Wczoraj ogłoszono nominacje do Nagrody Poetyckiej Silesius 2014 oraz przyznano Silesiusa za całokształt twórczości.
Jury w składzie: prof. Jacek Łukasiewicz, prof. Tadeusz Sławek, Grzegorz
Jankowicz, dr Adam Poprawa, Piotr Śliwiński i Justyna Sobolewska, za całokształt postanowiło nagrodzić Darka Foksa. "Jego typ humoru, widzenia świata jest zupełnie inny od tego, co było w poezji wcześniej." - powiedział w laudacji juror.
W tym roku Dom Literatury w Łodzi wydał jego kolejną książkę "Rozmowy z głuchym psem".
Jury ogłosiło nazwiska poetów, których książki nominowano do Nagrody Silesius 2014 - Książka Roku
- Miłosz Biedrzycki za „Porumb” (Wojewódzka Bibliotek Publiczna i Centrum
Animacji Kultury w Poznaniu),
- Mariusz Grzebalski za „W innych
okolicznościach” (EMG),
- Bartosz Konstrat za „Dzika kość. Encyklopedia
utraconych szans” (Starostwo Powiatowe w Olkuszu),
- Andrzej Niewiadomski
za „Kapsle i etykietki” (Instytut Mikołowski),
- Klara Nowakowska za
„Niską rozdzielczość” (Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im.
Tymoteusza Karpowicza),
- Grzegorz Olszański za tom „Starzy nieznajomi”
(Stowarzyszenie Inicjatyw Wydawniczych w Katowicach),
- Marcin Świetlicki
za „Jeden” (EMG).
W Kategorii Debiut nominowani zostali:
- Kamil Brewiński za „clubbing” (Hub Wydawniczy Rozdzielczość Chleba),
- Martyna Buliżańska za „moja jest ta ziemia” (Biuro Literackie)
- Maciej
Taranek „repetytorium” (Hub Wydawniczy Rozdzielczość Chleba).
wtorek, 15 kwietnia 2014
piątek, 11 kwietnia 2014
Rejmer, Krauze i Dwutygodnik.com - nagrodzeni Gwarancjami Kultury 2014
LITERATURA: Małgorzata Rejmer za "Bukareszt. Kurz i krew" - zbiór reportaży z miasta pełnego śladów dawnej świetności i upadku. Za przejmujące historie mieszkańców Bukaresztu, zawieszonych pomiędzy spuścizną komunistycznej dyktatury Ceausescu a światem Zachodu. Za język reportażu najwyższej próby.
FILM: Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, Zbigniew Waleryś - za film "Papusza" - dla duetu reżyserskiego za stworzenie w filmie "Papusza", po raz pierwszy w polskim kinie, panoramy losów polskich Cyganów na przestrzeni ostatniego wieku oraz dla Zbigniewa Walerysia za wykreowanie portretu człowieka zawieszonego pomiędzy tradycją a degradującą teraźniejszością, przed którą nie ma ucieczki.
JAZZ, ROCK I INNE: Dominik Wania - za otwartość stylistyczną i szerokie horyzonty jazzowe, od mainstreamu do awangardy, a przede wszystkim za pierwszą autorską płytę "Ravel", na której pokazuje z subtelną i wyważoną wirtuozerią swój wielki talent i umiejętność przekładania muzyki poważnej na język jazzowy.
MENEDŻER KULTURY: Monika Sznajderman (Wydawnictwo Czarne) za 18 lat konsekwentnej i tytanicznej pracy wydawniczej, za odkrycie dla polskich czytelników nowych autorów, rejonów i tematów. Za wierność przekonaniu, że literatura polska reportażem stoi.
MENEDŻER KULTURY: Monika Sznajderman (Wydawnictwo Czarne) za 18 lat konsekwentnej i tytanicznej pracy wydawniczej, za odkrycie dla polskich czytelników nowych autorów, rejonów i tematów. Za wierność przekonaniu, że literatura polska reportażem stoi.
KULTURA W SIECI: Dwutygodnik.com - wybrany głosami internautów - za prowadzenie internetowego czasopisma, dostarczającego opiniotwórczych tekstów i znoszącego sztuczny podział na kulturę wysoką i popularną. Za autorski pazur i niezależność sądów, a w szczególności za przypominanie jak ważny dla życia kulturalnego jest wnikliwy esej krytyczny.
środa, 9 kwietnia 2014
Utopia i krach. (A) tak na marginesie z Arterii nr 17.
Nad każdym wisi katastrofa na chybotliwy wbita hak.
Wyobrażam sobie, że łączy nas
wszystkich wspólnota klęski, krachu i porażki. Zaczyna się od katastrofy
poniedziałku, od hymnu „Tell me why I don’t like Mondays”. Te prywatne
nieszczęścia! Najlepsze epifanie są przy „I’m ugly in the morning”.
Przycisk POWER w koreańskim sprzęcie audio uruchamia – o ironio! – szereg
katastrof: kolejowych, samochodowych, wybuchów, wojen domowych. Do kawy w sam
raz! A potem to już z górki: tragedia w sklepie, horror przy bankomacie. Czy
mamy dno wpisane w DNA?
Znam czterdziestoletniego
poetę, który czeka na recenzje swojej książki w czasopismach literackich. Na
razie się nie zorientował, że źle wybrał. Może gdyby napisał relacje z podróży
na Kamczatkę przez wertepy i bezdroża, bez twarożku i ciepłej wody, doczekałby?
Gdyby napisał czytadełko? Poradnik dla optymistów pt.: „Mistyka kompromisów”?
Coś ze sportu? O losowaniu grup: „Katastrofa nad Gibraltarem? Ech, mógł chociaż założyć sklep z warzywami.
Dostawałby codzienne recenzje: jaki piękny szczypiór, panie kochany! Jakie
pomidorki! I chwaliłby się porannym wypadem na giełdę i spijałby śmietanę: jakie
słodkie są, jaka harmonia smaku! Jego błąd, postanowił pisać i wyobraził
sobie, że kogoś to obchodzi. Jego katastrofa jest cicha i szepcze mu: napisz
o mnie.
Budzimy się. Codziennie budzimy
się starsi. Patrząc wstecz, wszystko wydaje się zapowiadało katastrofę. Patrząc
do przodu, podobnie. Ale kreślimy w wyobraźni utopię: że dobro zwycięży, że
nauka popłaca, że jeszcze będzie przepięknie, że runął już ostatni
mur. Ale nie: krach demokracji, utopia demokracji. Czy można uwierzyć
komuś, że kandyduje do wyborów mając czyste intencje działania na rzecz Polski
i Polaków, gdy wie się, że jego konto powiększać się będzie odtąd o co najmniej
tysiąc złotych dziennie? Toż jego główne zajęcie to dumanie jak to wydać,
dymanie wyborców.
Albo czy można normalnie
oglądać wyczyny naszego super snajpera, gdy wie się, że na jego konto wpływa
codziennie ponad 78 tysięcy złotych? Gdybym miał minimalne zdolności do
empatii, nie musiałbym jeść śniadania. Jest wspaniale i w ogóle.
To ja już wolę pisać poezję.
Napiszę o tym jak idea zmieniła nazwę na pomarańczę. Nie tyle o tym jak jest
fajnie, ale jak będzie fajnie. Bo każdy dzień tej fajności nam dodaje. O tym,
że w krainie szczawiu i mirabelek wstaje dzień. Zatem „kleszczmy rękoma”, aż
nas zabolą łapy.
Do młodych 2.0
Fabryka złych wieści nadaje od rana. Gasi pianą
jasny płomień. Farmazony jak freon niszczą ozon.
Kto ma więcej wyświetleń na You Tube, ten zostaje
gwiazdą, a po pięciu minutach białym karłem.
Tajniki stworzenia? Ręka rękę myje, swój swojemu.
A z nowych nie odkrytych dróg kpi Google Maps.
Wy młodzi z żabim wzrokiem, kumacie, że coś nie tak
z nadzieją, która wysyłana kciukiem, pozdrawia palcem
środkowym; coś nie tak, z pochodnią wiedzy,
bo wszędzie halogen lansu. Świst niszczarki,
confetti z twojego CV, bezdroże, bezrybie.
I jest deptak na ołtarzach przeszłości,
i rosną gmachy przyszłości: stodoły wypełnione
mową trawą, obory przepełnione metanem.
Wy i wasz święty ogień, zdobywcy.
Tylko on, może zrobić buum.
Zimni ogrodnicy
Dmuchają w cypel, jest zadęcie. Policzki w jazz.
Słoma z buty w głosie. Oto są wiszące ogrody
zielonej wyspy, oto i sady z wizją szarlotki.
Dziesiątki zachodnich odmian. Czy wiesz
ile ryz papieru potrzeba, byś mógł wziąć gryz?
Że słodycz trzeba zanęcić, więc słodko,
aż do rechotu. Pozaciągani propagandzią
raz w nawozie, raz w powrozie. Maj,
robi się zimno i to nie jest klimatyzator
zza niedomkniętych drzwi gabinetu.
Słychać panikę. Co jeśli poznają nas
po owocach? Po naklejce Made in China?
środa, 2 kwietnia 2014
Połezja. Polemika z tekstem Andrzeja Franaszka "Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji?"
