poniedziałek, 28 września 2009

I wymrą poeci...



Autor: Piotr Gajda

Pod koniec listopada 2008 r. Biblioteka Narodowa przeprowadziła kolejne badanie z cyklu poświęconemu społecznemu zasięgowi książki. Przedmiotem zainteresowania badaczy było uzyskanie odpowiedzi m.in. na pytania jaka część społeczeństwa czyta i kupuje książki, jaka jest intensywność lektury i zakupów w ciągu roku oraz jakie książki są czytane i kupowane. Według najnowszych badań w 2008 r. czytanie książek (przeczytanie przynajmniej jednej w ciągu roku) zadeklarowało 38% badanych. Jest to najniższy wskaźnik czytelnictwa, jaki został zanotowany od czasu systematycznie prowadzonych na ten temat obserwacji, tj. od 1992 r. Odnotowana tendencja spadkowa wystąpiła we wszystkich kategoriach społeczeństwa, z wyjątkiem mieszkańców największych, ponad 500-tysięcznych miast, gdzie odsetek czytelników nawet nieznacznie wzrósł. Szczególnie wysoki spadek czytelników (w granicach kilkunastu punktów procentowych) miał miejsce wśród: 15-19-latków, osób z wykształceniem średnim i pomaturalnym, mieszkańców miast liczących do 20 tys. ludności oraz wśród mężczyzn i internatów. W ubiegłym roku czytelnicy wybierali przede wszystkim powieści obyczajowo-romansowe (18%) i sensacyjno-kryminalne (15%) oraz książki encyklopedyczno-poradnikowe (14%). Sięgali również po literaturę faktu (11%), książki dla dzieci i młodzieży (10%), fantastykę (10%) oraz lektury szkolne i podręczniki (10%), nieco rzadziej po książki religijne (7%) i literaturę fachową (7%), a sporadycznie po eseistykę i publicystykę (2%) oraz literaturę ezoteryczną (1%). W 2008 r. kupowanie książek (tzn. przynajmniej jednej w ciągu roku) zadeklarowało 23% badanych i był to – podobnie jak w przypadku czytelnictwa – najniższy odnotowany do tej pory wskaźnik zakupów. W ostatnim okresie zmniejszyła się przede wszystkim grupa kupujących rocznie 5–11 książek (z 10% w 2006 r. do 4% w 2008 r.). W 2008 r. nabywcy – inaczej niż czytelnicy – wybierali przede wszystkim książki encyklopedyczno-poradnikowe (23%), następnie szkolne podręczniki i lektury (15%), popularne obyczajowo-romansowe powieści (13%) oraz książki dla dzieci i młodzieży (10%). Nieco mniejszym zainteresowaniem cieszyła się literatura sensacyjno-kryminalna (9%), fantastyka (8%) oraz literatura faktu (8%). Rzadziej kupowano książki religijne (5%) i fachowe (4%), a sporadycznie eseistykę i publicystykę (2%).

Według autorów badań w chwili obecnej jesteśmy świadkami zmian w kulturze (wszechobecny prymat rynku i kultury popularnej) oraz w edukacji (minimum lekturowe i fragmentaryzacja lektur, testy i klucze interpretacyjne jako narzędzia sprawdzania wiedzy oraz korzystanie z ogólnodostępnych „bryków”), które również oddziałują na czytelnicze upodobania. Dowodem tego jest zainteresowanie głównie rynkowymi nowościami, tytułami „głośnymi”, literaturą popularną, poradnikami, w mniejszym stopniu klasyką, przy jednoczesnym znaczącym udziale czytelników wybierających książki trudniejsze według indywidualnych gustów i potrzeb. Zmiany te oddziałują oczywiście również na zachowania nabywców książek. Według GUS w latach 2005–2007 przeciętne roczne wydatki na książki na 1 osobę w gospodarstwie domowym nieznacznie wzrosły, jednak ich udział w wydatkach przeznaczanych na kulturę zmniejszył się w tym czasie z 5,94% do 4,93%. Dla porównania udział wydatków na zakup telewizorów wzrósł w tym czasie z 6,11% do 9,61%, a opłat za telewizję kablową z 19,48% do 21,80%.

Wśród powyższych danych opracowanych i podanych przez Pracownię Badań Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej nie ma nic o czytelnikach i nabywcach poezji, co każe przypuszczać, że takie „preferencje” czytelnicze mieszczą się w granicach błędu statystycznego.

niedziela, 27 września 2009

Odpust w Poświętnem


Autor: Krzysztof Kleszcz

Pięć lat temu, po tym jak byłem w Poświętnem, napisałem wiersz pt. "Odpust". Opublikowany wtedy na Nieszufladzie zyskał przychylne opinie m.in. Dariusza Adamowskiego, Krzysztofa Bąka, Gila Gillinga, Julki Szychowiak, Macieja Woźniaka, Mirki Szychowiak, Marzanny Kielar... (były to piękne czasy - dziś Nieszuflada, to nie to co kiedyś). Znalazł się później w mojej książce "Ę", a dziś po pięciu latach w ostatnią niedzielę września znowu odwiedziłem Poświętne. Sytuacja natchnęła mnie poetycko. Oto efekt i kilka fotek.











