100 lat temu urodziła się Zuzanna Ginczanka. Do jej wiersza dopisałem kiedyś kilka wersów.
piątek, 10 marca 2017
piątek, 3 marca 2017
Aż po miazgę refrenu.
MARTYNA JAKUBOWICZ "Prosta piosenka"; 2016, Universal Music LLC
Dopiero płyta "Tylko Dylan" wyniosła wysoko Martynę Jakubowicz w moim prywatnym rankingu. Wcześniej doceniałem, ale płyt nie kupowałem. Zatem zacznę od polecenia jej wersji klasycznych pieśni mistrza - Boba Dylana. A nowa rzecz - "Prosta piosenka" przynosi ten poziom i styl, głos, w którym spokój, czułość, wrażliwość - piękno.
Jakubowicz debiutowała płytą w 1983 roku! Dziś jest klasykiem. Podziwiam mistrzowskie brzmienie tych "prostych piosenek". Słuchanie rozpoczynam po raz enty od klasycznego wyciskacza łez: "Kiedyś będę starą kobietą, w głowie pełno mam myśli i wspomnień" - rozrachunek z życiem, nawiązania do piosenki sprzed lat. Zupełnie nie przeszkadza mi damski podmiot liryczny. Włączam się we frazie "Mój czas ucieka, przed siebie pędzi niby chart, więc żyję niebezpiecznie, buduję domek z kart, żyję". I robię uśmiech Lindy przy "Życie śmieje się ze mnie" .
Równie doskonała jest pieśń "Rządzi zło" - w sam raz do załamania rąk przy "niczego nie zdołamy tu naprawić", do katharsis przy zgrzytliwym refrenie. Rozklejam się przy tej tytułowej konstatacji. Proste słowa o nierówności, niesprawiedliwości i ludzkiej żądzy: "Dopóki jakiś wariat przeciwko innym może judzić", "Bo twoje konto ważniejsze jest niż sprawa jakiej służysz" - aż po miazgę refrenu.
Moim "numerem trzy" na tej płycie jest wpadająca w ucho "Wielka słabość". Rzecz o zakochaniu się "po latach": "Mam do ciebie wielką słabość, tylko nie mam na nią siły." Żywioł tego songu, zmusza do afirmacji życia. Można wznosić szklenice!
Wobec tych trzech piosenek na wysokich rejestrach - przydatne jest jakieś przełamanie konwencji. Taką rolę pełni piosenka o kocie na kolanach. Taki gruby żart, trochę.
Przekonująco brzmią: kobiecy bunt w "Jestem niby hak", czy skarga na konsumpcyjny świat w "Macherach od pieniędzy". Niewiele wnosi do oryginału rozmarzony cover Tiltu, ale warto go było przypomnieć po latach - może dla tych, co nie znają. Wariackie papiery ma pieśń "Fiolety"... "Busz a la Blues" wydaje mi się słabszy i raczej go pomijam w odsłuchu. Nie zapominam zaś o "Ja płonę". Ta wersja piosenki z płyty I Ching z głosem mistrza Wagla jest mocarna! Z fajnymi deklaracjami: "Chcę być dobra / chcę być dobry / ale płonę." , "Zamiast ogrzać komuś dom, pozostawiam tylko jakby sadzę, dym i swąd." Niech prostują nam ścieżki, te proste piosenki!
czwartek, 23 lutego 2017
Zgłoszenia do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej
Na stronie internetowej nagrodaszymborskiej.pl pojawiła się lista zgłoszeń do V edycji Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Okazało się, że nadesłano aż 257 książek. Jak stanowi regulamin: w pierwszym etapie Kapituła wskaże 80 książek, które będą brały
udział w konkursie. W drugim etapie - w kwietniu, kapituła wskaże 5
nominacji spośród tomów polskich autorów. W trzecim etapie - w czerwcu,
Kapituła Nagrody wyłoni zwycięską książkę laureata spośród 5
nominowanych oraz przyzna II Nagrodę - książce przełożonej na język
polski. Gala przyznania nagrody odbędzie się w czerwcu w Krakowie.
Nagroda przyznawana jest w II kategoriach. Na nagrodę składają się statuetka oraz 100 tys. złotych dla autora polskiego oraz 50 tys złotych dla autora zagranicznego i 50 tys. złotych dla jego tłumacza.
Nagroda przyznawana jest w II kategoriach. Na nagrodę składają się statuetka oraz 100 tys. złotych dla autora polskiego oraz 50 tys złotych dla autora zagranicznego i 50 tys. złotych dla jego tłumacza.
W zeszłym roku nagrodę przyznano Jakubowi Kornhauserowi za tom "Drożdżownia".
Pełna lista: http://nagrodaszymborskiej.pl/pliki/nagroda-szymborskiej-pelna-lista-zgloszen-2017.pdf
niedziela, 19 lutego 2017
Złoty Środek Poezji już w kwietniu
Festiwal Złoty Środek Poezji w tym roku odbędzie się w nietypowym terminie - kwietniowym: od 7 do 9.IV.
Wiadomo, że w czasie festiwalu wystąpi zespół Raz Dwa Trzy.
Do XIII Konkursu Literackiego im. Artura Fryza na debiutancki tomik poetycki 2016 wpłynęło 71 książek.
Organizatorzy zastrzegają, że zgodnie z regulaminem konkursu wykluczone zostaną tomiki niedebiutanckie. Poniżej znajduje się lista WSZYSTKICH tomów, które wpłynęły na konkurs.
Jury w składzie prof.dr hab. Piotr Śliwiński, dr Jakub Kornhauser oraz Adam Wiedemann już rozpoczęło obrady!
Wiadomo, że w czasie festiwalu wystąpi zespół Raz Dwa Trzy.
Do XIII Konkursu Literackiego im. Artura Fryza na debiutancki tomik poetycki 2016 wpłynęło 71 książek.
Organizatorzy zastrzegają, że zgodnie z regulaminem konkursu wykluczone zostaną tomiki niedebiutanckie. Poniżej znajduje się lista WSZYSTKICH tomów, które wpłynęły na konkurs.
Jury w składzie prof.dr hab. Piotr Śliwiński, dr Jakub Kornhauser oraz Adam Wiedemann już rozpoczęło obrady!
