Andrzej Babiński
Autor: Piotr Gajda
Postrzegany jako szalony ekscentryk, notoryczny skandalista, niezrównoważony emocjonalnie człowiek, ale i wybitny poeta. Naznaczony ciemnym piętnem szaleństwa i zapowiedzianej śmierci, wędrujący ku granicy szarlataństwa lub boskości. Poeta przeklęty, bo „żywcem” obdarty ze skóry, bo prawdziwy, krwią spisujący świadectwo własnego mierzenia się ze światem.
Andrzej Babiński, przyjaciel, Edwarda Stachury, Ryszarda Milczewskiego-Bruno i zmarłego niedawno Wincentego Różańskiego. Napiętnowany rozpoznaną chorobą psychiczną, na co dzień agresywny i ogarnięty obsesją własnej śmierci, wciągający w „jądro ciemności” wszystkich, z którymi się stykał. Stąd odrzucany przez niemal całe ówczesne środowisko poetyckie, także to poznańskie, i dlatego dziś nie zapamiętany tak dobrze jak jego sławni przyjaciele-poeci. Tak pisał o nim w numerze 1/2008 „Winiety” Andrzej Sikorski: „Poznań literacki nie chciał i bał się „chorego” Babińskiego, który nosił wiersze na sercu (dosłownie!) w grubym sfatygowanym portfelu i... zwyczajnie męczył posiadaczy maszyny do pisania (w różnych porach dnia i nocy). Do tego zrywał spotkania autorskie i walczył z akademikami z filologii polskiej. Od 1978 roku starał się o przyjęcie do Oddziału Poznańskiego Związku Literatów Polskich, ale Czesław Chruszczewski, ówczesny prezes, był nieugięty. W końcu został członkiem ZLP w Warszawie (zachowała się pozytywna opinia Józefa Ratajczaka). Więcej, wzywał na pojedynki, wcale nie na wiersze, „nowofalowców”, na Stary Rynek, w południe, by położyć kres „strzelanym na papier słowom”, które przecież niewiele znaczą”.
Utalentowany poeta stłamszony przez własną niedoskonałość. Wiersze zaczął pisać w połowie lat 50, potem gdzieś około roku 1961 przestał na całe pięć lat, aby pod koniec lat sześćdziesiątych znowu zacząć tworzyć w iście szalonym tempie. Rok 1970 był „cezurą” jego poetyckiego „wypalenia się”. To właśnie choroba nie pozwalała mu regularnie pisać. Przerabiał więc stare wiersze, zmieniał daty ich powstania, aby stwarzać wrażenie, że wciąż jest twórczy, że nadal się rozwija. Jego utworów wystarczyło na dwa tomiki wydane za jego życia – „Z całej siły” (1975) i „Znicze” (1977) oraz na wybór jego wierszy wydanych już pośmiertnie. Do dziś świadkowie jego wieczorów autorskich pamiętają interpretacje bezzębnego Autora, który kazał usunąć sobie za jednym razem wszystkie zęby, jak mawiał „żeby nikogo nie kąsać”. Ale wciąż„kąsał” – już w latach osiemdziesiątych prowokował, walczył z cenzurą, chciał uczestniczyć w „solidarnościowym” zrywie, ale przeganiano go, nikt nie chciał go słuchać. W stanie wojennym chodził po ulicach Poznania w długim płaszczu pozbawionym guzików i w butach bez sznurowadeł, nie nosił paska – chciał być gotowy, kiedy przyjdą po niego.
Poetyckim mistrzem Babińskiego był Mieczysław Jastrun, do którego wydzwaniał po nocach, a gdy ten umarł stał milczący i załamany nad jego grobem.
Spadkobiercą dzieła Andrzeja Babińskiego został Jerzy Szatkowski, jego przyjaciel i redaktor pośmiertnego tomu wierszy, dzienników, fragmentów listów i dokumentów dotyczących życia poety zatytułowanego „Uwierzenie moje”, w którym znalazło się miejsce na świadectwo dotyczące niespełnionej miłości poety do Krystyny Orłow, ale także i na „postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie nagłego zgonu Andrzeja Babińskiego”.
Wiersze Andrzeja Babińskiego to uporczywe szarpanie z życiem i śmiercią, miotanie między własnym bytem i niebytem. Pesymizm, zwątpienie, obłęd uwarunkowany chorobą psychiczną, to trampolina, od której odbił się, żeby wykonać swój ostatni skok – przekroczyć granicę.
W późny, majowy wieczór 1984 roku poeta skoczył z przęsła Mostu Marchlewskiego w Poznaniu (dziś Mostu Królowej Jadwigi) i zabił się uderzając o betonowe obrzeże koryta Warty. Miał 46 lat.
Babińskiego zabić!