Kuriozalna sytuacja. Pewien uczestnik warsztatów
poetyckich zapytał mnie, absolutnie serio: Czy w książce poetyckiej gdzieś na
dole zamieszcza się tłumaczenie wiersza? Pamiętam dwie swoje myśli: Kolego,
nie widziałeś nigdy żadnego tomiku? (prawdopodobne). Ja nie będę
łyżwiarzem figurowym, a ty nigdy nie zrozumiesz poezji. (pewne)
*
Małe dzieci czują, że chodzi o rym. Rymujesz – jesteś poetą.
Starsi uczą się w szkole o poezji sprzed lat, wkuwają wiersze na pamięć, a przy
interpretacji celują w klucz. Odbijają się o archaiczny ton, o patos jak
potatoes.
Jeden czytelnik na tysiąc ma ochotę sięgnąć po tomik współczesnego
poety. No i na ochocie się kończy. Takich książek nie ma w księgarniach, bibliotekach.
W czasopismach istnieje tajna zmowa: poezja jest be.
**
W Polsce szasta się milionami złotych. Znajduje się kasa na
koncert Madonny, na internetowy portal dla bezdomnych, na ochronę populacji
rysia. Poezja zostawiona jest samej sobie. W kraju gdzie główne ulice miast to
Mickiewicza, Słowackiego i Tuwima, poezja jest niszą nisz. Traktowana
pogardliwie, z buta, na zasadzie zła koniecznego. Wydawnictwa bez żadnego
problemu piszą: „poezji nie wydajemy”, jakby chodziło o trąd lub
wirusowe zapalenie wątroby. Poeci piszą za free, publikują w prasie za free, rozdają
sobie wzajem tomiki, czekają w nieskończoność na recenzje swoich książek.
Patrzą w stronę krytyków, wysyłają im książki na osobiste adresy. Krytycy, na szczęście, są. Jest ich kilku, kilkunastu.
Znawcy poezji. Bywa, że sami są poetami. Czasem piszą biografie, eseje. Siedzą
w temacie. Poeci z utęsknieniem czekają na dwa zdania od nich.
Madonna ma się dobrze, dwóch bezdomnych loguje się na
portalu, a rysie, fajne chłopaki, rozmnażają się jak norki, tymczasem „poeci
umierają”, „w samotności, bez miłości”.
***
I oto którejś soboty jeden z tych, którzy powinni przycinać
drzewko poezji (dbać by puszczało nowe pędy, odbijało wyżej i wyżej),
krytyk-ogrodnik postanowił popracować w ogródku. Wziął szpadel i... wykopał
połowę drzew, ogłaszając:
„W ciągu ostatnich parędziesięciu
lat polska poezja się skurczyła, wyjałowiła.”
A potem jeszcze postawił dwa ogrodowe krasnale czyli stworzył
figury: wiersza-gazu łzawiącego i wiersza-ramion matki (sic!).
„Ale przecież chwila, gdy utwór otwiera drogę
łzom, daje świadectwo sensu istnienia literatury”,
„Czy na dnie naszych dusz nie
krwawi otwarta rana miłości, potrzeby bycia nią otulonym, jak ramionami matki w
zapomnianym już dzieciństwie (...)?”
Grubo!
Żeby nie było. Dumałem, może to ma sens? Każdy ma potrzebę wzruszeń, ckliwości,
katharsis. Wielu poetów opowiada o poezji jako ranie, wywalaniu flaków na
wierzch. W muzyce istnieje cały zestaw „cebul do krojenia”: Dead Can Dance,
Radiohead, Pink Floyd – któż nie chlipał przy „Great Gig in The Sky”, przy
„Exit Music (For a Film)”?
I już prawie tej idei przyklasnąłem! Przecież i ja lubię to
ściśnięcie gardła, gdy słowo nagle ma ciężar kafaru i miażdży nas piękna puenta,
i oczy sarny patrzą na nas, i cicho łka gitara, i zespoleni jesteśmy z „korą
drzew leśnych i kwiatem pomarańcz”!
Ale teza, że to jedyna droga?
Zagrzałem się. Przesadzimy z podniosłością, wykoślawimy
poezję! Wieczory poetyckie zmienią się w wieczornice. Niskim głosem poeci będą
piać tylko o śmierci, o miłości, o tych wszystkich toposach, które są ciężkie
jak karabin. Połezja!
****
No i jeszcze to, że Andrzej Franaszek definiuje wrogów
poezji!
Jest nim „lingwistyczny upiór” – wszelkie
(nadmierne?) używanie metafor, aliteracji, cały ten arsenał, który – jak
rozumiem – poeci mają zdać jak granaty po wojnie i pisać gładko, co by w
tłumaczeniach nic nie zginęło!; („Ile jest we współczesnej
polskiej poezji wierszy zbudowanych jedynie z przeglądających się w sobie słów,
jakby ich autorów opętał lingwistyczny upiór każący bez końca opukiwać,
przeglądać, smarować językowy mechanizm.”)..I znów zacząłem kombinować, że może jest w tym ziarnko prawdy? Niektórzy poeci za daleko weszli w
gęstwę języka i buszują tam bez celu. W ich wierszach sens wziął i wklęsł. Ale opamiętałem się: bez językowego
szaleństwa poezja staje się tylko prozą z enterozą!
