niedziela, 31 stycznia 2016

Pamięć idąca z megafonem, intonująca pieśni

MACIEJ ROBERT "Księga meldunkowa", WBPiCAK POZNAŃ, 2014.

Na okładce puchowe kołdry w oknie typowej łódzkiej kamienicy. Zdają się mówić "Żyjemy tu, a jakże!". "Zła dzielnica" - tymi słowami zaczyna się tomik. Takie za górami za lasami... 

Oto niebajka. Pochylamy się nad wspomnieniami.   Błyski migawki: napis na kartce, piłka na ulicy, dziewczyna, która sika prosto na asfalt. I to, co mówi jej facet: "Udawaj, że nic nie widziałeś", jak aluzja do blokad w naszej głowie.

Potem autor podsuwa nam taką definicję: "światło wygasłych gwiazd dociera do nas spóźnione. / Martwe ciała wciąż świecą // i to się nazywa pamięć." Astronomiczny podtekst interesująco zapowiada wiersze wspomnieniowe.
I oto w "Atlasie nieba" podmiot liryczny wspomina dziadka, którego rozżarzony papieros kreślił tajne znaki, gdy obserwowali niebo, rozpoznawali gwiazdozbiory. Próżnię kosmosu zestawia z pustką piwnicy, w którą dziadek wsypywał węgiel. "Została smuga brudna na śniegu. Ogień, popiół." Specyficzna puenta: z takim "intensywnym smutkiem", aż zauważam, że na okładce książki nie ma nieba.
Dalej: "Elegia dla Natalii Robert" o demonach pamięci, których nie łatwo za pomocą pięciu rodzajów pędzli, listw i obramówek, obłaskawić. Kolejny: "Kreda" - pisany na wdechu poemat o wizycie w szpitalu, niezwykły także formalnie. Zaczęty od "I jeszcze ci nie mówiłem...", wizyjny: "śmierć przeleciała przez piętro, była w zapachu lizolu, w zapachu krochmalu i chloru".
Utwór tytułowy wyprowadzony jest z obserwacji, że Poczta Polska nie zauważa śmierci, śląc po wielokroć powtórne awiza. Przeżyte "Teraz popsuty zamek, puste przebiegi klucza." zmienia się w upoetyzowane: "wiatr chwali się żonglerką zwiniętych w kłębek zdań, wiatr wpycha pysk pod dywan". Są wersy zanurzone w oniryczność, w czułość np. "Remont" ("Bo przecież kiedyś wrócisz. Wrócisz // i położysz."), w nierealność ("Ararat"): "To się nie mieści / nawet w moim piśmie, te korytarze w bieli. (...) Jakby lecieli, płynęli."

Te przywołania sytuacji z dzieciństwa sprawiają wrażenie jakby pamięć była natrętem, akwizytorem puchowych kołder: po cóż nam bowiem powracające wspomnienia zaćmienia słońca oglądanego niegdyś w czasach szkolnych, zabaw pudełkiem od zapałek, okrutnej śmierci psa, śmierci królików? Te wiersze zdają się pytać, dlaczego mnie to spotkało, i jakie to ma dla mnie znaczenie, np. "Wizja lokalna" zestawia parszywe dzieciństwo z rekonstrukcją jakiejś zbrodni.

Najbardziej obrazowa jest "Stegna". Autor deprecjonuje tu siebie "aseptyczny bachor, plażowy wykrzyknik", kiedy przypomina sobie swoje wakacje sprzed lat - pomiędzy obozem koncentracyjnym, a beztroską zabawą szpadelkiem. Upał przenosi się na gorączkę ciała, prowadzi w malignę.
Duże wrażenie robi wiersz z aluzją do "Wysokich okien" Larkina - "Niskie okna", utkany ze zdań o podobnej konstrukcji, opowiadający o prześladowaniu mężczyzny zapewne chorego na bielactwo.
"Biały, biały, biały - krzyczeli śpiewnie, rzucając śnieżkami prosto w jego okno. Od zawsze biały - jeszcze od wojny, już od dzieciństwa. Od dzieci i od miasta biały."

