niedziela, 26 lipca 2009

Anty-hollywood


Hal Hartley
Autor: Piotr Gajda

30 lipca filmem „Zaufanie” w stacji „Ale kino!” rozpoczyna się przegląd czterech filmów Hala Hartleya, jednego z najciekawszych reżyserów niezależnego kina, twórcy filmu „Henry Fool” (o filmie pisałem tutaj). Hartley urodził się 3 listopada 1959 roku w Nowym Jorku. Początkowo pracował dorywczo jako asystent przy produkcji filmów, między innymi przy projekcie Laurie Anderson. Wkrótce jednak znalazł stałą pracę w firmie realizującej reklamy i filmy na zamówienie, której właściciel po pewnym czasie zdecydował się sfinansować jego debiut fabularny. Jego sukces pozwolił reżyserowi założyć własną firmę producentką i to tam w ciągu następnych paru lat zrobił wiele swoich filmów. Retrospektywy reżysera były pokazywane na międzynarodowych festiwalach, między innymi w Rotterdamie i Gijon. W 1998 roku Hal Hartley został nagrodzony na festiwalu w Cannes za scenariusz do „Henry’ego Fool’a”. Od 2001 roku zaczął również wykładać reżyserię filmową na Uniwersytecie w Harvardzie. Wkrótce potem na pewien czas porzucił Nowy Jork i zamieszkał w Berlinie. Przegląd filmów reżysera rozpocznie wspomniane „Zaufanie” z 1990 roku, opowieść, a jednocześnie antymieszczański manifest, alternatywna „Love Story” o amerykańskiej nastolatce z problemami i innym życiowym nieudaczniku, zagubionym intelektualiście, który zarabia na życie pracując poniżej swoich możliwości. Natomiast 14 sierpnia będziemy mogli obejrzeć „Filtr”, film z 1995 roku, który opowiada trzy różne warianty tego samego scenariusza o miłości: w Nowym Jorku to relacja damsko-męska, w Berlinie - dramat gejowski, a w Tokio związek Japonki i Amerykanina. Z kolei we wrześniu i październiku „ale kino!” pokaże dwa kolejne filmy Hartleya – najlepsze jak dotąd dzieło reżysera, „Henry’ego Fool’a” z 1997 roku oraz „Dziewczynę z planety Poniedziałek” z 2005 roku, nowofalowy eksperyment w gatunku scence fiction, w której w niedalekiej przyszłości konsumenci zastępują obywateli, władzę przejmuje wielka agencja reklamowa, a wartość człowieka określa jego siła nabywcza. Warto poznać twórczość Hala Hartleya nazywanego "Godardem z Long Island", którego wczesne kino porównywane jest ze stylem francuskiej Nowej Fali i filmami Jima Jarmuscha. Rzeczywistość u Hartleya to świat ekscentryków, romantycznych buntowników, dobrowolnych wygnańców z nudnego, mieszczańskiego raju, którzy są nieprzystosowani do społeczeństwa i tacy zamierzają pozostać. Takim "outsiderem" jest także sam Hartley, bezkompromisowo broniący swojej wizji mądrego i zabawnego kina, w którym mieści się miłość, kontestacja i melancholia. Warto tym bardziej, że dotąd obrazy tego amerykańskiego reżysera pokazywane były wyłącznie w kinach studyjnych (z wyjątkiem „Henry’ego Fool’a”, który miał dwukrotną projekcję w TVP Kultura). W tym przypadku kino jest sztuką, której nie można przegapić!

Poniżej: Thomas Jay Ryan - kadr z filmu "Henry Fool"










sobota, 25 lipca 2009

Wichrowe wzgórze



Autor: Piotr Gajda

18 lipca jury II edycji ogólnopolskiego konkursu poetyckiego im. B. Jasieńskiego „Euterpe na Wichrowym Wzgórzu” dokonało uroczystego wręczenia następujących nagród i wyróżnień:

I nagroda – Izabela Kawczyńska (Śniatowa/Parzęczew)
II nagroda – Robert Miniak (Łódź)
III nagroda Arkadiusz Stosur (Kraków)


trzy równorzędne wyróżnienia:

Jędrzej Kozak (Koszalin)
Ptak Piwniczny (Warszawa)
Piotr Zemanek (Bielsko Biała)

Uroczystość wręczenia nagród odbyła się w Klimontowie (Dwór na Wichrowym Wzgórzu). Kilka dni po rozstrzygnięciu konkursu znalazłem w skrzynce pocztowej jego pokłosie – antologię z wierszami autorów nagrodzonych, wyróżnionych i zauważonych. W jej wstępie Grzegorz Kociuba (juror konkursu) tak pisze o celach stawianych sobie przez organizatorów „Euterpe”: „Przedstawianie interesujących autorów, którzy jeszcze nie zapisali się mocno w polskim życiu literackim, a ich poezja jest na tyle ciekawa, że warto ją prezentować i premiować. Aktywizowanie lokalnego środowiska literackiego, poprzez tworzenie warunków do dialogu: pokoleń, środowisk, poetyk. Promowanie konkretnego miejsca, czyli Gminy Klimontów oraz Dworu na Wichrowym Wzgórzu…”. Żywi również nadzieję, „że konkurs z roku na rok będzie zyskiwał coraz większą rangę, zaznaczając swe miejsce na mapie literackiej kraju”. Wśród autorów „zauważonych”, których wiersze umieszczono w antologii znaleźli się znajomi poeci: Piotr Macierzyński z Łodzi, Czesław Markiewicz z Zielonej Góry, Lesław Wolak z Jeleniej Góry, Radosław Wiśniewski z Brzegu, Natalia Zalesińska z Katowic oraz moja skromna osoba. Przy najbliższej okazji muszę zapytać Izę, albo Roberta czy w dniu, w którym odbierali nagrody rzeczywiście mocno w Klimontowie wiało?

piątek, 24 lipca 2009

Świat w jaskrawości



30 rocznica śmierci Edwarda Stachury

Autor: Piotr Gajda

Określano go mianem outsidera, Jamesa Deana, Brata-Łaty, św. Franciszka w „jeansowym wdzianku. Jego fantazyjna biografia, buntowniczy styl życia i metafizyczna poezja i proza, wzbudzały zainteresowanie jego życiem i twórczością. Wiecznie w drodze, wiecznie w podróży, gdzieś w Polsce, Europie, Ameryce Północnej albo w Meksyku, fascynował badaczy literatury widzących jego postawę literacką jako "życio-pisanie", „życio-grę”. Na spotkaniach autorskich często śpiewał swoje piosenki przy akompaniamencie gitary - za te piosenki (ale w wykonaniach zawodowych śpiewaków – Sted miał głos „cienki” jak struna gitary) pokochało go pokolenie młodych kontestatorów z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Obecnie twórczość Stachury nie jest już tak szeroko znana. Zmieniły się czasy, zmieniło się pokolenie. Dzisiaj wędrówka z gitarą po kraju w poszukiwaniu własnego „ja” jakoś młodych nie zachwyca. Jak ma się mit Stachury do dzisiejszych czasów? Czy trzeba go zweryfikować jak wszystko, co kiedyś wydawało się ideowe i nieskazitelne? Czy postać Steda ma szansę nadal tkwić w nieco już „zakurzonym opakowaniu” własnej legendy? Czy raczej czeka go los podobny do innych zapomnianych „poetów przeklętych”; Milczewskiego-Bruna, Ratonia, Babińskiego? Na część tych pytań dzisiaj możemy już udzielić odpowiedzi. Edward Stachura w pewnym stopniu był „ofiarą” własnej sztuki. Od chwili, w której odkrył „całą jaskrawość życia”, poeta zerwał wszelkie kontakty z rodziną, ze znajomymi i przyjaciółmi. Wszyscy stali się dla niego na równi bliźnimi. Z głową wypełnioną „jaskrawością”, w chwilach euforii potrafił rozdawać pieniądze przypadkowym ludziom spotkanym na ulicy czy dzielić się swoimi dobrami materialnymi. Na długo przed biologiczną śmiercią Stachura umarł, z własnego wyboru stał się „człowiekiem-nikt”. Tak pisał o tym w swoim „Dzienniku”: "Dwa lata temu, na początku 77 straciłem bezboleśnie Wszystko. Wkrótce potem otrzymałem nowe Wszystko. Byłem na wielkiej górze. Trwało to ponad dwa lata. (...) W końcu marca i w pierwszych dniach kwietnia [1979] zaczęły dziać się ze mną niesamowite rzeczy. W trakcie tego najechał na mnie pociąg, czy sama lokomotywa, nie wiem tego dotąd. (...) Znowu utraciłem wszystko, ale tym razem nieopisanie boleśnie. I tak trwa od prawie dwóch miesięcy. Jestem jakby pozbawiony zmysłów”. Po tej nieudanej próbie samobójczej próbował się leczyć, uczył się pisać lewą ręką (prawą dłoń stracił w wypadku). 24 lipca 1979 roku w swym warszawskim mieszkaniu napisał jeszcze pożegnalny list (znany jako „List do pozostałych”), zanim popełnił samobójstwo. Oto jego fragment: „bo już nie jestem z tego świata / i może nigdy z niego nie byłem / bo wygląda / że nie ma tu dla mnie żadnego ratunku / bo już nie potrafię kochać ziemską miłością / bo noli me tangere / bo jestem bardzo zmęczony / nieopisanie wycieńczony / bo już wycierpiałem”. A co pozostało z „tamtego, legendarnego Steda” towarzyszącego mi w wędrówce po moich „szczeniackich” latach? Wszak zawsze „wybierałem” Wojaczka, mego poetyckiego „guru”, „duchowego ojca” tych paru wersów, które dotąd udało mi się stworzyć i opublikować. Już odpowiadam, rozglądając się jednocześnie wokół siebie – i oto odnajdują się „artefakty pamięci”. Stoją na bibliotecznej półce - przetarte, pięcio-tomowe wydanie dzieł Edwarda Stachury z 1987 roku (szkoda, że nie udało się zrealizować początkowego projektu, aby okładka do niego zrobiona została z autentycznego jeansu), biografia Stachury autorstwa Mariana Buchowskiego, „Legendarni i tragiczni” - monografia Jana Marxa o „polskich poetach przeklętych”, „Kaskaderzy literatury” – książka pod redakcją Edwarda Kolbusa ze wstępem Jana Z. Brudnickiego. Na innej półce płyta analogowa z piosenkami Steda w wykonaniu Jacka Różańskiego do muzyki Jerzego Satanowskiego, no i w „ciemnej szufladzie wspomnień” – nieudolnie wyśpiewane piosenki w przedziale kolejowym w drodze na egzamin na lubelskim UMCS-ie, wiersz dedykowany dawnemu przyjacielowi, z którym w towarzystwie podłych gatunkowo win wędrowałem po knajpach i „polach”, niedawna rozmowa z Andrzejem Tchórzewskim „o schodzącym z pomnika Stachury brązie”, wreszcie „Siekierezada”, którą niedawno udało mi się dwukrotnie obejrzeć w TVP Kultura (i ta towarzysząca oglądaniu tęsknota, żeby uciec z miasta i zamieszkać w lesie). Ale odnalazłem i niedawne, „świeże ślady” – mój udział w dwóch edycjach Turnieju Jednego Wiersza „Stachura pozostałym” odbywającym się w Zgierzu, zawsze rozpoczynającym się na pętli tramwajowej, na której Stachura nakreślił taki zapis; „...gdzie się szukać, to znaczy jak doprowadzić do tego, żeby stanęli naprzeciw siebie; (...) doprowadzić tych ludzi do jednego miejsca o jednym czasie, ludzi sobie nieznajomych, ale tej samej konstelacji, i myślę sobie paląc papierosa i siedząc na ławce na pętli tramwaju nr 45 w Zgierzu, myślę sobie, że to miejsce to by mogło być jednym z takich miejsc zbornych”. A więc w 30 rocznicę jego śmierci wciąż stąpam po jego tropach, piszę wiersze, czytam je na turnieju jego imienia… Stawiam się we zbornym miejscu.


