środa, 25 sierpnia 2021

Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu. Dirty Dancing nad przepaścią

 Marzena Orczyk-Wiczkowska "Ranne pieśni", Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2020.



Są wiersze, które szukają poklasku. Występują w imieniu. I wierzy się czasem takim wierszom, choć widzi się autora spragnionego spiżu lub chociaż splendoru. Przyznam, że częściej urzekają mnie wiersze intymne, prywatne, własne, które na nic wielkim zbiorowościom, a potrzebne są człowiekowi szukającemu sposobu na uporządkowanie świata.

Wiersze z „Rannych pieśni” są jak muzyka grana dla wtajemniczonych w jakimś ustronnym pięknym miejscu, do którego nie trafia się przypadkowo. Wyobrażam sobie, że to nie stadion, lecz sala koncertowa z dobrą akustyką. Ten koncert grany jest - tak jak tytuły rozdziałów – najpierw w „con tristezza”(przetłumaczę: „ze smutkiem”), potem w „allegro, ma non troppo” (umiarkowanie szybko), potem przechodzi w „tenuto” (wytrzymując) i kończy się „delicato” (delikatnie). Wszystko z inspiracji spojrzeniem przez ramię, na dzieciństwo, młodość oraz z perspektywy spełnionej dorosłości i dojrzałości życiowej.

Tytułowa gra słowem „ranne” sugeruje ranę, i jest tu dół, ale nie - chwalmy Pana! - żadnych egzaltacji, najwyżej złość, że wszystko na opak - taka rozumna złość.

Muzyka! Ona najlepiej tłumaczy świat! Dlatego piękna jest - taka w sedno - fraza: „lód skuł nasze serca, lecz nie dosięgnął ust // więc śpiewaj, nie ustawaj.” (Thom Yorke w „No Surprises”mi się wyświetlił). Bo czy w muzyce (życiu) chodzi o to, kto szybciej, kto głośniej? („a może to cichsze jest niż oddech, bledsze niż śnieg?”). A może dopiero jakaś utrata otwiera nam wrażliwość? („wykreśl wszystkie czasowniki, rzeczowniki, / przymiotniki, zaimki, / całą zbędną resztę. /niech płyną wolno / migotliwe ławice - / kropki, wykrzykniki, / znaki zapytania.”; „gdy wody opadły, / wziął te drzwi i wsadził w ziemię. / teraz tu jest mój dom, mój kościół. / ponoć nadal śpiewa / i przestać nie może. / da pan wiarę, / panie?”).

Ta muzyczna fiksacja mi odpowiada. Czytam/słucham i rozumiem: „śpiewam / kołysanki i obracam zimne słowa w czerwiec.”

Majstersztykiem jest wiersz „tango mnemosyne” o historii stworzenia jako o koncercie, w którym pękają struny. To nie jest wesoły wiersz, pełno w nim grozy: „kiedy trzasnęła czwarta struna, piąte królestwo / przejęło władzę. nastała histeria las rąk w górze. / w rękach noże, karabiny. nad głowami / sztandary i rozkazy. panie proszą panów. / proszę państwa do gazu.”

Podoba mi się to, jak z „przeżytego” poetka tworzy tkankę wiersza. Nie ma tu żadnych banialuk, tylko słowa takie jak sól, śnieg, spazm”, które znaczą własne przejścia. Rozczarowanie znane mi z piosenki Budka Suflera „To nie tak miało być”, tutaj ma taki wyraz: „język drętwieje od znaczeń zabeczkowanych / dawno temu, za lasami, za górami powolnego / rozkładu. jeden mały łyk, jeden kiszony ogórek / – tyle zostało. a tak wielkie były zmyślenia, / zmierzchy, bóle, miłości, nakładane jak tipsy, / cięte na słowa, wrzucane w coraz cichszą ciszę.Pisze więc wobec swobodnego dryfu i szarzyzny.

Udane są w "Rannych pieśniach" opisy podziałów w społeczeństwie: „papier, kredę i trias? Tu i teraz jest tam, w okienku telewizora, / gestem kciuka obdarza, odbiera i dzieli” i to, jak los i przypadek dzieli i rządzi naszymi sprawami (wiersz „holy casino”). Wybija się też świadomość własnego farta (wiersz „pętla”: „pukamy i zostaje nam otworzone”).

Marzena Orczyk-Wiczkowska umie być zarówno lakoniczna jak chiński mędrzec: „pod każdym drzewem śpi robak. pod każdym drzewem leży owoc. staram się pamiętać.” i spiętrzać własne wspomnienia jak w wierszu „terapie”.

Świetnie, że w „rew/play” wspominając licealne czasy i dawne przeboje, używa czasu teraźniejszego. Ten taniec z "Dirty Dancing" trwa - choć teraz nad przepaścią - „z piskiem opon skręcamy w mercy street. Co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu (...)”.

Interesujące zdało mi się wykorzystanie w kilku wierszach róży, mgły i motyla – klisz z pozoru ogranych przez tysiące poetów (plus przywołanie Rilke'ego).

Obrachunkowy ton: „tak mijają lata. dni wpuszczone w tygodnie / jak koszula w dżinsy.”, „kiedyś stanę się naturaleza muerta” jest gorzki, ale wizja potopu: „nad wieżą kościoła przepływa statek” wydaje się tylko sennym koszmarem.

W wierszu „gołota przegrywa” jest bolesna świadomość klęski. Bo tak: „tracisz siły, miasta w tobie przesuwają się, gps zawodzi.” A jeszcze bardziej boli w wierszu „pangea proxima”, gdy patrzymy na historie świata z perspektywy śniadania: „ledwie wczoraj miała miejsce zagłada notozaurów, dzisiaj – gorąca kawa, rogalik i kosmos, obserwowany z balkonu przez starą lornetkę.” Poeta jest bajkopisarzem, „wojny, miłości zastygają warstwa po warstwie”, kontynenty dryfują, a wiersz, muzyka, śpiew jak brzęk kosmicznej, jednodniowej jętki, jak tytuł starego przeboju Europe.