Kościelscy dla Dąbrowskiego


Autor: Krzysztof Kleszcz

Prestiżową nagrodę Kościelskich zdobył Tadeusz Dąbrowski za tom "Czarny kwadrat" wydany w Wydawnictwie A5 w 2009 roku.
Recenzowałem ją na blogu -> link.

Jest przyznawana od 1962: zdobyli ją m.in. Zbigniew Herbert (1963), Jarosław Marek Rymkiewicz (1967), Urszula Kozioł (1969), Stanisław Barańczak (1972), Ewa Lipska (1972), Adam Zagajewski (1975), Ryszard Krynicki (1976), Wisława Szymborska (1990), Marzanna Bogumiła Kielar (1993), Andrzej Stasiuk (1995), Marcin Świetlicki (1996), Olga Tokarczuk (1997), Jacek Podsiadło (1998), Adam Wiedemann (1999), Wojciech Wencel (2000), Jerzy Sosnowski (2001), Tomasz Różycki (2004), Jacek Dehnel (2005), a ostatnio Jacek Dukaj (2008).

W uzasadnieniu werdyktu jury napisało: "za oryginalność poetycką wyrażającą się odwagą w traktowaniu trudnych zagadnień artystycznych i światopoglądowych. Twórczość Dąbrowskiego wyróżniająca się ostrością widzenia spraw estetycznych, egzystencjalnych i metafizycznych jest jednym z najciekawszych osiągnięć najnowszej polskiej poezji. "

Złote runo
















Autor: Piotr Gajda

Wyjeżdżając z miasta mijam po drodze fronton opuszczonego budynku biurowca, którego zdjęcie wykorzystałem na okładce swojego debiutu. Nic i nikt nie wskrzesi już dawnej fabryki, w której zdobywałem swój pierwszy zawód po to tylko, aby ani sekundy w nim nie pracować.

Spała jest oddalona o 10 km i po wyjeździe z Tomaszowa prowadzi do niej równa, asfaltowa szosa przez las, który jest częścią Puszczy Pilickiej. Przed wielu laty, jeszcze jako nastolatek, błąkając się po niej tuż przed zmierzchem, byłem ścigany przez przerażający śmiech diabła i umykałem w kierunku miasta na rowerze, a podczas ucieczki o mało nie wpadłem pod mijający mnie z naprzeciwka motocykl. Ciekawe, czy ten sam diabeł ścigał także cyklistę Przemka Owczarka?

Tuż przed wjazdem do Spały skręcam w prawo, w leśną ścieżkę prowadzącą do ukrytego w lesie grobu. Po chwili zawracam, i z powrotem wyjeżdżam na główną drogę - mijam drogowy radar (więc zwalniam), za którym wznosi się charakterystyczna wieża ciśnień, i w zasadzie jestem już w samym sercu Spały, bo po lewo mam drewniany kościółek, a zaraz za nim placyk nad sztucznym stawem – miejsce odbywania się jarmarku.

Parkuję swój samochód obok kościółka, vis a vis wejścia do polowego ołtarza, bo stąd jest najbliżej i ledwie sekundy dzielą mnie od szybszego krążenia krwi (zawsze czuję się jak trup robiąc zakupy w łódzkiej galerii).

Czasem udaje mi się kupić longplaye Perfectu, TSA, Lombardu, Maanamu, czasem nabywam „niechciane” analogii Elvisa Costello, Simple Minds, Niny Hagen, albo Jana Garbarka. Niekiedy idę na całość, i moje oczy i ręce radują się winylami Scorpio, Locomotiv GT., East, Fonografu i Omegi. Często licytuję „w ciemno” i staję się posiadaczem dzieł nikomu nieznanych zespołów takich jak Teaze, Runestaff, Das Pferd, albo Zot. Czasem bywam spełniony, kiedy udaje mi się zdobyć płyty, które kiedyś miałem i utraciłem – MWNH „Świnie”, Grzegorz Markowski „Kolorowy telewizor”, Lombard „Anatomia”, Klaus Mittffoch „Klaus Mittffoch”, Maanam „Się ściemnia”...