- Adam Buszek, Cztery strony twarzy, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Toruń 2016
- Adam Leszkiewicz, Fantomowa głowa, Klub Jagielloński, Kraków 2016
- Adrian Sinkowski, Raptularz, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2016
- Agata Wielgołaska, Zaplanowane Nieporozumienie, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Andrzej Kędzierski, Literackie Litchi, Częstochowa 2016
- Andrzej Titkow, Pieśń nad pieśniami, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Anna Morawiecka, Szarlotka, czyli co się robi, żeby nie robić tego, co powinno się robić, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2016
- Arleta Cłapa, Kursywą po niebie, Wyd. Kwadratura, Łódź 2016
- Bartłomiej Siwiec, Instrukcja zabicia ptaka, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Bogdan Nowicki, Centaurowo, Wydawnictwo Miniatura, Kraków 2016
- Damian Kowal, Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2016
- Danuta Stokłosa, „Gdzie jest tamta dziewczyna…”, Wydawnictwo Amelia, Boguchwała 2016
- Dariusz Sokołowski, Drzewiej, Wydawnictwo Episteme, Lublin 2016
- Dawid Mateusz, Stacja wieży ciśnień, Biuro Literackie, 2016
- Elżbieta Ferlejko, Jestem spod róży, Jestem z podróży, Stowarzyszenie Literackie „Witryna” w Stalowej Woli, Stalowa Wola 2016
- Elżbieta Okunowska, Impresje, Wydawnictwo „Krukowiak”, Redecz Krukowy 2016
- Elżbieta Tabakowska, nie-pełna pustka.haiku, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Enormi Stationis, centaurydy, Wydawnictwo Print-Land, Złotokłos 2016
- Ewa Jarocka, Nie ma dobrych ludzi, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2016
- Grzegorz Hetman, Putzlaga i inne wiersze, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2016
- Grzegorz Janusz Ostrowski, Alta vista, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2016
- Grzegorz Tokarczyk, Literackie Komunikaty o Trwaniu Rzeczywistości, rozpisani.pl, 2016
- Henryk Urbanek, Szary chłopiec w wieku Chrystusa, Wydawnictwo Sowello. Rzeszów 2016
- Irit Amiel, Spóźniona/Delayed, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Iwona Puchała, Puch na Niełupce, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016
- Izabela Trojanowska, Akt, Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu, Miejska Biblioteka Publiczna w Mielcu, 2016
- Jacek Mroczek, Wszystkie rzeczy, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016
- Jacek Raputa, Papierowe serce, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Jakub Bednarczyk, autokryf, Wydawnictwo Magraf S.C. , Bydgoszcz 2016
- Jakub Domaradzki, Wiersze, których nie lubi mój tata, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Janina Żaneta Mikulska, Drogami dni, Stowarzyszenie Przyjaciół Bibliotek i Książki w Ostrołęce, Ostrołęka 2016
- Jarosław Jurczak, Pamięć zewnętrzna, Dom Literatury w łodzi, Łódź/Kraków 2016
- Jerzy Handzlik, Płatki i kolce, Wydawnictwo Kleks, Bielsko-Biała 2016
- Joanna Chachuła, Czarny kot, Stowarzyszenie Kreatywny Sieradz, Sieradz 2016
- Joanna Żabnicka, Ogrodnicy z Marly, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2016
- Jolanta Sak, Gdybyś cos kiedyś, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2016
- Justyna Koronkiewicz, Szamanka, Grupa Literyczna NA KRECHĘ, Poznań 2016
- Justyna Paulina Kołodziejczuk, Klucz moich marzeń, Wydawnictwo Dygresje, Poznań 2016
- Kamila Łyłka-Kosińska, From 17, Wydawnictwo Stowarzyszenie Teatralna Dom z Jaśkowi, Orzesze-Jaśkowice 2016
- Karol Ketzer, Pięszczoty, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2016
- Kasia Gajek-Potoczny, Chwile nieuwagi przy obieraniu ziemniaków, Wyd. Anagram, Warszawa-Melbourne 2016
- Katarzyna V. Kozłowska, Filiżanka. W stronę szczęścia, Kontra.Punkt, Warszawa 2016
- Kochalina Miłosna, Kochanka w toalecie, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Krzysztof Szewczyk, Homo Ferus, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Łukasz Marek Buśko, Sercem dojrzałem, słowem opisałem, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Łukasz Mularczyk, Lustro weneckie, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Magdalena Szewczuk, ciepło zimno, Towarzystwo Działań Twórczych „Talent”, Białystok 2016
- Małgorzata Hrycaj, Pod baldachimem krwawnika, Wydawnictwo Signo, Kraków 2016
- Marcelina Koncewicz, Przez okno, Katolickie stowarzyszenie Civitas Christiana, Kraków 2016
- Marcin Pełka, Martwe morze, Wydawnictwo Aspektspress, Inowrocław 2016
- Marcin Tomczak, Weno wej! Dom Literatury w Łodzi, Łódź/Kadzidło 2016
- Marianna Pawłowska, grafiki duszy, Towarzystwo Miłośników Podlasia, Biała Podlaska 2016
- Marta Tomczyk-Maryon, Sto par bytów, Biblioteka Galerii Literackiej przy GSW BWA w Olkuszu, Olkusz 2016
- Michał Chludziński, Boże rykowisko, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Michał Trudewicz, Zakwity, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Mira Białkowska, Fraszkowa Uczta, Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, Warszawa 2016
- Monika Stępień, Neuroteorie, Wydawnictwo LITTERA, Olsztyn 2016
- Patrycja Paterak, Widzimisię, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Paulina Maria Kowalik, Miłość od czasu do czasu, Wydawnictwo Sowello, Rzeszów 2016
- Paulina Ożegalska, Mnie jest smutno z przyzwyczajenia, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Toruń 2016
- Paweł Kobylewski, Podróż w nieznane, Bytomskie Centrum Kultury, Bytom 2016
- Piotr Machul, Ultimatum, Miejski Dom Kultury w Radomsku, Radomsko 2016
- Piotr Woźniak, coś pomiędzy, Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Ryszard Lis, Podszepty, Wyd. Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Tarnów 2016
- Sylwester Gołąb, Garda, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Teresa Wolska Gesiarz, Ulotność chwili, Wydawnictwo Autorskie Magdalena Kapuścińska, 2016
- Wit Pietrzak, Stabilne, Biblioteka Arterii, łódź 2016
- Wojciech Pelc, ziemie obiecane, Grupa Literyczna NA KRECHĘ, Poznań 2016
- Zdzisław Mikłaszewicz, Czas równoległy, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2016
- Zygmunt Królak, Chciałbym powiedzieć, Powiat koszaliński, Koszalin 2016
- Zyta Bętkowska, Dwa chutory, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
Etykiety:
poezja,
Złoty Środek Poezji
niedziela, 12 lutego 2017
Mozół, zatwardziałość i utyski
JOE BONAMASSA "Blues of Desperations", 2016.
Bonamassa, bo po wymianie rury w piecu, też mam zniszczone dłonie. Bonamassa, bo w moim domu rośnie wirtuoz gitary. Bonamassa, bo jest w tej muzyce jakaś błogość, pewność siebie. Bonamassa - bo to geniusz. Też, bym chciał, być płodny jak Joe: dotknąć się kartki i mieć tekst. Która to już jego płyta? Urodzony w 77 roku, ma chyba włączone jakieś turbo. Licząc solowe - dwunasta. A przecież jeszcze są koncertowe, a także płyty w duecie z Beth Hart i Black Country Communion.
To może być zarzut, że to bezpieczna muzyczka, ale ja właśnie dokładnie takiej potrzebuję. Piosenki dla przyjemności słuchania. Trochę wycofane, pogodzone, niewalczące. Tak jak akustyczna, uzależniająca "The Valley Runs Low", w którym żeńskie chórki dogadują słodko "Wait, wait"... O tym, że ona odeszła, ale przecież wróci... Taka słodka desperacja.
Płyta zaczyna się od szalonej perkusji naśladującej pędzący pociąg. Umówmy się - nie jest to pendolino. Tradycyjna ciuchcia na węgiel, "pociąg jak huragan". Są tu piękne spazmy gitary, a panie naśladują gwizd lokomotywy. Jaką metaforą nas tu częstuje Mr Bonamassa? Ano taką: "Wyjeżdżam, mam swój rozum, nie wrócę już."
Drugi kawałek, być może najlepszy na płycie - "Mountain Climbing", ma świetny początek (musiał tego namiętnie słuchać Jan Bo, skoro nagrał "Bananowy dżem"), świetny refren. Zaczyna się od "I’m just a poor man working day by day". Jest o mozole codzienności i przeświadczeniu, że ta "górska wspinaczka" ma sens. Oto "smutek samego dna". I ta piękna solówka. Zaciśnij zęby, pracuj, rób swoje. Na pustkowiu, w dziurawych portkach, uderzając młotem między kamień i stal.
"Drive" został wybrany na singiel. To zakręcacz łez. O porażce, z której musimy wyjechać. Czeka nas długa droga, "puśćmy trochę starych bluesów, załóż swoją ulubioną sukienkę, let's drive". Gorzko, ale da się polubić ten smak.
Dumny jakiś - tak go widzę - jest "No Good Place For Lonely". Temat: zatwardziałość w poszukiwaniu zastępstwa dla tej, która odeszła. "Przeszukuję świat", ale wciąż tęsknię. Gitara łka: "nie chcę, by ktoś zobaczył, że płaczę".
Tytułowy utwór - zaczynający się cokolwiek kosmicznie - przypomina mi trochę Deep Purple z płyty "Perfect Stranglers". Desperat czeka na telefon, a wilki wyją.
Pora na zmianę klimatu - "You Left Me Nothing But The Bill And The Blues"..., jesteśmy w barze, spłukani, pijemy ostatnie wino. Utwór dobrze buja, a solówka ma w sobie nawet rzężenie osła.
"Distant Lonesome Train"... znów pociągowy klimat - diabeł pali w jego piecu. Potem jeszcze podniosła pieśń "How Deep This River Runs", z obowiązkowym miejscem na karkołomne solo. A na deser: jazzujące, luzackie, knajpiane, z fajnym pianinkiem "Livin' Easy". Tu już, mam wrażenie, opuszcza nas desperacja. Z innej bajki - "What I've Known for a Very Long Time"... To już taka trochę muzyka do kawy i ciasta. Desperaci muszą odpocząć.
To może być zarzut, że to bezpieczna muzyczka, ale ja właśnie dokładnie takiej potrzebuję. Piosenki dla przyjemności słuchania. Trochę wycofane, pogodzone, niewalczące. Tak jak akustyczna, uzależniająca "The Valley Runs Low", w którym żeńskie chórki dogadują słodko "Wait, wait"... O tym, że ona odeszła, ale przecież wróci... Taka słodka desperacja.
Płyta zaczyna się od szalonej perkusji naśladującej pędzący pociąg. Umówmy się - nie jest to pendolino. Tradycyjna ciuchcia na węgiel, "pociąg jak huragan". Są tu piękne spazmy gitary, a panie naśladują gwizd lokomotywy. Jaką metaforą nas tu częstuje Mr Bonamassa? Ano taką: "Wyjeżdżam, mam swój rozum, nie wrócę już."
Drugi kawałek, być może najlepszy na płycie - "Mountain Climbing", ma świetny początek (musiał tego namiętnie słuchać Jan Bo, skoro nagrał "Bananowy dżem"), świetny refren. Zaczyna się od "I’m just a poor man working day by day". Jest o mozole codzienności i przeświadczeniu, że ta "górska wspinaczka" ma sens. Oto "smutek samego dna". I ta piękna solówka. Zaciśnij zęby, pracuj, rób swoje. Na pustkowiu, w dziurawych portkach, uderzając młotem między kamień i stal.
"Drive" został wybrany na singiel. To zakręcacz łez. O porażce, z której musimy wyjechać. Czeka nas długa droga, "puśćmy trochę starych bluesów, załóż swoją ulubioną sukienkę, let's drive". Gorzko, ale da się polubić ten smak.
Dumny jakiś - tak go widzę - jest "No Good Place For Lonely". Temat: zatwardziałość w poszukiwaniu zastępstwa dla tej, która odeszła. "Przeszukuję świat", ale wciąż tęsknię. Gitara łka: "nie chcę, by ktoś zobaczył, że płaczę".
Tytułowy utwór - zaczynający się cokolwiek kosmicznie - przypomina mi trochę Deep Purple z płyty "Perfect Stranglers". Desperat czeka na telefon, a wilki wyją.
Pora na zmianę klimatu - "You Left Me Nothing But The Bill And The Blues"..., jesteśmy w barze, spłukani, pijemy ostatnie wino. Utwór dobrze buja, a solówka ma w sobie nawet rzężenie osła.
"Distant Lonesome Train"... znów pociągowy klimat - diabeł pali w jego piecu. Potem jeszcze podniosła pieśń "How Deep This River Runs", z obowiązkowym miejscem na karkołomne solo. A na deser: jazzujące, luzackie, knajpiane, z fajnym pianinkiem "Livin' Easy". Tu już, mam wrażenie, opuszcza nas desperacja. Z innej bajki - "What I've Known for a Very Long Time"... To już taka trochę muzyka do kawy i ciasta. Desperaci muszą odpocząć.
poniedziałek, 30 stycznia 2017
Tomasz Cieślak o "Pańskim płaszczu" w E-kalejdoskopie
Na łamach e-kalejdoskop.pl ukazała się recenzja mojej książki autorstwa Tomasza Cieślaka.
Ironia? Zamiast łez?
Tym razem zacznę nietypowo – monotonnym, alfabetycznym
wymienieniem: all inclusive, chwilówka, full wypas, fun, gratis, grill,
info, joga, jogurt light, lajk, lans, level, mp3, outlet, Photoshop,
program kulinarny, promocja, reklama, selfie, serial, sms, sondaż, spot,
szacun, tortilla, wi-fi, wow!
Witajcie w dzisiaj! – można by zawołać, czytając „Pański płaszcz”,
najnowszy zbiór wierszy tomaszowskiego poety Krzysztofa Kleszcza. Nawet
jeśli do końca nie wiemy, co niektóre wymienione w pierwszym akapicie
wyrazy znaczą albo w jakich okolicznościach się ich używa, na pewno się z
nimi zetknęliśmy – i stykamy w wierszach tomaszowianina. Ambicją autora
tych liryków jest bowiem sportretowanie współczesności w jej możliwie
wielu odsłonach i aspektach. Bynajmniej nie z zachwytem, lecz przeciwnie
– w poczuciu, że świat (i w jakimś stopniu, jakkolwiekbyśmy się
bronili, my z nim) głupieje w bylejakości, banale i konsumpcji,
zatracając to, co było dotąd jego prawdziwą wartością. „Pański płaszcz”
to zbiór utworów powstałych z etycznej pasji, z niezgody na rozpad
rzeczywistości i człowieczeństwa, z tęsknoty za harmonią i prawdą.