Podobnie "Favorit", w którym wspomnienie randek z ogródkach działkowych zdaje się być szczególnie wstydliwe: "Żadna tam miłość, którą przyzywaliśmy." albo "Kim był tamten chłopiec(...)?" Świetna jest puenta, która sprawia, że wszystko w swój nawias bierze ironia.
"Zapomniałem wtedy o rowerze, / rzuconym w trawę. I teraz też // teraz też o nim nie pamiętam."
Tak samo jak w "Kierowniku planu", gdzie reżyser ustawia "martwych statystów".

"Życie jest najpierw nudą, potem trwogą" pisał wspomniany wyżej, jeden z ulubionych poetów Macieja Roberta - Philip Larkin. Dostrzegam w "Księdze meldunkowej" echa tej konstatacji. Zamiast "cudu niepamięci" - wszędzie "przekleństwo pamięci", pamięci idącej z megafonem, intonującej pieśni.

Książka kończy się wyjątkowym zdaniem: "Jestem bogatszy o to, czego mnie pozbawiono." Melduję, że jestem pod wrażeniem. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

W walce ze złem

NEIL YOUNG & PROMISE OF THE REAL - "MONSANTO YEARS", 2015.


Neil Young wiecznie młody! Ten siedemdziesięciolatek wciąż ma power i gniew w oczach. Chce walczyć, świecić się. Użył tradycyjnych środków: swojego charakterystycznego lekko zmęczonego głosu, rzężącej gitary. Perkusja wybija prosty rytm. To klasyczny rock, bez udziwnień. Takiego Neila pokochałem.
Płytę poświęcił walce z korporacją, która niszczy kalifornijską ziemię: Monsanto. Wypomina, że ich produkty np. środek chwastobójczy Roundup, są szkodliwe - rakotwórcze. Podstawiam sobie pod Monsanto - zło, i mogę dołączyć do dziadka Neila w walce w obronie natury.

Na początek - podniosła pieśń o tym, że to dobry dzień, by zrobić coś pożytecznego. 
W "Wolf Moon" mamy harmonijkę (ukłon w stronę pięknej płyty "Harvest Moon") i pean o falującym morzu i pływających rybach w oceanie.
Dalej Neil wkurza się, że ludzie nie pragną prawdy, tylko chcą piosenek o miłości, że są głusi na bolesne fakty, wolą gładkie zdania i ściemę. No proszę, jakbym o polityce miłości pewnej partii politycznej w Polsce słyszał. Także dlatego "People Want to Hear About Love" wpada w ucho i w serce.
W gniewnym "Big Box" śpiewa o zgniecionej demokracji, o tym, że wielki biznes jest nawet w powietrzu, którym oddychamy, wszędzie.
Gwizdany początek (krasnoludki od sierotki Marysi idą do lasu?) ma piosenka nr 5 z nazwą sieci sprzedającej kawę - Starbucks. "Chcę filiżankę kawy, ale nie chcę GMO." - śpiewa i porywa.
"Workin' Man" z początku smakuje jak piosenka Boba Dylana. Opowiada historię rolnika Vernona Bowmana, który walczył z Monsanto.
Rzewny, najsłabszy "Rules of Change" - przerzucam, bo zaraz po nim jest hymn "Monsanto Years" gdzie Neil Young czaruje przetwarzając proste akordy.
Na mnie to działa - podnosi ciśnienie, każe działać, pisać, wierzyć.

Przeczytaj też recenzję innej płyty Neila Younga "Psychedelic Pills"

środa, 16 grudnia 2015

Radosław Jurczak z Bierezinem

Na zdjęciu: Marcin Mokry, Marcin Tomczak, Radosław Jurczak, Maciej Robert i Wojciech Bonowicz