Niekiedy płacę za książki, ale ich wybór jest mocno ograniczony. Kupuję „Cień wiatru” Zafóna, „622 przypadki Bunga” Witkiewicza, Faulknera „Absalome, absalome!” i „Światłość w sierpniu”, a także „Okręt” Buchheima. Ale tak jest dobrze, bo jarmark to w zasadzie targ staroci, raj dla kolekcjonerów i zbieraczy rzeczy naprawdę dziwnych – medali i odznak ZSRR, monet, widokówek i sam Bóg wie, czego jeszcze…

Potem zawsze mam chwilę, żeby pospacerować i zastanawiać się nad tym jak to będzie, kiedy wreszcie wrzucę płytę na talerz gramofonu i posłucham jej po raz pierwszy. Marszrutę mam wyznaczoną już od dawna, a więc najpierw spalski żubr, potem most, z którego widziałem w rozświetlonym słońcem nurcie Pilicy ryby wielkości mojego przedramienia (Robert Miniak miałby tu pole do popisu pod warunkiem, że miałby przy sobie wędkę). Mijam domy otoczone drzewami i zastanawiam się, czy w takim domu mógłbym być naprawdę szczęśliwy. Myślę o domu, który buduje Krzysztof Kleszcz i wiem, że jemu się to uda.

Na mnie czeka miasto i jego kominy, których dymem oddychałem. Płyta obraca się i zaczyna cichutko trzeszczeć…

sobota, 26 września 2009

Mój wiersz tygodnia (2)



Autor: Piotr Gajda

Tym razem wiersz autorstwa Justyny Bargielskiej z tomu „Dating Sessions” wydanego przez Bibliotekę Studium (Wydawnictwo Zielona Sowa 2003).


* * *

Pamiętacie nasz ostatni wieczór w Nieporęcie?
Wpadłam wtedy do studni i chociaż krzyczałam,
wzięliście koszyk, wino i serwetkę w kratkę,
wsiedliście do samochodu i zapadła noc.

Dryfowałam na słomce strachu, że zasnę
i utonę, a wtedy podwodne pająki
i robaki na ścianach, drepczące jak Japonki
z porcelany, nie przystające gdy się mijają,
one wtedy zobaczą, że byłam człowiekiem
i że utonęłam.

I nie było świtu. Zimę spędzę pod lodem,
znajdziecie mnie wiosną, powiecie, że się zmieniłam,
że jest w moich oczach wyraz, którego nie było.


* Justyna Bargielska (rocznik 1977). Laureatka III edycji konkursu poetyckiego im. Rilkiego (2001) i nagrody specjalnej na konkursie im. Jacka Bierezina (2002). Publikowała m.in. w "Odrze" i "Ha!arcie". Jej wiersze były tłumaczone na język słoweński i bułgarski. Autorka tomów poetyckich „Dating Sessions” (2003) i „China Shipping” (2005).

Karol Maliszewski tak pisał na blurbie „Dating Sessions”; „Ujął mnie kunszt jej tekstów – instynktowne i lekkie wychylanie się na jakąś nieznaną stronę wiersza i świata”.

Tomik Justyny Bargielskiej był jedną z najbardziej trafionych propozycji poetyckich (spośród 18), które zakupiłem „hurtowo” w sklepie internetowym (drugą była książka Marcina Zegadły).

piątek, 25 września 2009

Płonący wieżowiec


Stanislaw Czycz

Autor: Piotr Gajda

Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z jego twórczością. Wyprzedawano księgozbiór biblioteki największej, upadłej fabryki w mieście – wszystkie książki po symbolicznej złotówce. Ech, dowiedziałem się o tej wyprzedaży zbyt późno, a i tak czułem się jak niedopity w browarze. I to właśnie wtedy, przy okazji prowadzenia swoich książkowych wykopalisk natrafiłem na książkę zatytułowaną „Ajol”, a w niej na „Anda”, opowiadanie poświęcone Bursie. Autorem książki był Stanisław Czycz. Dzień lub dwa dni później natrafiłem jeszcze na „Tła” – zbiór wierszy z końca lat pięćdziesiątych. Prozę kupiłem od razu, wiersze ze względu na luźne kartki (i to bynajmniej nie z powodu częstego wypożyczania – karta biblioteczna była pożółkła, ale nigdy nie była wypełniona) pozostawiłem na zmielenie. Nie ma to żadnego wymiaru symbolicznego, ponieważ po latach tamtą książkę gdzieś zgubiłem (dziś mam „Anda” w antologii polskiej noweli współczesnej i „Wybór wierszy” z 1979 roku).