Kleszcz jest przy tym poetą bardzo wyraźnie świadomym, że mówi do
dzieci swojego czasu, nie proponuje więc lekcji etyki. Nie kreuje
bohatera lirycznego, który byłby wyraźnie ponad to wszystko, co widzi (i
co gnije) wokół. On tylko starannie zbiera i opisuje, jakby nie chciał
niczego pominąć, niczego zbyć milczeniem – bo robi to z autentyczną
zaciekłością. Chyba nawet zresztą gromadzi aż nazbyt starannie, opisuje
nazbyt szczegółowo, ponieważ wywołuje u odbiorcy efekt niezdrowego
zaciekawienia, zapraszając do udziału w swoistych zawodach: „zgadnij, o
czym jeszcze powiem”, „zastanów się, czy czegoś nie przeoczyłem”. Nie
przeoczył. Zajrzał w każdą ciemną dziurę i pokazał, że znikąd nadziei.
Warsztatowo rzecz jest bardzo smakowita. Wszystko rozgrywa się nie w
krzyku przerażenia towarzyszącego apokalipsie, nie w lamentacjach, a – w
zdziwieniu i poprzez subtelny cień ironii. Kleszcz kompromituje
skompromitowany świat zaledwie zestawiając nieprzystawalne do siebie
obrazy, łącząc niełączliwe pojęcia i wyrazy. Pokazuje rozpad domu,
miłości, tradycji, poezji. I co dla niego szczególnie ważne, co decyduje
o najgłębszym sensie istnienia: religii oraz eschatologii. „Z
wiecznością policzono się jak z eternitem. Zedrzeć, / składować z dala
od ludzi” – tymi słowami rozpoczyna wiersz „Eternity”. To bodaj jedyny
utwór, którego podmiot jest tak wyraźnie sarkastyczny. W innych nawet
nie krzywi się i nie nadyma, jak zwykło wielu wytrawnych moralistów
dzisiejszej doby. Opowiada spokojnie o rozpadzie, patrząc nań od
wewnątrz, jako współuczestnik, może nawet – jako nieświadomy
współsprawca, który co prawda coś tam jeszcze innego, lepszego pamięta,
do czegoś innego niż to, co widzi, tęskni, ale nie umie się sam
przeciwstawić światu, zbudować na nowo, bo mu po prostu brak godnego
budulca. Bo sam podlega rozpadowi. Dlatego pyta (chyba nie dramatycznie,
lecz z rezygnacją?) w finale „Zimnych ogrodników”: „Co jeśli poznają
nas / po owocach? Po naklejce Made in China?”.
Naprawdę, świetnie zrobione wiersze! Mimo to mam ochotę zapytać
przede wszystkim o to, kiedy powstały, bo odnosząc się – w bogactwie
motywów i tematów, w tym swoim rozbuchaniu – do naszej rzeczywistości,
jakby jej jednak już nie obejmowały, jakby ślizgały się po powierzchni.
Oczywiście wiem, że nie mogę mieć do poety pretensji, że coś pominął, że
jego wizja nie zgadza się z moją. Ale muszę napisać, że się nie zgadza!
Czytam „Pański płaszcz” jak opowieść sprzed lat, kiedy wydawało się, że
historia się skończyła, że na wszystko będzie lekarstwo, że „zabijamy
się jedynie / na wyprzedażach”. Jednak ludzie nie giną głównie w
hipermarketach i w wypadkach, a na wojnie, pełzającej w Europie i
tragicznej na Bliskim Wschodzie. W Polsce też można oberwać nie tylko
oberwaną półką sklepową. Jest goręcej i bardziej ponuro niż w poetyckiej
wizji Kleszcza. Ktoś powie, że przywołuję coś, co nas omija. Czyżby?
Powie: piszesz o sprawach odległych. Czyżby? Mam wrażenie, że „Pański
płaszcz” prezentuje, bardzo atrakcyjnie, kalejdoskop spraw bliskich, ale
wielokroć już opisanych. Że, ślizgając się po powierzchni, prezentuje
wymyślne figury na dobrze wypolerowanej, otoczonej zgrabnymi barierkami
powierzchni. Wiersz „Programowy” Krzysztof Kleszcz kończy zdaniem:
„Ronię ironię zamiast łez”. Nie zawsze chyba tak przystoi.
Krzysztof Kleszcz, „Pański płaszcz”. Wyd. Kwadratura, Łódź 2016.
opublikowano:
26 stycznia 2017 na www.e-kalejdoskop.pl
Etykiety:
Pański płaszcz,
recenzja
środa, 25 stycznia 2017
Przerastanie siebie swym snem
WIT SZOSTAK "Sto dni bez słońca", Powergraph, Warszawa 2014.
Ten ponad 400-stronicowy pastisz książek kampusowych, czyta się - także dzięki krótkim rozdziałom - nadzwyczaj lekko. Oto główny bohater gamoniowaty Lesław Srebroń (nazwisko z wiersza Leśmiana: "Księżyc to — wioska ogromniasta, / Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, / Co siebie własnym snem przerasta, / Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!") dostaje pracę na Uniwersytecie położonym na fikcyjnym archipelagu Finnegany (nazwa z książki Joyce'a). Mamy tu klimat rodem z książek Davida Lodge'a, które bardzo lubię.
Od początku główny bohater o cechach Don Kichota - megaloman, któremu wydaje się, że na tym marnym przyczółku jest obrońcą Europy - wzbudza w nas politowanie, a kiedy bez żenady zgadza się na uczestnictwo w naukowym projekcie pani O'Sullivan "Życie seksualne uczonych", wywołuje już tylko smutek i żal. Ten dziwoląg w tweedowej marynarce nadinterpretujący rzeczywistość i dzieła swojego mistrza Filipa Włócznika, żyje w przeświadczeniu o swej wielkiej roli, choć prowadzi zajęcia dla pięciu znudzonych studentów. W chwilach uniesienia płacze nad geniuszem literackim swojego guru.
Szostak "toczy bekę" z tematów prac naukowych ("Motyw winorośli we współczesnej prozie bałkańskiej", "Pochód penisa przez dzieje"), z całego życia studenckiego (genialne jest przeświadczenie naszego bohatera, że uczniowie sms-ami wysyłają sobie wyszukiwane informacje pogłębiające tematykę zajęć!). Przytaczane streszczenia książek Filipa Włócznika, te książki w książce, to sprytna karykatura wątków patriotycznych w literaturze fantastycznej.
Śmiałem się ze świetnie skonstruowanych gagów np. powtarzające się "I hołd, by mu oddali / ale przegrzebki jedli.", "członkowie (fellows)" albo z tego, co można wysnuć ze zdania o wrastających paznokciach. Cały ten ton egzaltacji i humoru rodem z "Baśni angielskich" Jacobsa, wprawia w świetny nastrój.
Gdy uczelniany Don Kichot wymyśla projekt ocalenia Europy przed całym złem tego świata, gdy wypisuje "...na drugiej kartce: nihilizm, kryzys wartości, atrofia tradycyjnych wspólnot, wzrost znaczenia miast, śmierć Boga, śmierć duchowa człowieka, subiektywizm, relatywizm, subiektywizm a relatywizm, scjentyzm, rozwój techniki, kult dobrobytu, operacje plastyczne, kryzys katolicyzmu, wzrost nacjonalizmów, państwo opiekuńcze, konsumpcjonizm, pornografia, uprzedmiotowienie (...)" i wierzy, że naprawi świat, autokreacja i egzaltacja prowadzi go w śmieszność, a ta śmieszność do katastrofy.
Na tylnej okładce sam autor elegancko się prezentuje w tweedowej kreacji. Ekhm... jakby zachęcał, by w tym stroju Srebronia, nie rozumiejącego świata, zobaczyć siebie. Podziwiając dystans autora, którego stać było na autoparodię, bez problemu zobaczyłem siebie: dzielnie szyjącego "pański płaszcz", wizualizującego sobie tysiące potencjalnych czytelników, ślepego na to, że tysiące potencjalnych czytelników wzrusza ramionami.
O! I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!
Ten ponad 400-stronicowy pastisz książek kampusowych, czyta się - także dzięki krótkim rozdziałom - nadzwyczaj lekko. Oto główny bohater gamoniowaty Lesław Srebroń (nazwisko z wiersza Leśmiana: "Księżyc to — wioska ogromniasta, / Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, / Co siebie własnym snem przerasta, / Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!") dostaje pracę na Uniwersytecie położonym na fikcyjnym archipelagu Finnegany (nazwa z książki Joyce'a). Mamy tu klimat rodem z książek Davida Lodge'a, które bardzo lubię.
Od początku główny bohater o cechach Don Kichota - megaloman, któremu wydaje się, że na tym marnym przyczółku jest obrońcą Europy - wzbudza w nas politowanie, a kiedy bez żenady zgadza się na uczestnictwo w naukowym projekcie pani O'Sullivan "Życie seksualne uczonych", wywołuje już tylko smutek i żal. Ten dziwoląg w tweedowej marynarce nadinterpretujący rzeczywistość i dzieła swojego mistrza Filipa Włócznika, żyje w przeświadczeniu o swej wielkiej roli, choć prowadzi zajęcia dla pięciu znudzonych studentów. W chwilach uniesienia płacze nad geniuszem literackim swojego guru.
Szostak "toczy bekę" z tematów prac naukowych ("Motyw winorośli we współczesnej prozie bałkańskiej", "Pochód penisa przez dzieje"), z całego życia studenckiego (genialne jest przeświadczenie naszego bohatera, że uczniowie sms-ami wysyłają sobie wyszukiwane informacje pogłębiające tematykę zajęć!). Przytaczane streszczenia książek Filipa Włócznika, te książki w książce, to sprytna karykatura wątków patriotycznych w literaturze fantastycznej.
Śmiałem się ze świetnie skonstruowanych gagów np. powtarzające się "I hołd, by mu oddali / ale przegrzebki jedli.", "członkowie (fellows)" albo z tego, co można wysnuć ze zdania o wrastających paznokciach. Cały ten ton egzaltacji i humoru rodem z "Baśni angielskich" Jacobsa, wprawia w świetny nastrój.
Gdy uczelniany Don Kichot wymyśla projekt ocalenia Europy przed całym złem tego świata, gdy wypisuje "...na drugiej kartce: nihilizm, kryzys wartości, atrofia tradycyjnych wspólnot, wzrost znaczenia miast, śmierć Boga, śmierć duchowa człowieka, subiektywizm, relatywizm, subiektywizm a relatywizm, scjentyzm, rozwój techniki, kult dobrobytu, operacje plastyczne, kryzys katolicyzmu, wzrost nacjonalizmów, państwo opiekuńcze, konsumpcjonizm, pornografia, uprzedmiotowienie (...)" i wierzy, że naprawi świat, autokreacja i egzaltacja prowadzi go w śmieszność, a ta śmieszność do katastrofy.
Na tylnej okładce sam autor elegancko się prezentuje w tweedowej kreacji. Ekhm... jakby zachęcał, by w tym stroju Srebronia, nie rozumiejącego świata, zobaczyć siebie. Podziwiając dystans autora, którego stać było na autoparodię, bez problemu zobaczyłem siebie: dzielnie szyjącego "pański płaszcz", wizualizującego sobie tysiące potencjalnych czytelników, ślepego na to, że tysiące potencjalnych czytelników wzrusza ramionami.
O! I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!
Wit Szostak - pisarz urodzony w Krakowie, ożeniony szczęśliwie,
nagrodzony Zajdlem, nominowany do Nike,
wystawiony w Teatrze Starym, ubrany w tweed.
piątek, 20 stycznia 2017
Jak mama jest
T.LOVE "T.Love", Warner Music Poland, 2016.
T.Love nie był moim ulubionym zespołem nigdy, ale przez lata uświadomiłem sobie, jak wiele znaczą dla mnie pojedyncze piosenki. Ich przypominanie to wyjątkowy wehikuł czasu, np. płytę "Wychowanie" z 1989 roku (miałem 15 lat) nagrałem sobie na kasetę magnetofonową na prehistorycznej Finezji, a tytuły wypisałem na maszynie do pisania. Gdy miałem lat 17: ukazał się "Pocisk miłości" z piosenką: "Warszawa". I pomyśleć, że zwrot "pieprzony Żoliborz" wzbudzał kontrowersje - dziś wywołuje uśmiech... Przy piosenkach z "Kinga" jechałem na praktyki studenckie... Przy piosenkach z "Prymitywu" tańczyłem na jakichś balangach (świetne: "To nie jest miłość", "Potrzebuję wczoraj", "Gloria")... Moja młodość karmiła się takimi tekstami jak ten z piosenki "Motorniczy", w którym Muniek specyficznie opisał alkoholowy odjazd: "Lubię wtedy leżeć na chodniku i popatrzeć w oczy Boga"...
Dodam więc dla porządku, że każda z płyt: "Al Capone", "Chłopaki nie płaczą", "Antyidol", "Model 01", "I Hate Rock'n'Roll" miała co najmniej kilka świetnych piosenek, których słuchało się wielokrotnie. Miałem jakiś problem z tekstami, że to za bardzo w zgryw idzie ("Chłopaki nie płaczą"), albo w niedojrzałość ("Nie Nie Nie"), ale wpisywałem to w konwencję pop-rockowej piosenki. Dwupłytowy "Old is Gold" zupełnie niespodziewanie (bo początkowo byłem nieufny) pokazał zespół jako klasyków. Te akustyczne, inaczej niż do tej pory aranżowane utwory, wybiły zespół na wyższy poziom. Tekstowo Staszczyk dźwigał tu niezłe ciężary i nie spalił żadnej próby.
Czy nowa płyta da radę? Pierwsza jej zajawka była niesamowita! "Pielgrzym" to muzycznie i tekstowo - rzecz z dużą klasą! "Mijam królestwa tego świata / Mijam miasta, krwawy tron / Mijam haremy, mijam dżungle / Cesarzy i ich zgon".