TJW „Stachura pozostałym”, Zgierz 2008

W pierwszym rzędzie: Marciusz Moroń, Monika Mosiewicz, Rafał Gawin, z tyłu: Robert Miniak i ja.

czwartek, 23 lipca 2009

Manifesty, manifesty...


Autor: Piotr Gajda

Dzień wczorajszy zapisał się w mojej pamięci jak dzień, w którym ogłoszono niesławny Manifest 22 Lipca. Aby zrzucić nieco historyczne obciążenie związane z tym aktem, postanowiłem zamieścić na „Białej Fabryce” relację z ubiegłorocznego „Sądu nad sztuką”, pierwszej zbiorczej prezentacji łódzkiego środowiska poetyckiego w moim rodzinnym mieście.

Przy tej okazji powstał paramanifest, który był próbą zdefiniowania tego środowiska, grupy, dykcji, czy jakbyśmy tego nie chcieli nazwać. Relację z tego wydarzenia zamieścił portal Reymont.pl pod tytułem „Poeci w sądzie”:

Grupa młodych artystów opanowała budynek dawnego sądu w Tomaszowie. Poeci żądają uważnego przeczytania ich utworów, plastycy - refleksji nad obejrzanymi pracami. Krzysztof Kleszcz, Piotr Gajda, Przemysław Owczarek, Rafał Gawin, Robert Miniak i Michał Murowaniecki powiesili na ścianach przepisane ręcznie teksty, a także zdjęcia, obrazy i obiekty ilustrujące fragmnety wierszy. W innych salach pojawiły się obrazy twórców z Akademi Sztuk Pięknych im. Wł. Strzemińskiego z Łodzi (z pleneru malarskiego w Tomaszowie), prace z warsztatów "Portretowanie miasta" i z pleneru malarskiego w Inowłodzu, a także fotografie Piotra Modlińskiego i Marka Leszczyńskiego (pt."Wistom"). W czasie uroczystego otwarcia prezentowali się też performerzy z grupy "Konwersja" i "mass-efekt". Pomysłodawcą akcji Sąd nad sztuką jest Mirosław Bernacki, a organizatorem Urząd Miasta Tomaszów Maz. i Ośrodek Kultury "Tkacz".
Wymienieni wyżej poeci tworzą nieformalną grupę, o której coraz głośniej w Polsce, głównie za sprawą licznych sukcesów w konkursach poetyckich. Grupa współtworzy Koło Młodych przy łódzkim oddziale SPP.
Nieformalnym liderem grupy jest Przemysław Owczarek, który z okazji wystawy napisał krótki manifest:

„Poezja doświadczenia” - paramanifest
mŁÓDŹ LITERACKA
Piotr Gajda, Krzysztof Kleszcz, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin, Robert Miniak, Przemysław Owczarek - na pozór niewiele łączy sześciu poetów. Styl Piotra Gajdy nawiązuje do poetyki autorów skupionych wokół dawnego Brulionu, to melancholijne mocowanie się z rzeczywistością i codziennością. U Krzysztofa Kleszcza znajdziemy akcenty klasycystyczne, świat osadzony w kulturze i wartościach, których symbolem staje się najczęściej relacja ojciec-syn, choć wiele wierszy eksperymentuje z formą i korzysta z doświadczeń awangardy. Dla Michała Murowanieckiego niezwykle istotna jest epifania, a głównym motywem staje się podróż, która pozwala przyglądać się światu z różnych, zakrytych dla potocznego sposobu percepcji, stron. Rafał Gawin eksperymentuje z językiem, przez formę bezokolicznika ukazuje schematy kultury popularnej, efektowne frazy często zamieniają się w aforyzm, swoista intelektualną prowokację nierzadko zmuszającą do przemyślenia polską religijność. Z drugiej strony to poezja, która pokazuje drogę ku dorosłości, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Robert Miniak jest najstarszym wśród wymienionych poetów. Jego poezja pełna jest sugestywnych obrazów natury, postacie bohaterów w niej stworzone wyłaniają się prosto z ziemi, jakby dopiero powstały z materii. Język Miniaka doskonale naśladuje naturę. Brzmienie, barwa i rytm – te wiersze trzeba czytać głośno. Poezja Przemysława Owczarka oscyluje między surrealną wizją a eksperymentami, które poddają wiedzę o kulturze (klasyczne odniesienia) wiwisekcji, tak właściwej dla poetów zwanych barbarzyńcami. To często poezja pustki, otwarta na niewypowiedziane, poszukująca absolutu, który dla poety zawsze pozostaje nieuchwytny, poza jakąkolwiek z form religii.
Co więc łączy sześciu poetów? Prymat nad nowatorstwem i awangardowymi poszukiwaniami przejmuje u nich doświadczenie. Ono właśnie staje się kluczem do czytania wierszy, bowiem żaden z nich nie zrywa z realnością. To nie poezja słownych gier, lecz raczej subtelna strategia oparta na wierze, że język jednak łączy się ze światem. A nawet więcej, że język jest jakby szóstym zmysłem. Stąd owo do-świadczenie zawsze przeobraża się w wierszach sześciu poetów w akt świadectwa, w którym „mowa” tekstu bierze odpowiedzialność za dany fragment rzeczywistości. To niewątpliwie odstępstwo od postmodernistycznej, nieco pysznej bezradności, właściwej dla awangardowych kierunków współczesnej polskiej poezji. Być może, niebawem, z podobnych strategii pisarskich narodzi się manifest poezji, której głównym wymiarem stanie się zaangażowanie w rzeczywistość. Nie sądzę, żeby przyjęło ono formę polityczno-społecznego światopoglądu. Trudno wymagać od dzisiejszego poety, żeby przestał być indywidualistą. Paradoksalnie, siłą tej poezji są wątpliwości, a jednocześnie jest nią wiara, że realne trwa dzięki temu, co niewysłowione. Bowiem metafizyka to niejawny, ale chyba najbardziej istotny wymiar twórczości Koła Młodych działającego przy łódzkim oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.”

Tomaszów Mazowiecki - gmach sądu, pl. Kościuszki; 11 września 2008






Pławię się do woli


Krystyna Dąbrowska "BIURO PODRÓŻY", Wyd. Zielona Sowa Kraków, 2006

Autor: Krzysztof Kleszcz

Jak pisać? "Jakbyś otworzył oczy pierwszy raz? / Jakby się rozklejało cudzy list nad parą?" ("Ciemność powiek")

Bardzo lubię przeglądać najróżniejsze fotoblogi. Często zdarza mi się skomentować jakieś zdjęcie jednym słowem: "poezja". Bo dobry kadr jest metaforą, czasem całym wierszem - ma pierwszy, drugi plan, zwrotkę, puentę. Dlatego jeśli chcesz pisać, nie siedź nad kartką. Idź, syć oczy, a potem usiądź w fotelu i opisz co widziałeś.
Pies biegł plażą i gryzł taflę morza "ostrożnie obwąchuje toń / i szturcha łapą, bodzie, drażni morze / jakby zaczepiał ogromne stare zwierzę. // Weź go lepiej na smycz. / Nie trzeba, morze jest smyczą." ("Wczoraj widziałam psa, na brzegu morza".)