Kim był Stanisław Czycz? Na legendę poety wyklętego pomimo wrodzonych predyspozycji umarł zbyt późno – w wieku 67 lat i prozaicznie – na zawał serca. Nigdy nie wychodził z knajpy przez szybę jak Wojaczek, ani nie wędrował po świecie jak Stachura. Egzystował wpisany w cztery kąty swojego mieszkania w krakowskim Domu Literatów, samotny, lękający się otaczającej go rzeczywistości, bezradny w najprostszych sytuacjach życiowych. Tak jak i oni „nadwrażliwy”, ale zbyt skromny i cichy, żeby mógł być zauważony. Zresztą sam dobrowolnie skazywał się na niebyt, opowiadał, że nigdy nie był w Kościele Mariackim ani na Wawelu, a żył przecież w Krakowie! Przez kilka lat mieszkał przy Krupniczej z Adamem Macedońskim, malarzem, rysownikiem, działaczem niepodległościowym, skazany na naloty podpitego Ireneusza Iredyńskiego, Jana Himilsbacha i innych. Abnegat, bez stałego etatu, utrzymujący się z pisania i ze skromnej renty. Jednocześnie człowiek chory – leczył się na raka skóry i ogarnięty zrozumiałym lękiem przed śmiercią – popadał w coraz większą depresję. „Poeta katastroficzny” tak najlepiej można by go określić. Nie dbał o swoje interesy, robienie kariery. Nie potrzebował dużo, skromny człowiek, nawet za bardzo. Potem dopiero zaczął dbać o dom, gdy się ożenił. Justyna Sobolewska w „GW” (przy okazji wznowień jego książek prozatorskich przez Wydawnictwo literackie) napisała o nim kilka lat temu: „Niedawno ulica, przy której stoi dom Czycza, została nazwana jego nazwiskiem. Dom rodzinny pozostał w niezmienionym stanie - przez zbitą szybę można zajrzeć do środka. Widać ścianę, którą w ostatnich latach życia Czycz remontował. Był perfekcjonistą. Przepisywał stronę z powodu źle wstawionego przecinka. Podobnie nad tą ścianą pracował pod sam koniec życia z determinacją, ale i bezskutecznie”.

Jako poeta objawił się w sposób nietypowy i zarazem typowy. Absolwent Liceum Elektrycznego pojawił się na początku lat 50. w Kole Młodych przy Krakowskim Oddziale ZLP zabierając ze sobą „swoje” wiersze, wśród których znalazło się kilka tekstów wyklętego już naówczas w kraju Czesława Miłosza. Opiekujący się młodymi poetami Adam Włodek natychmiast rozpoznał mistyfikację. Ale - jak pisał potem we wspomnieniach - "własne teksty kandydata na członka Koła stanowiły wystarczającą podstawę do przyjęcia". Wystarczyło kilka lat, aby pojawił się jako debiutant w znakomitym towarzystwie Drozdowskiego, Herberta, Białoszewskiego i Harasymowicza w „Życiu Literackim”. W swoich wierszach próbował opisać „chaos świata”. Pesymizm tych tekstów, poczucie zagrożenia fascynują jego dzisiejszych czytelników, w tym mnie, który „akcję” swojej debiutanckiej książki „zamknął” w czterech ścianach hostelu.

Ostatnie lata życia to ciągła walka z nawrotami pogłębiającej się depresji. Coraz głębiej wtopiony w tło niechętnie wychodził z domu, bo świat jawił mu się jako nieustanne zagrożenie. Stanisława Czycza – jego postać i twórczość idealnie określiła Wisława Szymborska nazywając go „mistrzem cierpienia”, ale też „artystą-cyganem”. Włodzimierz Jurasz wspominając Czycza na łamach ”Dziennika Polskiego” przytacza wywiad, jaki ten udzielił Krzysztofowi Lisowskiemu, w którym wspominał podróż pociągiem, podczas której podsłuchiwał parę młodych ludzi rozmawiających o jego pisarstwie. – „To mogłeś im się przedstawić” - stwierdził Lisowski. – „Co?... przecież by mi... oni to byli państwo... ubrani porządnie, czyści, zadbani... ja przy nich jak psubrat... kieszeń mi się u spodni rozrywała i strzępiły się nogawki, i przy koszuli kołnierzyk... no przecież widywałeś mnie jak chodzę, bo ja tak przez lata” - odpowiedział poeta.

„And” to hołd złożony przyjacielowi, z którym razem pił wódkę, wędrował po podkrzeszowickich lasach, kłócił się i godził, rozmawiał o poezji i naśmiewał się z kolegów-literatów goniących za aktualnie obowiązującą koniunkturą polityczną. Ten przyjaciel - Andrzej Bursa, bo o nim jest mowa - zmarł 15 listopada 1957 roku, tuż po powrocie z odbywającego się w Poznaniu zjazdu młodych pisarzy. Czycz, towarzysz ostatnich dni życia Bursy, opisał te wydarzenia we wspomnianym opowiadaniu, a także przeżył go o prawie 40 lat żyjąc wciąż tak, jakby przyszło mu mieszkać w płonącym wieżowcu.