Przy "Bum Kassandra" załącza się dyskoteka. Muniek wieszczy koniec świata i postanowił do tego zatańczyć. "Nadchodzi czyste zło, apokalipsa / Znaczenia nie ma tu hajs i pozycja". Dobry numer o świecie, który idzie w złym kierunku.
Przebojem powinien zostać "Alkohol", kojarzący się z "Lust For Life" Iggy Popa. Jego urodą jest to, że po swojemu odczytają go fani alkoholowych libacji i zatwardziali abstynenci. To jest sztuka tak napisać! Szczególnie podoba mi się fraza: "Jak mama jest"...
Uroczy taneczny beat ma piosenka "Siedem". I choć nie odkrywa Ameryki, to zaśpiewany wysokim głosem refren "A ty chcesz więcej i więcej..." - wchodzi w głowę i może stać się hymnem mężczyzn stojących przed sklepami w galeriach w oczekiwaniu na swoje żony...
Uwaga! Nie schodzimy z parkietu. "Blada" - dosłownie jest ulepiona z buziaków, słodka. Czułe wyznanie miłości do bladej dziewczyny i oczekiwaniu na jej piegi.
Z "Warszawą Gdańską" mam problem... Melodia refrenu i fragment o Davidzie Bowie jest ok, ale te "zamykające się granice i straszące nas dworce" są jednak za proste, za tandetne...
"Niewierny patrzy na krzyż" - ciekawie podane przemyślenia człowieka, który wątpi w Boga. Tomasz zwany Didymos nie uwierzy, bo nie zobaczył. Muzycznie to kawał dobrej roboty, dobra perkusja i wokal.
"Matka Joanna od Aniołów" - osobista ballada dla życiowej partnerki - do mnie nie trafia. Może dlatego, że wcześniej Muniek już pisał o niebo lepiej deprecjonując siebie (patrz: płyta solowa i "Dzieje grzechu")...
Piosenka "Moi rodzice" w pierwszej chwili włączyło mi się "nie". Ale... polubiłem. To powrót do klimatu "Old Is Gold". "Nie wstydzę się" - śpiewa, tuż przed refrenem, który mogłaby wykonywać - powiedzmy - Arka Noego. Muniek dokonuje naprawdę niemożliwego - ciężko się nie wzruszyć.
"Lubitz i Breivik" i "Marsz" - to słabszy fragment płyty. W słowach "Marszu" jest tylko publicystyka, nie ma polotu, poezji i puenta słaba. Zaś "Ostatni gasi światło" to nietypowe gadanie do dyskotekowej melodyjki. Wspomnienia Muńka kupuję dzięki frazie "łykałem wszystko jak pelikan wodę". Refren jest uroczy, a ostatnia zwrotka o prozacu przerysowana.
Wreszcie - "Kwartyrnik" - próba opisania podzielenia społeczeństwa w Polsce. "Dla was gnoje to zbyt trudne" - Muniek wkurza się i wymyśla - znane już z płyt Sidneya Polaka - przesłanie: "trzeba smutę zapić wódką". Przyznam, że to może się sprawdzić na imprezie...
Wizja, że dzięki "mamie" godzi zwaśnionych Polaków jest interesująca.
środa, 18 stycznia 2017
Golnąć płynu Lugola
RAFAŁ RÓŻEWICZ "Państwo przodem", Fundacja Duży Format, Warszawa 2016.
Młody, pochodzący z Nowej Rudy, a mieszkający we Wrocławiu, poeta Rafał Różewicz przepuszcza przodem: poetów zaangażowanych - tych na lewo i tych na prawo, poetów, którzy swoimi wersami mierzą się ze światem, którzy prowadzą wojny albo autoterapię.
Wybrał inną rolę poety: chłodnego obserwatora, który waży słowa, nie wygłasza manifestów. Niech będzie, że to taki operator-elektryk, który bada przepięcia słów, albo lekarz, który ma lek na cało zło: uspokoić niezdrowo przyspieszony puls.
"Popatrz na rwącą rzekę słów, kontempluj jej miły chłodek, zanurz w niej stopy, zachwyć się wieloznacznością!" - zdaje się mówić, tworząc ciągi zdań wynikających ze skojarzeń słów, a wyobraźnia poetycka mu dopisuje. Jego metodę twórczą opisałbym jako szaloną przejażdżkę po pętli toru wyścigowego. To nie jest podróż w jakimś konkretnym kierunku. "Nieważne dokąd zaprowadzi mnie wiersz" - mógłby cedzić jak kierowca, trzymając wykałaczkę w zębach. "Chcę czuć zapach palonych opon - czuć robotę poety."
W pierwszym swoim tomie pisał o przedmiotach ze swojego otoczenia ("wiersze o zwykłej lodówce"), inspirował się Mironem Białoszewskim. Tu jest dynamiczniej, jest ruch: spadają regały z książkami, wylewa się kawa. Jest humor: "Nawet w szachach czarni mają przesrane, / atakować zaczynają zawsze białe. White power. / Ciemna biała masa wyprowadzana w pole / za każdym razem, niezależnie kto / za tym stoi." Wiersze pęcznieją, kipią ze swoich foremek. Autor zdaje się nie mieć strachu o nieobyczajne słowa: pełno tu wkurwień, ch#jów, dup, pierdzeń, kibli, kup. To zdaje się być generacyjnie niezbędne, ot ekspresja! (Ja bym to i owo wypikał. Ale to jego jazda, jego banda).
Zadać sobie wiersz. Mocować się z jego materią. Zmusić przestrzeń, by zechciała wstąpić w wers. Wszystko jest poezja! Gdy Różewicz pisze o idiotyzmie współczesności, który "z serca robi Prypeć, z dupy Czarnobyl", konstatuje: "trzeba sobie golnąć płynu Lugola"! A ja notuję, że wygrywa dwa zero! Paronimy, paronomazje w walce o równowagę ducha! Ja jestem za! I cmokam, gdy czytam: "para się bank", "kombinacje z kombinezonami", "Gillette goli z zacięciem", "takie buty które mi tu akurat podeszły przypasowały", "kiedy ta na to (jak Tanatos)"...
Motywem przewodnim zdaje się być pobyt w pewnej księgarni. Z podziękowań wynika, że chodzi o kultowe "Tajne komplety". Absolutnie inspirujące miejsce! Zapewne to z notatek sporządzanych w tym miejscu powstały wersy o czytaniu, że to: "zabawa // w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia / ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń - mają o nich pojęcie jedynie dinozaury / krytyki literackiej".
To tu autor spotkał piękną dziewczynę, by wyznać jej: "Nie chcę Lwowa, nie chcę Wilna, tylko ciebie / w ustalonych granicach." To tutaj księgarz obserwuje uważnie czytelników "by ktoś nie uszedł z >>Życiem / na Gorąco", ma refleksje na temat sprzedaży reportaży z Rwandy i Czeczenii. Wreszcie to tu odbywa się wieczór z autorem, na który nikt nie przyszedł.
Różewicz wyprowadza wiersz z błahych rzeczy: choćby z wyżutej gumy przyklejonej do krzesła, z obserwacji zawodów w skokach. A potem czytamy, że "wszystkie korpoinstytucje (...) będą zawsze fresh mint" albo "Ojczyzna // musi być jak niezmienny wiatr z tyłu"...