Wrogiem nr 2 jest ironia („Całe zastępy twórców porzuciły pisanie o
człowieku na rzecz pisania o języku, na rzecz ''wynalazczości'', ironicznej
parodii, gry”). Aż nie do wiary! Czy to „wypalenie się” krytyka? Znudzenie słowami? A może podjudzanie? Wkurzanie poetów, dla których język do
granic rozpalony, za nic ma proste sensy? Czy trzeba pisać tak, żeby czytelnik w
lot pojął o co chodzi? Za chwilę będziemy zamieszczać małym druczkiem
objaśnienia! Poezja chuda jak odtłuszczone mleko, przyśni mi się teraz blada i
anorektyczna!
I zajrzałem szybko do moich aktualnych wierszy. Czy nie
cuchną ironią, językiem potocznym, złośliwym dla świata? Czy aby w tym zero-jedynkowym świecie sięgnąłem po „broń słabych, tych, którzy klęskę próbują pokryć
inteligentną zgryźliwością”?
Sięgnąłem. Moja klęska tak kląska:
Wiersz dla Andrzeja Franaszka
Wysoki ton jak falset. Pachnie fałszem.
Wiem, nic mnie nie zdławi, jałowy wacik,
skurczony, skończony, zimne mam dłonie.
Bóbr, co nie buduje żeremia dla płaczu,
odsłania plecy dla słońca, nie dreszczu.
Kroję cebulę wersów, aż po smak,
wśród rondli, bębnów i trąb.
W pełnym słońcu w bluzie z kapturem,
aż przez pory skóry wypłynie wiersz.
Ironię ronię zamiast łez.
Arterie nr 17 i spotkanie z Rafałem Krause
Dom Literatury w Łodzi zaprasza w dniu 3 kwietnia 2014 roku o godz. 19.00 na promocję Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” nr 3 (17)/2013 pod hasłem utopia i krach oraz spotkanie z Rafałem Krause, autorem książki poetyckiej "Pamiętnik z powstania".
W numerze
m.in.:
- „Taka
polska katastrofa” – rozmowa z Przemysławem Czaplińskim;
- wiersze
Ingmāry Balode (Łotwa), Małgorzaty Lebdy, Zuzanny Ogorzewskiej, Krzysztofa
Grzelaka i nominowanych do nagrody głównej w
konkursie im. Jacka Bierezina;
- opowiadania Iana Kempa, Piotra Maura, Roberta Miniaka i
laureatów konkursu im. Krystyny Kwiatkowskiej na opowiadanie fantasy;
-
„Dwadzieścia pięć lat później w barze Jolanda” – felieton Hanny Gill-Piątek;
- „Taj na
ziemi” – reportaż Jędrzeja Napiecka z Tajlandii;
- esej
Kamila Śmiechowskiego o utopiach XIX-wiecznej Łodzi;
- prace
Jana „Jubaala” Wasińskiego w galerii.
- tradycyjne rubryki, w tym mój felieton "A tak na marginesie"
Podczas
spotkania Rafał Krause omówi zasady opracowanej przez siebie poe-konomii.
Rafał Krause, ur.
1986. Producent poezji, a zwłaszcza poe-konomii. Publikował w „Arteriach”,
„Lampie”, „Wakacie” i „Inter-”. Laureat konkursów poetyckich, m.in. im. Jacka
Bierezina, K.K. Baczyńskiego i Z. Dominiaka. Członek redakcji serwisu
muzycznego Screenagers.pl. Mieszka w Gdyni.
DOM LITERATURY W ŁODZI
ul. Roosevelta 17
90-056 Łódź
tel. 42 636 68 38
ul. Roosevelta 17
90-056 Łódź
tel. 42 636 68 38
http://dom-literatury.pl/
sobota, 29 marca 2014
Beatyfikuję ten beat
STRACHY NA LACHY, DEKOMPRESJA 28.03.2014
Jeden z ostatnich koncertów w kultowym klubie Dekompresja (te reklamy piwa EB, relikt- faktycznie). Kultowa kapela, kultowy wykonawca. Przed nimi zdążyliśmy wysłuchać supportu: energetyczno-frywolnych Romantyków Lekkich Obyczajów. Od razu poznałem wokalistę Transsexdisco (bardzo lubię jego hit z refrenem "Miłość zdobyła nasz kraj, ale fajnie"). O ile pierwsze dwie piosenki fajnie niosły, to jednak później było tekstowo zbyt grubo, zbyt rubasznie.