12 grudnia 2015: 9 godzin w Domu Literatury. Najpierw spotkanie z Marcinem Zegadło, autorem książki "Hermann Brunner i jego rzeźnia" i Edwardem Pasewiczem - autorem książki "Och, Mitochondria". Następnie wystąpili: Ben Borek, Sophie Collins, Nathan Hamilton, Agnes Lehoczky, Wojciech Bonowicz, Małgorzata Lebda, Elżbieta Wójcik-Leese, Adam Zdrodowski, a także "Seryjni Poeci": Wojciech Brzoska, Adam Kaczanowski, Bartłomiej Majzel, Marcin Orliński. 
Justyna Sobolewska przepytywała Michała Cichego, autora książki "Zawsze jest dzisiaj". Potem: Turniej Jednego Wiersza „O czekan Jacka Bierezina”, który wygrał Tomasz Bąk. Nagrodzono też: Dawida Koteję, Piotra Przybyłę, Radosława Jurczaka i Kacpra Płusę. Energetyczny, udany koncert dali Brzoska/Gawroński. Zaprezentowali się laureaci XX edycji Bierezina – Piotr Przybyła i Michał Pranke. Wreszcie rozstrzygnięto XXI OKP im. Jacka Bierezina. Zwycięzcą został: Radosław Jurczak z Łomianek. Nagrodę specjalną zaś otrzymał Marcin Tomczak z Ostrołęki. Nagrodę Publiczności zaś Marcin Mokry z Gliwic. Nominowani byli: Karol Ketzer, Kamil Kwieciński, Piotr Machul, Paweł Nowakowski i Ida Siechowicz.




Brzoska/Gawroński



piątek, 11 grudnia 2015

Patron pustych kartridży. Beżowe wideo, fikuśny halogen.

Piotr Przybyła „Apokalipsa. After party", Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź, 2015


"Poezja ocala mikroczip i macierzankę." - twierdzi Piotr Przybyła w jednym z wierszy. Drwiąco, ale to bardziej takie "wiesz, rozumiesz". 
Chociaż górnolotnej poezji, nadętej i pełnej patosu, te wiersze robią kuku. Poezję owiędle melancholijną - suchy krzak - poeta z Karpacza owija bawełną termoizolacyjną i naciąga na nią maskę Jasia Fasoli. Poezji, na której tyle osadu od szlugów i kaw, robi bolesne czyszczenie z odkamienianiem. Ze słów robi wzorki, wpada w bełkot perlisty, w głupawkę przedegzaminacyjną, groteskę i nicnaserio.
Czy to odreagowanie przez  dorysowywanie wąsów Mona Lisie? Krzyczenie "Mamo, ja wariat!"? Czy to zmęczenie formą? Czy można tak krzywym zwierciadłem zarządzić prostowanie krzywego świata? Czy to jakaś niezgoda na spętanie konwencją przez wtykanie piórek w sznurki na przegubach? Czy to metoda tkwiąca w szaleństwie jak nóż w brzuchu lub wystająca jak brzuch w nożu? Czy to wietrzenie zatęchłych formuł?

Zasłużony zwycięzca zeszłorocznego Konkursu im. Jacka Bierezina w Łodzi, swoje wiersze przedstawia z pamięci. Już ta forma ekspresji wyróżniała go spośród autorów. Ale i frazy są rozpoznawalne, niezwykłe, szalone, rozhulane. W pierwszej chwili zdają się być wygłupem. Ale to nie tak. Po wnikliwej lekturze te wiersze wydają się absolutnie przejmujące i mocne.

Przede wszystkim są na serio. To wiersze o utracie. To zagłuszenia bólu purnonsensem, chowanie się za grubą filcową zasłoną wariactwa, gadania. Radzenie sobie ze światem przez rozpylenie wokół niedorzeczności. Budowanie pięter absurdu, by oglądać z tej wysokości maleńki, śmieszny świat.

zaakceptowałem stratę i mogę opowiadać o niej anegdotki, co nie mają końca, / w których pustka zyskuje, ubrana pod mikroskopem w wydmę dostojną jak pantera”

