piątek, 1 maja 2009

Pamiątki z PRL-u


Autor: Piotr Gajda


Dzisiaj mamy 1 Maja. Z tej okazji, pomimo werbalnych protestów żony włączyłem „Artystów” Kazika. Poeta, to prawdopodobnie również artysta. W PRL-u bycie uznanym poetą niejako automatycznie wynosiło jednostkę do poziomu „twórców socjalistycznej kultury”. Każdy, kto uprawiał zamiast pracowniczej działki grafomanię, przy minimalnej dozie talentu oraz życiowej umiejętności ustawienia się jako twórca-działacz, mógł liczyć na życzliwość ówczesnej władzy. Czołowi „trubadurzy socjalizmu” otrzymywali dacze, talony na wartburga, robili zakupy w specjalnych sklepach za żółtymi firankami, tych samych, w których zaopatrywali się funkcjonariusze resortów siłowych. Ponadto „ludzie piór” w chwilach, gdy akurat nie unosili się na skrzydłach weny, o wiele łatwiej mogli przekraczać granice, leczyć się z alkoholizmu w sanatoriach (efekt zbyt częstego przyglądania się własnej twarzy w lustrze), po to, aby po powrocie do tzw. „domów pracy twórczej” dalej chlać wódę, uganiać się za panienkami i owszem…od czasu do czasu napisać porządną powieść albo wiersz. Kasa była. Państwo dotowało wszelkiego rodzaju stypendia twórcze, funkcjonowała nieoceniona w swym zamyśle idea tzw. „zaliczki”, a po jej zainkasowaniu, nie trzeba już było napisać książki. Na twórczym wysiłku „narodowych artystów” (jak na brudnych rękach) porastały kurzajki wszelkiej maści pism literackich, w których oprócz obowiązkowej partyjnej indoktrynacji znajdowały się rozbudowane działy poezji, dramatu i prozy. Nikt nie przejmował się czy to ktoś kupuje i czyta (kupowałem i czytałem), te szpalty zapisywane „równym pismem” krytyków, pomniejszej wagi autorów i wyróżniających się działaczy kultury. Większość nakładów szła na przemiał, ale także i tym nikt się nie przejmował, bo za wszystko płaciło jakieś ministerstwo. Dlaczego o tym wspominam? Mamy 1 Maja, a to pierwszy powód. Drugi – to data mojego urodzenia – jako urodzony w 1966 roku jestem człowiekiem „dwóch epok”. W 1981 roku miałem 15 lat, w 1989 – 23. W 1986 roku otrzymałem list od redakcji „Gromady –Rolnik Polski” (tak, tak, nawet tam był dział poezji) o następującej treści: „ Dziękujemy za nawiązanie kontaktu z „Gromadą Twórców”. Niestety, nadesłanych wierszy nie możemy przyjąć do druku. W „Poezji” mało tłumaczące się przez sam wiersz jest stwierdzenie, że autor cieplej wita muzę niż ludzi. „Ballada o przemijaniu” – też nie ma uzasadnienia tematu: kto zaś byli ci „pięciu”? „Burza”, dość świeża, zwłaszcza w wersie: ‘powietrze umiera z duszności – mruczenie leniwego kota…” kończy się, niestety, na opisywactwie. Ale to jest wiersz z przebłyskiem, dlatego zachowujemy go w archiwum, a Pana