niedziela, 6 marca 2016

Przez chwilę moja! Och, moja!

LEONARD COHEN "POPULAR PROBLEMS", 2014.


Leonard Cohen nagrał tę płytę mając 80 lat. To niesamowite! Myślałem, że przesłucham dwa razy "Popular Problems" i będzie basta,
tymczasem od kilku utworów nie mogę się uwolnić.
Hej, gdzie te czasy grania na gitarze "Dance Me To The End of Love"? Gdzie liceum - czas płyty Macieja Zembatego? Nawet "Ten News Songs" to już stare dzieje - 15 lat temu!

Tymczasem na nowej płycie już pierwszy utwór jest bardzo dobry: "Slow" - o tym, że "Zawsze lubiłem powoli"... Cohen w swoim stylu - z żeńskimi chórkami w refrenie.
Robi wrażenie - także smutny - z wersem "Wciąż słuchałem tych historii o Cyganach i o Żydach" - "Almost Like the Blues". I choć wiadomo, że te piosenki nie odkrywają Ameryki, że się już je słyszało (może właśnie gdzieś na "Ten New Songs"?), to jest w nich "to coś".
Trzeci utwór "Samson in New Orleans" przynosi piękne kojące smyki, choć piosenka jest o gniewie na Boga, że nie słucha naszych modlitw. Piękny klimat "A Street" tworzą dla odmiany klawisze. W tekście coś z klimatu "Wciąż wojna trwa między biednym i bogatym, wojna między mężczyzną a kobietą", a wszystko zwieńczone puentą o końcu: "The party's over". Cohen dołącza do moich ulubieńców Waitsa, Cave'a, Marka Lanegana i dosiada się do brydża.
W "Did I Ever Love You" najpierw pianino brzmi jak w starej płycie Toma Waitsa "Closing Time", potem Cohen charczy jak Tom i pyta "czy ja cię kiedykolwiek kochałem?" i... nagle jest lekko, wesolutko za sprawą damskiego chórku.

Najpiękniejsza piosenka miłosna? "My Oh My". Wspomnienie odwzajemnionej miłości, tej chwili, w której jest się najbogatszym człowiekiem świata. Sposób w jaki Cohen śpiewa "Held you for a little while / My Oh My Oh My" rozkłada mnie na łopatki. Można zapętlać sobie ten utwór i młodnieć z każdym przesłuchaniem.

Opus magnum - "Nevermind". Jątrząca się rana. Upajanie się porażką jak mądrością. Wojna przegrana, pakt podpisany. Miłość to słodka obojętność - "krew dla mnie, proch dla ciebie", "serce jest rojem much". Cohen cedzi te słowa jakby strzepywał popiół z papierosa. Jakby wybaczał, jakby brał na siebie winę, jakby w samych skarpetkach wychodził z pałacu. Ten żałobny kobiecy lament - brzmi absolutnie genialnie. "Jakoś to zniosę, mniejsza o to, nieważne". Piękny utwór - słuchałem go już milion razy.

Dalej jeszcze biblijna metaforyka w kunsztownym "Born in Chains"... Cohen brzmi tu jak kaznodzieja, gdy rzuca: "Word of words and the measure of all measures"...  A na koniec jest po prostu uroczo. "Sprawiłaś, że śpiewam / Mimo, że ponuro jest".

poniedziałek, 29 lutego 2016

Nagroda im. Adama Włodka dla Marcina Orlińskiego

Fundacja Wisławy Szymborskiej postanowiła przyznać Nagrodę im. Adama Włodka za rok 2015 poecie Marcinowi Orlińskiemu na napisanie tomu wierszy o roboczym tytule „Państwo środka”. Zgodnie z regulaminem - nagrodę stanowi stypendium na realizację nagrodzonego projektu.

Marcin Orliński (ur. 1980) – poeta, prozaik, krytyk literacki. Wydał tomy wierszy Mumu humu (Kraków 2006), Parada drezyn (Łódź 2010), Drzazgi i śmiech (Poznań 2010), Tętno (Łódź 2014), zbiór krótkich utworów prozatorskich Zabiegi (Poznań 2014) oraz książkę krytycznoliteracką Płynne przejścia (Mikołów 2011). Publikował m. in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Newsweeku”, „Tygodniku Powszechnym” i „Twórczości”. Redagował rubrykę poetycką w „Przekroju” i serię wydawniczą Biblioteka Debiutów przy „Zeszytach Poetyckich”. Jego wiersze były tłumaczone na języki angielski, niemiecki, francuski, szwedzki, rosyjski i ukraiński. Mieszka i pracuje w Warszawie. Oficjalna strona: www.marcinorlinski.pl.

Nagroda im. Adama Włodka została ustanowiona na mocy testamentu pozostawionego przez Wisławę Szymborską. Nagrodę tę, w formie stypendium, Fundacja przyznaje za projekt na napisanie książki o charakterze literackim, literaturoznawczym lub przygotowanie przekładu. 
Jest to Nagroda dla młodych twórców – pisarzy, poetów, tłumaczy, badaczy i krytyków literackich, którzy nie ukończyli 35 roku życia i opublikowali już wcześniej przynajmniej jedną książkę.

Laureatami I edycji Nagrody im. Adama Włodka zostali Mikołaj Łoziński (na napisanie powieści o roboczym tytule „Rodzina Stramerów”) oraz Miłosz Waligórski (na przygotowanie przekładu antologii poezji serbskiej na język polski „Serce i krew”).

Więcej o Nagrodzie im. Adama Włodka na stronie:

piątek, 19 lutego 2016

Paul żyje

EL VY - "Return to the Moon", 2015.


EL VY to skok w bok wokalisty zespołu The National (jeśli nie ktoś nie zna - to koniecznie nadrobić, bo są wielcy - opisałem płytę "Alligator", ale jeszcze wyżej stawiam "High Violet" i "Trouble With Find Me").
Wspomniany Matt Berninger razem z nieznanym mi bliżej Brentem Knofem stworzył płytę, która skutecznie wciągnęła mnie w swój gitarowo-syntezatorowy dziwny świat. Nie pomnę już ile razy odsłuchałem "Paul is Alive".

Pierwsze wrażenie, że ktoś tu śpiewa tonem szczęściarza, którzy zdrapał w zdrapce milion złotych. Wrażenie misz-maszu, wariactwa, odurzenia świeżym powietrzem, zachwytu słońcem, nowym basenem, trampoliną. Tak jest np. w surrealistycznym utworze tytułowym: "Powrót na Księżyc, umieram." - robię sobie jaja.
W drugim utworze ("I'm The Man to Be") słyszę szaleństwa podobne do pierwszych płyt Becka, jakieś rozmowy telefoniczne, niecenzuralne słowa, ktoś się zamienia z kimś na rozum.
Trzeci utwór - "Paul Is Alive" jest wielki. Wspomnienie słodkiego dzieciństwa i gwiazd w zupie. I tego, że matka Matta zapewne wierzyła, że Paul (Mc Cartney) nie żyje - była przecież cała masa dowodów na to np. idący boso na okładce "Abbey Road"... Tymczasem Paul żyje i to jest piękne! Carpe diem! Refrenem "Nobody stays above / Out in the waves of love / Nobody stays above / Out in the waves of love / Inside the Jockey Club / I’m even with heaven" można by uratować wieloryby wypływające uparcie na wybrzeże.

W "Need a Friend" Matt wyrzuca z siebie: "I don't need your love", krzyczy "Heartbreaking, heartbreaking!" - i to może być przebój.
"Silent Ivy Hotel" zaczyna się jak jakaś koszmarna kołysanka... dalej jest miłość, miłość, hel w powietrzu, martini w basenie.
W "No Time to Crank the Sun" - moim numerze dwa - najpierw mamy dużo spokoju: pianino, wokal i mruczenie, by w refrenie otrzymać solidną dawkę patosu. Świetna realizacja, mistyczne chóry (jakieś luźne skojarzenie z pomysłami zespołu Red Box).
"It's a Game" - o smutku z powodu śmierci nijakiego Didi z zespołu Minuteman z Kalifornii (to odległe wspomnienie - Matt miał wtedy 14 lat).
"Sleeping Light" z cieplutkimi klawiszami, chórkami - tęskne powtarzane "Nie mogę być sam" - ma niepowtarzalny klimat (wolne skojarzenie: Morcheeba).
"Sad Case" - mocny, rockowy, klimatyczny (i znów coś przypomina, tak! The Afghan Whigs) - pięknie przechodzi w taneczne, genialne, zaledwie dwuminutowe "Happiness, Missouri" - w prawdziwe future disco! W obu są przyjemnie hałaśliwe sola gitary.
Zakończenie niespodziewanie rzewne - "Careless" z podniosłym chórem z syntezatora. Didi, czego chcesz ode mnie? Właśnie Didi, odpuść.

czwartek, 18 lutego 2016

Dobrze ustrzelone kadry, pękające arbuzy

Krystyna Dąbrowska "Czas i przesłona", Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.