Jedziemy pociągiem, „nasze twarze jak hologram, nakładany na krajobraz.” i to ma sens.


sobota, 14 sierpnia 2021

Końce antropocenu i Pan wśród błyskawic

BECK "HYPERSPACE", 2019.


Beck to dla mnie gość. Marudzi coś tą swoją manierą, jakby go zęby bolały. Kreuje się w teledyskach na kowboja wyciętego z komiksu o dzikim zachodzie. Gdy jego "Loser", leciał co godzinę w MTV nie pomyślałem nawet, choć piosenka zacna, że będę go słuchał 27 lat później z taką atencją.

Jego płyty podzieliłbym na "odjechane", np. "Odelay" czy "Midnite Voltures" - pozlepiane przez geniusza-wariata muzyczne kolaże i "spokojne". W tych "spokojnych" np. na "Mutations", "Sea Change" czy "Morning Phase" jawi mi się jako bard-mistrz ktoś w stylu Boba Dylana. "Hyperspace" jest jakimś złotym środkiem. 

Płyta zaczyna się spokojnie od intymnego wyznania - są jakieś klawiszowe plamy w stylu kultowej płyty Air "Moon Safari", które wywołują lekką konfuzję. Ale od drugiej piosenki ("Uneventful days") gada już w spodziewanym języku nowoczesnego popu. Czuć, że maczali tu palce pewnie jacyś spece w białych garniturach i cadillacach. Ten utwór lśni. Smutkiem ("Uneventful days"), bo niebo się zepsuło, i rozstaniem. Beck międli "I know, i know, i know, i know", jakby cała wiedza, zdała się niczym wobec nieodwzajemnionego uczucia.

Utwór o zobaczeniu błyskawicy ("Saw Lighting"), przypomina światowy hicior "Happy" z 2013 roku - pomagał w jego napisaniu rzeczony Pharrell Williams. Autorowi objawił się Pan wśród błyskawic, niczym Zacheuszowi na sykomorze. Tak! Te wszystkie potopy, zwiastuny końca antropocenu, doły i nosy na kwintę można pokonać! Tylko więcej wiary, mniej syczenia! Jakaż tu radość w tym "Hi hi hi i ha ha ha", jakaś wielka chwalba! Daję się unosić tej melodii, daję się jej powalić na ziemię, a poziomki kiełkują na moich śladach. Gospel, panie!

"Die Waiting" zaczyna się jak jakiś U2. Beck wyznaje miłość, bezradność, wierność, sypią się ziarna ryżu, serpentyny skręcają. Wizualizuję sobie jak trzyma rękę na sercu i śpiewa ten swój wdzięczny pean wśród kwiatów magnolii.

W "Chemistry" wyśpiewuje, że jest ujarany uczuciem, gada w jakimś dziwnym języku: "Whoa-whoa-whoa, whoa-whoa-whoa". I piękne to jak bieganie po rzepaku, niezwykłe jak wynalezienie jakiegoś nowego pierwiastka chemicznego. Beck odkrywa Amerykę, wysyła wszystkich do liceum z rozszerzoną chemią. I ja też tam chcę, chcę umieć cedzić te magiczne formuły!

W "See Through" Beck przedawkował wokoder, rozmodlił się. Piękny jest spokój tej piosenki, pokora i pragnienie. 

Tytułowa piosenka podobnie. Jak modlitwa, jak medytacja. 

W "Stratospere" możemy polewitować gdzieś wysoko, a w "Dark Places" Beck rozpracowuje odejście ukochanej, jakby sklejał rozbite naczynie. "Star" fajnie uspokaja .

No i wreszcie jest pieśń brzmiąca jak jakiś nostalgiczny hymn za czasem młodości "Everlasting Nothing", bez zbędnego dźwięku, z mnóstwem smaczków, z wzruszającym teledyskiem, w którym ludzie odnajdują coś w bagażniku - coś co może być nadzieją. Bo bez nadziei jesteśmy beznadziejni!

wtorek, 13 lipca 2021

Ćwierćszympans bez szans i kosmaty kosmos

 SPIĘTY - "BLACK MENTAL", Mystic Production, 2021.

"Obywatel Republiki Dobaczewskiej" zaszalał na maksa. Poddał mi takie dźwięki, że pląsam z kawą wśród chaszcz, tańczący z frazami. Muzycznie jest to wielgaśne i pierwszoklaśne. Wiwat język polski i jego możliwości - zestawianie słów, rozbijanie ich na miazgę! Plątanie, dobitnie, z genialnym bitem!

Promocja płyty rozpoczęła się od "Trybuny małpoludu". Spięty tańcuje i się giba w trzypaskowym dresie. To jest mocne, proste i mocne, a ręka kamery drży jak neon. Ha! Bo przecież człowiek nie brzmi już dumnie. Wypomniana jest mu wpisana w geny wredność. Ten "Ćwierćszympans bez szans na gatunkowy awans" włazi na kark i "króluje nad zwierzęciem w udręce", zatem już czas, by wegetarianie wszystkich krajów pomściły Łajkę. Ludzkie dzieła - akwedukty, freski i symfonie - nagle są takie koślawe, wypłowiałe albo kakofoniczne. Człowieki, hańba wam! Możecie, pisać święte księgi! I tak będą miały zapach skinheada, nie Robin Hooda! Oto sprytna logika, oto szach-mat lewą ręką. Czy ten tekst to ironia, czy prawda między oczy? Czy to lewicująca agitka, czy z niej kpina, skundlony słuchaczu, sam sobie oceń!

