ostatnie utwory na „Instrumatic; „Movie” i „Jazz hit” zawierają w sobie to wszystko, co i pozostałe kompozycje. Wpływy jazzu i jazz-rocka, folku i muzyki filmowej. Zatem prawdę napisali członkowie Biura Karier na stronie internetowej zespołu, określając swoją muzykę m.in. jako nu-jazz, bo na ich debiucie mamy niewątpliwie do czynienia z przyprawiającym o zawrót głowy tyglem. Tygiel ma to do siebie, że zazwyczaj łączą się w nim ze sobą rozmaite pierwiastki. Czy akurat w przypadku „Instrumatic” ich analiza chemiczna pozwoli na odkrycie nowej substancji (bądźmy dobrej myśli), czy też badanie laboratoryjne zakończy się jakimś spektakularnym wybuchem czyli klapą, na razie lepiej nie przesądzać. Na tym etapie wciąż jeszcze byłoby to wróżeniem z fusów.



Biuro Karier „Instrumatic”. Akademia Przestrzeni Kulturalnej



Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

środa, 12 października 2011

Zaproszenie na rozstrzygnięcie




Dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Teresy Gabrysiewicz-Krzysztofik serdecznie zaprasza na uroczyste rozstrzygnięcie XXVIII Turnieju Jednego Wiersza pt: „Kobieta”, które odbędzie się 21 października 2011 r. o godz. 15.00 w siedzibie MBP w Tomaszowie Mazowieckim przy ul. Mościckiego 6.


(p)

wtorek, 11 października 2011

Never Say Die!




Takich wieści nie może pominąć milczeniem ktoś wychowany na muzyce Black Sabbath…W sierpniu tego roku świat obiegła informacja, że zespół znów połączy swoje siły i nagra album w starym składzie. Rzekomo takie słowa wypowiedział Tony Iommi w wywiadzie dla „Birmingham Mail” (link do info: http://www.birminghammail.net/news/top-stories/2011/08/16/black-sabbath-to-reform-with-original-line-up-and-new-studio-album-97319-29245431). Szybko okazało się jednak, że redaktor gazety zmanipulował wypowiedzi muzyka. „Bardzo mi przykro, że dziennikarz z Birmingham, któremu ufałem, podał informację nawiązującą do naszego wywiadu z czerwca i spreparował ją tak, jakby rozmowa miała miejsce wczoraj. […] Wiadomość została uznana za oficjalną i szybko obiegła cały świat za sprawą Internetu. Nie ma w tym odrobiny prawdy”. – napisał na swojej stronie internetowej słynny gitarzysta. Iommi przeprosił również pozostałych członków zespołu Black Sabbath, którzy z pewnością byli zaskoczeni takimi informacjami. Zapewnił, że nigdy więcej nie popełni podobnego błędu.

Tymczasem w wywiadzie, jakiego udzielił niespełna dwa miesiące później Ozzy Osbourne, wspomniano o plotkach dotyczących powrotu zespołu w starym składzie. W pewnym momencie zapytano wokalistę, czy faktycznie może dojść do głośnego powrotu, na co ten odpowiedział: „Tak, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo. Jest to jednak bardzo wczesny etap, dlatego nie ma mowy o nagrywaniu nowego materiału. Jeśli to zadziała, to zadziała. Jeśli nie, dalej będę wykonywał swoją robotę”.

Ostatnie dwa premierowe utwory grupa nagrała w 1998 roku przy okazji albumu koncertowego „Reunion”, który był świadectwem chwilowego powrotu Black Sabbath na muzyczną scenę. Warto wspomnieć, że muzycy w niemal oryginalnym składzie z Ozzym zawitali wówczas na jeden koncert do katowickiego spodka (zabrakło wówczas Billa Warda, którego na perkusji zastąpił Vinnie Appice). Ach, cóż to był za koncert!

Zarejestrowane przy okazji „Reunion” dwa utwory studyjne „Psycho Man” i „Selling My Soul” były świadectwem nadal wysokiego stężenia chemii między muzykami oryginalnego składu. Chociaż głos Osbourne’a już nie ten, to obie kompozycje ze względu na swoje znaczenie dla fanów i poziom wykonawczy od razu wpisały się w klasyczny repertuar zespołu, przy okazji potwierdzając jego muzyczny potencjał. Cóż, nowe płyty Ozzy’ego od dawna drażnią swoją monotonią, a sam Iommi po niezbyt udanej dekadzie lat dziewięćdziesiątych, co jakiś czas ze zmiennym szczęściem próbował (dopóki żył Dio) odbudowywać skład zespołu z lat osiemdziesiątych.