prosimy o dalszy kontakt”. Zachowałem ten list do dzisiaj. Szkoda, że nie mam gdzieś tych wierszy, ani ich już nie pamiętam – kilka lat później spaliłem przepastną teczkę moich wczesnych prób literackich. W roku 1980 „zerżnąłem” z jakiejś książki dwie strony tekstu i wysłałem do „Świata Młodych”, który zawsze we wtorek (pismo ukazywało się we wtorek, czwartek i sobotę) zawierał dział zatytułowany „Atomek”, w którym czytelnicy i redaktor prowadzący umieszczali artykuły o kosmosie, astronautyce, ale też o UFO i paleontologii. Mój tekst ukazał się tam pod tytułem „Kiedy człowiek pojawił się na Ziemi” i było to pierwsze moje „własne” słowo w druku. Szczęśliwie ów niechlubny wybryk (wycięty z gazety i archiwizowany jako powód do dumy, zwłaszcza dla mojej mamy), został ostatecznie zalany wodą, którą mama podlewała swoje paprotki. W roku 1987 LWP odkryło we mnie „twórcę”. Służyłem w Poznaniu, a do Wrocławia jeździłem na warsztaty literackie prowadzone przez śp. Marka Garbalę w klubie ŚOW „Oko”.. To były świetne imprezy. Najpierw jako podchorąży, potem jako kapral zasadniczej służby wojskowej mogłem pić wódkę nie obawiając się WSW, bo przy sąsiednim stole pili pułkownicy – „twórcy w mundurach”. I piszę to ze szczerym sercem – nie było mowy o jakiejkolwiek „reżimowej indoktrynacji” – liczył się tekst i praca nad nim. Wpływ wspomnianych wojskowych na moją twórczość polegał wyłącznie na tym, że pewnego razu jeden z nich postawił mi piwo, bo skończyły mi się skromne środki z żołnierskiego żołdu. Wspominam Bydgoszcz, Żagań, Wrocław, Biedrusko – co prawda w zielonym mundurze, ale nigdy nie czułem się tak bardzo poetą jak wtedy. Pamiętam wręcz „mistyczne momenty” – poznanie młodszego brata Rafała Wojaczka, moment, kiedy Marek Garbala przeczytał mój wiersz i stwierdził, że „oto narodził się nam poeta”. Wiem, że „Oko” wydało antologię wierszy „poetów w mundurach” i istnieje taka ewentualność, iż w tamtych czasach nastąpił mój właściwy debiut poetycki, ale nie mam na to dowodów na piśmie. Z tamtych czasów pozostało mi jedno zdjęcie i wiersz Jacka Rzepki, początkującego wówczas wrocławskiego prozaika i poety, kończący się słowami: „Więc kułem pięść/tak niby jak Ozyrys/budowniczy domu z proroctw?/A niech to szlak/Lecz równie jak/wrący barszcz/tak moje łzy gorące są”. Nie widziałem go od 20 lat…Ponownie jako poeta narodziłem się dopiero w roku 2002, kiedy wygrałem lokalny konkurs poetycki. W 2008 roku ukazał się mój debiut poetycki. Na jego wieczorze promocyjnym w Poleskim Ośrodku Sztuki w Łodzi, pewna pani, która łaskawie na spotkanie ze mną przybyła, zapytała, co robiłem jako poeta przez te 20 zmarnowanych lat? Nie potrafiłem rzeczowo na nie odpowiedzieć.

środa, 29 kwietnia 2009

Daleko od szuru resoraków

Warsztaty ŁDK

Dwa wiersze Roberta Miniaka inspirowane pracami Anny Marii Jurewicz, które były prezentowane już na blogu. (--> TUTAJ)

Anna Maria Jurewicz - Kometa



Tajemnicza góra - Perspektywy deszczowe

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Wodnik

Nowy wiersz.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Isotonic drink


Autor: Piotr Gajda

ARCHIVE, "Controlling Crowds", 2009

„Controlling Crowds” to 6 album Archive, zespołu, który na swojej najnowszej płycie nawiązuje do swoich wcześniejszych, trip-hopowych dokonań z początku kariery („Londinium”). Otrzymujemy muzyczny „misz- masz”, a raczej wędrówkę przez historię grupy, poczynając od brzmień podobnych do tego, co oferuje nam Massive Attack, w stronę post i indie rocka, aż po rejony, w których absolutnie fantastycznie poczują się fani Pink Floydów. Ze względu na to, że w Archive najbardziej niestałą pracą jest pełnienie roli wokalisty można śmiało zaryzykować teorię, że to raczej projekt muzyczny, niż pełnoprawna grupa rockowa, której „trzon” stanowią jej dwaj założyciele – Darius Kelner i Danny Griffiths. Chociaż Archive nie wnosi do rocka niczego nowego, to podobno największą popularnością cieszy się we Francji i właśnie w Polsce, jakbyśmy uważali, że najlepsze są sprawdzone wzorce i stąd bierze się być może popularność w naszym kraju różnej maści naśladowców począwszy od RPWL, a skończywszy na Australian Pink Floyd Show (czy jakoś tak). Bynajmniej nie jest to zarzut (osobiście nigdy nie dałbym kasy na koncert „podróbki” z Australii, ale RPWL jestem w stanie wysłuchać bez zbytnich cierpień, mimo, że z ich płyt wieje nudą). Z Archive sprawa jest nieco bardziej złożona, choćby i przez to, że jest to zespół, który czerpie „pełnymi garściami” także i od Radiohead, co w moim przekonaniu należy od razu zapisać im in plus. Poza tym, wymienione powyżej zespoły są tylko „tępą zżynką”, natomiast muzycy Archive „się inspirują” i sami mogą z powodzeniem inspirować. Dlatego jestem w stanie sobie wyobrazić, jak Gilmour, Waters, Wright i Mason odgrywają set listę z „Controlling Crowds” po zażyciu znacznej ilości kwasu, a na chwilę przed „zjazdem” Waters zaczyna rapować w takim „Razed to the Ground” czy „Bastardised Ink”(a w tle wznoszą się majestatyczne ruiny świątyni Jowisza w Pompejach). Gdybym z tego zestawu miał wybrać perełki, byłoby to na pewno singlowe „Bullets” (najbliższe Radiohead), „Dangervisit”, oraz „Kings of Speed” z ciekawym wokalem. Osobiście, nie cierpię rapu i wolałbym, żeby pozostał wyłącznie na ich pierwszym albumie. Muszę jednak stwierdzić, że nie „zepsuł” on najnowszego krążka Archive, ale też w niczym mu nie pomógł. Podobno grupa podzieliła swój album na trzy odrębne części, których jednak nie mam zamiaru się doszukiwać – dla mnie to po prostu muzyka pełna transu, stąd podczas odtwarzania płyty moja ręka non stop sięgała po butelkę „Powerade”, jakbym chciał jeszcze wzmocnić nacisk tych skomasowanych dźwięków na własną „caskę”.

piątek, 24 kwietnia 2009

Siła crescendo



Autor: Krzysztof Kleszcz

ARCHIVE, "Controlling Crowds", 2009.

Brytyjski Archive - to zespół, który wprowadził hipnozę na grunt rocka. Tak długo powtarza dany motyw, zmieniając natężenie dźwięku, aż nie można się już od niego uwolnić. To jak krępowanie łańcuchem. Ucisk narasta - siła crescendo jest niewyobrażalna. Trudno nie przypomnieć sobie kultowego utworu "Again" z płyty "You All Look The Same To Me". Najnowsza płyta jest dla tych, którym "Again" się podoba. Nie jestem super-wiernym fanem zespołu (to czwarty album, który poznałem), ale przyznam, że ich pomysły mnie przekonują. Trochę w tym pompatyczności Pink Floyd (z okresu "Momentary Lapse of Reason"), może trochę sennych klawiszy a la Air, trochę szaleństwa a la Radiohead... Zaciskająca się pętla...
To muzyka na wieczór - zasłony niech nie wpuszczają światła. Muzyka jak podróż kosmiczna - proszę przygotować się na możliwość zgniecenia czaszki. Od razu powiem, że najlepszy jest singiel "Bullets" z dudniącym w głowie "personal responsibility"... Utwór wciągający od pierwszego przesłuchania.
"Chodź, dotknij mnie, jestem zwykłym facetem / zajrzyj w moje oczy, / Pod moją skórą jest przemoc, / Która ma spluwę w swojej ręce / Gotową do odpalenia / w cokolwiek kogokolwiek."