Niemniej genialny jest drugi singiel - "Narodowy socjalizm kosmosu". Widzę tu Lema, jak macha słuchaczowi, gdzieś, skądś. ("Cyprian cyberotoman, cynik, ceniąc czule"). Wyrzucenie faszyzmu gdzieś w kosmos, oznacza przecież, że on się tam szerzy! Skoro jest próżnia, musi być i Świrer oklaskiwany na tle mgławic i warkoczów komet. "Sokiści kolei losu, krzyżują zwrotnice kosmosu." - piękny to koncept, by wykpić dyktat. Uwielbiam frazkę: "Uiszczę szyją za moją kpinę" - podśpiewuję ją sobie i w innych okolicznościach, bardziej domowych i mniej międzyplanetarnych.

"Kopciuszko" to autobiograficzny opis ucieczki od patriotycznego etosu. Zdaje się, że wspaniałą płytę "Powstanie Warszawskie" wykorzystywano do niecnych celów, od których Spiętemu zrobiło się mdło. To koszulkowo z kotwicami i husarią, i to tatuażowo, śmierdzi kopciuchem, jak każda dewocja. Za pomysł, że pies po zmianie fizis w kota, zagryza samego siebie - chapeau bas! Ironia jaką się tu posługuje Spięty, jest cięta jak bat, aż "Puchatek się stoczył i odwrócił Krzyś". Cudna coda tej płyty zaczynająca się od "Reprezentuję sobą istotę zła, I Laurę Palmer zabiłem ja.", to wzięcie na swoje barki wszystkich win tego świata. W świecie podziałów na plemiona, zamiast czekać na krytykę z drugiej strony, lepiej od razu wyznać "jestem wstrętny, zmienny, ambiwalentny, dziwny zbyt relatywny.", wyprzedzić cios. 

Fajny jest "Wanted", o "smudze cienia" o konstatacjach w związku ze starzeniem się. Hmm, momentami fekalne... Ale sprytne. Aż gapię się inaczej na wiszącą na ścianie rozpiskę lipca - "Kalendarz jak gończy list". I "Superstaruch od Marvela" krąży nad moją głową.

"Bitwa o CO2" to świetne rozpoczęcie płyty. Same piękne surreale: "W koleinach Droga Mleczna, szadź a guma ziemska letnia" , "Błękitna Planeta - żółte ma papiery", "Przyszłość zębów nie myje, wyje mi kiss me!", "Kryje nam szyję, dzwon bije, Znikąd rady, Lem nie żyje". Ważki temat poddany próbie nieważkości przy dźwiękach z "Gwiezdnych wojen".

"Zwiezdę śmierci" puściłbym zespołowi Rage Against The Machine. Gdy grały, zmyślne chłopaki, w tych koszulkach z napisem C.C.C.P., to choć wierzę im szlachetnym intencjom, to ich najpiękniejsze riffy brzmiały dokładnie tak, jak śpiewa Spięty: "Bara, bara, bara, bara, dzikie węże." I znów wyjmę frazy-rodzynki: "Zwiezda Śmierci jest z klocków ego.", "Pierdzi megafon Zwiezdy Śmierci, Słowom bez końca powiększa piersi.". Fajna jest ta nadzieja, że "Zwiezda..." (Haineken) "...i tak wyląduje w rowie, Jak ta pucha po Harnasiu."

"Nie marudź #MeToo" o relacjach męsko-damskich z cokolwiek tandetnym bitem, jest frywolne, figlarne. "Chłopczyk-harcerzyk" macha tam finką, i różne tam są tematy nie-dla-dzieci.

"Lejce, które leczą" leci już całkiem po bandzie dyskoteką. Co ciekawe najpierw wyśmiałem ten bit, a potem uznałem go za wyśmienity. Spięty szydzi z każdej ideologii: "Idea to suka zdechła. Żywi tu jesteśmy my - Tylko ja i ty. Bo czujemy - póki mu żyjemy." Ciekawy jest fragment zachęty do "robienia kuku z mózgu": "Nie ma Boga? To go zrób. Nie ma wroga? To go zrób. Zrób coś nad sobą, Coś u stóp. Boże drogi, Samo się nie zrobi". Człowiek religijny tak jak ja, ma tu niemałą zachwostkę, ale interpretuję sobie ten tekst, że Boga wpina się w różne miejsca, gdzie nie powinien być wpinany. 

"Okudżaba" to opowiastka - wyobrażenie, jak to byłoby zostać dyktatorem i urządzić bandycko świat. Kończy się to dezhubertyzacją i gołębim sraniem na pomniki. "Całonocna Korea" to mogło powstać tylko w głowie ex-Kim Dzong Lao Che :D To jest fantastycznie, kosmicznie kosmate, jak cała ta płyta!

"Homo Sapiens Erection" pod umpa-umpa, jest pojechane na maxa, jest tu Pani Bóg, frywolny striptiz zła i niezwykłe pogodzenie się ze światem: "To łzawi cię królewno, Nie bawi królewiczu? Pisz donos i ślij na Berdyczów."

"Karate Kit" wydaje mi się najsłabszy na płycie, zanadto zakręcony. "Archiwum XXX" zaś to jakaś miniaturka-fujarka, wszeteczna i zbyteczna.

Ech, "Black Mental" wydaje mi się czarną dziurą, która wszystkich pochłonie!


Przeczytaj też recenzję płyty: Spięty "Szanty"

Przeczytaj też recenzję płyty: Lao Che "Wiedza o społeczeństwie"

Przeczytaj też recenzję płyty Lao Che "Soundtrack"

Przeczytaj też recenzję płyty Voo Voo z gościnnym udziałem Spiętego


piątek, 4 czerwca 2021

Dobra chemia

 KARAŚ / ROGUCKI "Ostatni bastion romantyzmu", 2020



Nowy singiel - świetny "Bezpieczny lot" - song duetu Karaś/Rogucki kazał mi napisać parę słów o płycie, która swoją premierę miała dawno dawno, bo w lutym zeszłego roku. Ale przyznam, że gdy się ukazała, zachowałem się wobec niej jak typowy fan Comy. Nie ma rocka, golę wąs Roguca. Ja mam wspierać disco? No way! Minęło z pół roku jak sięgnąłem po nią i powolutku chłonąłem, aż dziś jest już dla mnie klasyką. Dziś wieczorem pod nowo skręconym tarasem, obiecuję sobie taniec przy tej płycie.

Pierwszy numer o "ostatecznym kataklizmie, o końcu wszystkiego", mieszanka alternatywnego rocka i syntezatorowego popu, to dla mnie utwór idealny. Do upustu energii, do szaleńczego tańca, do wygłupu. Idealne przy luzowaniu obostrzeń! Kulminacja miłosnego spotkania opisana z pewną przesadą. Niech żyją takie przesady! Fajna metafora odcięcia rozumu: "Alarm Doliny Krzemowej". Podoba mi się każde słowo, a najbardziej "cisza, która wynika z Twoich bioder", "nagłówki szmatławych portali". Po "Lajkach" z płyty Comy, Rogucki znowu udanie posługuje się internetową nowomową: "trzykropek, wykrzyknik, hasztag, koniec". Natrętny refren puka łyżeczką w czubek głowy jajogłowych, spragnionych mocnych rockowych riffów. 

Podobnie jest w drugim numerze "Bolesne strzały w serce", znów w tej konwencji: "dodaj mnie do swoich znajomych", "oznacz mnie na swojej linii czasu, na linii swojego życia". Te piosenki rozsadza taneczna energia. Świetnie się je śpiewa. Charyzma Roguckiego jest wielka jak cysterna, a ja leję pełny bak.

"Mała śmierć" z prostym refrenem, brzmi jak pastisz. Rogucki kuca tu, mruga okiem. Kto nie kuma konwencji lub komu Coma przysłoniła świat - temu przyklejony foch. W sierpniowym skwarze, podmiot liryczny - uchodźca, błaga o zgodę na miłość. 

Te muzyczne erotyki są pełne surrealnych skojarzeń, np. klimatyczna zbrodnia ma być przyczyną erotycznego uniesienia, a pustynny wiatr, kontroluje terytorium państwa. Piosenka "Na zakręcie" ma kapitalny werw, mami jakąś wielką obietnicą. A może to po prostu, dobry pop, który bawi: "Letnia przecena w niemieckich drogeriach. Dobra chemia"?

"Świecę we wszystkich kierunkach" to fajna balladka, rozmaz z rozterek zakochanego. Piękna jest ta rozpacz, wykrzyczana na tafli przezroczystego jeziora, że miłość, to koniec alternatywnych światów.

Przekonujące są "Witaminy", o tym, że miłość tłumi potrzebę zmieniania świata. Ryzykowny, bo o zakazanej miłości do nieletniej - "Ciociosan" ma uroczą frazkę "O, o, tu mam ranę!". No i jeszcze "Katrina" - super przebojowa, ze świetnym teledyskiem. Ech, czym jest spustoszenie Nowego Orleanu, wobec żywiołu miłosnego wzlotu? Wobec głodu i pożądania, gdy wyje w głowie jak huragan: "Chciałbym coś wreszcie poczuć / Do skóry, do kości, do kosteczek / Do ości, do osteczek, do chrząstek/ Chciałbym poczuć Ciebie"?

I jeszcze "Taka ilość słońca", o miłości, przez którą "wszystko do wymiany", reanimacja, kapiąca kroplówka, ciężki stan i oczekiwanie na dawcę. I jako bonus cover T.Love "1996", od którego chyba wszystko się zaczęło. 







wtorek, 6 kwietnia 2021

Zapisuję wszystko suchym ziarnem piasku

Tomasz Mielcarek "Przejazdem", Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury, Łódź 2020.



Ten tom ma nas przeszyć smutkiem, odurzyć odmętem. Wręcza nam cierniową gałązkę i każe zacisnąć dłoń jak na powitanie. Wyobrażam sobie zamysł: żadnego wystawiania twarzy ku słońcu, tylko smaganie wiatrem. Wyobrażam sobie obraz - płótno z pietyzmem zamalowane na czarno. Albo kamienie, ciężkie balasty, które odpowiednio dociążają łatwo wywrotną łajbę. 

Zwraca uwagę okładka (projekt Jakuba Pszoniaka). Ktoś łka na karminowym tle. I tytuł: "Przejazdem". Pierwsze skojarzenie: jesteśmy tu na chwilę, nasze miejsce jest gdzie indziej.  

To druga książka mieszkającego w Londynie Tomasza Mielcarka, zwycięzcy Konkursu Literackiego im. Jacka Bierezina z 2013 roku, a później zdobywcy I nagrody w konkursie Złoty Środek Poezji im. Artura Fryza. Tamta jego książka - "Obecność" kłuła ostami, strzępiła bólem. No i nie inaczej jest z tą. 

Pisanie Mielcarka od razu kojarzy mi się z wierszami Łukasza Jarosza. Obydwaj zestawiają obserwację przyrody: na przykład widoku nieba (chłodnym okiem drona) z losem człowieka - gorzkim, zawiłym, trudnym do oceny. Jakby w naszych żyłach płynęła krew Hioba, którego każdy dzień doświadcza znojem i udręką.

Emocje w "Przejazdem" są powściągnięte. Jest chłodno. Żadnych wyrzutów, pokora pariasa, pewność, że tak być musi.