Grabaż zaczął fatalnie, jego wokal brzmiał okropnie. Pewnie to wina nagłośnienia. Potem było dużo dużo lepiej. Aż smutek "to nasz ostatni koncert tutaj" ustąpił radości. Świetnie było znaleźć się w tłumie tylu oddanych fanów dobrej muzyki. Najlepsze momenty: "Siedzimy tu przez nieporozumienie" z więźniem-przebierańcem ;D, moje ulubione energetyczne "Ostatki", odśpiewane przez salę finałowe "Piła Tango". Utkwił mi w uszach "Bloody Poland", no i niecenzuralny "Żyję w kraju"... To była dobra decyzja ruszyć się i pokrzyczeć "Nieuchwytnych buziakowców", zedrzeć gardło przy frazach z piosenki "Czarny chleb i czarna kawa"...
środa, 26 marca 2014
Nagroda im.ks.J.Twardowskiego dla Przemysława Dakowicza
Kapituła Nagrody Literackiej im. ks. Jana Twardowskiego obradująca pod
przewodnictwem księdza poety Janusza A. Kobierskiego za najlepszy tom
poetycki 2013 roku uznała „Łączkę” Przemysława Dakowicza (wyd.
„Arcana”).
Z komunikatu jury:
W dniu 19 marca 2014 r. odbyło się posiedzenie Kapituły Nagrody Literackiej im. ks. Jana Twardowskiego w celu przyznania nagrody za rok 2013. W minionym roku nowe tomy wierszy wydało wielu interesujących poetów.
Obecni jurorzy: Tomasz Burek, Wojciech Kaliszewski, Grzegorz Zegadło – dyrektor Książnicy Pruszkowskiej, Jan Rodzim – wydawca poezji ks. Jana Twardowskiego, Stanisław Grabowski – sekretarz Kapituły, wydawca poezji ks. Jana Twardowskiego oraz ks. Janusz A. Kobierski – przewodniczący Kapituły, poeta uwagę szczególną zwrócili na książki następujących Autorów:
1/ Przemysław Dakowicz, „Łączka”, wyd. Arcana, Kraków 2013
2/ Adam Waga (to pseud. lit. Klemensa Górskiego), „Chromając”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
3/ Teresa Tomsia, „Co było, co jest”, Biblioteka Telgte, Poznań 2013
4/ Bogdan Jaremin, „Tam i tu”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2013
5/ Mirosław Dzień, „Linia”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2013
6/ Piotr Mitzner, „i po kropce”, Dom Wydawniczy tchu, Warszawa 2013
7/ Grzegorz Łatuszyński, „Własną drogą”, OW Agawa, Warszawa 2013
Po dyskusji laureatem Nagrody został wybrany Przemysław Dakowicz za tom wierszy „Łączka”.
ks. Janusz A. Kobierskiprzewodniczący Kapituły
Z komunikatu jury:
W dniu 19 marca 2014 r. odbyło się posiedzenie Kapituły Nagrody Literackiej im. ks. Jana Twardowskiego w celu przyznania nagrody za rok 2013. W minionym roku nowe tomy wierszy wydało wielu interesujących poetów.
Obecni jurorzy: Tomasz Burek, Wojciech Kaliszewski, Grzegorz Zegadło – dyrektor Książnicy Pruszkowskiej, Jan Rodzim – wydawca poezji ks. Jana Twardowskiego, Stanisław Grabowski – sekretarz Kapituły, wydawca poezji ks. Jana Twardowskiego oraz ks. Janusz A. Kobierski – przewodniczący Kapituły, poeta uwagę szczególną zwrócili na książki następujących Autorów:
1/ Przemysław Dakowicz, „Łączka”, wyd. Arcana, Kraków 2013
2/ Adam Waga (to pseud. lit. Klemensa Górskiego), „Chromając”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
3/ Teresa Tomsia, „Co było, co jest”, Biblioteka Telgte, Poznań 2013
4/ Bogdan Jaremin, „Tam i tu”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2013
5/ Mirosław Dzień, „Linia”, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2013
6/ Piotr Mitzner, „i po kropce”, Dom Wydawniczy tchu, Warszawa 2013
7/ Grzegorz Łatuszyński, „Własną drogą”, OW Agawa, Warszawa 2013
Po dyskusji laureatem Nagrody został wybrany Przemysław Dakowicz za tom wierszy „Łączka”.
ks. Janusz A. Kobierskiprzewodniczący Kapituły
niedziela, 16 marca 2014
Rafał Różewicz z Nagrodą im.K.K.Baczyńskiego
Dnia 18 lutego 2014 roku odbyło się posiedzenie Jury XXIII Konkursu
Poetyckiego o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego w składzie: przewodnicząca
Justyna Fruzińska (Łódź), członkowie: Bogusław Bujała (Łódź), Roman
Honet (Kraków), Monika Kocot (Łódź), Paweł Marcinkiewicz (Opole) oraz
sekretarze Magdalena Skrzypczak i Julian Czurko.