Panowie, nie ma co się obrażać na własną legendę. Na co jeszcze czekacie?

(p)

poniedziałek, 10 października 2011

Pomiędzy piekłem a niebem



W przypadku debiutanckiego wydawnictwa grupy HellHaven mamy do czynienia z próbą wykorzystania filozoficznych cytatów dla wzmocnienia przekazu zawartego w tekstach i muzyce. Świadczy o tym credo wydrukowane na okładce, zaczerpnięte z Oscara Wilde’a: „Wszelka sztuka jest zarazem powierzchnią i symbolem. Kto sięga pod powierzchnię, czyni to na własną odpowiedzialność. W rzeczywistości sztuka odzwierciedla widza, nie życie”. Warto dodać, że słów tych użył Wilde ponad sto lat temu w przedmowie do „Portretu Doriana Graya”. Przyjmując takie właśnie motto muzycy świadomie czy też nie, podpisali się pod zawartą w tej powieści koncepcją sztuki, która głosi pełną swobodę artysty nieograniczonego normami, zakazami i nakazami. Zaryzykuję, i zajrzę głęboko w oczy tego „bon vivanta” i „dandysa”, żeby przekonać się czy jego portret do mnie przemówi.

Już pierwsze dźwięki „Art for Art’s Sake” rozwiewają dręczącą mnie wątpliwość, że konfrontując się z muzycznym portretem grupy będę skazany na konwersację w stylu „dziada z obrazem”. To fuzja progresywnych dźwięków i heavy metalu. Czy podpieranie jej Wilde’em, Einsteinem, Shakespear’em, Nietzschem i Cioranem (obok przytoczonego wcześniej creda, każdemu utworowi na płycie towarzyszy cytat z ich dzieł) wnosi coś szczególnego do znanej od ponad wieku historii? Dorian Gray był młodzieńcem pięknym i wiecznie młodym, starzał się i pokrywał amoralną szpetotą wyłącznie jego portret.Do czasu…

Tak też jest z muzyką na „Art. for Art.’s Sake”. Choć ukazuje swoje młode i rumiane oblicze, ma także i nieco „gorszy” profil. Otóż podobne granie można usłyszeć na setkach płyt z tzw. „progressive metalem”. Albumy Dream Theater, Fates Warning, Sieges Even, Pain of Salvation, Shadow Gallery, to pierwsze z brzegu, które przychodzą mi do głowy. Złożone, pokomplikowane struktury kompozycyjne, niestandardowe i zmienne metrum, zawiłe partie instrumentalne. Wysoki poziom artystyczny kompozycji połączony z obszernymi tekstami w formie epickich opowieści, co w rezultacie wydłuża czas utworów i tworzy z nich albumy koncepcyjne. Wszystko, o czym piszę znajdziemy na debiucie HellHaven. Wszystko już było. Jak więc ma się do tego filozoficzna deklaracja, o nieograniczonej wolności, skoro muzycy obrali dla uprawianej przez siebie sztuki ograną stylistyczną konwencję? Oj tam, oj tam! Niepotrzebnie czepiam się słówek, a tu rozchodzi się o czyny!

Po pierwsze, choć to dopiero debiut, to debiut prawdziwie komplementarny. W muzyce zespołu daje zauważyć się koncepcję, kompetencję i już skrystalizowaną wizję. Po drugie, już pierwszy na płycie „Stardust”, łączy w sobie wszystko to, co HellHaven ma dziś do zaproponowania. Epicką opowieść osnutą wokół tematu paraliżu dziecięcego i intrygujące pytanie: czy przyjemnie jest obudzić się w nocy, wiedząc, że ciało jeszcze śpi? Utwór trwa prawie osiem minut i oferuje nam wiele przyjemnych dla ucha melodii i zmian tempa. Rozpoczynające go intro przywodzi na myśl podobne zabiegi stosowane przez Dream Theater, Porcupine Tree, Riverside… Klimatycznie, chwilami naprawdę mocno. Ciekawostkę stanowi „maidenowska” solówka gdzieś na początku kompozycji i „rozlana” partia klawiszy pod jej koniec.