TELEDYSK "BULLETS"
Płyta ma ponad 70-minut - warto ją słuchać w całości, jednak - po którymś z kolei przesłuchaniu wraca się głównie do utworów wymienionych poniżej.
Tytułowy "Controlling Crowds" - zaczyna się trochę jak "Oxygene" Jeana Michela Jarre. W "Words on Signs" niepokojąco mi coś przypominał wokal. Wreszcie wpadłem, że to barwa głosu popularnego w czasach MTV Garlandsa Jeffreysa (kto jeszcze pamięta takie hity jak "The Answer" czy "Hail Hail Rock'n Roll"?). Piosenka ma (a jakże) podniosły, refren - nastrój potęguje obsesyjnie powtarzane "Teraz tam nie ma nikogo dla mnie". W "Dangervisit" zbliżamy się za to w stronę techno godnego Prodigy, w "Quiet Time" urozmaica kompozycję rapowany tekst, zaś w "Collapse/Collide" tajemniczy nastrój kreuje żeński wokal i nieziemskie instrumenty klawiszowe. Interesujący beat ma "Bastardised Ink" - znów rapowany. Wyróżniłbym jeszcze "Chaos" nastrojowy, spokojny, jak lądowanie na Ziemi po długiej podróży. Wyobcowanie i rozczarowanie, tak obecne w tekstach, dosadnie podkreśla fragment tekstu "You're just a whore and nothing more" ("The Whore"). Czyli to trochę płyta dla dołersów.

Opatrunek z piasku



Autor: Krzysztof Kleszcz

Piątą książką wydaną przez Wydawnictwo Kwadratura jest "Opatrunek z piasku" Doroty Bachmann. Wcześniej w Kwadraturze ukazały się tomiki Macieja Roberta, Roberta Miniaka, Michała Kędzierskiego i mój.

Znakiem rozpoznawczym wydawnictwa stała się wyjątkowa dbałość o stronę graficzną (np. w "Czarnym weselu" były zdjęcia Krzysztofa Wieczorka, w "Ę" prace Marzeny Łukaszuk). Tak jest i w tym przypadku - książka zawiera grafiki Dariusza Kacy. W niedzielę 26 kwietnia o 16.00 w STUDIO 102 w Łodzi (ul. Piotrkowska 102) odbędzie się spotkanie z autorką. Spotkanie poprowadzi Piotr Grobliński.

środa, 22 kwietnia 2009

Zlokalizowani na Poetyckiej mapie Polski



Autor: Krzysztof Kleszcz

Wrocławskie czasopismo "RitaBaum" (numer #13, zima 2009) zamieściło bardzo interesujący dodatek, którego autorem są: Bartek Sadulski i Przemek Witkowski - "Poetycką mapę Polski Roczniki 80. oraz roczników 70. tylko debiutujących po roku 2000". Zostaliśmy tam zlokalizowani jako poeci z Łodzi wraz z Maciejem Robertem, Piotrem Macierzyńskim, Przemysławem Owczarkiem, Moniką Mosiewicz, Michałem Murowanieckim, Rafałem Gawinem, Konradem Ciokiem. W numerze jest artykuł próbujący ogarnąć dynamicznie się rozwijający świat młodej polskiej poezji ("Rozpoznanie pola walki" Sadulski i Witkowski, s.184-190). Zachęcamy do kupna ponad 200-stronicowego czasopisma, do którego dodatkiem oprócz mapy poetyckiej jest tomik Konrada Góry.