W mieście nie starczyło piasku na wysypanie oblodzonych ulic "A kiedy wciąż było ślisko / zaczęto łamać to, co wydawało się niezłomne / młócić to, co nie miało w sobie ziarna (...)"; ("Tego dnia nie starczyło piasku")"Bezpierśna dziewczynkę, rządziła dwójką chłopców "któryś z chłopców pyta: to co, ściagamy się? i dziewczynka rzuca hasło: start!" ("Bezpierśna jeszcze dziewczynka")

Czasem wiersze nie chcą być wielkimi płótnami w szerokich ramach, nie lubią puszyć się w galerii czy muzeum. To grafiki. To porównanie przyszło mi do głowy zanim przeczytałem na okładce, że poetka studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w W-wie. Przyszło mi ono do głowy przy lekturze wiersza "Pozowali za marne pieniądze", wiersza z nagą modelką, która marudziła "Inspirować się mną, nie kopiować".

Trudno odmówić Dąbrowskiej wszechstronności. Zmysł obserwacji - to jedno, drugie to słuch - natchnieniem bywa dźwięk... ("Budzi mnie hałas miotły"). Autorka stosuje synestezję: "miotła jest głośniejsza od słońca", uosabia przedmioty "latarka przy kierownicy chucha w mrok, liczy uśpione sylwetki (...) i mówi mi jak bardzo jestem / poza zasięgiem światła", ("Odcięli mi prąd"), czasem rezygnuje z naturalizmu na rzecz surrealu - deptanie kapusty staje się wychodzeniem z tunelu rodem z wizji "Życie po życiu"("Pierwszą warstwę"). Pozbywa się osobistego tonu, by wyobrazić sobie co myślą ulotki: "w rytm ziewnięć, modlitw, zerknięć na zegarek / liczenia drobnych na kawę. // Skraść włos. Usłyszeć puls. Dotknąć sprzączki, guzika, wdychać ciepło." ("Gdy ludzie czekają, wyruszają w drogę"), co czuje katedra - "gdy patrzę pod nogi, widzę tych co patrzą w gwiazdy / I widzę gwiazdy - wciąż patrząc pod nogi" ("Katedra")
Dostrzega coś obok czego możnaby, niesłusznie, przejść obojętnie. Wie kiedy nacisnąć spust migawki. Opis fikuśnych fryzur i strojów pasażerów autobusu kończy puentą ("ozdobne kołatki kołaczą / do surowych świątyń") ("Czarne poletka zagrabione")
Być może zastanawiasz, czy takie wiersze jak "Miesiąc bez ciepłej wody" - zapiszą się w annałach poezji polskiej: "W tyle miejsc zaglądam, żeby chociaż kwadrans nie być nigdzie / jedynie grzać się, pluskać. / Zanurzam się w wannach, (...) wchodzę do wanny bez korka / uznającej wyłącznie bicz prysznica - ". A zastanawiasz się czy jeśli wanna ma dziurę na odpływ nie jest popsuta? Po prostu doczytaj wiersz: "zatykam jej pysk piętą i pławię się do woli."

niedziela, 19 lipca 2009

Śmierć inteligenta



Autor: Piotr Gajda
We wtorek 14 lipca zmarł Zbigniew Zapasiewicz. Chociaż nigdy go nie poznałem osobiście, poznałem jego wielkie aktorstwo, stąd boleśnie odczuwam poczucie straty, ponieważ wraz z jego odejściem odchodzi do lamusa pojęcie „aktora-artysty”. Zbigniew Zapasiewicz świadomie nie grał w reklamach i serialach, czym zdobył sobie mój dozgonny szacunek, bo nic bardziej nie szkodzi aktorskiemu zawodowi niż „sprzedawanie” własnej sztuki dla zaspokojenia potrzeb rynku. Jego śmierć wpisuje się w poczet, w którym przed nim stawili się Zbigniew Cybulski, Bogusław Kobiela, Tadeusz Łomnicki, Roman Wilhelmi i Gustaw Holoubek, wielcy aktorzy, a nie „aktorskie protezy” masowo produkowane na potrzeby programów rozrywkowych, seriali, reklam i estrady, które możemy teraz do woli oglądać w telewizji i w kinie. Jeśli Panią uczestniczącą w „aferze politycznych spotów” nazywa się publicznie „aktorką”, to wspomniani przeze mnie „wielcy nieobecni” to „demiurdzy, mefistotelesi” sceny. Kiedy dowiedziałem się o jego śmierci przez ostatni tydzień, wracałem do tego, co miałem w zasięgu ręki – do jego ról filmowych. Częściowo z telewizji, która przy tej tragicznej okazji wyświetlała obrazy z jego udziałem, a częściowo z odkurzonych kaset VHS raz jeszcze mogłem obejrzeć stworzone przez jego kunszt, mistrzowskie kreacje. Moralny konformista, cyniczny docent Jakub Szelichowski z „Barw ochronnych” Zanussiego, człowiek przegrany i skończony zawodowo dziennikarz Jerzy Michałowski z „Bez znieczulenia” Wajdy, partyjny kacyk Adam z „Przypadku” Kieślowskiego – to absolutny aktorski kanon i to nie tylko „kina moralnego niepokoju”. Zbigniew Zapasiewicz, to także wybitny aktor teatralny „wyczulony” na poetyckie słowo. Wystarczy wspomnieć o "Powrocie Pana Cogito", autorskim przedstawieniu opartym na wielkim poemacie Herberta. Zapasiewicz był w nim autorem układu tekstu, reżyserem i głównym wykonawcą. Aktor tak mówił o wierszach Herberta: „Herbert prawie nigdy nie udziela jednoznacznych odpowiedzi, nie wyznacza nieomylnych dróg ludzkiego postępowania, nie ogłasza bezapelacyjnych rozwiązań, nie wskazuje jedynego słusznego kierunku. Za to zadaje pytania. Mówi, że sumienie każdego z nas jest jedynym drogowskazem postępowania. Wątpi w możliwość osiągnięcia celu, ale wie, że obowiązkiem każdego z nas jest IŚĆ. Życzyłbym sobie, aby mój Pan Cogito inspirował Państwa do refleksji nad sensem Herbertowskich pytań”. Nie muszę chyba dodawać, że Zbigniew Zapasiewicz swoim aktorstwem sam zadawał niezwykle ważne pytania, na które jeszcze długo po jego śmierci będę próbował sobie odpowiadać.

czwartek, 16 lipca 2009

Zmowa i chybione werdykty



Autor: Krzysztof Kleszcz

Za tekst zatytułowany "Poezja, czyli zmowa recenzentów" opublikowany najpierw w "Dodatku Literackim" a potem w serwisie Niedoczytania.pl chciałbym przyklasnąć Karolowi Maliszewskiemu. Pisze on o pewnej zmowie krytyków i jurorów w postrzeganiu poezji (istnieje Biuro Literackie i reszta świata), o tym, że krytycy często mijają się z prawdą (ze strachu? z wygody?). W odpowiedzi krzyczę: Brawo! Jest ktoś kto potrafi jasno i wyraźnie napisać, o czym inni mruczą pod nosem!!! A, że jeszcze chwali „literacką mŁódź” to już zwyczajnie „fruwam pod sufit”.

Zacytuję tu główne tezy z artykułu: "zaczynam odczuwać niepokój, obserwując w ostatnich latach fakt “niezałapywania się” na podium wielu oryginalnych zjawisk, a przez “podium” rozumiem obszar zainteresowania krytyki, mediów i czytelników."
i "Akceptacja Biura nobilituje zbyt automatycznie, stając się wodą na młyn dla leniwych dziennikarzy i recenzentów łasych na gotowce podsuwane przez Biuro, ślepo przyklaskujących tak tworzonym schematom i hierarchiom."

Karol Maliszewski to krytyk i poeta, fascynat współczesnej poezji polskiej. To człowiek, który potrafi ogarnąć jej złożone terytoria - nieznane zbyt leniwym krytykom, człowiek, który „czyta wszystko”. Skromny - swą działalność krytyczną prowadzi z poczuciem pewnej misji do wypełnienia.
I jeśli Karol Maliszewski - związany przecież z Biurem Literackim jako odpowiedzialny za Połów 2008, zauważa niepokojące zjawisko - to musi coś w tym być.

Z tym, że - to co Karola Maliszewskiego niepokoi, mnie frustruje.
Potwierdza to co czułem - wg mnie sporo nominacji do różnych nagród i werdyktów było na zasadzie "the winner takes it all"...
Jako debiutant (moja książka ukazała się dosłownie w ostatnich dniach 2008 r.) nie mogłem mieć wielkich aspiracji, by zgarniać nagrody literackie. Ale śledziłem nominacje i chciałem je chociaż rozumieć – na próżno.

Według Maliszewskiego "dziwne werdykty": to książki Sendeckiego "Trap" i Basińskiego "Motor kupił Duszan". Ja poszedłbym dalej: wybór książki kabaretowej na najlepszy debiut roku to, nazwijmy rzecz po imieniu, zwyczajna kpina, to prztyczek w nos dla poetów, albo i gest wykonany środkowym palcem. „Jesteście w niszy!” – tak zrozumiałem ów werdykt. „A wasz kolega, zobaczcie!, jest przed prognozą pogody!” Zaznaczam, że pan Basiński jest Bogu ducha winny. Jak dają nagrodę, to wziął. Rzecz dotyczy jurorów i ich „spojrzenia na poezję”.
Rywalizujące wtedy z książką Basińskiego - książki Elsnera i Mosiewicz - to poezja, w pełni tego słowa znaczeniu. Co ugryzło wtedy jurorów?