Na konkurs nadesłano 102 zestawy.
I Nagrodę, w wysokości 1200 złotych, przyznano panu Rafałowi Różewiczowi z Wrocławia za zestaw „Ufoludek z planety Ziemia”.
II Nagrodę, w wysokości 700 złotych, przyznano panu Bogdanowi Furtakowi z Zalesia Górnego za zestaw „Leica”.
Nagrodę TETIS, w wysokości 600 złotych, przyznano panu Piotrowi Kuśmirkowi z Teresina za zestaw „Mezcal”.
Dwie równorzędne III Nagrody w wysokości 500 złotych każda, przyznano panu Czesławowi Markiewiczowi z Zielonej Góry za zestaw „paradygot romantyczny” oraz panu Januszowi Taranienko z Białegostoku za zestaw „Tempus”.
Dwa równorzędne Wyróżnienia, w wysokości 300 złotych każde, przyznano pani Beacie Kieras z Gdyni za zestaw „Wincenty” oraz panu Marianowi Lechowi Bednarkowi z Czernicy za zestaw „Wiatr”.
http://slkkb.org.pl/wp-content/uploads/2014/03/slkkb_biuletyn_23_konkurs_poetycki.pdf
Na konkurs nadesłano 102 zestawy.
I Nagrodę, w wysokości 1200 złotych, przyznano panu Rafałowi Różewiczowi z Wrocławia za zestaw „Ufoludek z planety Ziemia”.
II Nagrodę, w wysokości 700 złotych, przyznano panu Bogdanowi Furtakowi z Zalesia Górnego za zestaw „Leica”.
Nagrodę TETIS, w wysokości 600 złotych, przyznano panu Piotrowi Kuśmirkowi z Teresina za zestaw „Mezcal”.
Dwie równorzędne III Nagrody w wysokości 500 złotych każda, przyznano panu Czesławowi Markiewiczowi z Zielonej Góry za zestaw „paradygot romantyczny” oraz panu Januszowi Taranienko z Białegostoku za zestaw „Tempus”.
Dwa równorzędne Wyróżnienia, w wysokości 300 złotych każde, przyznano pani Beacie Kieras z Gdyni za zestaw „Wincenty” oraz panu Marianowi Lechowi Bednarkowi z Czernicy za zestaw „Wiatr”.
http://slkkb.org.pl/wp-content/uploads/2014/03/slkkb_biuletyn_23_konkurs_poetycki.pdf
piątek, 7 marca 2014
W gęstwę powietrza, w anielskie kłęby
NEIL YOUNG and CRAZY HORSE - "Psychedelic Pill", 2012
Jestem przygnieciony, pognieciony.Choć naliczyłem, że 9 płyt Neila miało u mnie "swój czas" (a były to: "Freedom", "Harvest Moon", "Mirror Ball", "Sleeps with Angels", "MTV Unplugged", "Broken Arrow", "Greendale", "Living With War" i "Greatest Hits"), to przecież nie byłem nastawiony na ucztę. Raczej na przekąskę. Nie sądziłem, że "psychodeliczna tabletka" tak działa!
67-letni Kanadyjczyk (tyle miał w 2012r.) nagrał jednak swoje opus magnum. Absolutnie genialne, transcendentne dzieło. Natchnione, wizyjne.
Zaczyna się niespełna półgodzinnym utworem! Wielokrotne wyśpiewywanie "I'm Drifting Back" jednak dopiero zapowiada piękno tej płyty. Utwór snuje się, a solówki gitarowe niosą nas w przestworza, w gęstwę powietrza, w anielskie kłęby. Neil medytuje, mantruje, reklamuje swoją książkę, marudzi, żeby nie ściągać empetrójek z jego utworami. Gitarowe sola i perkusja prowadzą nas, mogę przysiąc, przez prerię, lasy, górskie strumienie. Mogę jednakowoż zrozumieć tych, którzy się znudzą. Neil zaszalał, żeby był to numer 1 na płycie. W czasach, gdy w ciągu całego życia, ma się "swoje pięć minut", pozwalać sobie na takie dłużyzny! Kto ma dość po 8 minutach niech "na razie" przeskoczy do nr 2. „Wróci do tego utworu, jak czas na to pozwoli”.
Zatem szybko: nr 2 to psychodeliczny odlot. Dźwięk dociera przez rurę odkurzacza. I tekst o dziewuszce, która "tańczy i tańczy, ale nigdy nie zobaczysz jak zmarszczy brwi i nigdy nie zobaczysz łzy w jej oku.”
"Ramada Inn" to pierwszy klejnocik na tej płycie. Z powtarzającym się zaklęciem: "Every morning comes the sun / And it goes rising to the day". I przez sporą cześć tego szesnastominutowego utworu gitara Neila jest w roli głównej. Jakby na horyzoncie grzmiało, jakby wewnątrz Ziemi bulgotała magma . Polecam tak się zasłuchać, aż palce same zaczną naśladować grę kanadyjskiego mistrza. Aż oczy się przymkną, jakby oślepiało słońce.