Oto miejsce - zwyczajne, peryferyjne, odludne. Przyroda ma cechy ludzkie "Potem styczniowe słońce długo pastwiło się nad światem - było ostre niczym płacz dziecka.", jest okrutna jak człowiek "Wiatr łamie ptakom skrzydła", "Zimny wiatr kaleczy drzewa.". 
W zmrużonych oczach, w zmęczeniu, sensy się nakładają, obserwujemy jakiś przedziwny porządek, teatr, misterium: "Słońce (...) węszy z nosem przy ziemi." W każdym razie opis jest gorzki i cierpki: "Rzeka toczyła się ciężko jak kamień (...)".

Co te opisy beznadziei, trzeszczących podłóg, zdzierania skóry z palców, mogą z nami zrobić? Toniemy w ich bezmiarze, ledwo utrzymujemy się na powierzchni i nawet nie przychodzi nam do głowy, że może się to skończyć czymś innym niż katastrofa. Czarny gruby flamaster wypisuje takie frazy: "Szarość, nie można odróżnić nieba od ziemi, dobra od zła". Zaprowadził mnie do Czesława Miłosza i jego "Piosenki": "Jakakolwiek jest boleść, będzie więcej boleści. Noc jest czarna, ale będzie czarniejsza." Dostajemy razy tymi wierszami, kuksańce.

Obrazy zostają w pamięci: "Długo wpatrywała się w swoją niegdyś najlepsza uczennicę, w nadziei, że tamta ją rozpozna." Albo takie zdanie w  "Niedzieli" obok suchego opisu śmierci mężczyzny - "Jego matka jeszcze nie wie. Wstała wcześnie, żeby zdążyć na nabożeństwo.(...) Miasto milczy. Udaje, że nic się nie stało."  Autor hartuje nas zimną wodą, leczy nas ze złudzeń. Jak wymagający trener na siłowni, każe nam ćwiczyć się w... chłodnym patrzeniu na świat.

Tym trenerem słowa mógł być wspomniany wcześniej Czesław Miłosz. "Ten mur nie ustąpi żadnym waszym błaganiom" pisał przecież noblista w tomie "To". Ileż razy pochylał się, by zrozumieć "wielką mordownię", pełną zgryzot i makabry. Potrafił napisać: "Zapomnij o cierpieniach, które sam zadałeś. Zapomnij o cierpieniach, które tobie zadano", potrafił znaleźć ukojenie w słowach przyjaciółki: "Nie miałam czasu ni ochoty na zmartwienia (...) Po prostu dlatego, że skarga nie przyda się na nic (...)". Próbował rozumieć "Prawo udręki wszystkiego co żywe", próbował wizualizować sobie chodząc po cmentarzu, że "Wstaje tysiąc za tysiącem Baś, Katarzyn, Bartłomiejów, / Maryś, Agat, Bronisławów, / Żeby wreszcie wiedzieli / Dlaczego to było i po co."

Mielcarkowa ciemna metaforyka ma nas znieczulić. Oferuje wtajemniczenie: w zło - "Wieczór rozerwał niebo, wypatroszył, a potem poukładał obok siebie na pozór kompletnie różne kolory, jak lekarz bawiący się w prosektorium kawałkami ciał.", w tragedię - "To jest Ćma - przedstawił mi niewidomego syna, bezradnie odbijającego się od ścian i mebli." Tu roztrząsa się przeszłe - zwykłe, nieszczęśliwe i niepełne, szare i powtarzalne: "Wkrótce stara kobieta będzie wołała rudego kota, (...)"  Tu wprawia  się w wytrzymałości, zapisuje wszystko "suchym ziarnkiem piasku".

Autor zna inną metodę spojrzenia na świat: "Zostań i zacznij odkrywać. Nadawaj rzeczom nazwy, które nosiły od dawna. Patrz jak zmieniają kształty, wysypując się jedna od drugiej z pękających obłoków (...)". Pewnie wie jak zachwycał się mistrz-Miłosz kształtem liści "lancetowatych, mieczykowatych, sercowatych, łopatowatych, językowatych, pierzastych, karbowanych, ząbkowanych, piłkowanych",  ale  autor chyba nie wierzy w jej skuteczność. 
Każda kolejna strona to różne tragedie: chichoty losu, doświadczenia czyjejś nagłej śmierci, szydercze słowa od nieznajomej. A gdy w ostatnim wierszu pisze: "Pod stopami czuję chłód starej piwnicy, w której trzymaliśmy kilka starych krzeseł na wypadek, gdyby ktoś nas odwiedził. Wczoraj pojechałem do miasta i sprzedałem wszystko za parę groszy.", czuję się jakby zapraszał mnie do dźwigania ciężkich sztang. Proponował żmudne, długie ćwiczenia.

                                                                





piątek, 2 kwietnia 2021

Zacznij żniwa dla przyszłej pamięci

 URSZULA ZAJĄCZKOWSKA "PIACH", Wyd. Warstwy, Wrocław 2020.


Samo dotykanie faktury liścia z okładki albo z tych czarnych stron, jest przyjemne. Już samo muśnięcie okładki, grubej jak pień, sprawia frajdę.

Zastanawia dziwnie napisany tytuł. Pokombinowałem, że w słowie "piach" jest ukryta pokusa zachwytu nad nicością, śmiercią, pustką. I, że ten tomik jest o przezwyciężeniu tej pokusy. Bo najciekawsze wiersze książki rozstawiają nas pomiędzy jakimś defetyzmem, a afirmacją.

Na przykład idealny na otwarcie wiersz z neologizmami a la Białoszewski, pokazuje nam, że bycie człowiekiem to jakiś wstrętny mus i konieczność, a ten nasz byt w dodatku, ma wpisaną wiadomą klęskę. Podmiot liryczny nie może znaleźć w sobie siły, by wstać. Decyduje się na "roślinny stan": "podgniwam na boczkach, kompostuję się", trochę zwierzęcy "ślimaczę się w łóżku, płazińcuję".

A obok niego zaraz - wiersz o zachwycie nad idealnym dopasowaniem ("niebywale poręczne stają się poręcze"). A potem wiersz o pewności i obok znów wiersz o tym, że w pięknym świecie roślin, są też rośliny-pasożyty - o kolorze ludzkiej skóry! Brrr...

W "błogo" PL widzi doskonałość świata: "nóżko pająka, bez imienia, niewidzialna, depczesz ziemię tak jak ja" i "ty ziarno, spromykowane, skondensowane w oleju słoneczników, gęstwino cieczy", "bądźcie pozdrowione molekuły, namnażające się w zbite rozmaite cielska, w krowy, Zeusy, (...)". To uniesienie, ten błogostan, ten odlot, uwalnia w końcu - chyba z braku wielkich słów - wulgarny kolokwializm.

I dalej jeszcze to, że brzydota i piękno "w jednym stają domu", i że coś strzeże sikory, które "całe między cierniami, drzazgami, szpilkami, kolcami". I lśni wers, że trzeba działać, żyć, tak na przekór kurczeniu się galaktyk: "rozciągam żółte ścięgna. Zaczynam żniwa dla przyszłej pamięci." A pełna świadomość swej zwyczajności i chwilowości niczego tu nie zmienia.

W pewnym momencie już wiadomo, że wygrywa afirmacja. Zdziwienie światem, np. tym, jak funkcjonuje samochód, przechodzi w podziw nad majestatem przyrody - zachowaniem żurawi, skaczących orek. W wierszu "ułamki" wyczuwam styl księdza Twardowskiego, a np. w "papugach amazonkach" ton wierszy Wisławy Szymborskiej. 

I niestraszna jest śmierć. Choć w świecie przyrody jest spokojniej niż u człowieka, bo każde ludzkie nieszczęście "starte kolano, zszyty paluszek, borowanie zęba" to taka wersja testowa, "wersja trial" tego, co nas nieuchronnie czeka. Wizja "zatrzymania czasu" zamiast uspokajać, niepokoi (świetny pomysł wiersza "zegarek"). I niestraszna jest śmierć, choćby i, w rozmazanym na szybie samochodowej przez wycieraczki motylu, w tej "łukowatej, wyraźnej ramie", zobaczyło się nagle swoją twarz.

Wierzę autorce, gdy udziela się jej współodczuwanie do głodnych zwierząt ("mordy owłosione i twarde dzioby"), gdy tworzy wiersz - niczym kolejny swój eksperyment badawczy - tym razem na sobie, gdy próbuje nie spać jak najdłużej, albo gdy rozciera listek żywotnika i wizualizuje sobie gaje pomarańczowe. A kiedy podaje liczebność papug amazonek, to ten naukowy fakt robi "efekt wow".

Podoba mi się ryzykowne poplątanie czasoprzestrzeni w "Wołomin dziś, właśnie kiedyś". Przypomniał mi się wiersz "Archeologia" Radosława Kobierskiego, gdzie jakaś winda zabierała PL gdzieś w dół, przez warstwy czasu. Natomiast wypomnę autorce, że na tych sześćdziesięciu paru stronach jest kilka wierszy zbyt prostych (np. "bajeczka", "kot").

Za to "Chmury" wydają mi się perfekcyjne. Ileż tu poetyckich uniesień: "perły kondensacji" (język naukowy każe mówić "jądra kondensacji"), "więdnące pędy, więdnące twarze, cieczą się w chmury światowe, w chmury parują moje oddechy, senne i wynudzone"! Opis krążenia wody jest doprawdy ujmujący i piękny. "Paruje złoto pszenicy, ścieki, wody płodowe i na papierze tusz, słowa, z papieru w parę".

Gdy autorka opowiadała o tej książce na którymś ze spotkań, przewierciła mnie swoim zachwytem nad urodą istnienia: "wdychamy tlen, który był kiedyś w liściu", "jesteśmy przyklejeni do Ziemi grawitacją", "cały czas serce jak pompa przesuwa w nas krew". To niby proste, ale jakże otrzeźwiające. Ja jej słowa, tak mnie olśniły, od razu wziąłem do piosenki: https://youtu.be/lJxOHavh65s 

Ciekawe jest użycie dosadnych słów: "potwornie" i "okropnie". Pierwsze słowo pojawia się we frazie "kościół potwornie z drewna". Konstatacja - że aby go zbudować, trzeba było użyć maszyn  służących do ścinania, korowania, karczowania, wybebeszania - trwoży. Czy załamać się tym, nie podnieść?

Fraza z tym drugim słowem kończy książkę: "okropnie depcze piach". I jest tu zdanie: "Nie chcę się zapadać w ten zsyp nieskończoności" - bo piach, to żaden kosmos, żaden cud, po prostu nic. I szkoda nań naszej uwagi.

I błysnął mi jeszcze wers ze strony 8: "chrząstkami kolan ugniatając ziemię", bo jeśli w tym misterium ziemskim dostrzeżemy sacrum, przekreślimy własne nieszczęście.

 

Przeczytaj też moją recenzję książki "Minimum"



Urszula Zajączkowska 



sobota, 27 marca 2021

Wszystkie morza. Dyndający nad szyją sznur

LIMBOSKI "Ucieczka Saula", Polskie Radio S.A. Agencja Muzyczna, 2019.


Słone jezioro Bonneville. To ono spłynęło w dół. Było prawie tak duże jak Michigan, a dziś po wyschniętym płaskim dnie, ludzie różnymi pojazdami biją rekordy prędkości. Wizualizuję sobie to miejsce.

Piosenka "Na statku", wykorzystująca metaforę odpływającego morza, ma swoje własne miejsce w mojej głowie. Gra sobie tam w różnych sytuacjach. Uzależniający bit, świetny surrealny tekst. Statek, śpiewający księżyc, zabawa nożem i wadzenie się z Bogiem. Piosenka powinna hulać po wszystkich radiach świata, a liczniki wyświetleń wariować.  

Równie wyjątkową zdaje mi się pieśń "Czy widziałeś już tę smugę?" O jakieś zadrze w sercu i utracie. Łajba jako ucieczka od świata w bezkres i bezmiar. Ten moment, gdy wchodzą chórki niosąc ukojenie jak budyń w salaterkach! Inspiracja powieścią Josepha Conrada "Smuga cienia", marlin z Hemingwaya (nie, nie Taco :D) i - mistrzowski wers o dyndającym nad szyją sznurze zmoczonym w morskiej pianie. 

Płyta z konceptem "wypłynięcia w nieznane" nie ma słabych punktów. Z pozoru zbyt patetyczny utwór "Prośba", wyjątkowo nie autorski - tylko do tekstu Zbigniewa Herberta, ma moc pokonania beznadziei. Przeszył mnie tym "gdy czaszkę w czułe palce weźmiesz". I wyszył wzorek gdzieś pod skórą. 

Bardzo lubię "Matce Ziemi" z pięknym chórem i fortepianem. To prawdziwy pocieszasz i nosidło do ukojenia, "Oddaj to matce Ziemi, dla której to jest jak słodki kwiat, dieta cud". Wyobrażam sobie blizny, którymi zarastają złamani, bo dr Limboski dobrze dobrał lekarstwa: zapisał pochylonym pismem przesłanie, by "przeboleć i iść dalej" - dwa razy dziennie, rano i wieczorem, a przykazanie "Kochaj i chroń, to co ci dane" - po każdym posiłku. Podpis i pieczątka. Następny proszę.

Inny nastrój mają "Chwile": luzackie i sztubackie: ("a ja zawyłem, gdy ją widziałem tyłem"), ale przecież z mądrym przekazem, by nie tracić czasu a "grać w najdziksze gry", wskakiwać na falę, a przecież "wszystko składa się z fal".

"W naszym nowym mieszkaniu" opisuje mękę życia, które nie jest takie jak się chciało. "Czarna noc duszy" tyka jak wielkie wahadło, co się porusza z niedowierzaniem jak głowa ze skrzywionym kącikiem ust. Poruszające "Kino nocne" pełne wyrzutu i westchnień, jest o życiowej porażce, o młodości, która tak nagle przeminęła, z czułym refrenem "Czy odjechał, czy to już? Jeszcze zdążę, tylko puść". Oto ból! Sącząca się do uszu, gorycz. Nie inaczej w "Gdzieś tam", gdy przemijanie ryje nam ogród jak kret. Rzewnie dość i niewesoło, plus radosny fortepianik wyjęty ze starego kina. "Idź przez rzekę" dobrze puentuje tę płytę. Niech głos jak dzwon - głos Limboskiego, będzie z Wami!






poniedziałek, 22 lutego 2021

XXIX Konkurs Poetycki o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego

Zachęcam do wzięcia udziału w konkursie poetyckim. Konkurs to prestiżowy, a jury zacne.

Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego ogłasza Ogólnopolski Konkurs na zestaw poetycki o łącznej objętości do stu wersów, stanowiący spójną warsztatowo propozycję. Jury będzie rozpatrywać jedynie utwory dotąd nienagradzane, niepublikowane i niezgłoszone do publikacji.
Po raz kolejny Stowarzyszenie Literackie wręczy Nagrodę TETIS
– za zestaw poetycki wyróżniający się nowatorstwem formalnym
lub niekonwencjonalnością. Nagroda TETIS zostanie przyznana przez Jury propozycji poetyckiej wybranej osobno spośród wszystkich nadesłanych na Konkurs.
Nadesłany zestaw poetycki należy oznaczyć godłem. Tym samym godłem prosimy oznaczyć także dołączoną do przesyłki zaklejoną kopertę zawierającą imię, nazwisko i adres Autora (z numerem telefonu, adresem e-mailowym) oraz potwierdzenie wpłaty 15 złotych na konto Stowarzyszenia: Volkswagen Bank Polska S.A., nr 62 2130 0004 2001 0645 1645 0001. Biorący udział w konkursie są zobowiązani również do dołączenia podpisanego przez siebie oświadczenia
o własnym autorstwie nadesłanych prac.
Jury będzie rozpatrywać jedynie prace nadesłane w pięciu egzemplarzach do dnia 28 lutego 2021 roku na adres: Dom Literatury w Łodzi, ul. Roosevelta 17, 90-056 Łódź, z dopiskiem: XXIX Konkurs Poetycki o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego.
Organizatorzy nie odsyłają nadesłanych prac. Stowarzyszenie zastrzega sobie prawo do publikacji nadesłanych tekstów w materiałach informacyjnych i promocyjnych.
Rozstrzygnięcie Konkursu nastąpi w Łodzi w kwietniu 2021 roku.
O dokładnym miejscu i czasie uroczystości laureaci będą powiadomieni indywidualnie, dane te zostaną także zamieszczone na stronie Stowarzyszenia: www.slkkb.org.pl. Decyzję o rozdziale nagród
i wyróżnień oraz o ich wysokości Jury podejmie na posiedzeniu zamykającym Konkurs. Werdykt Jury zostanie następnie opublikowany w prasie oraz na stronie internetowej Stowarzyszenia.

niedziela, 14 lutego 2021

Gęsto od strobo. Po to cały ten cwancyk.

Łona i Webber "Śpiewnik domowy" EP, Dobrze Wiesz, 2020.