A nagroda za książkę roku dla Miłobędzkiej? I to wśród zapewnień o jednogłośnym werdykcie, o wyjątkowości ? Karol Maliszewski ma wątpliwości ("nigdy nie zdecydowałbym się nazwać go poetycką książką roku. Pani Krystynie należy się nagroda za całokształt i nie należy stosować żadnych zamienników, gdyż zaciemnia to obraz dynamiki współczesnego życia poetyckiego i stwarza fałszywą perspektywę.")
Ja bym to nazwał dosadniej. To jeden z najbardziej chybionych werdyktów nagród literackich. Jest tu jeden dobry wiersz (ten z wersem: "o co ci idzie, dziecino? / o blask słowa słońce? / o słońce? / o które?”. I tyle - nic więcej. Książka, którą można przeczytać w kilka minut, fajne białe kartki! Z której można wysnuć - błędny!!! - wniosek – „poezja się skończyła”.

Karol Maliszewski próbuje tłumaczyć lenistwo krytyków, ich małą asertywność, strach i klakierowanie. Pisze, że opisywanie nieodkrytych terenów to jedno, ale drugie - znaleźć chętnego na wydrukowanie. No i tu rzeczywiście wskazuje na problem trudny do przejścia. Wydawca czasopism ma prawo żądać, by pisać o książkach, które są dostępne w księgarniach. A książek wielu wydawnictw zwyczajnie nie ma w empikach, księgarniach, hurtowniach. I tego się nie przeskoczy, niestety.

I jeszcze jedno - Karol Maliszewski - wypowiada niezwykle miłe słowa o środowisku łódzkim. "Moim zdaniem, tym razem najciekawszy debiut związany jest ze środowiskiem łódzkim. (...) A ten intrygujący debiut to Luna i pies. Solarna soldateska Izabeli Kawczyńskiej. (...) Oprócz Kawczyńskiej tworzą i wydają w Łodzi inni. Te nazwiska warto zapamiętać: Monika Mosiewicz, Przemysław Owczarek, Krzysztof Kleszcz, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin, Robert Miniak, Piotr Gajda, Konrad Ciok, Magdalena Nowicka, Justyna Fruzińska." Świetnym pomysłem było wydanie "Antologii łódzkich debiutantów" - dzięki niej mogliśmy wszyscy być dostrzeżeni wyraźniej.

Zmowa? Chybione werdykty? Trzeba z tym żyć, przełknąć gorzkie.

Nowy numer "Arterii" - Dziecinada



W imieniu redakcji kwartalnika zapraszamy do lektury najnowszego, lipcowego numeru „Arterii” poświęconego tym razem „Dziecinadzie”.

O najnowszym wydaniu pisze redakcja:

Jeśli zgodzić się ze stwierdzeniem, iż za wszystkim, co nowe w literaturze i sztuce kryje się ‘dziecięca’ pasja, temat numeru może wydać się wystarczająco usprawiedliwiony. Nasza Dziecinada jest jednak ‘eposem’, który szuka odpowiedzi na szereg innych pytań: czy artysta to dziecko, które usiłuje się rozpoznać w lustrze własnych dzieł?; jaka siła drzemie w dzieciństwie, że fascynuje ono tak wielu adeptów literatury? ; dlaczego dziecko jest w kulturze tak ważną figurą egzystencjalną, filozoficzną, religijną i mistyczną? Pytania można by mnożyć. Spróbowaliśmy znaleźć odpowiedzi na kilka z nich w różnych działach i formach.
Kolejne etapy ‘Dziecinady’ opisuje szczegółowo spis treści, czyli ‘plac zabaw’. Felietony, reportaże i artykuły krytyczne stawiają babki-diagnozy w dziale ‘gra w klasy’, proza, poezja i dramat bujają na ‘huśtawce’, kondycję dzieciaków sprawdzamy w dziale wywiadów na ‘grze w dwa ognie’, a w dziale recenzji poddajemy ich opanowanie ‘w grze na nosie’. Żłobek dla najmłodszych czytelników nazwaliśmy ‘arteryjkami’. Ponadto dziatwa uprawia fiołki w stałych rubrykach” ‘Co do joty’ – Zdzisław Jaskuła i Jerzy Jarniewicz barują się z odwiecznym tematem dzieciństwa; ‘Nóż w płycie’ – w autystycznym stereo Piotr Gajda sprawdza wytrzymałość muzycznych zabawek; ‘Maseczki’ – Paulina Ilska wzrokiem Meduzy wpatruje się w twarze lalek; ‘A (tak) na marginesie’ – Krzysztof Kleszcz godzi w temat ze swej retorycznej procy. Do numeru dołączyliśmy książkę Mariusza Moronia ‘Pali, zalewa, burzy’ – drugi tom wierszy naszego przyjaciela, którego dwa numery temu pożegnaliśmy na drodze do świata ‘gdzieś tam’, po drugiej stronie dzieciństwa”.

Ponadto w numerze między innymi:

- „Ułamki zdruzgotania” – z Ludwikiem Dornem rozmawia Przemysław Owczarek;

- „Raport z dziecięcego pokoju” – notatki z pamięci Karola Maliszewskiego;

- „Dzieci u Iana McEwana” – o trzeciej powieści angielskiego autora pisze Sławomir Kuźnicki;

- „Marzy mi się thriller erotyczny” – zapis rozmowy Magdaleny Nowickiej z Wojciechem Kuczokiem;

- „Honet ‘Dziecko’ i dzieci Honeta - nieustanna mediacja” – krytyczne podsumowanie twórczości Romana Honeta, o które pokusił się Przemysław Owczarek;

- „Dzieci Mekongu” - o dziecięcym państwie Khmerów pisze Piotr Gortat;

- co łączy lidera Pet Shop Boys z Johnem Betjemanem, Zeldą Fitzgerald i św. Mateuszem – wyjaśnia Eryk Ostrowski;

- na kanwie starych fotografii ze swojej kolekcji snuje opowieść Jacek Dehnel;

- recenzje: Marcin Orliński (M. Woźniak „Iluzjon” ), Magdalena Wicherkiewicz (P. Quignard „Noc seksualna”), Michał Stępniak (Jaś Kapela „Stosunek seksualny nie istnieje”), Rafał Gawin, Michał Murowaniecki (S. Elsner „Antypody”);

- wiersze Łukasza Jarosza, Piotrka Kuśmirka, Agaty Zuzanny Jabłońskiej, Magdy Orlińskiej, Tomasza Bąka, Joanny Przybylskiej, Marcina Badury, Krzysztofa Ciemnołońskiego, Tomasza Jamrozińskiego, Eli Dul, Kacpra Płuski;

- opowiadania autorstwa Marcina Bałczewskiego, Michała Świątka, Pawła Sarny, Olgierda Dziechciarza, Moniki Sommerfeld-Matuli;

- fotografie Agnieszki Owczarek-Kowalskiej i ilustracje i rysunki Marzeny Łukaszuk…

oraz wiele innych, ciekawych pozycji.

Najnowszy, 1 (4) /2009 numer Kwartalnika Literacko-Artystycznego „Arterie” już od końca lipca do kupienia w salonach sieci „Empik”.

Zapraszamy!!!

Protest


Autor: Piotr Gajda

5 lipca br. Robert Rutkowski przesłał mi maila p.Krzysztofa Kuczkowskiego odnoszącego się do sprawy zawieszenia audycji Wacława Tkaczuka zatytułowanej „Wiersze z gazet i czasopism” ukazującej się nieprzerwanie od 18 lat w Radiowej „Dwójce”. Oto jego treść:

„Drodzy Koledzy i Przyjaciele,
w sobotę 27 czerwca miała miejsce ostatnia, po 18. latach nieprzerwanego ukazywania się w eterze, emisja audycji Wacława Tkaczuka "Wiersze z gazet i czasopism". Ile ona znaczy dla poezji, poetów i czasopism literackich wiecie sami. Mieliśmy w radiu mało, teraz nie mamy nic. Audycja zawieszona jest na czas wakacji, tj. do 26 września, ale wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie wróci do sobotniej ramówki (nieoficjalnie mówi się o przedłużeniu letniej ramówki do końca roku). Trudno się z tym pogodzić, więc proszę o przyłączenie się do protestu polegającego na wysłaniu krótkiego liścika do dyrektora radiowej Dwójki, p. Pawła Milcarka. W załączniku przesyłam list, który sam wysłałem, można się nim posłużyć jako wzorem, można go po prostu skopiować i wkleić, można posłużyć się którąś jego cząstką, można go przeredagować i wpisać swoją refleksję, ale przede wszystkim, wysyłając, trzeba pod listem wpisać swoje imię nazwisko i miejsce zamieszkania. W temacie wiadomości można wpisać: Wiersze z gazet i czasopism.
Niżej adresy internetowe, na które można wysłać list.
Dziękuję i pozdrawiam -
Krzysztof Kuczkowski”
pawel.milcarek@polskieradio.pl
dyrektor.dwojka@polskieradio.pl

A oto wspomniany list z załącznika:

Sz. P.
Paweł Milcarek
Dyrektor Programu 2. Polskiego Radia
__________________________________

„Szanowny Panie Dyrektorze
ze smutkiem i rozczarowaniem przyjąłem informację o zawieszeniu na czas wakacji emisji sobotniej audycji literackiej „Wiersze z gazet i czasopism”. Znakomicie wybierane wiersze, szybka reakcja typu: „wczoraj na papierze, dziś w eterze”, erudycyjne i jedyne w swoim rodzaju komentarze prowadzącego, wybitni lektorzy, wszystko to sprawiało, że audycja red. Wacława Tkaczuka była w wielu inteligenckich domach „lekturą obowiązkową”. Zawieszenie, lub co gorsza, a czego można się obawiać – zaprzestanie emisji wydaje się mi i wielu moim kolegom i przyjaciołom znaczącą stratą intelektualną, ale i istotnym obniżeniem wartości Programu, którym Pan kieruje.
Mam przekonanie, że oszczędności poczynione na tej właśnie audycji kondycji finansowej radia nie poprawią. Ruch wywołany zmianami jest pozorny, a straty – kulturowe, misyjne – duże. Dlatego proponuję raz jeszcze rozważyć celowość zawieszenia cotygodniowej audycji „Wiersze z gazet i czasopism”.