Że poezja nie musi nurzać nas w niepokoju - wiem, ale napisać wiersze afirmujące rzeczywistość jest dużo trudniej. Na każde potknięcie czyha nieznośna ckliwość. A Krystynie Dąbrowskiej - bez wątpienia - udaje pisać tak, że przy lekturze śpiewa się "jest pięknie", a zęby nie bolą od lukru.

Kto chce uznać to za wadę - niech uzna. Tu nie czeka nas przedzieranie się przez gąszcz znaczeń.
I jeśli nie lubisz zachwycać się światem - odłóż ten tomik, weź jakiś inny, z łatwością znajdziesz taki, który dostarczy ci niezbędną dawkę czerni, czadu, goryczy, czy na co tam czekasz...

Tytuł. Ważne są: czas i przesłona. Kto ma "cyfrówkę", nie będzie wiedział, o co chodzi. Pisanie poezji ma wiele z robienia zdjęć staromodnym aparatem Leica. Te wiersze to - bardzo często - dobrze ustrzelone kadry. Tomik rozpoczyna właśnie taki kadr: "staruszka wyjmuje kefir z siatki. / Nad nimi one." Dalej o ptakach: "Rudy i szary, cisza i dźwięk, ogień i popiół." Piękne frazy: "Posągowy jak bożek w ołtarzowej niszy / albo portret przodka w medalionie.", cymesiki.
Oto sztuka wyprowadzić wiersz ze zdań: "robimy postój", "patrzymy na ludzi", z przyglądania się temu, co inne i nie oburzaniu się na inny niż nasz system wartości, np. na "odkryte pępki, czujne celowniki".

Piękna jest metafora popsutej drabiny strażackiej ("Twarze"). Zdaje się gadać do mnie: ludzie są fascynujący, wielcy - porozmawiaj, spójrz w oczy, bądź blisko, wesprzyj.

"Gość z Leicą" to wiersz o mistrzu fotografii. Ha! Jakby opisywał mojego przyjaciela: "Ile wiedział o ludziach, / znać też po tym, jak pokazywał bezludzie: / drzewo na śniegu, pocięte, / które zachowało swój kształt, (...)" Jakby opisywał jego zdjęcia: "Bo co opowie lepiej koronację króla, niż binokle tyczkowatej damy, którą dwaj dżentelmeni wzięli za ramiona, by wyciągając szyję, mogła widzieć?"
Krzysztof, co prawda fotografuje Pentaxem, ale to może być o nim. Wszystko się zgadza: "Był nimi i był obok, wędrował, podpatrywał, cierpliwy, szybki, skromny i bezczelny. W lizbońskim kościele sfotografował spowiedź / tak, że słychać szept wyznawanej winy."

Dąbrowska pisze o wrażeniach z wycieczki do Gruzji, czy na szczyt Etny. Umie ze spostrzeżenia urobić godną frazę: np. gdy obserwuje gruzińskie powitanie: "Może powinniśmy tak się bóść / na powitanie naszych rogatych dusz."

Jest kilka erotyków (podobnie jak w nagrodzonych Nagrodą im.Wisławy Szymborskiej "Białych krzesłach"). Przykład: "Nie umiem mówić my, chyba że my / to myślnik miedzy ja i ty, który czasem przewodzi iskrę, a czasami / jest przeciąganiem liny."
Albo w wierszu "Łopian" o miłości Adama i Ewy, o pierwszym zwątpieniu, jak to w ziemskiej, nie rajskiej już miłości: "Kiedy oboje przestają w to wierzyć, / pojawia się gąszcz łopianów / z ich wspólnej górskiej ścieżki." Skojarzenie naprowadziło mnie na "Sklepy cynamonowe", bo łopian to u Schulza: "paroksyzm szaleństwa", to co rośnie "z dzikim impetem na wszystkich punktach, w dwójnasób, w trójnasób, w inny jakiś wyrodny czas, w nieznaną dymensję, w obłęd." No i wiersz urósł genialnie!

Zachwyt brzmieniem bębnów i widokiem tańczących, naiwna wiara, że wózek nędzarza - sprzedawcy krowiego łajna, daje mu pełnię szczęścia, pochwała niszowości ("Ten obraz nie nadaje się na kubek ani magnes") - to kolejne tematy.
Spodobała mi się szczególnie refleksja nad bezdusznym systemem, który konstruując pytania zabezpieczające hasło dostępu do konta, pyta nas o rzeczy tak intymne, że nie sposób wyłączyć uczucie ("Security questions").
A to króciutkie "Rozbudowa uniwersytetu" - cytuję w całości: "W nowym budynku wydziału biologii / parapety najeżone / szpikulcami przeciw ptakom." - czyż nie genialne?

"Po co ci to, przecież idziemy na śmierć" - pada w jednym z wierszy. Może służyć, też jako pytanie o taką poezję. Niech każdy sobie odpowie, czy potrzebne mu opisy czystej radości, ciepłego dnia, rozluźnionego pisma, pękających arbuzów, które odsłaniają rubinowy miąższ.

Lista zgłoszeń do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej

Na stronie internetowej Nagrody im. Wisławy Szymborskiej ukazała się lista książek poetyckich zgłoszonych do nagrody.  Wśród uznanych nazwisk: Marcin Świetlicki z "Deltą Dietla", Łukasz Jarosz "Kardonia i Faber", Jerzy Jarniewicz "Woda na Marsie"... zresztą proszę zerknąć na listę w pdf. Wszystkich książek jest 209!
Zaskoczył mnie brak książki Ewy Lipskiej "Czytnik linii papilarnych" - książka wydała mi się nawet przesadnie "szymborska", z nieznanego mi powodu Wydawnictwo Literackie nie zgłosiło książki do konkursu.

niedziela, 31 stycznia 2016

Pamięć idąca z megafonem, intonująca pieśni

MACIEJ ROBERT "Księga meldunkowa", WBPiCAK POZNAŃ, 2014.

Na okładce puchowe kołdry w oknie typowej łódzkiej kamienicy. Zdają się mówić "Żyjemy tu, a jakże!". "Zła dzielnica" - tymi słowami zaczyna się tomik. Takie za górami za lasami... 

Oto niebajka. Pochylamy się nad wspomnieniami.   Błyski migawki: napis na kartce, piłka na ulicy, dziewczyna, która sika prosto na asfalt. I to, co mówi jej facet: "Udawaj, że nic nie widziałeś", jak aluzja do blokad w naszej głowie.

Potem autor podsuwa nam taką definicję: "światło wygasłych gwiazd dociera do nas spóźnione. / Martwe ciała wciąż świecą // i to się nazywa pamięć." Astronomiczny podtekst interesująco zapowiada wiersze wspomnieniowe.
I oto w "Atlasie nieba" podmiot liryczny wspomina dziadka, którego rozżarzony papieros kreślił tajne znaki, gdy obserwowali niebo, rozpoznawali gwiazdozbiory. Próżnię kosmosu zestawia z pustką piwnicy, w którą dziadek wsypywał węgiel. "Została smuga brudna na śniegu. Ogień, popiół." Specyficzna puenta: z takim "intensywnym smutkiem", aż zauważam, że na okładce książki nie ma nieba.
Dalej: "Elegia dla Natalii Robert" o demonach pamięci, których nie łatwo za pomocą pięciu rodzajów pędzli, listw i obramówek, obłaskawić. Kolejny: "Kreda" - pisany na wdechu poemat o wizycie w szpitalu, niezwykły także formalnie. Zaczęty od "I jeszcze ci nie mówiłem...", wizyjny: "śmierć przeleciała przez piętro, była w zapachu lizolu, w zapachu krochmalu i chloru".
Utwór tytułowy wyprowadzony jest z obserwacji, że Poczta Polska nie zauważa śmierci, śląc po wielokroć powtórne awiza. Przeżyte "Teraz popsuty zamek, puste przebiegi klucza." zmienia się w upoetyzowane: "wiatr chwali się żonglerką zwiniętych w kłębek zdań, wiatr wpycha pysk pod dywan". Są wersy zanurzone w oniryczność, w czułość np. "Remont" ("Bo przecież kiedyś wrócisz. Wrócisz // i położysz."), w nierealność ("Ararat"): "To się nie mieści / nawet w moim piśmie, te korytarze w bieli. (...) Jakby lecieli, płynęli."

Te przywołania sytuacji z dzieciństwa sprawiają wrażenie jakby pamięć była natrętem, akwizytorem puchowych kołder: po cóż nam bowiem powracające wspomnienia zaćmienia słońca oglądanego niegdyś w czasach szkolnych, zabaw pudełkiem od zapałek, okrutnej śmierci psa, śmierci królików? Te wiersze zdają się pytać, dlaczego mnie to spotkało, i jakie to ma dla mnie znaczenie, np. "Wizja lokalna" zestawia parszywe dzieciństwo z rekonstrukcją jakiejś zbrodni.

Najbardziej obrazowa jest "Stegna". Autor deprecjonuje tu siebie "aseptyczny bachor, plażowy wykrzyknik", kiedy przypomina sobie swoje wakacje sprzed lat - pomiędzy obozem koncentracyjnym, a beztroską zabawą szpadelkiem. Upał przenosi się na gorączkę ciała, prowadzi w malignę.
Duże wrażenie robi wiersz z aluzją do "Wysokich okien" Larkina - "Niskie okna", utkany ze zdań o podobnej konstrukcji, opowiadający o prześladowaniu mężczyzny zapewne chorego na bielactwo.
"Biały, biały, biały - krzyczeli śpiewnie, rzucając śnieżkami prosto w jego okno. Od zawsze biały - jeszcze od wojny, już od dzieciństwa. Od dzieci i od miasta biały."

Podobnie "Favorit", w którym wspomnienie randek z ogródkach działkowych zdaje się być szczególnie wstydliwe: "Żadna tam miłość, którą przyzywaliśmy." albo "Kim był tamten chłopiec(...)?" Świetna jest puenta, która sprawia, że wszystko w swój nawias bierze ironia.
"Zapomniałem wtedy o rowerze, / rzuconym w trawę. I teraz też // teraz też o nim nie pamiętam."
Tak samo jak w "Kierowniku planu", gdzie reżyser ustawia "martwych statystów".

"Życie jest najpierw nudą, potem trwogą" pisał wspomniany wyżej, jeden z ulubionych poetów Macieja Roberta - Philip Larkin. Dostrzegam w "Księdze meldunkowej" echa tej konstatacji. Zamiast "cudu niepamięci" - wszędzie "przekleństwo pamięci", pamięci idącej z megafonem, intonującej pieśni.

Książka kończy się wyjątkowym zdaniem: "Jestem bogatszy o to, czego mnie pozbawiono." Melduję, że jestem pod wrażeniem. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

W walce ze złem

NEIL YOUNG & PROMISE OF THE REAL - "MONSANTO YEARS", 2015.


Neil Young wiecznie młody! Ten siedemdziesięciolatek wciąż ma power i gniew w oczach. Chce walczyć, świecić się. Użył tradycyjnych środków: swojego charakterystycznego lekko zmęczonego głosu, rzężącej gitary. Perkusja wybija prosty rytm. To klasyczny rock, bez udziwnień. Takiego Neila pokochałem.
Płytę poświęcił walce z korporacją, która niszczy kalifornijską ziemię: Monsanto. Wypomina, że ich produkty np. środek chwastobójczy Roundup, są szkodliwe - rakotwórcze. Podstawiam sobie pod Monsanto - zło, i mogę dołączyć do dziadka Neila w walce w obronie natury.

Na początek - podniosła pieśń o tym, że to dobry dzień, by zrobić coś pożytecznego. 
W "Wolf Moon" mamy harmonijkę (ukłon w stronę pięknej płyty "Harvest Moon") i pean o falującym morzu i pływających rybach w oceanie.
Dalej Neil wkurza się, że ludzie nie pragną prawdy, tylko chcą piosenek o miłości, że są głusi na bolesne fakty, wolą gładkie zdania i ściemę. No proszę, jakbym o polityce miłości pewnej partii politycznej w Polsce słyszał. Także dlatego "People Want to Hear About Love" wpada w ucho i w serce.
W gniewnym "Big Box" śpiewa o zgniecionej demokracji, o tym, że wielki biznes jest nawet w powietrzu, którym oddychamy, wszędzie.
Gwizdany początek (krasnoludki od sierotki Marysi idą do lasu?) ma piosenka nr 5 z nazwą sieci sprzedającej kawę - Starbucks. "Chcę filiżankę kawy, ale nie chcę GMO." - śpiewa i porywa.
"Workin' Man" z początku smakuje jak piosenka Boba Dylana. Opowiada historię rolnika Vernona Bowmana, który walczył z Monsanto.
Rzewny, najsłabszy "Rules of Change" - przerzucam, bo zaraz po nim jest hymn "Monsanto Years" gdzie Neil Young czaruje przetwarzając proste akordy.
Na mnie to działa - podnosi ciśnienie, każe działać, pisać, wierzyć.

Przeczytaj też recenzję innej płyty Neila Younga "Psychedelic Pills"

środa, 16 grudnia 2015

Radosław Jurczak z Bierezinem

Na zdjęciu: Marcin Mokry, Marcin Tomczak, Radosław Jurczak, Maciej Robert i Wojciech Bonowicz


12 grudnia 2015: 9 godzin w Domu Literatury. Najpierw spotkanie z Marcinem Zegadło, autorem książki "Hermann Brunner i jego rzeźnia" i Edwardem Pasewiczem - autorem książki "Och, Mitochondria". Następnie wystąpili: Ben Borek, Sophie Collins, Nathan Hamilton, Agnes Lehoczky, Wojciech Bonowicz, Małgorzata Lebda, Elżbieta Wójcik-Leese, Adam Zdrodowski, a także "Seryjni Poeci": Wojciech Brzoska, Adam Kaczanowski, Bartłomiej Majzel, Marcin Orliński. 
Justyna Sobolewska przepytywała Michała Cichego, autora książki "Zawsze jest dzisiaj". Potem: Turniej Jednego Wiersza „O czekan Jacka Bierezina”, który wygrał Tomasz Bąk. Nagrodzono też: Dawida Koteję, Piotra Przybyłę, Radosława Jurczaka i Kacpra Płusę. Energetyczny, udany koncert dali Brzoska/Gawroński. Zaprezentowali się laureaci XX edycji Bierezina – Piotr Przybyła i Michał Pranke. Wreszcie rozstrzygnięto XXI OKP im. Jacka Bierezina. Zwycięzcą został: Radosław Jurczak z Łomianek. Nagrodę specjalną zaś otrzymał Marcin Tomczak z Ostrołęki. Nagrodę Publiczności zaś Marcin Mokry z Gliwic. Nominowani byli: Karol Ketzer, Kamil Kwieciński, Piotr Machul, Paweł Nowakowski i Ida Siechowicz.




Brzoska/Gawroński



piątek, 11 grudnia 2015

Patron pustych kartridży. Beżowe wideo, fikuśny halogen.

Piotr Przybyła „Apokalipsa. After party", Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź, 2015


"Poezja ocala mikroczip i macierzankę." - twierdzi Piotr Przybyła w jednym z wierszy. Drwiąco, ale to bardziej takie "wiesz, rozumiesz". 
Chociaż górnolotnej poezji, nadętej i pełnej patosu, te wiersze robią kuku. Poezję owiędle melancholijną - suchy krzak - poeta z Karpacza owija bawełną termoizolacyjną i naciąga na nią maskę Jasia Fasoli. Poezji, na której tyle osadu od szlugów i kaw, robi bolesne czyszczenie z odkamienianiem. Ze słów robi wzorki, wpada w bełkot perlisty, w głupawkę przedegzaminacyjną, groteskę i nicnaserio.
Czy to odreagowanie przez  dorysowywanie wąsów Mona Lisie? Krzyczenie "Mamo, ja wariat!"? Czy to zmęczenie formą? Czy można tak krzywym zwierciadłem zarządzić prostowanie krzywego świata? Czy to jakaś niezgoda na spętanie konwencją przez wtykanie piórek w sznurki na przegubach? Czy to metoda tkwiąca w szaleństwie jak nóż w brzuchu lub wystająca jak brzuch w nożu? Czy to wietrzenie zatęchłych formuł?

Zasłużony zwycięzca zeszłorocznego Konkursu im. Jacka Bierezina w Łodzi, swoje wiersze przedstawia z pamięci. Już ta forma ekspresji wyróżniała go spośród autorów. Ale i frazy są rozpoznawalne, niezwykłe, szalone, rozhulane. W pierwszej chwili zdają się być wygłupem. Ale to nie tak. Po wnikliwej lekturze te wiersze wydają się absolutnie przejmujące i mocne.

Przede wszystkim są na serio. To wiersze o utracie. To zagłuszenia bólu purnonsensem, chowanie się za grubą filcową zasłoną wariactwa, gadania. Radzenie sobie ze światem przez rozpylenie wokół niedorzeczności. Budowanie pięter absurdu, by oglądać z tej wysokości maleńki, śmieszny świat.

zaakceptowałem stratę i mogę opowiadać o niej anegdotki, co nie mają końca, / w których pustka zyskuje, ubrana pod mikroskopem w wydmę dostojną jak pantera”

Czy to są covery wiersza Justyny Bargielskiej, bo do takiej inspiracji zdaje się przyznawać mimochodem? Zapewne jest tu „bolesne lubienie świata” z „Dwóch fiatów” lub z „Obsoletek”. Ten rodzaj czarnego humoru. Autor zestawia modlitwy w imieniu nienarodzonych dzieci z wędzoną flądrą, smutek z gwiezdnym pyłem, śmierć z fioletowym nietoperzem.
Ileż w tym tomie strwożonych fraz: np.: „mój syn odchodzi ode mnie”, przez które zaraz przebiega tabun pędzących słów: „ale to nie jest wiersz o śmierci, tylko o ciecierzycy, która zostaje – i to jest piękne, to jest piękne jak plaża pełna kamieni, zielarki dotykające roszpunkę na monitorze LED (mimo kurzu);” albo „zdradź, jaka satelita, skoro bierzesz leki przeciw przytulaniu ręczników forte, a w reklamie zapewniano, że po tym normalnie się wraca do pustego domu (jak do siebie, pod plakat Kurta Cobaina).”
Ileż tu fraz, w których rozpacz nieustannie będzie wychodzić zza węgła: ta znana z książki Bargielskiej: „Yasne, yasne (…) Y yedli, y nasycili się”, czy „ Chcę teraz spędzić tysiąc lat sama ze swoją laleczką na dnie brudnej rzeki.”
U Przybyły znajdziemy sporo takich rozwiązań: „nucę love me tender, love me sweet, gdy tutaj otwiera się ziemia.”; „taka pociecha. bierzcie i jedźcie z tego wszyscy”; „moja wpadka. kamieniu, naprawdę nie obwiniaj się o to.”

Dla mnie kultową stała się fraza:  „i obiecuję: nigdy nie wypowiem już słowa abażur, powtarzać / za to będę w nieskończoność słowo bakłażan, a kto nada temu / sens, tego nazwę swoim ojcem, dziwnym i nieobecnym". Splecione w niej jest idealnie hiobowe cierpienie z groteskowym pięknem.

Takiego pomieszania surrealnych majaków i widoków otwartej rany jest tu dużo: „zapping to jedyne, co mam, wcześniej był ping pong”; i zostaję świętym, patronem pustych kartridży”; dookoła plażowanie martwych wielorybów”; "Giżycko jest dla everyone podobnie dziecięce firanki pokryte lękiem". Albo strzałów znienacka: „chciałbym, żebyś została moją córką, którą przeprowadziłbym przez świat gier komputerowych, kapryśną (tyci, tyci).”

A arsenał przybyłowych przedmiotów: abażur, bakłażan, fikuśny halogen, beżowe wideo? Zacząłem je wielbić. Słowa-fetysze, indiańskie totemy, wokół których odbywa się euforyczny taniec. Metaforze "budyń wtarty w niepamięć much" można byłoby założyć fanpage na Facebooku. Frazie: "Krokodyl Filip puszcza do niego ciekawskie oczko (na rosole, cyklopa)" zaś zapewne patronują literki WTF.

Ciekawa jest rola geografii w tej poezji. Ileż w tych wierszach jest tyle szpilek z Map Google'a! Nie spotkałem w żadnej książce tylu nazw geograficznych: New Jersey, Szczecin, Emaus, Wrocław, Opole, Katowice, Giżycko, Missisipi, Morze Bałtyckie, Radzyń Podlaski (dwukrotnie!), Hiroszima, Lublin, Oklahoma, Kielce, Bangladesz, woj.dolnośląskie, Stara Rawa, Księża Wola, San Paulo, Katowice, Nowa Huta, Laponia, Katowice, wreszcie fikcyjne wymarłe miasto Zwietrzałe Perfumy Górne... Jest jeszcze Dwór w Ożarowie na znaczku pocztowym. Jakbym słyszał internetowe zaklęcie „wpisujcie miasta!

„Apokalipsa. After party” składa się z 33 części zaczynających się od "i" - mamy więc dla przykładu: "i wyruszam, i jestem, i potrzebuję, i zostaje, i uciekam..." i 5 wierszy napisanych odrobinę inaczej. Polecam je wszystkim, którzy lubią ruszać brwiami, skrzywiać głowę. Dla tych, którzy poezję postrzegają jako gaj oliwny, czerwony dywan, dostojeństwo - ostrzegam, może to być nie do wytrzymania. Bo to jazda na deskorolce po poręczach i krawężnikach. W Radzyniu Podlaskim!

wtorek, 10 listopada 2015

Nieboskie, niepełne, wypalone


WOJCIECH BRZOSKA "W każdym momencie, na przyjście i odejście", WBPiCAK Poznań, 2015; tomik zawiera płytę CD: BRZOSKA GAWROŃSKI "Słońce, lupa i mrówki"

Tomik-kwadracik z sierścią jakiegoś włochacza - do pogłaskania. Tomik z płytą, zaczynający się od słów "deszczowa zima". I czas będą odmierzać tu pory roku, wzrosty i spadki temperatur. Poetyka Brzoski jest specyficzna. Dużo tu ironii. Autor bierze krzywe zwierciadło i przegląda w nim rzeczywistość. Śmieje się z niej, przeinacza, żartuje. Dużo tu tematów dotyczących związków męsko-damskich.

Tytuł "W każdym momencie, na przyjście i odejście" otwiera szerokie pole do interpretacji. Pojawiając się w zdaniu zaczynającym się od "zapomniałem soczewek i świat stał się szary...", czyni kluczowym motyw głodu, braku pełni, niedopasowania. Idąc tym tropem: Brzoska dogaduje Bogu, wkurza się, że to co go otacza jest takie nieboskie.