"Born in Ontario" to po prostu pokaz patriotyzmu Neila. Przy tej trochę irlandzkiej folkowej nucie zdaje się podkreślać: Jestem Kandyjczykiem z Ontario... "Twisted Road" to takie country-wspominanie jaka to była magia, gdy "pierwszy raz się słuchało "Like a Rolling Stone"... A "She's Always Dancing" znów unoszą ciężkie sola Neila... Dziewczyna tańcząca w dymie...Ten charakterystyczny wysoki głos Neila, chórki... Klasa! Siódmy utwór „For The Love of Man” uspokaja, urzeka smutkiem. W tym Neil też jest mistrzem. Jest rzewnie.
I oto akord, jakby miał się zacząć "Dom wschodzącego słońca"... Zwykły monotonny rytm, melodyjne pogwizdywanie na tle genialnej solówki. Najważniejszy utwór - "Walk Like a Giant". Piosenka o marzeniach o potędze. Pohukiwania (czuję, że to takie cytaciki z płyty "Freedom"). Śmieszne dopowiadania chórku i powtarzanie "Chciałbym chodzić jak olbrzym po Ziemi”, ale z wiarą, że to się musi stać.
I przewracają się wszystkie klocki domina, idą do ciebie wszystkie góry. Tasują się wszystkie talie świata. I będą się tasować, aż wypadnie wreszcie pieprzony as trefl. Długi hymn. Absolutne wizjonerstwo. Łkanie gitary, zabawy echem, pomruki, pogłosy. W szesnaście minut opowiedzieć życie? Rzężącą gitarą wyspowiadać się z grzechów? Niskim jej dźwiękiem położyć się krzyżem na deskach? Rozbeczeć się i podnieść się. Upaść i wierzyć, że to wszystko ma sens. „Rock’n moll, przester, fuzz” „Łamanie kołem, poniedziałkiem, środą, wtorkiem”. Wszystko dla „światła niebieskich oczu / dźwięku szczęśliwego śmiechu”. Wziąć to wszystko, dźwignąć, zagryźć zęby. Mocować się z tym, przetrawić. I wygrać.
piątek, 28 lutego 2014
Bal w Operze 2.0
Tekst z "Arterii" nr 16.
Krzysztof Kleszcz: "Tuwim ponad wszystko"
Tuwim na plakatach i magnesach na lodówkę. Tuwim siedzący w „Lokomotywie” naprzeciwko grubasów, które siedzą i jedzą tłuste kiełbasy. Tuwim na znaczku pocztowym, który wrzuca dystyngowany wysoki oficer (a jak wrzucał, to kucał). Tuwim trzymający Kruczka (a jego znów trzyma Kicia, a Kicię – Mruczek). Tuwim tańczący na koncercie Buldoga. Tuwim trzymany za nos i przez nos krzyczący: „bujać to my, panowie szlachta!”. Tuwim dyktujący mi na ucho „Bal w Operze 2.0”.
Kiecki z Paryża, torebki, apaszki,
garniaki, fraki, na szpilkach kozaczki.
Goguś, lala, gej, babochłop zapraszają nas do tańca.
Najeżony entomolog daje nagle nam kuksańca.
Zastawione suto stoły, jakaś Lola gra z playbacku,
wszyscy trąbki mają w ustach, upaleni lub na fleku.
Wszystkim rządzi zło, Pudelek, Viva, Woje-Kuba, Gala,
(wszystkim równo dziś odwala)
różne strony w komputerze, które szybko się odświeża.
One różnią się nazwami,
ale każda robi bekę, z tych co, nie chcą dziś iść z nami.
Cyk, Żubrówka, Białowieża.
Kompanija rozśpiewana, Robin-Roman,
łysy klecha akordeon dzierży w dłoniach, który mu rozwala
Fiona.
Chytra baba przyspawana
do fotela na trzech kółkach, śpiewa "Dana, moja
dana"
i otwiera trasę, tunel, obwodnicę, metro, szkołę,
pralnię, szwalnię, bibliotekę, gabinety - dwa! - masażu.
Gdy wyłączą się kamery,
wszystko bierze we władanie
chaos, wali się jak domek
z kart, się tłucze mleka dzbanek.
Tną nożyczki wielkie wstęgi, towarzystwo wystrojone,
przemówienie, kasa wzięta. Bar zdobyty! Przewalone!
Ministery z zegarkami, pudrowane urzędnice, kiedyś
Józki, Jaśki, Franki, dzisiaj szyby przyciemnione.
Już muzyka gra na fletach, na puzonach, na keyboardach.
