BOB DYLAN "TEMPEST", 2012
Sir Bob nagrał wielką płytę, która zachwyciła mnie tak samo jak folkowa "Desire" z 1976 roku, czy melancholijna "Oh Mercy" z 1989. Tegoroczna "Tempest" jawi mi się w uniesieniu (i po wielokrotnym wysłuchaniu) jako dzieło skończone, bezbłędne. Piękny podpis pod tym, co dokonał.
Sir Bob ma przecież 71 lat! Płytę otwiera żwawa piosenka - do której nakręcono rewelacyjny teledysk, w stylu Tarantino, w którym widzimy zakochanego nieszczęśnika. Miłość odwzajemnia się mu gazem paraliżującym, a potem ciosami kijów bejsbolowych. Niezwykła "drużyna pierścienia" na czele z mistrzem, cynicznie mija leżącego na bruku. A jaką pomoc mogłaby mu zaoferować?
Ów hit - "Duquesne Whistle" z melodią, w której słyszę wariację na temat "Ring of Fire", jest niezwykłej urody. Gwizd pociągu do Duquesne zdaje się być, zapowiedzią końca, fatalnej apokalipsy, ale to uczucie podobnie ekscytujące jak zakochanie. Oto czas wsiadać, "zdmuchnąć melancholię", "zdmuchnąć całe niebo", "zmieść cały swój świat."
Kolejne utwory mają spokojniejszy klimat. Łączy je znak jakości - chrypka Dylana. W łagodnym "Soon After Midnight" śpiewa o tym, że pannica o imieniu Honey wzięła jego pieniądze i zostawiła go "z księżycem w oku". Jest całkiem pogodzony, wszak czeka go teraz randka z "królową wróżek"...
Długaśny, siedmiominutowy "Narrow Day" to flirt z country - taka rzecz z przytupem.
Potem są dwie pieśni o rozczarowaniu. "Long and Wasted Years" - o smutku zmarnowanych lat : ona wypowiedziała przez sen, nie te słowa, jemu, gdy się odwrócił, cały świat spłonął. Świetny - "Pay in Blood" o politykach, o tym, że każdy kolejny "pompuje tylko szczynę".
Mój faworyt na płycie - "Scarlet Town" opowiada o przeznaczeniu. Ma melodię, od której trudno się uwolnić. Gdzieś w tle delikatnie brzmią skrzypce. No i ta fraza: "umieść swe serce na talerzu, zobacz kto będzie gryzł".
Za to pieśni o mafiozach, którzy noszą pierścienie, muszki i buty za kostkę ("Early Roman Kings") nie można przypisać aspiracji do "wielkiego dzieła", ot bluesior.
W "Tin Angel" Bob brzmi jak Tom Waits, na najlepszych płytach. A tekst o Henrym Lee, przywołuje "Mordercze ballady" Nicka Cave'a.
Przy tytułowym, walczyku "Tempest" można się kołysać, ale przecież tam Titanic tonie!
No i jest jeszcze coda. Dylan podwędził fragment linii melodycznej od Tori Amos (początek "Past the Mission" z płyty "Under The Pink). Powstał smutny, podniosły "Roll On, John" - dedykowany Johnowi Lennonowi. Temu, któremu strzelono w plecy, Dylan każe płonąć, podążać dalej i wierzyć.