Łącząc wyrazy poważania –


W międzyczasie sprawa nabrała szerszego kontekstu, w środę - 8 lipca 2009 roku - radiowa Dwójka zamilkła na 24 godziny. Był to protest zespołu Programu 2 Polskiego Radia przeciwko dramatycznemu spadkowi finansowania jej misji. Pogarszająca się sytuacja finansowa radiowej Dwójki zmusiła dziennikarzy do tej wyjątkowej formy protestu – swój apel kierowali do słuchaczy, przyjaciół, środowisk twórczych, kolegów dziennikarzy i tych, którzy decydują o losie publicznych mediów. "W tym roku nie stać nas już na organizację Festiwalu Muzycznego Polskiego Radia, z anteny znika twórczość współczesna, zarówno literacka, jak i muzyczna”.

Z powodu wyjazdu p. Krzysztofa Kuczkowskiego dopiero w dniu wczorajszym otrzymałem od niego zgodę na umieszczenie treści wspomnianego maila i wystosowanego do Dyrektora Programu 2. Polskiego Radia listu na „Białej fabryce”. Cel jest szczytny, warto oprotestować decyzję dysydentów skierowaną przeciwko polskiej kulturze!

Premiera w Biurze Literackim



Ukazały się "Przymiarki" Rafała Gawina - debiutancki arkusz drugiego laureata projektu "Połów 2010" zorganizowanego przez Biuro Literackie.
Szczegóły o arkuszu można znaleźć tutaj.

Wiersze Gawina przymierzają język do świata w krzyżowym ogniu pytań, w których stale nakładają się na siebie podstawowe tematy: poezja, kobieta, Bóg. "Krytyk w pewnym sensie traktuje poezję jak kobietę (a kobietę jak poezję - zależy, z jakim krytykiem mamy do czynienia), by dać się wciągnąć w cały szereg powiązań i komplikacji, niezależnie od gustu i tego, na ile (i czy w ogóle) można je zrozumieć". Według Pawła Kaczmarskiego "Stawianie pytań o Boga 'po Bogu' jest jedną z możliwości bycia, które odkrywają się przez język, pomagają zrozumieć 'gdzie się kończy przedmiot, a zaczyna człowiek". Całe Przymiarki zwrócone są ku odnajdywaniu reguł samodzielnej obecności w świecie; reguł zawartych w napięciach między słowami". "Dla mnie Gawin jest niepowtarzalny i intuicyjnie wyczuwam oryginalność kroju jego wierszy" - tak uzasadniał wybór arkusza Rafała Gawina prowadzący "Połów 2010" Karol Maliszewski. W tym tygodniu w Przystani! o książce piszą: Tomasz Fijałkowski, Paweł Kaczmarski, Anna Lisicka, Mateusz Kotwica. Dostępny jest także fragment arkusza, autorski komentarz do wiersza "Węzły chłonne. Historia choroby", a także rozmowa Mariusza Partyki, w której autor przyznaje: "Nie jesteśmy w stanie przyjrzeć się sobie bez pośrednictwa ludzi i przedmiotów. Mamy coraz więcej tożsamości mniej lub bardziej seryjnych, nad którymi nie zawsze panujemy. Tyjemy fizycznie, chudniemy metafizycznie. Nie myślimy, chcemy, żeby samo się myślało. Wreszcie - coraz mniej kochamy, coraz bardziej mechanicznie kochamy się ze sobą. " Rafał Gawin o sobie: „Urodziłem się 22 kwietnia 1984 roku w Łodzi, obecnie mieszkam w Justynowie. Pracuję w branży nieruchomościowej, współszefuję "mŁodzi Literackiej" i korektoruję "Arterie". Arkusz Przymiarki opowiada pewną historię, być może w grę wchodzi tutaj dojrzewanie i doświadczenie. Wciąż mam więcej pytań”. Przymiarki Rafała Gawina są drugim obok Wieży myśliwych Mariusza Partyki arkuszem wydanym przez uczestnika tegorocznej edycji Połowu. Już niebawem ukażą się: Długi dystans Krzysztofa Szeremety (premiera 27 lipca), Artykuły pochodzenia zwierzęcego Bartosza Sadulskiego (premiera 10 sierpnia) oraz Atrapizm Marcina Biesa (premiera 24 sierpnia). Dołączą one do jedenastu arkuszy wydanych w poprzednich edycjach projektu. Spotkanie z Rafałem Gawinem oraz czterema finalistami "Połowu 2010" już we wrześniu we Wrocławiu; autorzy arkuszy wystąpią także w kwietniu 2010 roku na 15., jubileuszowym festiwalu literackim Port Wrocław. Który z nich opublikuje w Biurze Literackim "pełnometrażowy" debiut, okaże się w czerwcu następnego roku. (za: http://www.biuroliterackie.pl/)

środa, 15 lipca 2009

Analogowy upływ czasu




Autor: Piotr Gajda

Dziś rozpocząłem pierwszy dzień z mojego 3- tygodniowego urlopu. Postanowiłem to jakoś uczcić i uruchomiłem gramofon, a co z tym się wiąże, odpaliłem dawno nie odsłuchiwane płyty analogowe. Czas wolny upływa szybko, stąd postanowiłem poddać go „analogizacji”, zwolnić – z 45 na 33 ⅓ obrotów na minutę. Mając wreszcie wolne dni, dokonałem „skomplikowanej operacji” wymiany zużytej wkładki „Audio Technica” na polską – wyposażoną w igłę Mf-100. I wszystko gra; Stan Getz, Tomasz Stańko, Nina Hagen, Klaus Mitffoch i Weather Report! Wszystko to dokładnie zaplanowałem – miesiąc temu dokonałem zakupu odtwarzacza CD Harman Kardon, który posiada bez mała takie samo brzmienie jak odtwarzany analog. Zero cyfry! Precz z kodami zero-jedynkowymi, wyłącznie poezja (niech się pisze!) i kumulujące się we mnie brzmienia jak ze starej płyty …

Biuro Literackie i reszta świata?



Autor: Piotr Gajda

W serwisie internetowym niedoczytania.pl ukazał się (opublikowany pierwotnie w „Dodatku Literackim nr 4.”) interesujący tekst Karola Maliszewskiego zatytułowany „Poezja, czyli zmowa recenzentów”, w którym możemy przeczytać kilka ważnych tez dotyczących aktualnej sytuacji na rynku wydawniczym poezji i kondycji krytyczno-literackiej towarzyszącej bieżącym debiutom poetyckim. „To, co podaje się do wierzenia, do uznania za poetycką wielkość, wiąże się z werdyktami większych i mniejszych konkursów, z wydawnictwami i promocją, z czymś, co pozwalam sobie nazwać medialną obróbką”- pisze Karol Maliszewski - i wskazując na „ekspansywną” politykę medialną i wydawniczą Biura Literackiego dodaje, że „postronnym obserwatorom zaczyna się wydawać, że wydawanie tomiku poza Biurem nie ma większego sensu”. Bo Biuro nobilituje, ułatwia pracę leniwym recenzentom, dla których za pomocą skutecznego „pijaru” tworzy gotowe schematy i hierarchie. Przy tym słusznie prawi Karol Maliszewski o tym, że „czujny krytyk powinien zaglądać, gdzie się da, a nie tylko do gotowych, podsuniętych zestawów”. Przyznając mu rację, co do większości wysnutych przez niego teorii, mimo wszystko, nie demonizowałbym roli Biura Literackiego. Owszem, to sprawne „przedsiębiorstwo poetyckie” (i chwała mu za to), i Mistrzostwo Polski, jeśli chodzi o reklamę i dystrybucję, ale pomimo tego prawda jest jedna – BL tak jak każdy wydawca (to prawo słusznego wyboru i błędu) wydaje raz dobrą poezję, a raz całkiem średnią, i nigdy nie będzie miało monopolu na jakość poezji w naszym kraju. Bo owa jakość jest umiejscowiona na mapie Polski w paru jeszcze punktach, ciągle przemieszczając swe centra i pobocza, indywidualne wyskoki i poetyckie peletony. Pewnie, o poetach BL jest głośno, głośniej, niż o tych spoza Biura. Ale można usłyszeć też inne echa, brzmiące równie fascynująco, chociaż z odległych, mniej znanych miejsc. Pozwolę sobie zaczerpnąć odpowiednie przykłady z „własnego podwórka”, ponieważ jest mi ono siłą rzeczy najbardziej znane i rozpoznane. „Moim zdaniem, tym razem najciekawszy debiut związany jest ze środowiskiem łódzkim”, prawi w swoim felietonie Karol Maliszewski mając na myśli Izabelę Kawczyńską. I w tym właśnie momencie rozprawia się z naciąganą logiką argumentu rozpatrywanego w kategorii „poetycki monopolista-wydawca” (ponieważ do autorów i debiutantów skupionych wokół BL jest łatwiejszy dostęp - dystrybucyjny, krytyczno-literacki, medialny – to właśnie oni mają największą szansę na wejście do poetyckiego panteonu, który tak naprawdę jest domkiem z kart). To byłoby możliwe, owszem, ale pod warunkiem, że wszyscy krytycy w Polsce stali by się nagle „ślepi i głusi”, co możliwe nie jest i nie nastąpi, dopóki choćby tylko samemu Karolowi Maliszewskiemu chciało się „rozpoznawać” najnowszą poezję z pierwszej linii frontu, a nie z oddalonego w bezpiecznej odległości sztabu. Rzeczywistość to potwierdza, wystarczy przyjrzeć się „łódzkim” debiutantom, o którym wspomina K.M.). Monika Mosiewicz i Przemysław Owczarek - Mosiewicz za „Cosinus Salsę” została nominowana do „Silesiusa” i „Gdyni”, Owczarek za „Rdzę” otrzymał „Iłłakowiczównę” i III bodajże nagrodę w „Złotym Środku Poezji” w 2008 roku. Michał Murowaniecki i Izabela Kawczyńska - Michał został laureatem „Dżonki 2008” (za „Punctum”), Iza („Luna i pies. Solarna soldateska”) otrzymała II nagrodę w „Złotym Środku Poezji” w 2009 roku (w tej samej edycji konkursu Krzysztof Kleszcz otrzymał wyróżnienie za „ę”). Wszyscy wydali się „daleko” od BL. Można w związku z powyższym „gdybać”, czy debiut w Biurze Literackim spowodowałby, że na przykład Monika zamieniłaby nominacje na nagrody główne, Owczarek odbierałby „Nike”? To pytania nie warte odpowiedzi, a gdyby były jej warte, to i tak nie kryje się ona wyłącznie po stronie Biura Literackiego, ale w godnych uwagi tomikach wydawanych „gdziekolwiek” (ale zawsze w niszy).