Andrzej Babiński, przyjaciel, Edwarda Stachury, Ryszarda Milczewskiego-Bruno i zmarłego niedawno Wincentego Różańskiego. Napiętnowany rozpoznaną chorobą psychiczną, na co dzień agresywny i ogarnięty obsesją własnej śmierci, wciągający w „jądro ciemności” wszystkich, z którymi się stykał. Stąd odrzucany przez niemal całe ówczesne środowisko poetyckie, także to poznańskie, i dlatego dziś nie zapamiętany tak dobrze jak jego sławni przyjaciele-poeci. Tak pisał o nim w numerze 1/2008 „Winiety” Andrzej Sikorski: „Poznań literacki nie chciał i bał się „chorego” Babińskiego, który nosił wiersze na sercu (dosłownie!) w grubym sfatygowanym portfelu i... zwyczajnie męczył posiadaczy maszyny do pisania (w różnych porach dnia i nocy). Do tego zrywał spotkania autorskie i walczył z akademikami z filologii polskiej. Od 1978 roku starał się o przyjęcie do Oddziału Poznańskiego Związku Literatów Polskich, ale Czesław Chruszczewski, ówczesny prezes, był nieugięty. W końcu został członkiem ZLP w Warszawie (zachowała się pozytywna opinia Józefa Ratajczaka). Więcej, wzywał na pojedynki, wcale nie na wiersze, „nowofalowców”, na Stary Rynek, w południe, by położyć kres „strzelanym na papier słowom”, które przecież niewiele znaczą”.
Utalentowany poeta stłamszony przez własną niedoskonałość. Wiersze zaczął pisać w połowie lat 50, potem gdzieś około roku 1961 przestał na całe pięć lat, aby pod koniec lat sześćdziesiątych znowu zacząć tworzyć w iście szalonym tempie. Rok 1970 był „cezurą” jego poetyckiego „wypalenia się”. To właśnie choroba nie pozwalała mu regularnie pisać. Przerabiał więc stare wiersze, zmieniał daty ich powstania, aby stwarzać wrażenie, że wciąż jest twórczy, że nadal się rozwija. Jego utworów wystarczyło na dwa tomiki wydane za jego życia – „Z całej siły” (1975) i „Znicze” (1977) oraz na wybór jego wierszy wydanych już pośmiertnie. Do dziś świadkowie jego wieczorów autorskich pamiętają interpretacje bezzębnego Autora, który kazał usunąć sobie za jednym razem wszystkie zęby, jak mawiał „żeby nikogo nie kąsać”. Ale wciąż„kąsał” – już w latach osiemdziesiątych prowokował, walczył z cenzurą, chciał uczestniczyć w „solidarnościowym” zrywie, ale przeganiano go, nikt nie chciał go słuchać. W stanie wojennym chodził po ulicach Poznania w długim płaszczu pozbawionym guzików i w butach bez sznurowadeł, nie nosił paska – chciał być gotowy, kiedy przyjdą po niego.
Poetyckim mistrzem Babińskiego był Mieczysław Jastrun, do którego wydzwaniał po nocach, a gdy ten umarł stał milczący i załamany nad jego grobem.
Spadkobiercą dzieła Andrzeja Babińskiego został Jerzy Szatkowski, jego przyjaciel i redaktor pośmiertnego tomu wierszy, dzienników, fragmentów listów i dokumentów dotyczących życia poety zatytułowanego „Uwierzenie moje”, w którym znalazło się miejsce na świadectwo dotyczące niespełnionej miłości poety do Krystyny Orłow, ale także i na „postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie nagłego zgonu Andrzeja Babińskiego”.
Wiersze Andrzeja Babińskiego to uporczywe szarpanie z życiem i śmiercią, miotanie między własnym bytem i niebytem. Pesymizm, zwątpienie, obłęd uwarunkowany chorobą psychiczną, to trampolina, od której odbił się, żeby wykonać swój ostatni skok – przekroczyć granicę.
W późny, majowy wieczór 1984 roku poeta skoczył z przęsła Mostu Marchlewskiego w Poznaniu (dziś Mostu Królowej Jadwigi) i zabił się uderzając o betonowe obrzeże koryta Warty. Miał 46 lat.
Babińskiego zabić!
Czy ptak co ćwierka na drzewie ma datę i erę?
Nie. Jest z podziemia. Ciemność, że Ziemi nie ma
Stromy mur. Zwęża się w krzyku ptasim uliczka
I pustka trumienna i niżej tej ptak krzykiem upadł...
Z boku głos mnie doszedł. Ktoś krokiem się zbliżał
"Babińskiego zabić" - wołał, gitarą chciał mnie zatłuc
Stanąłem mu naprzeciw, lecz tak jak się schodzi z krzyża
I już poza świat ten. W dole Ziemia, przyjmij zakład – szubieniczna!
Ale po latach, gdy wypływa mój trup i ja... wracam do – życia...
Andrzej Babiński (05.01.1938 – 14.05.1984)
Andrzej Babiński (05.01.1938 – 14.05.1984)
Czy "Uwierzenie moje" można gdzieś jeszcze kupić? Piszę o Babińskim i tom bardzo by mi się przydał
OdpowiedzUsuńwitam,
OdpowiedzUsuńmyślę, że raczej jest Pan(i)skazany(a) na allegro, ewentualnie na antykwariaty.\
pozdrawiam!
pg
znam krystne....
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń