niedziela, 27 marca 2011

Gorzka wódka


W drodze na podsumowanie konkursu im. Zdzisława Morawskiego do Gorzowa Wielkopolskiego, pierwszego poetę spotkałem już na trasie Tomaszów Mazowiecki-Krzyż. Do przedziału, w którym podróżowałem wsiadł człowiek o wyglądzie ortodoksyjnego kibica piłkarskiego i jak się okazało, nie dość, że bez biletu, to jeszcze w złą stronę. Jechał do Opoczna (miejscowość położona około 30 km za Tomaszowem w kierunku Kielc) a znalazł się w pociągu udającego się do Szczecina. Konduktor jak to przystało na umundurowanego funkcjonariusza państwa (nawet jeśli to wciąż Państwo przez małe „p”), wypisał bilet z karą i zapytał: „I co, będziesz Pan tak jechał do usranej śmierci?”, na co uzyskał od mojego chwilowego współtowarzysza podróży rzeczową odpowiedź: „Kiedyś dojadę!”. Tak, wszyscy kiedyś na pewno dojedziemy do końca naszej podróży, mam tylko nadzieję, że wysadzony z pociągu w Kole, do dziś nie „kołuje się” gdzieś po Polsce. Ot, poeta! Ja natomiast dojechałem do celu z jedną tylko przesiadką, pokonując ostatnie 55 kilometrów lokalnym autobusem na szynach, przepełnionym do granic możliwości pasażerami. Ale za to w Gorzowie byłem przed czasem. Bez pośpiechu zaliczyłem gyros z frytkami, spacer nad Wartą, empik oraz spelunkę o ciepłej nazwie „Letnia”. Ponieważ zlekceważyłem ostrzeżenia prognostów dotyczące weekendowego powrotu zimy, ubrany we wiosenną kurtkę przemarzłem, stąd kojący szmer rozmów i wygląd klienteli, który od razu przypomniał mi słynną przed laty "mordownię" o nazwie „Tomaszowianka” (prezentująjącej wtedy lokalny, robotniczy sznyt mojego miasta) był mi miły. „Ściółkę” mojego narodu nie wywozi się za miasto, a tylko „zgrabia” w stronę takich jak owa „Letnia” niszowych przyczółków, otoczonych pubami dla młodzieży z kieszonkowym lub smykałką do szemranego biznesu, drogimi restauracjami dla nuworyszy i ławkami w parku. O słodka Anielo, (na paragonie za grzańca z sokiem widniało właśnie to imię), jakże „ugrzał” mnie ten napitek i ten „powidok”! I tak oto doczekałem się finału, na którym otrzymałem świeżą różę i równie „żywą” gotówkę, mogłem wysłuchać swojego wiersza w interpretacji, uścisnąć ręce jurorów oraz lokalnych notabli, a potem trzymać we własnej dłoni pokonkursową antologię wierszy i próz, szklankę z winem lub kieliszek, do którego wraz z Karolem, Markiem i Martą wlewaliśmy od czasu do czasu wódkę zakupioną na miejscu za prawdziwie komercyjną cenę (ech, Anielo, ech „Letnio”!”). W PKS-ie spałem jak dziecko, a już nad ranem, u kresu mej podróży, towarzyszyła mi myśl, że Mariusz szczęśliwie dojechał do domu mając po awarii tylko cztery biegi w aucie, tak jak i ten „poeta” z pociągu, który w końcu wysiadł na dworcu Opocznie, że inny Karol, niż ten, z którym piłem gorzką wódkę zdążył na ślub syna, że Leszek napisze do mnie kilka słów o „Zwłoce”, że wszyscy w końcu dotarli tam, gdzie jest ich miejsce, bo taki powinien być porządek dobrych rzeczy. Wierzę w to, że organizatorzy za rok ogłoszą rozstrzygnięcie następnej edycji konkursu, na którą zaproszą kolejnych poetów, a ci później wrócą do siebie i dalej będą pisać wiersze i wspominać widok gorzowskich ulic (a może nawet zajrzą do „Letniej”?). Tylko wódkę niech kupią w „Biedronce”…

Link: http://bialafabryka.blogspot.com/2010/12/xvi-okp-im-zdzisawa-morawskiego-wyniki.html (p)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz