czwartek, 16 października 2014
Muzyka & poezja. Pathman & Gajda.
24.10. 2014r. o godz. 19.00 w
kameralnej salce MOK -u (ul. Browarna 7) w Tomaszowie Maz. odbędzie się występ zespołu PATHMAN. Zespół wystąpi tomaszowski poeta Piotr Gajda, który zaprezentuje m.in. swoje najnowsze wiersze z książki "Golem". Bilety
w cenie 10zł (5 zł ulgowy).
Etykiety:
imprezy muzyka,
muzyka
środa, 8 października 2014
Gęsta maź. Plazma i kawiorowa bolszewia.
Ukazała się czwarta książka tomaszowskiego poety Piotra Gajdy. W książkach "Hostel", "Zwłoka" i "Demoludy" wypracował on charakterystyczny rozpoznawalny styl. Tomasz Cieślak recenzując "Demoludy" pisał o "trudnej poezji, gęstej jak maź". Ale tak on, jak i inni recenzenci wskazywali na czytelniczą satysfakcję. Piotr kilka dni temu otrzymał z rąk poety i krytyka Jerzego Suchanka Nagrodę Otoczaka za rok 2013.
"Golem" to - dla mnie - smutek człowieka XXI-wieku, utwór King Crimson "21st Century Schizoid Man" rozpisany na czterdzieści kilka stron. Niewesołe rozprawienie się z sytuacją w jakiej znaleźliśmy się my - Polacy - dwadzieścia pięć lat po tym jak nam się udało. Zachłyśnięci wolnością z trudem łapiemy oddech. Takich opisów jak u Gajdy nie spotkałem we współczesnej poezji. Ciosów wymierzonych dokładnie, tam gdzie ma boleć.
"Może już pora na Telesfora, którego wściekłe / ujadanie zagoni cię pod mur? / I staniesz oniemiały
w jego cieniu, naprzeciw fonii i wizji, naprzeciw / pikseli w kropelkach, lewitujących niczym zarazki eboli." ;
"Obraz się trzęsie, bo byliśmy lawą i zamiast zastygnąć, najpierw ulegliśmy eolicznym procesom,
by niespodziewanie przekształcić się w plazmę, od kiedy proletariusze wszystkich kanałów, korzystając z przerwy na reklamę, połączyli się w kawiorową bolszewię, której jaja widywano już w triasie, jurze i kredzie." (Bestiariusz)
Gajdę stać na dosadne słowa wobec tragedii przeciętnego Polaka, którym rządzą cynicy i hochsztaplerzy.
"Teraz dla ciebie cierpią katusze w służbie kryzysu
i bolą ich trzewia zanurzone w głębokim tłuszczu.
A ty tańcz, kościotrupie, na zamiecionym placu opieki,
na którym nie uchowa się ani jeden niedopałek.
Zataczaj w tańcu obłędne koło wokół muzyki do windy
i drgającego płomyka świeczki." (Deal i Ikar)
Dużo pytań o kondycję współczesnego człowieka, dużo metafizyki. Pytania, które stawia np. "Ja na podobieństwo Stwórcy?" znajdują niezwykłe poetyckie rozwinięcia. To lektura obowiązkowa dla tych, którym propaganda sukcesu nie zablokowała logicznego myślenia.
Gajda kreśli te słowa niczym w żółtym zeszycie, w płytkiej wnęce, gdzie nie sięga teleekran. Na przekór i na pohybel Ministerstwu Prawdy.
"Dni są zdezorientowane jak notatki z domu
obłąkanych. Świat wypełniają krzesła, dużo krzeseł.
Przyglądamy się im uważnie, czy zostały wyposażone
w uprząż do krępowania? Dni przechodzą przez
świat jak nić przez ucho igielne, jak bas w falset.
Nam jest znacznie trudniej, w naszych uszach
zalega szum, zbrylony w twardą woskowinę.
Zmuszeni do czytania z ust redaktora olbrzymiego
niczym reaktor, tłumaczymy słowa na język migowy.
I tak jest lepiej, wyraźniej wtedy widać kikuty.
I nie damy rady położyć palców na ustach."