Wódka nasza przenajczystsza, lecz czerwona po niej morda.
Wszystko da się poodkręcać, pozamiatać. Dla nas działa
cała armia, cała rzesza, cud - ekipa. Mamy diabła,
co drze Biblię, mamy gościa, co ma w klapie Matkę Boską
(Matko Boska! nic nie łapie ten jegomość, co on
bredzi?).
Gdy się nam pomyli noga - jest kapelusz, a w nim siedzi:
mała Madzia, piłka nożna, ksiądz pedofil,
nauczyciel, co zarabia pięć tysięcy,
i na pewno chciałby więcej! Trzeba zamknąć jakąś szkołę,
sześciolatkom dać tornistry, odpowiednio obciążone.
I puścili disco-polo... Więcej sprzedał płyt niż Chopin
koleś w dresie, w adidasach. Radio bierze jego hity,
po trzech nutkach już wiadomo, że to zero i hop-sasa.
Nie gadamy o przewałach, zero słów (jak zero-Cola),
zero waty, wprost w bębenki: tańcz jak głupia,
śpiewaj: Sto lat!
Kiedyś żeś wtranżalał bułę,
teraz dzięki kasie z UE:
masz Snickersy, autostrady, szybkie łącza, rynek w kostkę,
chińską zupkę, chińską bluzkę, nawet chińską masz
biedronkę.
Tańcz Lambadę, rusz biodrami, trzymaj z nami, śpiewaj odę.
Iskro bogów! Ligo Mistrzów! Polskie Euro, daj nam Boże,
wyjście z grupy! Jest wesoło pod tym dachem.
Kiedyś grało się oberka, dziś oberek jest obciachem,
Lady Gaga nam zaśpiewa, Sharon Stone przed nami siada.
serpentyny jak spaghetti.
Z nieba leci w nas confetti,
żeby nam zasłonić biedę.
Chudych lat już było siedem,
teraz tłustych nie zliczymy.
Taniec psuje nam rachubę, w tańcu wszystko się przestawia,
w tańcu widzi się inaczej, wszystko drży i śmiga, miga.
Wszystko duże się wydaje. Nie ma Boga, mamy Biga!
Big Ben, big sen, jak Kim Ir Sen - dzień stracony bez
agitki.
Wszystko giga powiększone - duża pizza, duże frytki.
Owsiak w tubę mówi: Kurwa! i wyzywa od idiotów,
tych, co nie chcą iść z nim w pogo. Dalejże zabierać sobie,
tę szczekaczkę na baterię: od inwektyw puchnie głowa,
przeklnę cię, ty Fago-Figo!
Ludzie plują na podłogę.
Ale da się przy tym wypić, chipsa przegryźć, lub żreć bigos
i ziemniaki ze schabowym. Potem chlup! - na drugą nogę.
W tańcu da się pieścić biodro swej partnerki albo żony,
da się muskać dłoń wargami, patrzeć w oczy rozmarzony.
Potem się rozglądać wokół i wyśmiewać przebierańców:
chudych, biednych bezrobotnych albo grubych urzędasów,
co utyli od kiełbasy: obiecanek, obietniczek, zapewnionek,
przyrzeczonek, przysiąg, ślubów, co nie zliczę.
Śmiać się można z tych biedaków,
co przy kasie, na zmywaku.
Klęcz Polaku, płać Polaku.
Dźwięk narasta,
kiedy basta?
Można w tańcu się pochlastać,
ale didżej bas podbija,
a wodzirej sięga kija.
Tańczyć, tańczyć - grzmi jak kapo,
truchtaj w miejscu lub obrocik. Nie
depcz jej po palcach, gapo!
Tu się mówi po dobroci. Taniec, taniec-opętaniec,
każdy pies zrzucił kaganiec.
Nikt nie wierzy w foto-ciosy, w cięcie blasku, w
piekłowzięcie.
Ktoś obraca się na pięcie,
komuś panna na ramieniu, wiesza się jak na wieszaku,
którejś pan zasypia w tanach, chociaż Budka grając tango,
śpiewa coś o chętnych sercach.
Krzyczy nagle ktoś: bluźnierca!
Chwyta nagle ktoś za klapy i wywala się z opery,
tłum nucący mdłe szlagiery.
Diabeł wcześniej zjadał kaczkę,
w zębach trzyma wykałaczkę.
Operowy głos się miesza
mezzosopran i baryton,
ona dusi go jak boa,
on ją trzyma w pół jak pyton.
Nagle wiatr wywinął żagle.
Bach! Łupnęło, karki zgięło.
Wielki ruski meteoryt,
walnął obok świńskich koryt.
Już za długo w stronę prawdy
wyciągnięty bywał palec.
Teraz dziennikarz-padalec
podaje ostatnią jej wersję.
Z promptera ze łzami w oczach,
ogłasza: czas na procesję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)