MORTAS "TU", SP RECORDS, 2020.
Zaczęło się, że usłyszałem gdzieś "Dom". I to jest taka piosenka, że od razu wiadomo, że będzie się jej słuchało sto razy i się nie znudzi. Bo potrzebny jest dobry pop! I wcale nie do cerkwi na Podlasiu, tylko na co dzień. Tak do zatańczenia i zaśpiewania.
"Tu" to lekka płyta, która sprawia przyjemność słuchania, daje prąd. Świetny wokal - Adama Mortasa i nowoczesne aranżacje. Czy umiem napisać dlaczego to działa tak dobrze?
Singlowy "Dom", drugi na płycie, ma refren, który chce się śpiewać. Nie jest żadnym tam słodkim cukierkiem. Trzeba spróbować zaśpiewać to "Próbowałem wiele razy, ale projekt nam się zgubił", bo ta wspinaczka w górę uzależnia. Intryguje zestawienie - pozytywnie bujająca melodia i tekst, w którym rozgryzamy gorzkie ziarenka: facet i dziewczyna, nie potrafią się porozumieć. Świetnie pomieszano pretensję do partnerki i zarzut wobec siebie.
Ja naprawdę nie przypominam sobie, tak dobrej piosenki pop! Tak uzależniającej, delikatnej, młodzieńczej.
Ta męsko-damska tematyka dominuje na tej płycie, dzięki, której można sobie przypomnieć własną huśtawkę hormonów, zakochań i odkochań.
W "Lubię" jest podobnie - czysto. Fajna niejednoznaczność. Zazdrość pomieszana z niezdecydowaniem na poważny związek. Lekka zwrotka i cokolwiek pompatyczny refren, ale naprawdę ciekawy.
"Jeśli" - troszkę przypomina mi stylem utwory Obywatela GC. Udany refren, w którym udało się fajnie skonstruować przekaz: "Jeśli znów postanowię / Zmieścić cię w chłodnym słowie / Nie zapomnij zakryć mi ust / Bo w tych kilku literach / Treść się żadna zawiera / Ale ranić potrafią jak nóż." Dla mnie - świetne, tak jak fajne są te plumkania przypominające dźwięki z jakiejś komputerowej gry przy "Game over".
Świetne "Na dnie" ma dramatycznie narastający refren i plumkanie w stylu Kraftwerk. Działa dziwnie obezwładniająco, przywołuje jakieś prywatne klęski i pokazuje drabinkę, po której przecież wykaraskało się z dołka.
"Za tysiąc lat" - jakby Mały Książę śpiewał do swojej Róży. Delikatne to i czułe. Już wydawało mi się, że będzie mi przeszkadzał dyskotekowy beat, by nagle dotknął mnie "pet shop boysowy" styl i przeszedł mnie miły dreszcz. I znów doceniam tekst, w którym chłopak rozkleja się, że dziewczyna zmieniła jego życie: "Zabrałaś mi świat mój prosty świat / W którym sam planowałem spokojne swoje sny". Przypominam sobie podobną wrażliwość na płycie sprzed 20 lat takiego - zapomnianego już - irlandzkiego zespołu JJ72. Fajnie słuchać o buzującej krwi!
"Nadal ja" śpiewane jest głosem grzecznego chłopca, trochę niepewnego, ale w tym wesołym, tanecznym refrenie jest trochę buntu i złości: "Mogę być kim chcesz / mogę chcieć być kimś / dam z siebie wszystko / nie zostanie ze mnie nic".
"Tu" - delikatnie, słodko, szczególnie, że wokalista wyciąga tu piękne "góry", a gitara łka. Zanim pomyślałem, że za dużo lukru, włączył się "Przedostatni" z fajnym "jękliwym" beatem. Fragment melodii czy aranżacji brzmi jak taka wakacyjna piosenka sprzed lat "Na jednej z dzikich plaż" zespołu Rotary. A z innych dalekich skojarzeń - słyszę tu "Ostatni taniec" Lombardu. Fajny teledysk, w którym oniemiały Adam Mortas słyszy swoje słowa wyśpiewywane ze sceny przez uroczą brunetkę, a potem, zawzięty i pogniewany, ją ignoruje.
Zakończenie płyty jest melancholijne. Jest zwyczajnie, by jedna linijka "Ja zaufałem jej już sam..." zrobiła efekt "wow". Piękne tu, choć dyskretne, są gitary: akustyczna (Bartłomiej Tarkowski) i elektryczna, których chyba trochę brakowało mi w niektórych aranżacjach piosenek.
Ach, zapomniałbym o pierwszym utworze na płycie. "Na poczekaniu" zaczyna się letnią kawą, fajnie narasta, by w wersie "Czekając na coś, co nigdy się nie stanie..." próbować przeszyć na wskroś.
Ja się broniłem, że trochę jak dla mnie "za mało rockowo, za mało gitary", ale moja szabla została wytrącona i zostałem pokonany.