„Seven” jest znacznie cięższy, z trochę mniej ciekawymi partiami wokalnymi niż w przypadku tych ze „Stardust”. Niemniej takie jego elementy jak galopada gitar i „sabbathowy sound” tworzą odpowiednio trwały i solidny podkład dla dogmatycznych rozważań na temat siedmiu grzechów głównych, stanowiących literacką treść „Seven”. W „Ecce Homo” słychać, że „lekturowo” muzycy przerobili nie tylko Iron Maiden, ale i zespoły spod znaku Slipknota i Korna. Po raz pierwszy na „Art. of Art.’s Sake” usłyszeć można growl, ale i też ostatecznie przekonać się, że wszyscy muzycy to paczka niezłych, choć niechętnie popisujących się własnymi umiejętnościami technicznymi instrumentalistów.

„Bitterman (a Tribute to Heavy) brzmi jak niepublikowany dotąd utwór Iron Maiden z sesji, która potem trafiła na płytę „The X Factor”. Klaustrofobiczną atmosferę tej kompozycji dopełnia przekaz, który jest opowieścią o ludziach nie mogących się odnaleźć we współczesnej rzeczywistości. Tekstowi towarzyszą średnie tempa, a także rozbudowane linie melodyczne z licznymi instrumentalnymi przejściami i zmianami muzycznych nastrojów (od melancholii, aż po wściekłość).

„Prelude to Death”, chociaż bardziej progresywny aniżeli „Bitterman…”, razem ze „Stardust” tworzy oś debiutanckiego albumu HellHaven. Solidne partie gitar, opanowane do perfekcji harmonie, wyrazisty wokalista, pokomplikowane linie melodyczne, niekiedy naprawdę mocne riffy. Życie to tylko preludium dla śmierci, filozofują autorzy „Prelude to Death”. Podobnie jak debiut jest zaledwie początkiem długiej drogi, chciałoby się im odpowiedzieć, nie zagłębiając się zbytnio w egzystencjalne meandry. Tę, muzycy z Myślenic pomimo krótkiego stażu (zespół powstał zaledwie w 2008 roku) mają dobrze zaznaczoną na mapie. I co najważniejsze wiedzą, dokąd zmierzają. Obciążeni filozoficznym bagażem czy też bez niego, z pewnością dojdą do takiego punktu, że jeszcze nieraz będzie okazja o ich muzyce napisać, a kto wie, może i nawet użyć jej jako cytatu?

HellHaven „Art for Art’s Sake”. Fabryka Zespołów.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

niedziela, 9 października 2011

Wielkie Pustki


Autor: Krzysztof Kleszcz

KONCERT ZESPOŁU PUSTKI, Art Piotrkoff Festival, 8.10.2011, Piotrków Trybunalski, Pub Skyy

Nie da się łatwo wyjaśnić, dlaczego nie są jeszcze w powszechnej świadomości. Ich występ w ramach Piotrkoff Art Festival odbył się w maleńkiej salce "Skyy Pubu". Gdybyśmy żyli w normalnym świecie ludzie wyłączyliby TVN i zablokowali centrum Piotrkowa.

Ja przekonałem się, że to co dobrze znam z płyt: "Do-mi-no", "Koniec kryzysu", "Kalambury", czy z DVD "Prywatka", na żywo brzmi bezbłędnie. Słuchając "Parzydełka", "Nie zgubię się w tłumie", "Trawy" czy "Kalamburów" - uzyskałem pewność, że Pustki są perłą. Teksty Tuwima, Wyspiańskiego czy Broniewskiego podane na rockowo, czy też "pustkowo" - bo jest to rozpoznawalne i ze znakiem jakości, są wyjątkowe. Ktoż inny ma tanie harmonie wokalne, potrafi poetycki tekst ubrać w tak przebojowe melodie?
Były dwie nowe piosenki, szczególnie ta z nonkonformistycznym tekstem spodobała się od razu. Szkoda, że nie zabrzmiała "Lugola", wobec jej braku najlepszy odbiór zyskała "Słabość chwilowa".

Urodziny poety!




Obchodzący 90. urodziny Tadeusz Różewicz jest jednym z najwybitniejszych polskich poetów, dramaturgów i prozaików. Za swoją twórczość był wielokrotnie nagradzany, m.in. Nagrodą Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrodą Literacką Nike (2000) oraz Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za całokształt twórczości (2008). Poeta mieszka we Wrocławiu. Z okazji urodzin poety m.in. we Wrocławiu, Warszawie i Radomsku odbywają się liczne imprezy i wydarzenia poświęcone poecie i jego twórczości.


Od chwili symbolicznego debiutu poetyckiego Różewicza w 1946 r. – słynnym wierszem „Ocalony” na łamach krakowskiego pisma „Odrodzenie” – mija właśnie 65 lat. To prawdziwie poeta co najmniej trzech pokoleń, jak Leopold Staff, Jarosław Iwaszkiewicz, czy Czesław Miłosz. „Najmłodszym z klasyków” nazwano Różewicza już w roku 1958, zaraz po wydaniu pierwszych „Poezji zebranych”. Po tylu dekadach autor „Niepokoju” nadal pozostaje bardziej nowatorem niż nestorem, bardziej rewelatorem niż klasykiem. Wciąż jest najbliżej ducha czasu i zapewne – jak to już się zdarzało – wyprzedza swą twórczością nadchodzące wypadki. Ale i milczenie Różewicza, pauzy w jego twórczości mają swój ciężar. Różewicz to ktoś więcej niż pisarz, bo tworzy nawet wtedy, gdy nie pisze. Na jego dzieło składa się zarówno to, co napisał, jak i to, co pozostało śladem zarzuconego projektu (nienapisane sztuki), a wreszcie i to, co czyni z dawnymi utworami. W kolejnych wydaniach zmienia chronologię i przestawia akcenty, każe nam stale ponawiać lekturę w nowych redakcjach i w nowych kontekstach, na różne sposoby przymuszając nas do ponownej interpretacji. W jego dorobku nie ma zamkniętych rozdziałów, dzieło zachowuje dynamikę w aktach dekompozycji i „przepisywania”, swoistego recyclingu, a tym samym nie może zastygnąć w kanonie.” – pisze o twórczości Różewicza w „Tygodniku Powszechnym” Zbigniew Majchrowski.


Noszę w sobie całe piekło Różewicza” – zwierzał się Czesław Miłosz w liście z połowy lat 60. W poezji wypowie ten stan kilka dekad później: wierszem „To”, milczącą grozą, która jest jak „natknięcie się na kamienny mur, / i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom”. Tuż po wojnie Miłosz, dojrzały już twórca, autor poetyckich książek, z których druga – „Trzy zimy” – była artystyczną rewelacją, trzecia zaś – wydane właśnie co „Ocalenie” – zmieniła bieg polskiego wiersza, potrafił dostrzec i docenić młodszego o dziesięciolecie debiutanta. Czytając „Niepokój” Tadeusza Różewicza, nieomylnie rozpoznał twórcę „jedynego prawdziwego z młodszego pokolenia”, by wkrótce – rzadki to gest na literackim ringu – poświęcić mu utwór-namaszczenie z pięknymi słowami: „Szczęśliwy naród, który ma poetę / I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu.” – pisał o relacjach naszego Noblisty z Różewiczem, ale i o samym Różewiczu Andrzej Franaszek na łamach tego samego tygodnika.


W roku 90-tych urodzin poety Nobla otrzymał Szwed Tomas Transtroemer. Największą szansę na przyznanie tej nagrody nasz rodak miał w latach 80-tych. „Adam Zagajewski ma szansę na Nagrodę Nobla, ale werdyktu nie można przewidzieć. Typowanie przypomina wróżenie z fusów – tak przed jej tegorocznym przyznaniem mówił prof. Leopold Neuger z Instytutu Slawistyki Uniwersytetu Sztokholmskiego. Jego zdaniem Nobel dla Różewicza byłby spóźniony, Polak powinien otrzymać Nobla w poprzednich latach”.


Wiosną tego roku we Wrocławiu odbyła się dyskusja pod prowokacyjnym tytułem: „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”, oczywiście znacznie ciekawsza niż dyskusja o gustach komisji noblowskiej. Niech jej sens będzie epitafium dla dywagacji związanych z Noblem dla poety, któremu (jeśli tylko tego pragnie) wypada życzyć Nagrody Nobla w następnym roku, ale przede wszystkim dodania do tak pięknego wieku kolejnych stu lat!


(p)