Czy to są covery wiersza Justyny Bargielskiej, bo do takiej inspiracji zdaje się przyznawać mimochodem? Zapewne jest tu „bolesne lubienie świata” z „Dwóch fiatów” lub z „Obsoletek”. Ten rodzaj czarnego humoru. Autor zestawia modlitwy w imieniu nienarodzonych dzieci z wędzoną flądrą, smutek z gwiezdnym pyłem, śmierć z fioletowym nietoperzem.
Ileż w tym tomie strwożonych fraz: np.: „mój syn odchodzi ode mnie”, przez które zaraz przebiega tabun pędzących słów: „ale to nie jest wiersz o śmierci, tylko o ciecierzycy, która zostaje – i to jest piękne, to jest piękne jak plaża pełna kamieni, zielarki dotykające roszpunkę na monitorze LED (mimo kurzu);” albo „zdradź, jaka satelita, skoro bierzesz leki przeciw przytulaniu ręczników forte, a w reklamie zapewniano, że po tym normalnie się wraca do pustego domu (jak do siebie, pod plakat Kurta Cobaina).”
Ileż tu fraz, w których rozpacz nieustannie będzie wychodzić zza węgła: ta znana z książki Bargielskiej: „Yasne, yasne (…) Y yedli, y nasycili się”, czy „ Chcę teraz spędzić tysiąc lat sama ze swoją laleczką na dnie brudnej rzeki.”
U Przybyły znajdziemy sporo takich rozwiązań: „nucę love me tender, love me sweet, gdy tutaj otwiera się ziemia.”; „taka pociecha. bierzcie i jedźcie z tego wszyscy”; „moja wpadka. kamieniu, naprawdę nie obwiniaj się o to.”

Dla mnie kultową stała się fraza:  „i obiecuję: nigdy nie wypowiem już słowa abażur, powtarzać / za to będę w nieskończoność słowo bakłażan, a kto nada temu / sens, tego nazwę swoim ojcem, dziwnym i nieobecnym". Splecione w niej jest idealnie hiobowe cierpienie z groteskowym pięknem.

Takiego pomieszania surrealnych majaków i widoków otwartej rany jest tu dużo: „zapping to jedyne, co mam, wcześniej był ping pong”; i zostaję świętym, patronem pustych kartridży”; dookoła plażowanie martwych wielorybów”; "Giżycko jest dla everyone podobnie dziecięce firanki pokryte lękiem". Albo strzałów znienacka: „chciałbym, żebyś została moją córką, którą przeprowadziłbym przez świat gier komputerowych, kapryśną (tyci, tyci).”

A arsenał przybyłowych przedmiotów: abażur, bakłażan, fikuśny halogen, beżowe wideo? Zacząłem je wielbić. Słowa-fetysze, indiańskie totemy, wokół których odbywa się euforyczny taniec. Metaforze "budyń wtarty w niepamięć much" można byłoby założyć fanpage na Facebooku. Frazie: "Krokodyl Filip puszcza do niego ciekawskie oczko (na rosole, cyklopa)" zaś zapewne patronują literki WTF.

Ciekawa jest rola geografii w tej poezji. Ileż w tych wierszach jest tyle szpilek z Map Google'a! Nie spotkałem w żadnej książce tylu nazw geograficznych: New Jersey, Szczecin, Emaus, Wrocław, Opole, Katowice, Giżycko, Missisipi, Morze Bałtyckie, Radzyń Podlaski (dwukrotnie!), Hiroszima, Lublin, Oklahoma, Kielce, Bangladesz, woj.dolnośląskie, Stara Rawa, Księża Wola, San Paulo, Katowice, Nowa Huta, Laponia, Katowice, wreszcie fikcyjne wymarłe miasto Zwietrzałe Perfumy Górne... Jest jeszcze Dwór w Ożarowie na znaczku pocztowym. Jakbym słyszał internetowe zaklęcie „wpisujcie miasta!

„Apokalipsa. After party” składa się z 33 części zaczynających się od "i" - mamy więc dla przykładu: "i wyruszam, i jestem, i potrzebuję, i zostaje, i uciekam..." i 5 wierszy napisanych odrobinę inaczej. Polecam je wszystkim, którzy lubią ruszać brwiami, skrzywiać głowę. Dla tych, którzy poezję postrzegają jako gaj oliwny, czerwony dywan, dostojeństwo - ostrzegam, może to być nie do wytrzymania. Bo to jazda na deskorolce po poręczach i krawężnikach. W Radzyniu Podlaskim!

wtorek, 10 listopada 2015

Nieboskie, niepełne, wypalone


WOJCIECH BRZOSKA "W każdym momencie, na przyjście i odejście", WBPiCAK Poznań, 2015; tomik zawiera płytę CD: BRZOSKA GAWROŃSKI "Słońce, lupa i mrówki"

Tomik-kwadracik z sierścią jakiegoś włochacza - do pogłaskania. Tomik z płytą, zaczynający się od słów "deszczowa zima". I czas będą odmierzać tu pory roku, wzrosty i spadki temperatur. Poetyka Brzoski jest specyficzna. Dużo tu ironii. Autor bierze krzywe zwierciadło i przegląda w nim rzeczywistość. Śmieje się z niej, przeinacza, żartuje. Dużo tu tematów dotyczących związków męsko-damskich.