NIE JESTEŚ (I NIKT) ZE MNĄ JUŻ DAWNO


tej nocy śniło mi się

że śpisz obok mnie


ale znałem kiedyś dziewczynę

która żartobliwie kazała się nazywać Małgosiunią

i uśmiechając się tak do niej mówiłem


i to ją nagle widziałem w tym śnie

leżącą ze mną


jednakże śniło mi się

że ty śpisz przy mnie


płakać nie umiem już od dawna

czyich więc łez był ślad na poduszce

gdy się zbudziłem


1991

czwartek, 24 września 2009

Ping i pong




Autor: Krzysztof Kleszcz

Koniec lata, piękna pogoda, by umysł chciał generować metafory trzeba go przygotować ;) Najbardziej poetycka pora roku przed nami. Zresztą trochę ruchu dla ciała zawsze się przyda. Zacięty pojedynek Kleszcz-Gajda zakończył się wynikiem 5:4, ale najważniejsze - tuż po meczu Piotr napisał wiersz (niezwiązany z tenisem, ale o wymownym tytule - „Niezwyciężony”...)

niedziela, 20 września 2009

Mój wiersz tygodnia (1)



Autor: Piotr Gajda

Tytułem wstępu…Wpadłem na myśl, że w każdy weekend będę umieszczał na „białej” wiersz, który zapadł mi głęboko w pamięć. Będę starał się przy tej okazji przybliżać sylwetkę autora oraz podawać okoliczności mojego zetknięcia się z prezentowanym tekstem. Mam nadzieję, że uda mi się w ten sposób zachęcić przynajmniej kilka osób do szerszego poznania twórczości autorów, którzy byli dla mnie (i są nadal) nieustanną inspiracją.

* * *

aleja czterdziestu ośmiu drzew oprowadzała do
starszej niż najstarsze groby kostnicy

jaskierko nazywał ją stacyjką
ostatniej podróży

chodząc przez pole umierającej kraski do zawodówki
zaglądał przez zakurzone okna do środka

czasem widział grabarzy grających na wiekach
trumien w karty o złotą obrączkę trupa

czasem widział kolegę z czerwoną pręgą na
szyi leżącego w gotowym do drogi wagoniku

czasem widział swoje odbicie w czarnej jak
chitynowy pancerz chrząszcza szybie

czasem uciekał stamtąd jak spłoszona sójka
czasem skradał się tam jak kot tropiący szczura

myśląc że przemyka pod okna stacyjki nie zauważony
przez boga i śmierć nie wiedział że w ich grze o

jego życie śmierć wyłożyła z rękawa na stół
cztery asy
-------------------------------
Po raz pierwszy zetknąłem się z poezją Dariusza Tomasza Lebiody w antologii „Poezja polska 1939 – 1985; Od Staffa do Wojaczka” pod redakcją B. Drozdowskiego i B. Urbankowskiego, której dwu tomowe wydanie kupiłem za dosyć pokaźną wtedy sumę – 2000 złotych. Było to bodajże w 1987 lub 88 roku (pieniądze na zakup dostałem od mojej świętej pamięci babki). Antologia do dzisiaj stoi na mojej półce. Prezentowany wiersz znajduje się w tomie II na stronie 682.


Dariusz Tomasz Lebioda

ur. 23 kwietnia 1958 roku w Bydgoszczy. Pracuje jako wykładowca w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Visiting professor The State University of New York at Buffalo (2002). Członek Stowarzyszenia Kultury Europejskiej (SEC), Związku Literatów Polskich i Bydgoskiego Stowarzyszenia Artystycznego. Redaktor naczelny kwartalnika filologiczno–artystycznego „Temat”. Wydał ponad dwadzieścia zbiorów wierszy, m. in.: Samobójcy spod wielkiego wozu, Warszawa 1980 [Nagroda pokolenia, które wstępuje, 1980]; Najnowszy testament, Bydgoszcz 1983 [Nagroda Imienia Andrzeja Bursy, Kraków 1984]; Na chwilę przed końcem świata, Warszawa 1988; Pole umierającej kraski, Kraków 1988 [Nagroda im. Klemensa Janickiego, Bydgoszcz 1988; Nagroda Artystyczna Młodych im. Stanisława Wyspiańskiego, Warszawa 1989]; Płacz, moje pokolenie. Wiersze wybrane, Bydgoszcz 1990 [Nagroda Za Najlepszą Książkę Poetycką Roku, Poznań 1990]; Krew jednorożca. Wiersze symboliczne, Bydgoszcz 1997; Tren nowego czasu. Wiersze mistyczne 1979–1999, Bydgoszcz 1999; Cmentarz niebieskich aniołów. Wiersze generacyjne 1980–1999, Bydgoszcz 2000; Wiersze o miłości i śmierci, Poznań 2001; Black Silk / Czarny jedwab, Nowy Jork – Kraków 2002 [Symboliczna Nagroda im. Ryszarda Milczewskiego–Bruno w Dziedzinie Poezji, Poznań 2002]; Czeriep Kartezja, przeł. na ukraiński przeł. S. Szewczenko i N. Pokład, Kijów 2002. Descartova lebka, przeł. na czeski L. Martinek, Opava 2003; Czaszka Kartezjusza, Warszawa 2003 [Nagroda Światowego Dnia Poezji – UNESCO, Warszawa 2003]; Kartezijeva lubanja. Izabrane pjesme 1980 – 2000, na chorwacki przeł. J. Nemeth–Jajić, Split 2004; Descartes' Schädel, na niemiecki przełożył K. Grenzler, Kolonia 2005. Autor wielu książek eseistycznych, poświęconych poezji dziewiętnastego i dwudziestego wieku, w tym: Mickiewicz. Wyobraźnia i żywioł (1996), Słowacki. Kosmogonia, Bydgoszcz 2004; Mattes Gold, Köln 2007. Wiersze publikował w „Twórczości”, „Odrze„, „International Poetry Review” (USA) oraz w dziesiątkach innych periodyków literackich w kilkunastu krajach. Trzykrotny stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
(Źródło:b.blog.pl)

sobota, 19 września 2009

Salto mortale


Andrzej Babiński

Autor: Piotr Gajda


Postrzegany jako szalony ekscentryk, notoryczny skandalista, niezrównoważony emocjonalnie człowiek, ale i wybitny poeta. Naznaczony ciemnym piętnem szaleństwa i zapowiedzianej śmierci, wędrujący ku granicy szarlataństwa lub boskości. Poeta przeklęty, bo „żywcem” obdarty ze skóry, bo prawdziwy, krwią spisujący świadectwo własnego mierzenia się ze światem.
Andrzej Babiński, przyjaciel, Edwarda Stachury, Ryszarda Milczewskiego-Bruno i zmarłego niedawno Wincentego Różańskiego. Napiętnowany rozpoznaną chorobą psychiczną, na co dzień agresywny i ogarnięty obsesją własnej śmierci, wciągający w „jądro ciemności” wszystkich, z którymi się stykał. Stąd odrzucany przez niemal całe ówczesne środowisko poetyckie, także to poznańskie, i dlatego dziś nie zapamiętany tak dobrze jak jego sławni przyjaciele-poeci. Tak pisał o nim w numerze 1/2008 „Winiety” Andrzej Sikorski: „Poznań literacki nie chciał i bał się „chorego” Babińskiego, który nosił wiersze na sercu (dosłownie!) w grubym sfatygowanym portfelu i... zwyczajnie męczył posiadaczy maszyny do pisania (w różnych porach dnia i nocy). Do tego zrywał spotkania autorskie i walczył z akademikami z filologii polskiej. Od 1978 roku starał się o przyjęcie do Oddziału Poznańskiego Związku Literatów Polskich, ale Czesław Chruszczewski, ówczesny prezes, był nieugięty. W końcu został członkiem ZLP w Warszawie (zachowała się pozytywna opinia Józefa Ratajczaka). Więcej, wzywał na pojedynki, wcale nie na wiersze, „nowofalowców”, na Stary Rynek, w południe, by położyć kres „strzelanym na papier słowom”, które przecież niewiele znaczą”.

Utalentowany poeta stłamszony przez własną niedoskonałość. Wiersze zaczął pisać w połowie lat 50, potem gdzieś około roku 1961 przestał na całe pięć lat, aby pod koniec lat sześćdziesiątych znowu zacząć tworzyć w iście szalonym tempie. Rok 1970 był „cezurą” jego poetyckiego „wypalenia się”. To właśnie choroba nie pozwalała mu regularnie pisać. Przerabiał więc stare wiersze, zmieniał daty ich powstania, aby stwarzać wrażenie, że wciąż jest twórczy, że nadal się rozwija. Jego utworów wystarczyło na dwa tomiki wydane za jego życia – „Z całej siły” (1975) i „Znicze” (1977) oraz na wybór jego wierszy wydanych już pośmiertnie. Do dziś świadkowie jego wieczorów autorskich pamiętają interpretacje bezzębnego Autora, który kazał usunąć sobie za jednym razem wszystkie zęby, jak mawiał „żeby nikogo nie kąsać”. Ale wciąż„kąsał” – już w latach osiemdziesiątych prowokował, walczył z cenzurą, chciał uczestniczyć w „solidarnościowym” zrywie, ale przeganiano go, nikt nie chciał go słuchać. W stanie wojennym chodził po ulicach Poznania w długim płaszczu pozbawionym guzików i w butach bez sznurowadeł, nie nosił paska – chciał być gotowy, kiedy przyjdą po niego.

Poetyckim mistrzem Babińskiego był Mieczysław Jastrun, do którego wydzwaniał po nocach, a gdy ten umarł stał milczący i załamany nad jego grobem.

Spadkobiercą dzieła Andrzeja Babińskiego został Jerzy Szatkowski, jego przyjaciel i redaktor pośmiertnego tomu wierszy, dzienników, fragmentów listów i dokumentów dotyczących życia poety zatytułowanego „Uwierzenie moje”, w którym znalazło się miejsce na świadectwo dotyczące niespełnionej miłości poety do Krystyny Orłow, ale także i na „postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie nagłego zgonu Andrzeja Babińskiego”.

Wiersze Andrzeja Babińskiego to uporczywe szarpanie z życiem i śmiercią, miotanie między własnym bytem i niebytem. Pesymizm, zwątpienie, obłęd uwarunkowany chorobą psychiczną, to trampolina, od której odbił się, żeby wykonać swój ostatni skok – przekroczyć granicę.