Spis treści numeru #13 "Rity Baum" --> TUTAJ

Papierowy Ekran



Autor: Piotr Gajda i Krzysztof Kleszcz

Portal „Poezja Polska”, na którym zamieszczamy wiersze i komentujemy utwory innych autorów, został nominowany do nagrody Papierowego Ekranu 2009 - konkursu na najlepszy serwis internetowy o książce. „PP” znalazła się wśród 20 nominowanych stron. Trudno wymienić wszystkich poetów tu publikujących: Teresa Radziewicz, Joanna Lech, Magda Gałkowska, Piotr Kuśmirek, Rafał Gawin, Robert Miniak, Michał Murowaniecki, Zbigniew Milewski, Jerzy Beniamin Zimny. Ubiegłorocznym laureatem konkursu był internetowy dwutygodnik „artPapier”. Organizatorem tej cyklicznej imprezy jest Portal Rynku Wydawniczego „Wydawca” oraz Fundacja „NADwyraz”. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi przy okazji 54 Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie (21-24 maja). Od tego roku także internauci przyznają swoją Nagrodę, głosując na ulubiony serwis.

Poszukiwanie wspólnego mianownika


Anna Maria Jurewicz, Tajemnicza góra - Perspektywy deszczowe

Warsztaty w ŁDK

Prezentujemy prace Anny Marii Jurewicz. Anna inspirowała się książką Roberta Miniaka "Czarne Wesele". Jak mówi - "Nie ma konkretnego wiersza, który ilustrowałam, należy to potraktować jako poszukiwanie wspólnego mianownika między tym, co moje i Roberta, między wrażliwością poety i malarza, zmysłów węszących w podobnych regionach. Ten cykl nazywa się "Tajemnicza góra" - tak bowiem w dzieciństwie nazywałam pewne miejsce nad Pilicą, gdzie na drugim brzegu wyrastała omszała, dzika i niedostępna pożywka dla wyobraźni. Wiele lat później okazało się, że nigdy nie było tam żadnej góry, może za wyjątkiem kopalni Biała Góra. Tak jak w malarstwie - kwestia perspektywy."


Tajemnicza góra - Rzeka


Tajemnicza góra - Polowanie na traszki

Tajemnicza góra - Kometa


Tajemnicza góra - Wzrastanie

Tajemnicza góra - Objawienie

Tajemnicza góra - Kretowisko

Tajemnicza góra - Ecce homo

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Dla mistrzów recytacji


ŁDK, 19.04., niedziela godzina 15.15


Czy jest ktoś, tak oddany sprawom języka jak poeta? Jest! To recytatorzy. Miałem przyjemność posłuchania recytacji w wykonaniu młodzieży i dorosłych na finale Wojewódzkiego Konkursu Recytatorskiego. Każda trwała około dziesięciu minut i była wykonana z wielką pasją, siłą, akcentami, intonacją. Trochę poezji, trochę prozy. Bardzo piękne doświadczenie - recytowali bowiem prawdziwi mistrzowie swojej sztuki.
A potem było spotkanie ze mną. Na widowni - około dwudziestu kilku-trzydziestu osób. Prowadzący Marcin Wartalski - pracownik ŁDK, kierownik Ośrodka Teatralnego, starał się wydobyć rzeczy interesujące dla mistrzów recytacji. Dla mnie dużym wyzwaniem było przekonać takich odbiorców do swoich wierszy, dobrze je przeczytać. Zresztą: znaleźli się chętni, by spróbować swoich sił - tak bez przygotowania, choćby dla sprawdzenia. Mam nadzieję, że wiersze "Początek", "Proszę", "Meteoryt", "Latanie" czy "Paralotniarz", a także interpretowane przez recytatorów "Jakoś" i "888" - zabrzmiały na tym specyficznym spotkaniu autorskim ciekawie i przekonująco. Czy któryś z moich wierszy na kolejnych konkursach recytatorskich zajmie miejsce wierszy Stachury, czy Poświatowskiej?
Bardzo bym chciał.