Tytuł "W każdym momencie, na przyjście i odejście" otwiera szerokie pole do interpretacji. Pojawiając się w zdaniu zaczynającym się od "zapomniałem soczewek i świat stał się szary...", czyni kluczowym motyw głodu, braku pełni, niedopasowania. Idąc tym tropem: Brzoska dogaduje Bogu, wkurza się, że to co go otacza jest takie nieboskie.

Już od pierwszej strony dostajemy specyficzny koncentrat słów, z którego trzeba sporządzać dla siebie poetycką strawę. Z początku wydał mi się trochę chaotyczny, chyba przez, jak dla mnie, za krótkie wersy, przez rwaną poetycką frazę. Ze słodkości wyłoniła się gorzka sakro-puenta. I takie są te wiersze. Bliskie aforyzmom, takie podprowadzenia pod puentę, piguły, fangi.
Kluczowy utwór to "wakacje". "było słońce, lupa, mrówki. / było zajęcie, które zabija //czas". Lupa, którą możemy coś powiększyć, i pod którą możemy coś spalić. Gdy krzyknęła "gdzie jesteś, słońce?!", zapewne oznajmiła wypalenie się związku.

W "notatce o nastrojach" można odszukać źródło tytułu książki. Czy "w każdym momencie, na przyjście i odejście" doznajemy uczucia niedosytu? Kawa nie działa? Życie nie takie? Rząd nie ten? Muzyka nie ta? A w "talizmanie" - "serce pęka, robię mu okłady / z mrożonego mięsa"? Czy to nie obsesja niedoskonałości boskiego dzieła?

Erotyk "proza" ma taki "świetlicki" klimat, przez tytuł otwarty na różnorodne odczytania. Podobnie "życzenia". Mroźny "iceland" gra pomysłem, że miłość to chłód, Królowa Śniegu, mrożonka. Ta mrożonka przypomniała mi frazę, z wiersza "Anoreksja" z pierwszego tomiku Piotra Gajdy ("Chcesz być Ewą, bo po domu / krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski ogród")...

"Stopa i serce" - jest dziwnie poszatkowana: obserwacje, pytania... Z wiersza "nina landau" zabiorę sobie na zawsze fragment: "wszechświat jest trampoliną pokrytą pieprzem, który wzbija się w powietrze."
Lubię "koło" - wiersz z taflą wody, resztką kry: "Życie toczy się, turla po chodnikach / na kołach wózków, rowerów, hulajnóg/ i deskorolek."- z niespodziewanie erotyczną puentą.
No a dalej: dwa wiersze o świebodzińskim Jezusie - kpina z tej kopii "cudu świata" z Rio. Brzoska wyprowadza dowód na istnienie Boga ze sloganu reklamowego. Jego sprytna dywagacja to: "skoro tesco jest wszędzie i bóg jest. bóg jest." W "www.chrystuspan.pl" wytacza celne działa: "tymczasem pozostał zwyczajnym strachem / na monstrualne wróble. / spod jego stóp nie usunięto nawet wybiegu dla psów."
W "mistrzyni szpady (i płaszcza)" autor przeinacza frazę zespołu Variete ("klaszczę w dłonie, by było mnie więcej"), ironizuje, że tęskni za trafieniem w samo serce. W "piosence od rzeczy" zaś - mam wrażenie - koresponduje z Jackiem Bierezinem ("tylko rzeczy małe / mogą nas zniszczyć."): "nasz świat jest mały, / inne rzeczy też". Brzoska uwielbia grę-słów, zachwostkę.

Te wiersze nabierają siły dzięki płycie "Słońce, lupa i mrówki". To elektro-poezja, chłód syntezatorów, zimny beat.
Po kolei:
- nr 1 "Wakacje" ma refren, który łatwo nie wypadnie z głowy i może służyć do nawoływania się z odległych kątów mieszkania. Świetny teledysk, autor w nażelowanych wąsach a la Salvadore Dali, autor genialnie się przewracający! Undergroundowy przebój!
- nr2 "Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag" zaśpiewany przez Joannę Malankę, ale i pięknie zagrany na klarnecie przez Mikołaja Trzaskę, bardzo klimatyczny;
- nr3 (znów klarnet Trzaski), przekonujące melorecytowanie przez autora na tle onirycznej śpiewanki kobieco-dziecinnym głosem.
- nr 4 "list do ojca/list do brata" - z efektownym akordeonowym solo w wykonaniu Andrzeja Teofila,
- nr5 "koło" - najlepszy na płycie, i ten cudny chłód zespołu Kraftwerk,
- nr 6 dobrze podany tekst: "Na starcie bez szans na cud". Maryja upomina Jezusa.
- nr 7 szaleńczo kakofoniczny, opętany. Jest jeszcze remix utworu nr 3.

Pomysł, by podać poezję dwojako - sprawdził się. Głaszczemy sierść z okładki, patrzymy w oko, drapiemy za uchem.


niedziela, 25 października 2015

Nagroda Conrada dla Liliany Hermetz - autorki "Alicyjki"


Liliana Hermetz, autorka debiutanckiej powieści "Alicyjka" (Wydawnictwo Nisza), została uroczyście ogłoszona laureatką Nagrody Conrada, przyznawanej najlepszemu debiutowi literackiemu. Zwycięską książkę wybrali internauci, którzy od 13 października głosowali na pięć nominowanych debiutów. Wręczenie statuetki oraz nagrody w wysokości trzydziestu tysięcy złotych miało miejsce 25 października podczas Gali Nagrody w Centrum Kongresowym ICE Kraków. 
Oprócz "Alicyjki" nominowane były książki: "Przypadek Alicji" Aleksandry Zielińskiej, "Jetlag" Michała R.Wiśniewskiego, "Pająki Pana Roberta" Roberta Pucka i "Zawsze jest dzisiaj" Michała Cichego.

sobota, 24 października 2015

Roman Honet i Jacek Podsiadło laureatami Nagrody im.W.Szymborskiej

Roman Honet i Jacek Podsiadło laureatami Nagrody im.Wisławy Szymborskiej. Wśród nominowanych byli też Jakobe Mansztajn, Maciej Robert i Mirosław Mrozek. Laureaci otrzymali po 100 tysięcy złotych.
Nagrodzone książki to "Świat był mój" (Biuro Literackie) i "Przez sen" (Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN). Galę transmitowała stacja TVN24.


































Roman Honet

Z laudacji: "U Romana Honeta, począwszy od podstawowej antynomii miłości i śmierci, członkowie kapituły dopatrzyli się nawiązania do tradycji baroku i symbolizmu. Już w pierwszym wierszu autor wydaje się podejmować tę tradycję, przeciwstawiając urzeczowionej doczesności śmierci dążenie do sublimacji." 

















Jacek Podsiadło

Z laudacji: "Kapituła dostrzegła odwagę sięgnięcia do form retorycznych i wersyfikacyjnych, zdawałoby się od dawna zapomnianych; do rymu i rytmu, który napędza tę poezję. Apologia języka poetyckiego, dowody językowej energii zawierają się w rytmie tworzącego się świata, w zabawie, karuzeli słów wyraża się sens i radość realnego życia, a nie tylko pisania."

Zmarł Zdzisław Jaskuła

Jeszcze niedawno - ledwie 2 lata temu - stałem obok niego na scenie. Wspólnie uczestniczyliśmy w imprezie zorganizowanej przez ŁDK - podjęliśmy korespondencję z wierszami Tuwima.


Kilka miesięcy temu usłyszałem, że jest ciężko chory. Dziś 24 października zmarł Zdzisław Jaskuła (1951-2015) poeta, reżyser, animator, społecznik, dyrektor Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi przegrał walkę ze śmiertelną chorobą.
Jako poeta debiutował w 1969 na łamach "Poezji”. W 1984 wydał legendarną "Maszynę do pisania". Uznawany był za jednego z czołowych przedstawicieli "Nowej Fali". Od roku 1976 roku związany ze środowiskiem KOR. Człowiek-instytucja. Od lat czynnie wspierający wiele działań artystycznych w naszym mieście, wspierający młodych twórców, a także m.in. dyrektor artystyczny Festiwalu Puls Literatury w Łodzi. Jego rozmowy z Jerzym Jarniewiczem były stałą rubryką w Kwartalniku Artystycznym "Arterie". Wydał zbiory wierszy: Zbieg okoliczności, Dwa poematy, Wieczór autorski i Maszyna do pisania (1984). Zredagował antologię anonimowej poezji stanu wojennego Siekiera, motyka, smok wawelski (1982). Wraz z żoną dał nowe tłumaczenie Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego (1999). Autor wyboru poezji Gottfrieda Benna Nigdy samotniej i inne wiersze (2011). Był redaktorem działu poetyckiego czasopisma „Tygiel Kultury”. 

środa, 21 października 2015

Piękna! Nie opuszczaj jej! Nie opuszczaj!

ŁUKASZ JAROSZ „Kardonia i Faber”, Biuro Literackie, Wrocław 2015.


Książkę rozpoczyna fragment „Baśni” Andersena o tym, że marzeniem Małej Syrenki była nieśmiertelna dusza. Po śmierci wszystkie syreny zmieniają się w pianę morską i nie mają nawet grobu tu, pomiędzy bliskimi.
Jeśli śmierć budzi w nas strach, przypomnienie sobie tej baśniowej tęsknoty może być oczyszczające. I nagle ta "shonetyzowana" okładka pięknieje.

To ósma książka Łukasza. Autor od wydania „Somy” w 2006r. wykształcił swój rozpoznawalny styl. Ciągle z przyjemnością zaglądam do jego książek np. do „Białego tygodnia”, do „Świata fizycznego”. Zasłużenie doczekał się uznania (Nagroda im.Szymborskiej) i... naśladowców, którzy w surowym, prostym opisie, dostrzegli główny środek wyrazu.

Najpierw wątpliwości. To kolejna książka pisana w podobny sposób: krótkimi zdaniami, czasem i równoważnikami - np. czy takie otwarcie: "Zimna góra, chłopak z rzeźbioną ciupagą." (s.11) to nie jest czasem literacka łatwizna? Rozpoznaję tu nadmierną egzaltację: "Pisałem, ale to nie była moja ręka, mówiłem, ale nie swoimi ustami." i zbyt duże podobieństwo wierszy do siebie. Fotograficzny opis, skupienie na szczególe, zwierzęcy albo wiejski rekwizyt. Aż powstaje pokusa, by ponaśladować autora (pomyśleć - ja też bym tak umiał!).

A jednak po lekturze zostałem przekonany. Wystarczyło mi  obrazowanie, w którym Łukasz jest naprawdę dobry. Bez nadmiernej metaforyzacji, bez gier językowych. Prosty zapis przesuwających się kadrów pod powiekami tuż przed zaśnięciem. Albo inaczej:  efekt kontemplacji „przeżytego”, pisany na tle zachodu słońca. Powierzany pstrokatemu niebu? Tak. Wszak opisy nieba to w tym tomie bardzo natarczywy motyw.
To tom o śmierci. Najczęstszy poetycki temat. Marność. Pierwszy kadr - popiół, w który zmienia się nasza przygoda, nasze uniesienie, zostaje nam - resztka prądu w radio, zasikiwanie ogniska, czaszki, robaki... Przepracowanie tematu prowadzi do wyparcia się strachu, wzięcia go za dobrą monetę: "Niebo ma kolor psiego podniebienia", "Z otwartymi ustami patrzę w światło lampy, słucham jak w ustach piszczy wiertło. Rurka aparatu siorbie gorzką ślinę". Przewartościowanie: "Nie jestem sobie potrzebny, naplułem na patyk i rzuciłem psu."  Kto nas olśni jak nie pijak obok podpartego pustakami domu: "Piękna! Nie opuszczaj jej! Nie opuszczaj jej!"
Bardzo cenię sobie puenty Jarosza: kręcenie kluczem w otwartych drzwiach (s.43), twarde kolano na plecach (s.57). Jest w tym wizyjność, epifania. Piękny jest wiersz „Królestwa” z frazą „Potem spisałem tę miłość, przestały mnie bawić żarty, że ktoś przewraca się na skórze owocu lub ruchomej bieżni.” i „wróciłem, rozdarłem krzaki, by wyjść na łąkę, na której stały topola i zamek.