W późny, majowy wieczór 1984 roku poeta skoczył z przęsła Mostu Marchlewskiego w Poznaniu (dziś Mostu Królowej Jadwigi) i zabił się uderzając o betonowe obrzeże koryta Warty. Miał 46 lat.

Babińskiego zabić!

Czy ptak co ćwierka na drzewie ma datę i erę?
Nie. Jest z podziemia. Ciemność, że Ziemi nie ma
Stromy mur. Zwęża się w krzyku ptasim uliczka
I pustka trumienna i niżej tej ptak krzykiem upadł...


Z boku głos mnie doszedł. Ktoś krokiem się zbliżał
"Babińskiego zabić" - wołał, gitarą chciał mnie zatłuc
Stanąłem mu naprzeciw, lecz tak jak się schodzi z krzyża
I już poza świat ten. W dole Ziemia, przyjmij zakład – szubieniczna!


Ale po latach, gdy wypływa mój trup i ja... wracam do – życia...

Andrzej Babiński (05.01.1938 – 14.05.1984)

czwartek, 17 września 2009

Pochylone pismo



Różni artyści - "Gajcy", 2009; Muzeum Powstania Warszawskiego

Autor: Krzysztof Kleszcz

Wiersze Tadeusza Gajcego ocalały w walizce schowanej w piwnicy domu na Marymoncie. Ów dom jako jedyny na swej ulicy przetrwał pożar wzniecony przez Niemców i późniejszy rosyjski rabunek. Choć wtedy ocalałe, dziś są schowane w podręcznikach, antologiach wierszy wojennych - a dzięki tej płycie ponownie mogą zostać odkryte.

To poezja pełna metaforycznych obrazów wojennej apokalipsy, mająca w sobie obok tragicznego poczucia bliskiej śmierci, wiarę w sens ofiary. Pojawiająca się w nich trupia groteska pokazuje jak wrażliwy umysł reagował na szaleństwo wojny.

Pomysłodawców tego, by zespoły rockowe wzięły na warszat tę lirykę, zapewne ośmielił sukces zespołu Lao Che, który dokonał "niemożliwego" na płycie "Powstanie Warszawskie", pisząc piosenki, które przeszły do historii polskiej muzyki. Szczególnie zapamiętałem: "Radosław, nie strzelać!"; "Padnij, powstań, zgiń, zmartwychwstań! Gorączkuję, spluwam, zdycham", "Anioły, bierzta mnie... w dołek i pod kościołek", "Nam jedna szarża- do nieba wzwyż, i jeden order - nad grobem krzyż."

Wojenną lirykę Gajcego można zestawić z liryką Baczyńskiego, zdecydowanie bardziej popularną. Jak mistrzowsko zmienić wiersz w piosenkę pokazała Ewa Demarczyk. Jej interpretacja "Deszczy" ("Deszcz jak siwe łodygi, szary szum, a u okien smutek i konanie") i "Wierszy wojennych" ("Niebo złote ci otworzę, w którym ciszy biała nić...") sprawiła, że do dziś nie umiem inaczej ich czytać, jak przez pryzmat wyjątkowej muzyki Zygmunta Koniecznego.

Zanim kupiłem płytę obejrzałem na TVN Warszawa koncert sprzed Muzeum Powstania Warszawskiego. Już w trakcie piosenki Żywiołaka wiedziałem - choć było nieczysto - płyta będzie świetna. I zachwyciłem się od pierwszego słuchania: apokaliptycznym rockiem Armii, niezwykłym, pogodnym reggae w wykonaniu Maleo...
Dodajmy dla porządku, że niekiedy dopisano coś do wierszy, np. w piosence, która jako pierwsza mnie zauroczyła - "Moja mała" wykrzyczany fragment wzorowany na Lao Che "dzisiaj pal dzisiaj wal spruje ciała szybka stal dzisiaj pal, dzisiaj rąb, częstuj ogniem, sznurem bomb (...) ręka noga mózg na ścianie ostra jazda zabijanie" - dopisał Robert Jaworski z zespołu Żywiołak. Czy teksty Gajcego użyte w piosenkach zyskały nową siłę? Zdecydowanie tak!