Gdzieś może i prześwieca światło (piękna puenta wiersza: "Weltschmerz"), ale dominują grube maźnięcia gęstą smołą ("My, naród, patrzymy na tę szychtę z góry, z wysokości drętwiejącego ramienia, które nie utrzyma plastykowej szabli. I z dołu, ze złamanym kręgosłupem, po skoku na główkę w kod kreskowy.").
Warto sięgnąć po tę maź, po gęste lepiszcze, warto lepić.
sobota, 4 października 2014
Pod Olkuszem jest kruszec
Chciałem, by kolejna książka Jarosza
dała mi tyle wrażeń co „Biały tydzień”. Dawkowałem sobie ją
powolutku, po wierszu, na chybił-trafił, po kilkanaście stron.
Bałem się manowców, jałowej ziemi, do której mogłyby mnie
zaprowadzić kruche zdania jakie zapisuje jeden z moich ulubionych
poetów. Trochę bałem się „żucia mądrego chleba”.
Niepotrzebnie.
Najpierw długie motto z Kornela
Filipowicza: „Jedną czwartą, a kto wie czy, nie większą
część życia straciłem na chodzeniu po lasach i nad brzegami
jezior i rzek (...) jakbym nie wiedział, co to jest drzewo, kamień,
trawa, woda (...)”. Tom zaczyna się od zwrotu z kursu na prawo
jazdy: „Ostatni opuszczam skrzyżowanie”. Widzimy
„eleganckich mężczyzn w karawanie” ich kłótnię nad
lakierowaną trumną. A potem takie precyzyjne zdanko: „Przede
mną puszyste niebo, do którego uciekają słowa. A w nim ostry
prześwit.” Prześwity nieba, wiązki światła, medytacyjne
epifanie – takie są frazy Jarosza.
Autor łazikuje po lasach, bezdrożach.
Zapisuje „Słuchaj: jak skomli wiatr, (...)”. Życie pisze
wersy, niby „Nuda nic się nie dzieje”, ale dla
poety kanwa poematu, konwie pełne znaczeń.
Poeta-nauczyciel zapisuje: „Po chwili stoję przed tablicą,
tłumaczę dzieciom odmianę rzeczownika przez przypadki. W ręku
drży kreda i nie mogę się odwrócić. Nie chcę się odwrócić.”;
poeta-ojciec: „Za chwilę skończę pisać, wyjmę córkę z
wanny, uśpię i wykąpię się w wodzie po niej.”
To ostatnie zdanie rozłożyło mnie na
łopatki. I dalsze czytanie było już z tezą – pod Olkuszem jest
kruszec!
Jarosz często rozgrywa wiersz w danej
chwili, wszystko jest teraźniejsze, dreszcz właśnie przechodzi.
„Stoję, tłumaczę”, „stara kobieta grzebie laską w
śmietniku”, „buldożer
pcha ziemię”.
Czytałem jakąś reklamę i
przeczytałem o „chaosie elektromagnetycznym wokół nas”. Jarosz
tworzy taki chaos fraz. Kłęby, wiry. Jest smutek: „blada
blizna”, „umył ręce i usiadł na schodach, które
wymurowaliśmy w lipcu 1995 roku.”, daremność,
wszystko co możemy zrobić - „Uwięziony w życiu jak w
roztrzaskanym samochodzie.”, „sąsiad, zanim umarł, zdążył
jeszcze nazwozić mnóstwo drewna do piwnicy”. Z
tego chaosu wyłaniają się frazy o dużej sile
oddziaływania: np. „spaliliśmy rzeźbioną poręcz, figurkę
świętego”, „widziałem bukiet przydrutowany do krzyża”.
Świetny jest wiersz „Przyjście na
świat”: mały Bóg wrzeszczy w nim na całe Betlejem. Piękny nierealny „Podwójny pejzaż”:
z człowiekiem, „o którym myślałem, że umarł”. W "Wierszu na Boże Narodzenie" autor
zdradza, że frazy nachodzą go w czasie codziennych czynności,
przyklejają się do niego. Jest też o
zmęczeniu byciem poetą.