Felieton Karola Maliszewskiego „Poezja, czyli zmowa recenzentów” można przeczytać tutaj: http://niedoczytania.pl/?p=4752

wtorek, 14 lipca 2009

Magazyn Materiałów Budowlanych - Antologia w "Cegle"

W internetowym wydaniu Magazynu Materiałów Literackich „Cegła” ukazała się recenzja antologii „Na grani” zawierającej wiersze łódzkich debiutantów (jej podtytuł brzmi: "O doświadczeniach między językiem a światem”). Wydawcą publikacji jest SPP Oddział w Łodzi, a ona sama ukazuje się jako Tom 2. Biblioteki „Arterii”. Przypomnijmy, w antologii znalazły się wiersze Michała Murowanieckiego, Krzysztofa Kleszcza, Piotra Gajdy, Moniki Mosiewicz, Konrada Cioka, Magdaleny Nowickiej, Roberta Miniaka, Izabeli Kawczyńskiej, Przemysława Owczarka, Rafała Gawina, Justyny Fruzińskiej i tragicznie zmarłego Marciusza Moronia, któremu jest dedykowana. Wyboru zawartych w niej wierszy dokonał i wstępem opatrzył Przemysław Owczarek, a Kacper Bartczak zamieścił w niej swój esej zatytułowany „Ciało wiersza: niedualistyczna impresja teoretyczna”. Projekt okładki, kolaże fotograficzne oraz grafiki są dziełem Agnieszki Kowalskiej-Owczarek. Autorem recenzji jest Karol Pęcherz - całość można przeczytać tutaj:

poniedziałek, 13 lipca 2009

Nienormalny pociąg do grafomanii



Tori Amos, „Abnormally Attracted to Sin”, 2009.

Autor: Piotr Gajda

To wreszcie płyta Tori Amos, którą po pierwszym przesłuchaniu od razu chcę ponownie włożyć do odtwarzacza. A w przypadku kilku wcześniejszych jej propozycji, nie zawsze tak było („The Beekeeper – przesłodzona jak miód, „From The Choirgirl Hotel” – z nadmiernie wyeksponowaną, hałaśliwą elektroniką). „Abnormally Attracted To Sin” nie ma nic z dziewczęcego rozdarcia, które było wcześniejszym udziałem artystki (i traci na świeżości), ale za to jest manifestem dojrzałej kobiety (i zyskuje na smaku). Nawet, jeśli Tori starała się wyhamować emocje, ucinać wszelkie swoje uczuciowe porywy, i przez to stała się jakaś zachowawcza, miejscami wręcz oziębła, to wreszcie jest tajemnicza i fascynująca. Przed laty w „Me And A Gun ” artystka portretowała ofiarę gwałtu (któremu przed laty sama uległa), teraz, kiedy w jej życiu zagościła harmonia, muzyka stała się jej odzwierciedleniem. I mimo tego niewątpliwego wyciszenia, nie jest to muzyka dla oldbojów, zakładów fryzjerskich i wind w szklanych biurowcach. To mimo wszystko płyta zbyt depresyjna, dużo na tym krążku melancholii i pięknych ballad. Tori ponownie wykorzystuje podobne środki wyrazu do tych wykorzystywanych wcześniej przez Kasię Krzaczek. A więc muzycznie i literacko, ta muzyka rozbrzmiewa gdzieś pomiędzy Wichrowymi i Zielonymi Wzgórzami. Album otwiera przepełniony trip-hopowych beatem, niepokojący „Give”. Zaraz po nim dostajemy klasyczną Tori Amos (w „Welcome to England”), i natychmiast po niej, lekko szaloną (w „Strong Black Vine”. „Flavour”, to z kolei piękna, nostalgiczna ballada, a „Not Dying Today” brzmi (może za wyjątkiem gitary), jakby Tori napisała go specjalnie na płytę swojej muzycznej koleżanki zatytułowaną „The Red Shoes”. „Maybe California”, w tle smyki, wokalistka na wysokim stołku ustawionym pomiędzy dwoma fortepianami, ze łzami w oczach wyśpiewująca tekst piosenki (tak to sobie wyobrażam, chociaż nic z mojego wyobrażenia nie znalazło się w teledysku). „Fire to Your Plan” to chyba najbardziej „piosenkowa” część albumu, a „Police Me” jak dla mnie – najbardziej drażniąca (natręctwo porównań i znowu wizualizuje mi się kolejny album koleżanki – „The Dreaming”). Z kolei w „That Guy” wokalistka „przejmuje” dykcję takiej na przykład Björk, ale już w utworze tytułowym (następnym na trackliście) jest już sobą, na pewno po to, żeby w „500 Miles” zaśpiewać swoim „czystym”, dziewczęcym głosem. Natomiast w „Mary Jane” udowadnia, że bez problemu mogłaby zaśpiewać „Babooshkę”, a w „Starling’, że to, cholera, nie koleżanka jednak, a kuzynka Kate, albo nawet jej młodsza siostra. Siostra, która jednak ma odrobiny inny kolor włosów i oczu („Fast Horse”) i swój własny fortepian („Ophelia” – jak dla mnie obok „Welcome to England” najlepszy, najpiękniejszy utwór na płycie). Jeszcze w czasie trwania „Lady in Blue” (Cat Power będzie miała, z czego „zżynać”), uspokojony brzmieniem „Abnormally Attracted To Sin” i zastosowaną przez siebie „metodą porównawczą” (Kate-Tori - na szczęście nie Spelling) postanawiam na końcu tej recenzji zamieścić (i w tym momencie, kiedy właśnie zapisuję, co postanowiłem, zacina się cd – na znak protestu? – na szczęście, to tylko paproch) dwa swoje wiersze pochodzące ze słodkich lat mojej radosnej grafomanii, jako dowód wieloletniej fascynacji tymi dwiema artystkami.

niedziela, 12 lipca 2009

W poszukiwaniu straconego czasu


Autor: Krzysztof Kleszcz
Marzena Łukaszuk - (autorka ilustracji do mojej książki poetyckiej pt. "Ę")
zaprasza na wernisaż: 15 lipca, o godz. 18.00 w Galerii Amcor Rentsch.
Wystawa ma tytuł "W poszukiwaniu straconego czasu".
----
O Marzenie Łukaszuk na stronie ASP --> link

Propozycja


Warsztaty ŁDK

Piotr Grobliński organizator Warsztatów ŁDK proponuje temat następnego spotkania. Będzie nim twórcza odpowiedź na dowolny wątek ekspozycji wystawy prof. Andrzeja Bartczaka w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.

-----

za Reymont.pl:

Tkanina i poezja - tak zatytułował swą dużą wystawę prof. Andrzej Marian Bartczak. Ten znany grafik, malarz i rysownik jest absolwentem Wydziału Tkaniny łódzkiej uczelni plastycznej (specjalność dyplomowa: druk na tkaninie). Jego rozległe zainteresowania obejmują też książkę artystyczną i miniaturę poetycką o filozoficznym charakterze. W swoich interdyscyplinarnych pracach bardzo często łączy rysunek, monotypię, tkaninę i słowo. Tkanina jest w nich podstawą działań rysunkowych, graficznych, malarskch, kompozycji kolażowych i książek artystycznych. Ale i sam rysunek, tworzony z bardzo wyrazistej, przypominającej nić linii, może kojarzyć się ze splotem tkackim, w którym poszczególne przedstawienia (często wykorzystywane gotowe druki - mapy, gazety, widokówki) tworzą kanwę dla graficznych interwencji. Złożoność świata jest tu zobrazowana warstwową kompozycją, do której wprowadzone zostaje słowo. Słowo traktowane jest przez autora niezwykle poważnie, obdarzone mocą porządkowania chaosu przedstawień. Z drugiej strony, parafrazując Cammingsa, Bartczak twierdzi, że malarz jest więźniem literatury. Więźniem tekstu, więźniem biblioteki, która przypomina labirynt/w którym/monstrualny dozorca/podejrzliwie ale stanowczo/kieruje w niewłaściwą stronę. Swoje i cudze teksty artysta zapisuje kolorowymi kredkami na zwieszających sie z sufitu na podłogę długich pasach tkaniny. Stosując system podkreśleń i zmian koloru, interpretuje umieszczane w swych pracach zdania. Odręczne, ale bardzo staranne, wypracowane pismo daje wrażenie obcowania z kartami intymnego dziennika malarza.
Imponująca wystawa w Muzeum Włókiennictwa oferuje zwiedzającym setki prac (można by nimi zapełnić dwa piętra muzeum) do oglądania i czytania. Ciekawostką jest nawiązująca do Kurta Schwittersa praca "Dada" z 1988roku, obiekt przestrzenny nagrodzony brązowym medalem na Międzynarodowym Triennale Tkaniny w Łodzi.

