ROBERT KRÓL „Polka”, Mikrooficyna Ówże, Kraków 2018.
Poemat to nie jest byle co! Chociaż z początku zastanawiała mnie zwyczajność opowiadanej historii. Choć nie byłem pewny czy mitologizacja sąsiadów, którzy żyli koło nas, to rzeczywiście dobry pomysł – zostałem przekonany. I bardzo słusznie, że książkę, wydaną własnym sumptem, dostrzegło jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej!
Wyobrażam sobie,
że pomysłem na jej powstanie był kołowrót myśli w czasie górskiej samotnej
wędrówki, albo w czasie, gdy nie chce przyjść sen. Zapewne każdy
ma takie natarczywe historie, którym nie umie nadać znaczenia, a
one wciąż rozgrywają się w głowie. Cali jesteśmy zbudowani ze
zdarzeń, z ran i zdarzeń.
Robert Król w swym poemacie snuje nitkę opowieści o swojej przeszłości. W jego domu
(kamienicy?) słychać wszystko i wszystkich - przywołuje sporą galerię
postaci. Już w pierwszym wersie, jak jaki demiurg, pojawia się Mackiewicz nakręcający sprężyny zegarka. Jest Falkowska spod szóstki, której
tragicznie zmarł syn - „zbudowana z płaczu, który zaczął
pojawiać się nawet w naszych progach pod postacią odbić i
dźwięków plądrujących kredensy (...)”, albo nijaki Magiera, który
zalega z czynszem od trzech pokoleń, udaje, że go nie ma w
pokojach, który „po zakupy chodzi o świcie” i
całymi dniami siedzi w słuchawkach...
Od początku czuć,
że autor to nadwrażliwiec, który odsłania się przed
nami. Który nie wstydzi się swoich łez, swojej bezsilności,
porażek. Widzi „Niebo, jak pusty balonik, dotykające ostrych
zwieńczeń dachów, gontu i anten.”
Spodobała mi się intymność i
magiczność tej opowieści. Motorniczy gmerający metrowym kluczem
pomiędzy szynami jest w niej ponurym stomatologiem, szacującym
grubość nalotu i aktualizującym ubytki itd. A te wtręty o śmierci - „Chadza samotnie w
dziurawych podomkach. Podmienia wycieraczki z nazwiskami sąsiadów
(…) Palcem zgarnia kurz z poręczy. Albo gości przez chwilę w
telewizorze jako szum i śnieg (…)” albo świata - „Kasztanowce
wciąż stukają wszystkim w okna, (…) jakby kto wprowadził do
środka dmuchawę, jakby uruchamiał mechanizm i napędzał
wnętrze.”. zaczęły
mi się czytać jak u Brunona Szulza.
Życie jak sen, a w tym śnie autor „Gdybyś chciał się dowiedzieć, kim będzie w
przyszłości, powie bez namysłu, że wiatrakiem, wielkim świętem
pola i ziemi, tawerną, gatunkami ptactwa i śniegu.”
Słowo-klucz to samotność, która „potrafi wykorzenić z człowieka
każde zło”, a przeszłość „rośnie u
stóp, gra marsze, odprawia z kwitkiem rzesze wspomnień.”
Czytając, mokłem na "szerokopasmowym deszczu": poczułem uderzenie w twarz na
ślizgawce, rozumiałem marzenie, by się dowiedzieć, co ma w środku żelbetowa kula-pomnik o średnicy kilku metrów.
Ojciec pyta się: "Czy jeszcze piszę?", matka ma ręce po łokcie w mące... - nakładają się te obrazy, kumulują, aż do apogeum, w którym
okazuje się, że autor tym poematem wypełnia przeznaczenie i że
wszystko ma sens.