Poezja jak wiara. Nie byłaby
potrzebna, gdyby Bóg przyszedł i powiedział Jestem. Jarosz
rejestruje szczegół, niepozorny, zwykły. „Lornetka Jarosza” -
napisałem o jego drugiej książce. Można dodać teraz „stetoskop
Jarosza”: słyszymy: „piszczy gumowa gruszka
ciśnieniomierza”, słyszymy dźwięk wielkiej łychy obijającej
się o garnek: „Gęstwa zupy z dna.”, słyszymy jak „Co jakiś czas strzelają łapki na myszy.” Pokłon
w stronę Jury.
Wiersze do których będę wracać,
np.: „Viaticum” utkany ze słów córki, „Rekolekcje” ze
wspomnień z lat szkolnych. W „Hen, hen” zwątpienie w Inny
świat, z niezwykłą krwawą puentą. „Wiosna 2013” z
porównaniem Słońca do akwariowej żarówki. Świetny cykl
„Dziewięć pór roku” (turlająca się butelka, za duży kask,
oddech wpompowany w materac...) z puentą: „Chwila, której nie
da się zrozumieć.” Albo piękny „Kres i nieskończoność II”
z obrazem zmęczenia poety, snem matki z otwartą książką na
twarzy. Podobny - wycięty ze snu - „Rojst” („Przy nagrobku,
gdy oni się modlą, trzymam kciuki w szlufkach spodni.”)
Świat fizyczny, świat prowincjonalny,
gdzieniegdzie plama światła. „Skorki w wilgotnej szmacie.
Widzisz świat w proszku.” Zdania, w których
sens się wyczuwa: „Do wsi wchodzi pielgrzymka i przy furtkach
zaczynają ujadać psy.”
W „Liniach”
Jarosz zdradza pomysł książki: „Tak, myślałem obrazami. Ale
chciałem, żeby obraz mówił więcej (...)”. Ostatnie zdanie tego
wiersza jest podobne do niezapomnianej frazy Piotra Gajdy z wiersza
„Łęty”. Porównajmy: „(...) widziałem (…) Chłopaka
ukrytego w mężczyźnie, kobietę schowaną w matce: młodą parkę
i ich umorusane, syte dziecko pożerające co dzień ich czas,
pieniądze i seks.” (Jarosz) i „My żyjemy, zgaduje
starzec i na wszelki wypadek ucieka. Schowany w swoim synu. W jego
synu.”(Gajda z tomu „Zwłoka”).
Czytając
Jarosza niechcący usłyszałem też starą piosenkę Ziyo: „Czas
nie ma żadnego znaczenia, a sen to tylko kolorowe obrazki. Ziemia
nie daje spokoju, ucieka spod stóp.”. Siódma książka, wg mnie najlepsza, z tytułem - jakby to był podręcznik
do geografii, a może do fizyki -
pełny wzorów, reguł, praw.
sobota, 27 września 2014
Nagroda im.C.K.Norwida dla Janusza Drzewuckiego
Laureatem Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida w kategorii literatura został Janusz Drzewucki za tom wierszy „Dwanaście dni” (Iskry). Nagrody zostały wręczone w środę 24 września na Zamku Królewskim w Warszawie. Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida otrzymują artyści z Mazowsza, którzy przyczyniają się do wzrostu rangi tego regionu. Przyznawane są przez samorząd województwa mazowieckiego od 2001 roku. Kandydatów zgłaszają związki twórcze, uczelnie, instytucje kultury, wydawnictwa i redakcje działające na Mazowszu. Laureaci w poszczególnych kategoriach otrzymują statuetkę, dyplom oraz 20 tys. zł., w przypadku kategorii „Dzieło życia” jest to 25 tys. zł ( w tym roku otrzymał ją Jerzy Maksymiuk). Wręczenie nagród odbywa się co roku 24 września, w dniu urodzin Cypriana Kamila Norwida.