Już od pierwszej strony dostajemy specyficzny koncentrat słów, z którego trzeba sporządzać dla siebie poetycką strawę. Z początku wydał mi się trochę chaotyczny, chyba przez, jak dla mnie, za krótkie wersy, przez rwaną poetycką frazę. Ze słodkości wyłoniła się gorzka sakro-puenta. I takie są te wiersze. Bliskie aforyzmom, takie podprowadzenia pod puentę, piguły, fangi.
Kluczowy utwór to "wakacje". "było słońce, lupa, mrówki. / było zajęcie, które zabija //czas". Lupa, którą możemy coś powiększyć, i pod którą możemy coś spalić. Gdy krzyknęła "gdzie jesteś, słońce?!", zapewne oznajmiła wypalenie się związku.

W "notatce o nastrojach" można odszukać źródło tytułu książki. Czy "w każdym momencie, na przyjście i odejście" doznajemy uczucia niedosytu? Kawa nie działa? Życie nie takie? Rząd nie ten? Muzyka nie ta? A w "talizmanie" - "serce pęka, robię mu okłady / z mrożonego mięsa"? Czy to nie obsesja niedoskonałości boskiego dzieła?

Erotyk "proza" ma taki "świetlicki" klimat, przez tytuł otwarty na różnorodne odczytania. Podobnie "życzenia". Mroźny "iceland" gra pomysłem, że miłość to chłód, Królowa Śniegu, mrożonka. Ta mrożonka przypomniała mi frazę, z wiersza "Anoreksja" z pierwszego tomiku Piotra Gajdy ("Chcesz być Ewą, bo po domu / krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski ogród")...

"Stopa i serce" - jest dziwnie poszatkowana: obserwacje, pytania... Z wiersza "nina landau" zabiorę sobie na zawsze fragment: "wszechświat jest trampoliną pokrytą pieprzem, który wzbija się w powietrze."
Lubię "koło" - wiersz z taflą wody, resztką kry: "Życie toczy się, turla po chodnikach / na kołach wózków, rowerów, hulajnóg/ i deskorolek."- z niespodziewanie erotyczną puentą.
No a dalej: dwa wiersze o świebodzińskim Jezusie - kpina z tej kopii "cudu świata" z Rio. Brzoska wyprowadza dowód na istnienie Boga ze sloganu reklamowego. Jego sprytna dywagacja to: "skoro tesco jest wszędzie i bóg jest. bóg jest." W "www.chrystuspan.pl" wytacza celne działa: "tymczasem pozostał zwyczajnym strachem / na monstrualne wróble. / spod jego stóp nie usunięto nawet wybiegu dla psów."
W "mistrzyni szpady (i płaszcza)" autor przeinacza frazę zespołu Variete ("klaszczę w dłonie, by było mnie więcej"), ironizuje, że tęskni za trafieniem w samo serce. W "piosence od rzeczy" zaś - mam wrażenie - koresponduje z Jackiem Bierezinem ("tylko rzeczy małe / mogą nas zniszczyć."): "nasz świat jest mały, / inne rzeczy też". Brzoska uwielbia grę-słów, zachwostkę.

Te wiersze nabierają siły dzięki płycie "Słońce, lupa i mrówki". To elektro-poezja, chłód syntezatorów, zimny beat.
Po kolei:
- nr 1 "Wakacje" ma refren, który łatwo nie wypadnie z głowy i może służyć do nawoływania się z odległych kątów mieszkania. Świetny teledysk, autor w nażelowanych wąsach a la Salvadore Dali, autor genialnie się przewracający! Undergroundowy przebój!
- nr2 "Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag" zaśpiewany przez Joannę Malankę, ale i pięknie zagrany na klarnecie przez Mikołaja Trzaskę, bardzo klimatyczny;
- nr3 (znów klarnet Trzaski), przekonujące melorecytowanie przez autora na tle onirycznej śpiewanki kobieco-dziecinnym głosem.
- nr 4 "list do ojca/list do brata" - z efektownym akordeonowym solo w wykonaniu Andrzeja Teofila,
- nr5 "koło" - najlepszy na płycie, i ten cudny chłód zespołu Kraftwerk,
- nr 6 dobrze podany tekst: "Na starcie bez szans na cud". Maryja upomina Jezusa.
- nr 7 szaleńczo kakofoniczny, opętany. Jest jeszcze remix utworu nr 3.

Pomysł, by podać poezję dwojako - sprawdził się. Głaszczemy sierść z okładki, patrzymy w oko, drapiemy za uchem.