W wierszu "Spotkanie kółka teatralnego" jest sporo humoru z zabawy kosmiczną perspektywą: "Z punktu widzenia Plutona: bezduszni - spędza 248 lat / w rozjazdach, a my odmawiamy mu podstawowych praw". Dobrą próbką stylu jest wiersz o kawie, która "wyszła z siebie". W "Rozmowie w >>katedrze<<" i "Remoncie poranka u Reinera Kunzego" czuję chuligański flow w stylu Tomasza Bąka.
Znakiem tej poezji jest bystra obserwacja: "przemysł piłkarski już im narzuca zdanie: stroje, herby, paski, jak pasiaki z numerami, by kopali ile wlezie" i zaskakujące metamorfozy np. gdy burzę feromonów opisują: czerwone sztandary, łagry, system monopartyjny, recesja i gospodarczy buum. Jej rozgadanie i tłuszcz kolokwializmów rozgrzeszam, bo skoro "poetów należy używać", pozwólmy poetom sobie używać.
Młody, pochodzący z Nowej Rudy, a mieszkający we Wrocławiu, poeta Rafał Różewicz przepuszcza przodem: poetów zaangażowanych - tych na lewo i tych na prawo, poetów, którzy swoimi wersami mierzą się ze światem, którzy prowadzą wojny albo autoterapię.
Wybrał inną rolę poety: chłodnego obserwatora, który waży słowa, nie wygłasza manifestów. Niech będzie, że to taki operator-elektryk, który bada przepięcia słów, albo lekarz, który ma lek na cało zło: uspokoić niezdrowo przyspieszony puls.
"Popatrz na rwącą rzekę słów, kontempluj jej miły chłodek, zanurz w niej stopy, zachwyć się wieloznacznością!" - zdaje się mówić, tworząc ciągi zdań wynikających ze skojarzeń słów, a wyobraźnia poetycka mu dopisuje. Jego metodę twórczą opisałbym jako szaloną przejażdżkę po pętli toru wyścigowego. To nie jest podróż w jakimś konkretnym kierunku. "Nieważne dokąd zaprowadzi mnie wiersz" - mógłby cedzić jak kierowca, trzymając wykałaczkę w zębach. "Chcę czuć zapach palonych opon - czuć robotę poety."
W pierwszym swoim tomie pisał o przedmiotach ze swojego otoczenia ("wiersze o zwykłej lodówce"), inspirował się Mironem Białoszewskim. Tu jest dynamiczniej, jest ruch: spadają regały z książkami, wylewa się kawa. Jest humor: "Nawet w szachach czarni mają przesrane, / atakować zaczynają zawsze białe. White power. / Ciemna biała masa wyprowadzana w pole / za każdym razem, niezależnie kto / za tym stoi." Wiersze pęcznieją, kipią ze swoich foremek. Autor zdaje się nie mieć strachu o nieobyczajne słowa: pełno tu wkurwień, ch#jów, dup, pierdzeń, kibli, kup. To zdaje się być generacyjnie niezbędne, ot ekspresja! (Ja bym to i owo wypikał. Ale to jego jazda, jego banda).
Zadać sobie wiersz. Mocować się z jego materią. Zmusić przestrzeń, by zechciała wstąpić w wers. Wszystko jest poezja! Gdy Różewicz pisze o idiotyzmie współczesności, który "z serca robi Prypeć, z dupy Czarnobyl", konstatuje: "trzeba sobie golnąć płynu Lugola"! A ja notuję, że wygrywa dwa zero! Paronimy, paronomazje w walce o równowagę ducha! Ja jestem za! I cmokam, gdy czytam: "para się bank", "kombinacje z kombinezonami", "Gillette goli z zacięciem", "takie buty które mi tu akurat podeszły przypasowały", "kiedy ta na to (jak Tanatos)"...
Motywem przewodnim zdaje się być pobyt w pewnej księgarni. Z podziękowań wynika, że chodzi o kultowe "Tajne komplety". Absolutnie inspirujące miejsce! Zapewne to z notatek sporządzanych w tym miejscu powstały wersy o czytaniu, że to: "zabawa // w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia / ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń - mają o nich pojęcie jedynie dinozaury / krytyki literackiej".
To tu autor spotkał piękną dziewczynę, by wyznać jej: "Nie chcę Lwowa, nie chcę Wilna, tylko ciebie / w ustalonych granicach." To tutaj księgarz obserwuje uważnie czytelników "by ktoś nie uszedł z >>Życiem / na Gorąco", ma refleksje na temat sprzedaży reportaży z Rwandy i Czeczenii. Wreszcie to tu odbywa się wieczór z autorem, na który nikt nie przyszedł.
Różewicz wyprowadza wiersz z błahych rzeczy: choćby z wyżutej gumy przyklejonej do krzesła, z obserwacji zawodów w skokach. A potem czytamy, że "wszystkie korpoinstytucje (...) będą zawsze fresh mint" albo "Ojczyzna // musi być jak niezmienny wiatr z tyłu"...
W wierszu "Spotkanie kółka teatralnego" jest sporo humoru z zabawy kosmiczną perspektywą: "Z punktu widzenia Plutona: bezduszni - spędza 248 lat / w rozjazdach, a my odmawiamy mu podstawowych praw". Dobrą próbką stylu jest wiersz o kawie, która "wyszła z siebie". W "Rozmowie w >>katedrze<<" i "Remoncie poranka u Reinera Kunzego" czuję chuligański flow w stylu Tomasza Bąka.
Znakiem tej poezji jest bystra obserwacja: "przemysł piłkarski już im narzuca zdanie: stroje, herby, paski, jak pasiaki z numerami, by kopali ile wlezie" i zaskakujące metamorfozy np. gdy burzę feromonów opisują: czerwone sztandary, łagry, system monopartyjny, recesja i gospodarczy buum. Jej rozgadanie i tłuszcz kolokwializmów rozgrzeszam, bo skoro "poetów należy używać", pozwólmy poetom sobie używać.
wtorek, 17 stycznia 2017
Ironia i ronienie łez - recenzja Anny Mochalskiej w Salonie Literackim
W Salonie Literackim nr 1/2017 ukazała się recenzja mojej książki autorstwa Anny Mochalskiej.
Zachęcam do jej przeczytania: http://salonliteracki.pl/new/recenzje/845-ironia-i-ronienie-lez
Jest taka książka, którą dobrze się
czyta, jeszcze zanim zacznie się ją czytać. Jej tytuł w połączeniu z
nazwiskiem autora przyjemnie szeleści w ustach, musuje na języku.
Krzysztof Kleszcz, Pański płaszcz. To właśnie ta książka. Motto i tytuł nawiązują do Misia
Stanisława Barei, na okładce numerek z szatni, jakże historycznie
wymowny (89). Jest polsko, aktualnie i sprawnie. I choć nas liczba 89 po
prostu odsyła w konkretny moment czasowy, w chińskiej numerologii
kombinacja 89 (lub 98) jest najkorzystniejszą z możliwych (jak podaje
portal efengshui.pl, któremu w tej kwestii z pewnością można zawierzyć).