Janusz Drzewucki o swojej książce: https://www.youtube.com/watch?v=LXkofLJYIRY
Etykiety:
poezja
niedziela, 21 września 2014
Krzysztof Siwczyk z Nagrodą Kościelskich
Nagroda Kościelskich jest jedną z nagród literackich, dzięki której można zapomnieć, że poezja to nisza. Regularnie docenia się tam poetów. W tym roku jej laureatem został Krzysztof Siwczyk, autor wydanego w tym roku poematu "Dokąd bądź".
Wcześniej doceniano ostatnio: Krystynę Dąbrowską (2013), Jolantę Stefko (2006), Jacka Dehnela (2005), Tomasza Różyckiego (2004), Adama Wiedemanna (1999), Jacka Podsiadło 1998), Andrzej Sosnowski (1997), Marcina Świetlickiego (1996), Marzenę Bogumiłę Kielar (1993).
Wcześniej doceniano ostatnio: Krystynę Dąbrowską (2013), Jolantę Stefko (2006), Jacka Dehnela (2005), Tomasza Różyckiego (2004), Adama Wiedemanna (1999), Jacka Podsiadło 1998), Andrzej Sosnowski (1997), Marcina Świetlickiego (1996), Marzenę Bogumiłę Kielar (1993).
Etykiety:
poezja
piątek, 19 września 2014
Bicie na trwogę.
Poprzednia płyta "With Us Until You're Dead" Archive objawiła nową wokalistkę, której urodą trudno się nie zachwycić. Pojawienie się "Axiom" intrygowało mnie początkowo z tego powodu. Czy pośpiewa coś piękna Holly Martin? Ale "strona pierwsza utwór pierwszy" - jak mawiał Piotr Kaczkowski zaczyna się tak, że zapomniałem o swoich pragnieniach, bo dostałem muzyczne piękno największej próby.
"Distorted Angels" wyśpiewany patetycznym głosem wbija w fotel. To jeden z najlepszych utworów brytyjskiego zespołu obok "Again", "Fuck U" czy "Controlling Crowds"... Archive wciąż są bezbłędni! "Enclose surrender / Breaking is tender / Sliding disfigured / Driving that death drum into your heart / Caught up in static dreams / Distorted angels sing". Jak to jest zaśpiewane!
"Axiom" to muzyka do filmu? Raczej odwrotnie, nakręcono film do muzyki. Czarno-biały, mroczny, pełen niepokojących, brutalnych scen. Hiszpan Jesus Hernandez z kolektywu filmowego NYSU miał ponoć wolną rękę, zaszalał. Przypomina to produkcję Darrena Aronofskiego w "Pi". Fragment ilustrujący "Distorted Angels" jest niesamowity. Klimat rodem z Orwella, głuche anioły, oślepiony nieśmiertelny śpiewak i wisząca nad bohaterami opresja, represja, wina.
Tytułowy "Axiom" wprowadza znane motywy z najlepszych płyt zespołu. Monotonnie, klaustrofobicznie - genialnie. To mógłby być podkład pod międzygalaktyczne loty. Rozpoczynają dzwony (inspiracja "Division Bell" Pink Floyd?). Na filmie możemy obejrzeć - niepokojące wizje: trzymającego wielki sznur dzwonnika, twarz Wielkiego Brata z monitora i koszmar ogłuszenia przez Ministerstwo Prawdy. Trzeci utwór "Baptism" budują wykrzykiwane frazy "Send me under". Mamy poczuć się osaczeni. I choć Archive korzystają ze sprawdzonych przepisów, to nie kruszmy kopii, że to kopia.
"Transmission Data Terminate" z obrazkami opracowywania nowej wersji rzeczywistości przez panie maszynistki. Opowieść o zniewoleniu. "Jak wyciągnąć wszystkie wtyczki?"
Doczekałem się w końcu głosu Holly: "Nie chcę cię widzieć gdy zamykam oczy"... Głęboki bas, natarczywy beat.
"The Noise..." zaczyna się szumem przechodzącym w łagodny śpiew znanej z wcześniejszych produkcji Marii Q... I to są cztery minuty oddechu. "Shiver" przypomina, którąś z piosenek śpiewaną przez Stevena Wilsona na "Blackfield IV", pianino i ujmujące piękno. Zabawy ze słowem "anymore"...