Andrzej Marian Barczak urodził się w 1945 roku w Kutnie. Studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie Akademii Sztuk Pięknych im. Wł. Strzemińskiego) na Wydziale Tkaniny w latach 1963-1969. Dyplom z wyróżnieniem u prof. Hanny Orzechowskiej - specjalizacja: druk na tkaninie - w roku 1969. Tkaninę unikatową studiował u prof. Janiny Tworek-Pierzgalskiej, malarstwo u profesorów Stanisława Byrskiego i Stanisława Fijałkowskiego, kompozycję u prof. Lecha Kunki. W 1971 roku podjął pracę pedagogiczną i dydaktyczną w macierzystej uczelni jako asystent prof. Stanisława Fijałkowskiego na Wydziale Grafiki w Pracowni Technik Drzeworytniczych (kieruje nią od 1975 roku). Od 1984 do 2008 kierownik Katedry Grafiki Warsztatowej. Ponad 100 wystaw indywidualnych w wielu miastach Polski, w Austrii (Wiedeń), Belgii (Bruksela, Mons, Ostenda, Stavelot), Bułgarii (m.in. w Sofii), Francji (Paryż), w Niemczech m.in. Brema, Bonn, Mülheim), Szwecji (Falun), USA (Philadelphia), Włoszech (Urbino). W latach 1969-2009 udział w ponad 400 wystawach zbiorowych, okręgowych, ogólnopolskich, międzynarodowych, sztuki polskiej za granicą, w konkursach, aukcjach, targach sztuki. Jego prace znajdują się w wielu muzeach, bibliotekach, prestiżowych kolekcjach publicznych polskich, europejskich i amerykańskich, także w kolekcjach prywatnych na całym świecie. Około 50 nagród, wyróżnień i medali za twórczość i wybitne osiągnięcia w pracy dydaktycznej w wyższym szkolnictwie artystycznym; m.in. Nagrody Ministra Kultury i Sztuki 1977 (III st.), 1985 (II st.), 1991 nagroda indywidualna za wybitne osiągnięcia artystyczne i dydaktyczne. Autor zbioru poezji "Na porcelanie" (Europejskie Centrum Kultury LOGOS, Łódź 2008).


Centralne Muzeum Włókiennictwa, ul. Piotrkowska 282

piątek, 10 lipca 2009

Wierzba piasek sasanka i kłos


ARIADNA 67, Teresa Gabrysiewicz, Wydawnictwo Łódzkie 1967

Autor: Krzysztof Kleszcz

Najodleglejsze wspomnienia związane z poezją? Chyba wiersz Asnyka "Do młodych" naklejony na drewnianym kościółku w Wysowej. I to jeszcze pamiętam z dzieciństwa, że wśród książek był tomik poezji tomaszowskiej poetki Teresy Gabrysiewicz.

Gabrysiewicz doczekała się w Tomaszowie powszechnego uznania. Ma swoją uliczkę na osiedlu Niebrów, jej imieniem nazwano bibliotekę. Dziś odnalazłem ten tomik. Wydany 42 lata temu, skromny - 13 wierszy, 31 stron, czarno-białe reprodukcje obrazów Ryszarda Kustrzyńskiego (artysty
plastyka WSSP w Łodzi). Na pierwszej stronie autograf i dedykacja dla mojej mamy.

Wiersze, pisane inaczej niż dziś. Dużo "enterów" (pojedyncze słowa w wersach). To, że język poetycki ewoluuje, jest oczywiste. Wspomniany na początku przeze mnie Asnyk, pisał "Nie depczcie przeszłości ołtarzy", pamięć o Gabrysiewicz to sprawa oczywista.
Pomysł na tomik, zadedykowany "Mojemu miastu", zatytułowany "Ariadna 67" to połącznie skojarzeń: mitologicznej nici Ariadny i tego, że Tomaszów to miasto włókiennicze. Autorka stylizuje wiersz na góralszczyznę ("Kan ci to"), wspomina czasy wojny ("Męczennikom Zapiecka"), podziwia pisarzy, poetów i malarzy, których ceni (Goya, Staff, Jasnorzewska, Andersen, Norwid), niebanalnie zachwyca się przyrodą ("w trawie lepiężnik rozsypał się biały" w "Erotyku Tatrzańskim"; "mówię / córa Mazowsza / wierzba piasek sasanka i kłos" w "Kręgu"), obficie przywołuje mitologię.
W najciekawszym wierszu "Na ranną zmianę" pisze o kobietach jadących do pracy "ociężałość żylaków / otwiera świt ", "sprawne / napięte / kapłanki kultów nowych / rumienią się nieśmiało / o dobre słowo". A w tytułowym utworze: "Tezeusz / dziś nie musi / błąkać się wśród murów / nie czyha / w labiryntach / rywal Minotaur / Ariadna złote wątki / zarzuciła w krosna / drobną dłonią ujarzmia / nieposłuszne nici / Może inna dziewczyna / strojąc się w sukienkę / słowa wyznania znajdzie / zgubione / w osnowie." Dziś gdy tomaszowski przemysł włókienniczy upadł, sentyment każe pochylić się nad poezją.




czwartek, 9 lipca 2009

Zapadanie się w tło


TADEUSZ DĄBROWSKI "CZARNY KWADRAT", Wyd. a5, 2009

Autor: Krzysztof Kleszcz

1.
Pani A, nie lubi poezji. Wyobrażam sobie jak czyta ostatni wiersz z książki Tadeusza Dąbrowskiego.

2.
To z pewnością jeden z ciekawszych współczesnych poetów. Kiedy cztery lata temu czytałem "Te Deum" zachwyciłem się tym, że poetyckie "ja", może być arcyciekawe. Nową książkę kupiłem w ciemno. Pomyślałem: zapewne będzie coś o seksie i o pewności, że Bóg istnieje. Sam nie wiem co jest odważniejsze, czy odwaga pisania o grzeszkach, czy odwaga, by stać odważnie po jasnej stronie mocy. I to nie tylko w wierszach. (Zaimponowała mi postawa recenzenta książki Wiedemanna w "Lampie" z 2004r.: "I nie urągaj, proszę, Panu Bogu, bo jak się zobaczymy, obetnę Ci ucho,(...)"). Nowa książka jest niewątpliwie kontynuacją "Mazurka" (świetny tytuł, w kontekście nazwiska!) i "Te Deum".Pojawiają się w niej podobne historie, podobne pomysły, styl. Dźwięczy ten sam głos człowieka, który wierzy w Boga, który błądzi i grzeszy. Dąbrowski sens swojej poezji opisał w wersie "Muszę się spisać, muszę spisać ciebie" ("Ibidem", tom "Mazurek"). Czasem przybiera ona postać ekshibicjonistycznej wypowiedzi, spowiedzi.
Dodajmy, że te grzechy to cały czas szóste przykazanie: ściąganie erotyki z netu, pożądliwe myślenie o kobietach (nawet w czasie podniesienia na mszy). Poeta wie, ze grzesznik, który mówi o Bogu jest przekonujący daleko bardziej niż kameduła bosy. No i są tu współczesne rekwizyty: jotpegi, webcamy, kluby go-go. Egzystują sobie obok różańca, procesji, stygmatu.

Fajnie jest porównać pomysły z różnych książek. W "Mazurku" 23-letni poeta pisał "Zapomniałem tego / ostatniego wersu, w który wierzę, że JEST." 30-letni zaś - "Trzydziestoletni chłopiec święcie przekonany / o swojej nieśmiertelności (...) Ktoś, kto bezzwłocznie pojawia się i znika / jak czarny kwadrat na czarnym tle." Motyw czarnego kwadratu jest zmyślny. Od Ciebie, czytelniku, zależy czy uwierzysz, że ten kwadrat istnieje.
23-letni Tadeusz został zmuszony przez babcię do obejrzenia setnej kopii dokumentu o cudach. ("To wszystko przypominało real tv. Dlatego uwierzyłem."). 26-letni bawi się w powiększenie zdjęcia aktu ("powiększałem je do granic ekranu, do granic rozdzielczości (...) chcąc za ostatnim kliknięciem przeskoczyć na drugą stronę, obejrzeć duszę albo przynajmniej siebie rozklikanego"). Ten wiersz pt. "Rozdzielczość", gdyby ktoś pytał, mógłbym uznać za najlepszy wiersz jaki czytałem, ("A dalej już nic więcej nad szare prostokąty poukładane ściśle jak cegły w murze, jak kamienie w ścianie płaczu (...)"). 30-latek w wierszu bez tytułu ze strony 7 konstruuje wyjątkowej urody metaforę, zapadanie się w czerń: "Powoli przesuwam pasek kontrastu i z mlecznej nicości wyłania się kształt, który staje się rzeczywisty w połowie skali, a potem znów zapada się w tło.

Też postanowiłem się pobawić suwakiem paint-shopa.

Wiersze Dąbrowskiego tylko czasem zostawiają mnie bez satysfakcji. Chyba nie kupiłem np. karkołomnego zdania: "dowiem się z liczb, że liść jest liściem, ptak ptakiem, śmierć śmiercią, Einstein Nwetonem, Różewicz Herbertem, a Świetlicki sobą.", albo Dąbrowskiego, który mi zabrzmiał jak Szymborska: "Boże, wielka Niezgrabo, znów chciałeś rozładować korek i zderzyły się cztery tiry." ( * * *, s.34). Zwykle błyszczy w nich coś zaskakującego, niezwykłego:
"A potem bardzo chciałem wierzyć w Boga i dostałem klapsa, klaps rozłożony był na wiele lat, więc odczuwałem go jak pieszczotę" ("Pieszczota", s.8); "Umyj mnie - prosi ciało, bo w nocy narozrabiało." (* * *, s.9); "Mogłabyś spojrzeć na mnie, lecz tylko mówisz - milczysz." (* * *, s.23); "Chodzę po pustym mieszkaniu, prawie nie pamiętam zapachu, śmiechu, płaczu dzieci, które tu żyły." (* * *, s.40); "słowo jak dwa ciała / tasowane przez noc" ("słowo", s.41); "W czasach, gdy niewykorzystane minuty przechodzą na następny / miesiąc. Przegapiłem swój moment." ("Przegapiłem swój moment", s.39).
Pamiętam dwie skrajne emocje przy lekturze wierszy TD: chichot i wzruszenie. Chichotałem przy wierszu "Fragmenty dyskursu miłosnego" z tomu "Te Deum" ("To jest fajka - usłyszałem odpowiedź kobiety(...)"), jako wzruszacz zadziałał na mnie wiersz o ojcu "Tyle miłości, z którą / nie ma co zrobić." (* * *, s.17).
Chyba jednak najbardziej zapamiętam z nowej książki motyw "rozczarowania poezją". "Poezja, jeśli jest,(...)" - pisze autor na stronie 11. W innym miejscu zaś "odpowiadam: nie, poezja już nie istnieje." (* * *, s.26). Motyw (na szczęście, bo się martwiłem !!!!) znajduje niesamowite rozwiązanie:
"1. poezja jest wtedy / gdy czujesz / to / coś // czujesz? 2. (jeżeli nie / przeczytaj wiersz / ponownie)." ("Do skutku", s.44)

3.
No właśnie. Pani A. czyta już trzydziesty raz, a Ty?

Zmory


Autor: Piotr Gajda

MARS VOLTA „Octaheron”, 2009

Uwaga, to NIE JEST recenzja muzyczna. To monolog, a jednocześnie mikroskopijny wylew w oku Molly Bloom. To wykrętna odpowiedź na pytanie; „Jakie, jeśli zredukować je do najprostszych form wyrazu, były myśli Blooma o myślach Stefana o Bloomie i myśli Blooma o myślach Stefana o myślach Blooma o Stefanie?” To stenogram z transmisji na żywo „WC Kwadransa” z bananem, prezerwatywą i spoconą dyrektorką szkoły w rolach głównych („proszę nałożyć na banana prezerwatywę” – rozkazuje WC, dyrektorka stęka, ale on już nie patrzy, nie słucha, popija yerba mate i zanurza się w wizji, w której za kilkanaście lat Mars Volta nagrywa „Octaheron”). Cięcie, oto w tipi wódz siouxów pokazuje trzymany od pokoleń przez jego plemię chełm konkwistadora Kevinovi Kostnerowi (w scenie z zaginionego filmu „Tańczący z wilkami), ten przygląda mu się i widzi odbijające się w nim jak w złotej kuli twarze Omara Rodrigueza-Lopeza i Cedrica Bixlera-Zavali. Zzzziitttt, znów cięcie i tym razem Johnny Deep, tak jak jest to napisane w alternatywnej wersji scenariusza filmu „Blow”, która śni się z kolei Klausowi Meine z zespołu Scorpions, handluje hurtowo z Pablo Escobarem nie kokainą, a nielegalnymi kopiami albumów Mars Volty. I są tego snu konsekwencje – wkrótce zespół Scorpions przestaje nagrywać swoje piosenki w Zagłębiu Ruhry, zażywa pejotl, wywozi instrumenty do Puerto Rico i nagrywa pod pseudonimem Mars Volta piosenkę „Since We’ve Been Wrong”. Oczywiście, podobno istnieje naprawdę zespół Mars Volta i także w Niemczech się o tym mówi, za co Rudolf Schenker każdego rozgłaszającego te niesprawdzone plotki bez ostrzeżenia wali w zęby. A komu przyśnił się Frusciante? Początek „Halo Of Nembutals”, to rytmy/zapachy rodem z wnętrza skarpetek, które „redchoci” na słynnej fotografii założyli na własne penisy (sesja zdjęciowo trwała długo, od oświetlenia zrobiło się 35 stopni w studio). Śmierdzi, ale smród nie wyklucza progresywnego wyrachowania, co potwierdza pani profesor ze szkoły, w której w rok możesz zrobić maturę i przystąpić do dowolnego kierunku studiów pod warunkiem, że będą płatne. „With Twilight As My Guide”, tuli się do szyi nieładnej wybranki jej pryszczaty admirator, równie niezgrabny, ale o bogatym wnętrzu. Oczywiście na korytarzu wyższej uczelni (4 stopień schodów prowadzących na pięterko, w tle słychać jak doktor-łapówkarz smętnie gra na pile.). Podobno „Cotopaxi” przypomina miłośnikom King Crimson King Crimson? Gdzie, jak, kiedy? To tylko psychoza natręctw, która ogarnia Roberta Frippa, kiedy odwraca się od publiczności plecami – znów nie chcę grać jak Mars Volta, znowu gram jak Mars Volta? – i po raz 655592 układa palce na gryfie (oby Broń Boże!) nie w tej samej konfiguracji. Idźmy dalej z dyplomem wyższej uczelni z podpisem rektora (prof. dr hab. Bełkota), gwiżdżmy „Desperate Graves”. Czy przechodzień w szarym prochowcu, który nas minie cicho zapyta – Pan też to w ciemności słyszał? Tymczasem na niebie wschodzi sonda o nazwie „Copernicus”, o której wypowiedział się kiedyś Kurt Vonnegut, że gdyby takie zamiast B-52 latały nad Dreznem w 1945 roku, spałby spokojniej w oflagowym łóżku. Jakby na potwierdzenie jego słów, nieistniejący zespół o wymyślonej nazwie Mars Volta kończy swoją nieistniejącą płytę zatytułowaną „Octaheron” utworem „Luciform”, który śnię z kolei ja i mam otwarte usta, jakbym chciał przez sen powiedzieć; „Poszukujcie, aż w końcu znajdziecie zaśniedziały chełm konkwistadora, albo opróżnioną do połowy butelkę tequilli. Dopóki poszukujecie mój sen, chociaż duszny, będzie dobry”.

sobota, 4 lipca 2009

Poezja recreativo


IX Nadpilicka Biesiada Literacka, Taraska k. Sulejowa, 4.07.09. sobota godz. 16.00

Autor: Piotr Gajda
Czy imprezy poetyckie mogą przekształcić się w rekreacyjne pikniki? Jak najbardziej, co każdego roku w lipcu udowadnia organizator Nadpilickich Biesiad Poetyckich, Paweł Reising. Także i tegoroczna pozwoliła zrelaksować się jej uczestnikom, gościom zaproszonym przez Pawła do urokliwej galerii Zdzisława Wojciecha Słomki. Warto wspomnieć i o tym, że Paweł Reising oprócz tego, że jest redaktorem naczelnym „Kuriera –Kultura i Rzeczywistość” – pisma wydawanego przez Stowarzyszenie Kulturalne – Klub „Pod Hale”, jest także poetą, stąd pomysł biesiadowania i naszej (mojej i Krzysztofa Kleszcza) obecności w Tarasce.
W tym roku zgodnie z wypracowaną już tradycją odbył się Turniej Jednego Wiersza o tematyce przyrodniczej, zawody sportowe (rzut dyskiem i mini-oszczepami do wyznaczonego celu), był grill, możliwość kąpieli w pobliskiej Pilicy (z której skorzystał, kto chciał) oraz spacer po lesie. A wszystko to z uśmiechem na ustach i w totalnym regulaminowym i organizacyjnym chaosie, luz, blues, na niebie chmury. Ale rozpadało się dopiero wówczas, kiedy już wyjeżdżaliśmy z Taraski obdarowani gadżetami, które „wywalczyliśmy” w TJW i w konkurencjach sportowych „w stylu wolnym”. Pewnym „novum” tegorocznej Biesiady Literackiej była krótka prezentacja naszych debiutanckich tomików – przy ognisku rozbrzmiały wiersze z „Ę” i z „Hostelu”. Wypoczynek, rekreacja i poezja. Tak, tym razem w tej właśnie kolejności.

Chata kryta strzechą skrywa rzeźby, obrazy i instalacje Z.W.Słomki (dominuje klimat Beksińskiego)

Zdzisław Słomka rozpala grilla
Przed jedną z wielu rzeźb Z.Słomki
Zdzisław Słomka i Paweł Reising



Paweł Reising czyta wiersz
Marian Madaliński

Piotr (godło: Jimi)


Prezentacja "Ę" w pięknych okolicznościach przyrody








Prezentacja "Hostelu"

Z dyplomami

Jedna z instalacji Z.W.Słomki



Gajda, Niegodajew, Madaliński
The Pozers (Kleszcz-voc, Gajda-g)
Wśród płaskorzeźb Z.Słomki

Deszcz !