Niebo połykające naszą absurdalność, cały nasz teatrzyk codzienności. Łopata w kształcie serca. Wizyta w szpitalu, w którym „Tamten kisi się w brudnych betach, ten wciąż wkłada sobie monety w usta, wciska dzwonek na pomoc.” Obcy własny oddech „jak ostrzenie kosy lub noża”. Ale i to, że „na tle ściany miesza się zimne i ciepłe powietrze”. Że jest duch, coś więcej, dużo więcej niż nam się wydaje.


piątek, 25 września 2015

Widzę Elvisa. Nikt i nic nie przemija.

THE WATERBOYS - "Modern Blues", 2015


Że niby Waterboysi są dziś zespołem drugoligowym? Zatem w drugiej lidze bywa ciekawiej niż w pierwszej, zostawmy listy przebojów i listy sprzedaży. Warto posłuchać weteranów, którzy zaczynali 32 lata temu, dać się unieść.

Hmm... Kiedy to było... Za górami, za lasami, w czasach przegrywalni płyt kompaktowych. Wtedy to zachwyciłem się ich zestawem przebojów z "Whole of The Moon" i "Fisherman's Blues". Dziś, 58-letni Mike Scoot wznosi się znów na wyżyny. Ma w głosie to co uwielbiam: jakiś rodzaj duchowości, żarliwości, coś niewyrażalnego - wielkiego.

Już pierwszy utwór "Destinies Entwined" mnie zachwycił. Po prostu cud. Te przestworza, ta wycinanka gitar, ten Hammond. Mistyczny tekst o przeznaczeniu. Przepiękny refren, do wielokrotnego słuchania.

Drugi - "November Tale", wzrusza. Oto spotkanie dawnej miłości, po 27-latach. W szalu na szyi i z dwudziestoma dolarami w kieszeni. On - stworzenie drogi, dziecko kurzu i smutku, buntownik, ona - z broszurką z kościoła - wydaje mu się nawiedzona. Niepasujący do siebie, obcy.

W "Still a Freak" dostajemy dobry stary rock, szalone skrzypce. Mike zapewnia, że z nim wszystko w porządku, że wciąż jest szaleńcem i wariatem. Przecież słyszę.

W lekko przyczajonym - moim ulubionym - "I Can See Elvis" jesteśmy w wehikule czasu. To chyba niebo. Elvis jest szczupły jak w pięćdziesiątym siódmym. Ma włosy w czubek i bokobrody, ćmi, to co się ćmiło w wtedy, dyskutuje o filozofii i prawie z Joanną d'Arc i Platonem! Tańczy "mashed potato". Są na jednej scenie wszyscy naraz: Elvis i jego kocie ruchy, John Lennon, James Dean, Bob Marley, Jimi Hendrix, Keith Moon, Marvin Gaye. Nikt i nic nie przemija!

Może się podobać, refleksyjny, poetycki "The Girl Who Slept For Scotland", a kawałek "Rosalind (You Married a Wrong Guy)" ma coś z Deep Purple. Prosty przekaz: Rosalindo wyszłaś za złego faceta, powinnaś poślubić mnie.

"Beautiful Now" jest wielkim hymnem na rzecz ukochanej. Zakochany po uszy facet wyśpiewuje swoją bezradność wobec piękna.

"Nearest Thing To Hip" - to wspominki starych dobrych czasów, sklepów z płytami, gdzie snuł się jazz, skrzypiała drewniana podłoga. Po staromodnym barze, w którym staromodny barman miał staromodne ubrania, jeździ sobie teraz buldożer. Bywa.

Ostatni utwór - długi, trochę Dylanowski, przynosi puentę, że "wszystko jest zaszyfrowane". Znaczenie jednak wyczuwa się jakoś intuicyjnie.