Właściwie to już. Trochę krótko. Bo jeszcze tylko powraca repryza tytułowego utworu, pod napisy końcowe, pod strach, że jest 1984 rok i jest nowomowa, są Orwellowskie aksjomaty: "Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła."... Biją te dzwony na trwogę, straszą, budzą.
"Distorted Angels" wyśpiewany patetycznym głosem wbija w fotel. To jeden z najlepszych utworów brytyjskiego zespołu obok "Again", "Fuck U" czy "Controlling Crowds"... Archive wciąż są bezbłędni! "Enclose surrender / Breaking is tender / Sliding disfigured / Driving that death drum into your heart / Caught up in static dreams / Distorted angels sing". Jak to jest zaśpiewane!
"Axiom" to muzyka do filmu? Raczej odwrotnie, nakręcono film do muzyki. Czarno-biały, mroczny, pełen niepokojących, brutalnych scen. Hiszpan Jesus Hernandez z kolektywu filmowego NYSU miał ponoć wolną rękę, zaszalał. Przypomina to produkcję Darrena Aronofskiego w "Pi". Fragment ilustrujący "Distorted Angels" jest niesamowity. Klimat rodem z Orwella, głuche anioły, oślepiony nieśmiertelny śpiewak i wisząca nad bohaterami opresja, represja, wina.
Tytułowy "Axiom" wprowadza znane motywy z najlepszych płyt zespołu. Monotonnie, klaustrofobicznie - genialnie. To mógłby być podkład pod międzygalaktyczne loty. Rozpoczynają dzwony (inspiracja "Division Bell" Pink Floyd?). Na filmie możemy obejrzeć - niepokojące wizje: trzymającego wielki sznur dzwonnika, twarz Wielkiego Brata z monitora i koszmar ogłuszenia przez Ministerstwo Prawdy. Trzeci utwór "Baptism" budują wykrzykiwane frazy "Send me under". Mamy poczuć się osaczeni. I choć Archive korzystają ze sprawdzonych przepisów, to nie kruszmy kopii, że to kopia.
"Transmission Data Terminate" z obrazkami opracowywania nowej wersji rzeczywistości przez panie maszynistki. Opowieść o zniewoleniu. "Jak wyciągnąć wszystkie wtyczki?"
Doczekałem się w końcu głosu Holly: "Nie chcę cię widzieć gdy zamykam oczy"... Głęboki bas, natarczywy beat.
"The Noise..." zaczyna się szumem przechodzącym w łagodny śpiew znanej z wcześniejszych produkcji Marii Q... I to są cztery minuty oddechu. "Shiver" przypomina, którąś z piosenek śpiewaną przez Stevena Wilsona na "Blackfield IV", pianino i ujmujące piękno. Zabawy ze słowem "anymore"...
Właściwie to już. Trochę krótko. Bo jeszcze tylko powraca repryza tytułowego utworu, pod napisy końcowe, pod strach, że jest 1984 rok i jest nowomowa, są Orwellowskie aksjomaty: "Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła."... Biją te dzwony na trwogę, straszą, budzą.
niedziela, 7 września 2014
Słomczyński i Świetlicki wśród finalistów Nike
Wśród 7 finalistów do Nagrody Nike znalazło się dwóch poetów. Pierwszym z nich jest młody debiutant - Szymon Słomczyński autor książki "Nadjeżdża", drugim - Marcin Świetlicki (autor książki "Jeden"), który jakiś czas temu opublikował oświadczenie: "Nie chcę uczestniczyć w konkursie organizowanym przez instytucję, która wytacza procesy poetom za to, co myślą. I jest jeszcze kilka innych powodów."
Etykiety:
poezja
niedziela, 17 sierpnia 2014
Zostaw trochę światła
JAMES„La Petite Mort”,
2014.
Dawno nie zdziwiłem się tak zaczynając słuchając płyty. Miał być rock i
gitary, a poleciało disko (włączyłem najpierw piosenkę nr 2 "Curse
Curse"!). Poczułem się nieswojo.
To takim obciachowym disco mam leczyć swój wypadający dysk?