We wspomnianym utworze zespołu Żywiołak, słowa skierowane do "małej" mogą chwycić za serce właśnie dopiero dzięki świetnej kompozycji. Dreszcze wywołuje dźwięk altówki przed frazą "mój ty śnie". Te niewinne słowa skierowane do dziewczyny nagle zaskakują nas swoim przewrotnym znaczeniem. Ach jak pięknie współbrzmi z cwaniackim głosem męskim (wspomniany już Robert Jaworski), żeński wokal Anny Piotrowskiej! Mój faworyt - Armia odnalazła się w słowach Gajcego wyjątkowo. Perkusja Tomasza Krzyżaniaka stworzyła groźny klimat, a wokal Tomasza Budzyński zabrzmiał autentycznie jakby śpiewał "swoje": "...wtedy - rozwiodły się nad miastem ornamenty łun na złotych kolcach wieżyc i bełkocie Wisły"; "Nie wiedziałeś, że dłoń, którą uczyłeś śpiewać, potrafi nienawidzieć i pięścią grubieć pełną, (...)". Skądinąd topole, okręciki, księżycowe tło to toposy podobne do tych z tekstów autora "Tańca szkieletów" i "Luny", bliskie też klimatowi najlepszej wg mnie płyty Armii "Droga". I czuć, że Budzyński udźwignął ciężar poetyki sprzed prawie 70 lat (zresztą z zespołem 2 Tm 2.3 wyśpiewał jeszcze bardziej wydawałoby się niemożliwe do rockowej adaptacji teksty). Właściwie to płytę rozpoczyna Maleo. Dziś nie gra już czadów z zespołem Houk, a radosne reagge, pełne afirmujących życie tekstów. I tekst Gajcego zaadoptował niesamowicie. Nie wiem czy nie nagrał swojej "piosenki życia". "Kto ja?" - cytuje poetę, który zginął na ulicy Przejazd - jako nieuzbrojony wartownik. To jego smutek: "Kto ja? spoglądam na szybę na szarą codzienność; grzęznę w pyle definicji, w zawrotnym wirze słów", a to nadzieja: "Kusi myśl: zgódź się, zgódź, że jesteś abyś był. Przyjmij to życie jako barwę, ton i uczucie. Żyj!". Czarne niebo liryki Gajcego na moment się wypogodziło. Odkryciem płyty jest Karolina Cicha. Nie tylko przez podobieństwo do lubianej przeze mnie Renaty Przemyk. W brawurowy sposób wykonała "Miłość bez jutra" i groteskową "Noc wigilijną". Z jednym z popularniejszych wierszy Gajcego - "Do potomnego", a właściwie jego fragmentem, zmierzył się zespół Brylewskiego - 52UM. "Niewiele wiem, jak ty zapewne: idziemy razem patrząc czujnie: ty - na gwiaździstym, prostym niebie, szukasz płomienia i mnie w łunie, ja - odwrócony - serce pełne miłości smutnej niosę, jak żołnierz mogiłę pod swym hełmem niesie przez czas." Falarkowe brzmienie (Falarek - to dawny zespół Brylewskiego, którego płytę dobrze pamiętam) wytwarza ponurą, przejmującą przestrzeń.
Smutną bajkę o cesarzu w malowanej trumience przepięknie opowiedział zespół Kawałek Kulki. ("Lojoli lekki lok, jej lok..."). Dla odmiany przerażająco zimno zabrzmiał Made In Poland ("ciała mego smutny barok, zawile trwa pod Twoją gwiazdą"). Ciekawie - surrealistycznie-euforycznie zaśpiewał Budyń z zespołu Pogodno. ("Pomóż oczy mi smutne i młode z wnętrza smutku jak rzeki wyłowić, o poeto - biedniejszy o młotek, o poeto - bogatszy o słowo.") No i jeszcze zespół Pustki. Po wyjątkowym utworze na płycie z tekstami Wyspiańskiego "Wesoły jestem", teraz też stanął na wysokości zadania... Wokal Barbary Wrońskiej smutno wieszczy "Pożeglujesz powiekami w boki, wstecz i naprzód przez westchnienia żmij leniwych zwiniętych płasko." N.O.T. ułożył zapadający w pamięć refren: "Księżyc biały uderza skrzydłem i dom jasny, w który patrzysz teraz, przywołuje: sen jest twą ojczyzną - a najtrudniej sennemu umierać."
18 utworów, każdy na swój sposób ciekawy. Oprócz powyższych utworów jest jeszcze Agressiva 69, Kazik, Karotka, Hetane, Fat Belly Family (coś w stylu Comy), Dezerter i turpiczna przerażająca miniaturka Lecha Janerki.

Fuzja poezji pokolenia kolumbów i nowoczesnej muzyki rockowej zrobiła na mnie duże wrażenie. Absurd wojny, który wyłania się z metafor Gajcego podkreśla wyjątkowa muzyka.
Wyobraziłem sobie walizkę, w której przeleżały teksty Gajcego. Słucham tej płyty jakbym wyjmował z tej walizki pożółkły zeszyt i odczytywał piękne równe pismo: "Przeszywa mnie słodka świadomość, że jestem, że czuję patrzę słucham. Porywam kielich (kielich) radości i piję jednym haustem.", a na następnej stronie pochylone, napisane niedbale, jakby było już mało czasu "Będzie syczeć wapno i fosfor, każdy ślad twój pokryje węgiel, aż gwiazdy w kopule nocy wzejdą bliskie i jakże piękne."



Tadeusz Gajcy żył 22 lata, zginął pod gruzami 16 sierpnia 1944.