To chyba zatem dobra wróżba na nowy rok (oby). A z całą pewnością dobra
wróżba na lekturę.
Trzeba autorowi przyznać, że trzyma rękę na pulsie. W Pańskim płaszczu
rolę epizodyczną gra nawet George Michael. Śmiem przypuszczać, że to
ostatni poetycki tekst, w którym muzyk pojawia się jeszcze za życia.
Kleszcz jest bardzo mocno osadzony w realiach współczesnych. Nie patrzy
na system (społeczny, polityczny, kulturowy, etc.) z zewnątrz, ale od
wewnątrz. Nie zmienia to jednak jego zdolności obserwacji i oceny
sytuacji. Jak słusznie zauważył Tomasz Fijałkowski w blurbie – Autor widzi i opisuje, żyje. Przygląda się Polsce z czułością, ale jest bezlitosny dla chorób, które ją toczą (…).
Osadzenie wewnątrz nie pozbawia podmiotu obiektywizmu, nie odbiera dystansu ani trzeźwości osądu. W jednym z wierszy czytamy: Ronię ironię zamiast łez.
Wybór ironii podyktowany jest potrzebą zajęcia określonej postawy.
Wybór ironii to opowiedzenie się za aktywnym udziałem w rzeczywistości:
nie załamujemy rąk i nie płaczemy (chyba że patrząc na zachód słońca),
lecz decydujemy się na swoistą krytykę z przymrużeniem oka, wytknięcie
błędu, drwinę. Więcej nawet: pragniemy wywrzeć wpływ, na razie subtelnie
zasugerować, ale podszyć to lekką groźbą – ja tu jestem i czuwam,
miejcie się na baczności.
Ironia nie stoi w sprzeczności z
czułością. Tak naprawdę to dwa przejawy jednej i tej samej relacji do
zewnętrza; to sygnał, że zewnętrze nas obchodzi. Podmiot wielokrotnie
przeczuwa, że z rzeczywistością jest coś nie tak. To fabryka złych wieści produkująca szeregi bredni. To wiek zła, snu, w którym kilku prostych drwali / tnie wzdłuż blizn.
Zachwianie zaufania do świata nie sprawia jednak, że gesty bliskości,
zażyłości i troski pozostają niezauważalne czy niechciane. Bohater tych
tekstów czuje się jednak tak, jakby jego głos był głosem wołającego na
puszczy: Dłoń jest dla dłoni, // dla uderzającego piękna. Bywa
pesymistą, ale nie rezygnuje z nadziei (chociaż z nią też jest coś nie
tak). Ostatecznie wybór postawy aktywnej nie może jednak spowodować
wycofania się z życia. Sprawność, z jaką Kleszcz obchodzi się ze słowem,
pozwala na zawierzenie słowu, zaufanie w jego moc sprawczą i moc
przemiany. Wyjściem z sytuacji okazuje się właśnie wiersz: Złu nie mam za złe, zło mam za zło. Nazywam, / a słowo ma w sobie ratunkowe koło, aureolę, przejście.
Świat, o którym opowiada Pański płaszcz,
jest światem, w którym zanikają wszystkie znane nam wartości. Zanika w
ogóle wszystko, co znane. Przemiany są ogromne i dotyczą właściwie
wszystkich sfer życia: od kontaktów międzyludzkich, poprzez obszar pracy
i rozrywki, aż do kwestii metafizycznych. Wobec tych przemian
zaskakująca jest pewna stabilność i niezmienność egzystencji: Wszystko dwa razy, i znowu, i znowu. Chodzi tu także o sprawy społeczno-polityczne (znamienny w końcu cytat z Misia).
Najbardziej paradoksalna i zaskakująca jest właśnie ta prawidłowość
powtarzalności. Stąd też trudność w przezwyciężeniu wątpliwości co do
wpływu człowieka na rzeczywistość. Ludzie nie są gatunkiem, który uczy
się na błędach.
Metafizyczne osamotnienie człowieka skazuje go na konieczność radzenia sobie bez pomocy sił wyższych, różnorako rozumianych. Z wiecznością policzono się jak z eternitem, a (…) #obłok / nie może się jakoś przebić na Instagramie.
Niezmiennym statusem jest zatem nieugaszone pragnienie, potrzeba
znalezienia jakiegoś bytu jako gwaranta, chęć odszukania sensu i celu
ukrytego w rzeczywistości, umiejętność postawienia tej rzeczywistości
właściwych pytań i wyzwań. Kleszcz nie występuje z pozycji mentora,
nawet jeśli pisze wiersz DO MŁODYCH 2.0, ale podsuwa
rozwiązania. Deklarowana przez niego postawa ironii niekiedy zostaje
zawieszona. Właściwie nieustanne błądzi na granicach: ironia-czułość,
żartem-serio, nadzieja-pesymizm. Świat w Pańskim płaszczu nie tylko trudno zrozumieć; równie trudno przewidzieć jego dalszy rozwój (może być nim nawet #KONIECSWIATA).
Tym, co napędza liryczną opowieść poety,
jest język. Ironia przejawia się tu nie tylko w stosunku do
rzeczywistości, ale również w relacji do słów. Przewartościowanie musi
dotyczyć ich w takim samym stopniu, w jakim dotyczy tego, do czego się
odnoszą. I choć słowom – jak już wspomniałam – Kleszcz wierzy i wierzy w
ich potencjał (Macham białym wierszem do waszego think tanku.), to jednak do słowa (pojedynczego) obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Epifania więc przeobraża się w jej pif-paf, jej fun. W Pańskim płaszczu
słowo zostaje rozebrane na czynniki pierwsze, a wydestylowane cząstki
napędzają sensy całych zdań i wierszy. Dzięki temu fraza ma charakter
bardzo dynamiczny, co wydaje się idealnie przystawać do będącej w
ciągłym ruchu rzeczywistości, za którą trzeba nadążać.
Rozpoznania autora nie napawają
optymizmem, ale to nie są wiersze, które zostawiają czytelnika jedynie z
poczuciem klęski. Pokazują wytrychy, sygnalizują drogi wyjścia, ale
przede wszystkim każą się uważnie przyglądać. Pański płaszcz to
rzetelne rozpoznanie. Najpierw należy dobrze zdiagnozować problem, żeby
móc się zająć jego rozwiązaniem. I to właśnie robi Krzysztof Kleszcz –
bada i diagnozuje. Podmiot w jednym z wierszy słyszy echo znanego
filmowego dialogu: Nie mamy pańskiego płaszcza. Ale na niewypowiedzianą zaczepkę I co nam pan zrobi? jest reakcja w innym tekście: A teraz śpiewam w deszczu: mój płaszczu! Docierają do mnie przecieki z góry, z tego deszczu, że płaszcz gdzieś tam jest.
Anna Mochalska
Autor: Krzysztof Kleszcz
Tytuł: Pański płaszcz
Wydawca: Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2016
ISBN: 978-83-61680-03-1
Subskrybuj:
Posty (Atom)