Ów numer przywołał zapomnianą gwiazdę sprzed ponad 20 lat -
Pet Shop Boys. Tak! To były czasy, gdy na moich osiemnastu urodzinach włączałem
winyl "Actually" z ziewającym Neilem Tennantem.
Intrygująca trupia okładka. "Mała śmierć" - umniejszanie śmierci?
Zaczyna się ten album w stylu Coldplayowo-stadionowym.
Wokalista wyciąga wysokie C, "twórz taniec ze swojego bólu, twórz
sztukę ze swojego cierpienia", a irlandzkie skrzypki przygrywają
„umarłemu Maciejowi, który leży na desce". James wie jak układać melodie, by
zamieszkały w głowie. A więc to będzie dobra płyta! Podniosły hymn, metafizyczna,
patetyczna pieśń "We're made of stars / we're made of dirt"...
Uświadom sobie jaki to cud, że „możesz mówić”. Wmawiasz sobie głuchy sygnał braku połączenia, a przecież "I Can Talk”!
"Curse Curse" - za koszmarnym bitem kryje się
fajna piosenka z tekstem o melancholiku, który nazywa siebie przeklętym.
Samotny w hotelowym pokoju, wszędzie słyszy odgłosy kochających się sąsiadów
zza ściany (metaforycznie „La petite mort” - to orgazm), albo wrzeszczących z
ekstazy kibiców po tym jak w Pucharze Króla strzela Messi. No i w końcu looser
ma ochotę dołączyć do tych, którzy „potrafią się cieszyć”. Polejcie tequillę,
przeklętemu! Tak, tej piosence ten chamski beat był potrzebny!
Trzeci numer „Moving On” to najpiękniejsza piosenka świata.
Po tym umc-umc z Ibizy, mogło być tylko lepiej. Tymczasem jest niebo. To ta
piosenka usłyszana w radio, kazała mi sięgnąć po płytę. Zresztą... pomyliłem
wtedy wokal Tima Bootha z wokalem Jamesa Deana Bradfielda z Manic Street
Preachers. Podobne są ich barwy głosu, podobne brzmienie trąbki jak w
genialnym "Ocean Spray"...
"Moving On" ma w sobie coś niezwykłego. Piękne
słowa o pogodzeniu się ze śmiercią, o tym, że choć nie wszystko się udało, to
warto „nie gasić światła”, wierzyć, że spotkamy się w niebie. Wzrusza powtarzane "leave the
little light on".
A potem znów w dyskotekę. Booth próbuje nas cynicznie
przekonać, że "love love love" brzmi jak "blah blah
blah". Oto znak naszych czasów-
wszędzie rozwody, co druga para nuci: "Minęło, kochanie".
Z innej beczki brzmi w piosence "Frozen Britain" –
„Chodź do łóżka, Emily”. Miłość, jedyna nadzieja, że nie
zeżrą nas robaki, że przekażemy geny: „La petite mort pour toujours!”
"Interrogation" - to przejmująca, dramatyczna
piosenka o śledztwie we własnej sprawie. "Kłamcy, kłamstwa i
oszukiwanie się". Spowiedź, badanie się na wykrywaczu kłamstwa -
świetna melodia, która każe podumać, pogapić się w horyzont.
"Bitter
Virtue" - gorzka cnota. Nie kochać to jak nie oddychać. "Wolałbym
żyć w grzechu / Jest przyjemność w cierpieniu (wszyscy tak mówią)".
Słodko-gorzka balladka.
W "All In My Mind" Booth zaskakująco natchnionym
głosem śpiewa o wierze w miłość. Wspomina przypowieść o Łazarzu: "Bring
out your dead / Dead don't stay dead / They're sleeping" czy z
przypowieści o rozmnożeniu chleba dla pięciu tysięcy mężczyzn.
Za to w "Quicken the Dead" padają ulubione zdania
wielu poetów: "Czy nie wiesz, wszyscy jesteśmy już martwi", ale
Rooth wplata w to zdanie jakąś Alleluję i radość.
Codą jest "All I'm Saying" - opowieść o rozmowie z
bliską osobą, która zmarła: "Meet you in dreams tonight".
Dzięki takim utworom śmierć jest malutka. Nie jest w ogóle straszna. Nie ma
jej.