Tak, to gadanie do beatu jest wybitne! To żonglowanie słowem, ten blask od słów, jak od śniegu, gdy słuchasz na spacerze w słuchawkach w tą słoneczną niedzielę. Zaczyna się od historyjki o układaniu z synem klocków Lego, błahej, ale z jakim ach! Od przeinaczenia Lagos/legos, do szafy grającej afrobeat i klockach wciskanych na chama do postnordyckiego mebla. Wybitne gadanie to jedno, muzycznie zdumiewający kalejdoskop to drugie: inspiracje afrykańskie, rosyjskie, brazylijskie, żydowskie, łemkowskie... Szacun dla tradycji i wielokulturowości, zrealizowany bez żadnego patosu, za to z kunsztem, swobodą i luzem. Te dźwięki np. początek i wyłaniający się z nich beat w "Echu", są niesamowite!

Łona poczyna sobie z językiem polskim lekko i frywolnie, sporo tu wulgaryzmów: chu%^w i k$%ew. Nic to, bo miało być potoczyście i mocno, więc jest. Łona jest rozpoznawalny, nie do pomylenia, jest prawdziwym klasykiem (np. ostatnio wystąpił na płycie Nosowskiej "Basta"). 

To króciutka płyta - zaledwie siedem utworów + jeden remix. Dzięki temu, że krótka - wyrazista. Ale chociaż krótka - gęsta, można się długo wgryzać w różne niuansiki. Zachwycam się nią od dłuższego czasu. Okazało się, że z racji szybkich beatów, świetnie nadaje się pod ćwiczenia fizyczne na orbitreku. 

Jest tu arcytekst o burzy, w której "gęsto od strobo / ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą", w którym to, co się dzieje z doborem słów, akcentów to jest level hard, level master: "krzywo błyszczący horyzont", "iskrząca się iskra mocna", "suma mżawek" i "granie na kotłach pod ostry bój". Pytanie - "czy przyżarzy, czy przydżdży?", to złośliwość w stronę naszych polskich skłonności: np. do narzekania, czy słomianego zapału, pod płaszczykiem meteopatii.

"Hasztag Nikifor Szczeciński" wraz z obłędnym teledyskiem to hołd dla specyficznej ulicznej sztuki tzw. street artu. Zmyślna konstatacja, że taki kolaż rupieci, gazet, zabawek jest godny uwagi, że nie tylko lansowana w prestiżowych galeriach sztuka się liczy, zrobiona jest tu z dużą zręcznością, trochę z dystansu, ze wspomnieniem wszak łemkowskiego mistrza-amatora, który doczekał się miejsca w encyklopediach. "Istoty dotknął? Nie dotknął? Jedno licho. Miejski folklor. Szczeciński Nikifor."  

"Udostępniam ci playlistę" to wyliczanka tytułów piosenek lub niszowych wykonawców - zachęta do poszukiwania w muzyce nieznanego. Ta pogoń za wyjątkowymi nagraniami ma w sobie coś ze snobizmu, ale to poczucie docierania do absolutu jest piękne i ja go znam, gdy odkryję coś na własną rękę, coś co jest tylko własne. Wybitny refrenik "Może bym tak pomyślał? Pochodził, pomówił, potańczył? Tak jak lubię - po to cały ten cwancyk", można sobie podśpiewywać, w przypadku zapotrzebowania na ewakuację ze schematu.

"Echo" to już poważny tekst, o tragedii Żydów, którzy skazani byli na pogardę i zmuszeni do opuszczenia Polski w marcu 1968 roku. Czy szczeciński zespół jazzowy Następcy Tronów, "dla niektórych The Żydołs", zrobiłby karierę? Czy jego następcy to byliby polscy Beastie Boys? Nigdy się nie dowiemy. I o tym warto rapować.

Numer "Co tam mordo?" z tanecznym teledyskiem - jest pierwszorzędny już pierwszą zwrotką "Co tam mordo, jak leci? E, pomału; sporo wyrzeczeń niewiele szału. Pielęgnuję tu grunt, żeby mi nie zarósł;". A taki zwrocik to już z adnotacją, że "Wy tak nie umiecie, poeci!": "Plus ten banału szczery poryw, żeby mnie przeryć i poryć, i wejść w moje terytory."

Na koniec napiszę, że w przebojowym, singlowym, pijackim "Stop, Nadiu" Rosjanka polewa i polewa, a składnia słabnie. 

Składnia może i słabnie, ale nie mój entuzjam do Łony - rap, którym też się zajmuję, uczynił sztuką. I jeszcze ta niecodzienna oprawa graficzna - w roku Moniuszki otrzymujemy książeczkę i "cedećko", które - tak jak niegdyś książka słynnego kompozytora "Strasznego dworu" - powinny być w domach na różne okoliczności dnia codziennego i na pohybel tandecie.




"Kocham, więc jestem" zespołu Agnellus

Lutek Orenbach jako dziewiętnastolatek trafił do tomaszowskiego getta. Miał niespotykany talent teatralny, był świetnym karykaturzystą, ale też  niepoprawnym romantykiem, piszącym namiętnie listy do ukochanej Edith. Kochał, pomimo strasznych wojennych okoliczności. Zachowało się takich listów ich aż 100. To z nich pochodzi tekst piosenki "Amo ergo sum" zespołu Agnellus. Asolutnie polecam! "Kocham, więc jestem"!

Jest to fragment projektu „Sen o teatrze. Listy z tomaszowskiego getta – Lutek Orenbach do Edith Blau" A zespół Agnellus (śpiew – Agnieszka Kowalska-Owczarek; gitara akustyczna – Agnieszka Nowak; gitara basowa – Tomasz Kowalski; gitara elektryczna/ gitara akustyczna – Daniel Machoś; perkusja – na nagraniach Mateusz Joachimiak/ koncerty Paweł Zawierucha; puzon – Grzegorz Rogala; instrumenty klawiszowe – Rafał Hajdorowicz), przypomnę,  wcześniej nagrał bardzo dobrą płytę "Tribute to Tuwim".