środa, 13 sierpnia 2014
O sztuce ("Golgota Picnic")
O sztuce ("Golgota Picnic")
Fetor z desek sceny, sztuka pomylona
z muką. Reżyser miał pustkę i nie zawahał się
jej użyć. Ślęczy w tęczy, jedzie na jednorożcu.
Jakie to piękne: wszystko w polewie,
gołe pośladki i ani śladu sensu.
Drony nad miastem rozpyliły androny?
Aktorzyna rzuca mięsne zaklęcie.
Nie ma sierpa i młota, jest wolność
zrównana z bagnem i błotem. Artyści pomyleni
ze sprzedawcami nawozu. Ochy nad ohydą,
achy po pachy. Komu sufler podpowiada "fuck"
jak szatan, ten pójdzie dalej w stronę klifu.
W bluzgu jest luz, jest smutek, depresja i dół.
Boga można nie mieć, ale trzeba mieć smak.
Artysto od siedmiu boleści, prowokuj,
prowokuj swój wymiot do swojej muszli.
piątek, 8 sierpnia 2014
Wracaj, brudny szczurze!
THE AFGHAN WHIGS "DO TO THE BEAST", 2014.
Płyta rozwalająca na
łopatki. Genialna. Przypomniała mi stare dobre czasy rocka. Swoim impetem, kipielą emocji
przywołała najlepsze płyty Faith No More, kiedy słuchało się ich „w kółko”.
Dać się opętać „Do to the Beast” jest łatwo. Lider - Greg Dulli to stary wyjadacz, rocznik
1965. Już śpiewał o demonach miłości,
o zdradach, zazdrości, winie i zemście. Nigdy tak wyraziście.
Żeby przypomnieć sobie jak wielką
moc ma piosenka rockowa, zacznijmy od nr 4: „The Lottery” - krótkie 4 minuty emocji podanych na tacy. Szarpanie się ze
sobą i pogodzenie. Greg prosi o światło, prosi o noc. Wspomnienia gryzą, a on się pięknie drapie. Refren powyciągany jak u Deftones: „The
lottery, the ritual / The consequence, the criminal / Come back to me, I've
been them all / Come bedtime, come bad times”. Przepiękne!
Jest na płycie co najmniej kilka
kawałków, gdzie głowa eksploduje.
Najlepszy na płycie - „Royal
Cream”. Do miłości mówi się tu: „wracaj, brudny szczurze”. Wszystko jest z
gniewu i rozpaczy. Przepiękne riffy, uspokojenie... Aż po dreszcz.
Dużo tlenu (a może testosteronu?) ma w sobie “Matamoros” - przebojowy, hip-hopowy. Zrealizowano do niego
genialny teledysk z tancerzami w metrze. Aż chce się tak potańczyć! Skrzypeczki
w środku - palce lizać. (Tytułowe Matamoros
to meksykańskie niespokojne miasto pełne Meksykanów, którzy marzą o przedostaniu się przez Rio Grande, Matamoros znalazło się też w tytule piosenki Bruce’a
Springsteena na pięknej płycie „Devils and Dust”).
A westernowy „Algiers”? Cudny, klasyczny
numer. Gra słów: „Dream,
dream your sins away / Sin your dreams away”. Zdradzony ma tylko
swoją chorą samotność i dumę. Solo na gitarze ma grube wiertło.
Słucham tej płyty po raz setny.
Szarpie mną „Porked Outside” (dobry riff na początek i histeria w głosie),
przeraża wycie do Księżyca w „It Kills” („To zabija patrzeć jak kochasz
innego”), zasmuca wspomnienie miłości – spróbuj zaśpiewać to: „I see you
eternal / I'm burning encircled” („I Am Fire”). Niepokojący “Lost
in The Woods” kończy się ukojeniem. Czy
ostatni utwór to ukłon do „Street Spirit” Radiohead? „Ca Rova” zbliża się bardzo blisko do U2 z „The Joshua Tree”, Dulli po swojemu śpiewa: "Wciąż nie znalazłem, tego
czego szukam."
Subskrybuj:
Posty (Atom)