niedziela, 2 lipca 2023

Przesada, blichtr i przepych. Stadionowy rock

MUSE "Will of the People", 2022.


Gdy francuskie miasta pustoszą hordy nastoletnich buntowników, a Donald Tusk właśnie dziś nagrał filmik, że nigdy się nie zgodzi na imigrantów ("Czego nie rozumiesz?"), przypomniał mi się album Muse, który traktuje o buncie. W teledyskach - zamaskowane watahy, na okładce obalony pomnik Wielkiego Muse'a. Niezłe schizowizje!

Ten album w kategorii stadionowy rock - wygrywa wszystkie zestawienia. Bo posłuchać Muse, to jak pobyć na stadionie. Popadać w przesadę, blichtr i przepych. Śpiewać jak Freddie "Galileo! Galileo!", oszaleć. Nie jestem jakimś ich wielkim fanem. Z początku wydali mi się zdolnymi kopistami Radiohead. Potem bardzo polubiłem "The Resistance", ale "Will of The People"- płyta z zeszłego roku, podeszła mi jeszcze bardziej.

Chyba najbardziej lubię "Veronę" - patetyczną balladkę trochę w stylu Thoma Yorke'a, ale z tym wysokim vibrato pana Bellamy'ego. Tekst inspirowany tragiczną miłością Romea i Julii, pełny jest zadęcia, co mi absolutnie nie przeszkadza wzruszyć się, gdy gitarka łka jak w utworach U2... Trucizna na ustach i pragnienie miłości, zdejmowanie ubrań i maski, "jeśli to mój ostatni dzień na Ziemi to chcę być z tobą!". Ach, oszaleć z miłości, "rysować serduszka, słodzić"!

Płyta zaczyna się motywem kojarzącym się z piosenką Marilyna Mansona. "Beautiful People" zastąpiono "Will of The People". Ważne, że brzmi to czadersko. Taka wola suwerena. I przerysowany tekst o potrzebie rewolucji. I o tym, że wylejemy dziecko z kąpielą.

W drugim utworze, którego przebojowości ulegam bez wahania, cynicznie podawana jest nam teza: "że potrzebujemy uległości, żeby nie czuć bólu". Że samodzielność jest zła a możliwość wyboru zwyczajnie męczy. Piękny motyw retro (lata osiemdziesiąte) na klawiszach, absolutnie mistrzowski kawałek, do zapętlenia.

Dalej w "Liberation" dyskretnie sprawdzamy czy to Muse, czy Queen. Tym razem śpiewają uciśnieni. Mowa jest o obalaniu reżimu, dziękuje się mu kulturalnie, ale stanowczo. "Ukradliście wentylację, ale powietrze jest nasze!".  To znów hit!

W "Won't Stand Down" wokalista robi wyrzuty i zapewnia, że nie ustąpi, a jego gniew przechodzi w growl. Gdzieś w tle słychać orkiestrę, a gitary łoją rzeczowo i solidnie. 

"Ghost" - dla kontrastu to tylko spokojne pianinko, do którego mogłaby śpiewać Kate Bush. Lirycznie o tęsknocie, a może tylko o tym, że było, co było i niech już nie wraca.

"You Make Me Feel Like Halloween" brzmi jak jakiś pastisz (kościelne organy, przetworzony wokal). Czuję tu Jacksona, wizualizuję sobie moonwalk w pantofelkach. To jest tak głupie, że aż fajne. Kupuję to, tańcuję i podśpiewuję: "Kiedy zgaszasz światło, czuję się jakby to był Halloween"!

"Kill or Be Killed" rozpoczyna świetny gitarowy riff, potem jest wszystko, za co lubi się Muse. Bombastycznie tłumaczy się tu bunt opętaniem. Posłuchajcie tych głosów z zaświatów (od 2:43), a potem growlu... "Jeśli nie zabijesz, będziesz zabity", whoaahh!

"Euphoria" to trochę disco. Disco o potrzebie uciechy. Że niby wszyscy potrzebują ekstazy (i falsetu?).  

A płyta kończy się złowieszczym refrenem, że mamy przerąbane. Wirusy, trzecie wojny, trzęsienia, pożary, kryzysy. 

Z konstatacją, że wszystko przed nami, wyłączam telewizor, wyłączam dudniące basy, wychodzę do ogrodu, prosto w brzęczące chrząszcze!

Spotkanie z Łukaszem Kamińskim na Złotym Środku Poezji w Kutnie

W piątek 16 czerwca na Festiwalu Złoty Środek Poezji w Kutnie. Prowadziłem spotkanie z poetą Łukaszem Kamińskim. Rozmawialiśmy o tatrzańskich epifaniach, o szaleństwie języka w hołdzie Witkacemu ("3"), o wierszach z ulic Kutna ("2") i o wierszach sfrustrowanego nauczyciela polskiego ("1"). Później odbył się jeszcze wieczór poświęcony Arturowi Fryzowi, twórcy festiwalu - wspominaliśmy jego wiersze i jego organizatorski power. Przeczytałem wiersz Artura, do którego stworzyłem wiersz z bitem i stworzyłem teledysk.

Było super, a naładowany pozytywnymi emocjami, w niedzielę utkałem z kilku wierszy Łukasza Kamińskiego - kolejny wiersz z bitem. Wiersz przywołuje m.in. Wisławę Szymborską, Janusza Korczaka czy Brunona Schulza.





Zdjęcia: Krzysztof Myśliwiec

 

"Jak ten nauczyciel" - wiersz z bitem do słów Łukasza Kamińskiego (wiersze z książki "1")


"Za świtem" - wiersz z bitem do słów Artura Fryza (z książki "Czytanie z księgi świętego kłapouchego"

środa, 28 czerwca 2023

Niech zbudzi cię wielki step

 THE HU "The Gereg", 2019

"Kiedy byłem małym chłopcem, hej" wycinałem z gazet informacje o Wyścigu Pokoju. Była to coroczna impreza kolarska. Takie nazwiska jak Ludwig, Raab, Zagretdinow, Suchoruczenkow, a potem wreszcie Polacy: Piasecki, Mierzejewski, Jaskuła. Kapsle na asfalcie, na dywanie - i mały dziennikarz rozgrywał i zapisywał jakieś dziwne własne etapy. Moją ulubioną ekipą była ekipa z Mongolii.   Pamiętam kilku ze składu:  Cedendanbyn Ganbold, Chajanchiarwaa, Munchbad... 

Słucham płyty "The Gereg" od dawna (jest już nowa płyta, ale wciąż kocham pierwszą). Dawkowałem sobie te dźwięki. Słuchałem często w samochodzie. Najpierw wzbudzały skojarzenia z jakimś diabelskim mrokiem, szamańskim misterium. Ale odganiałem te myśli. Mongolia - to nie Diabolia. Mongolia to bezkresy z książek Stasiuka, piękno i dobro.  

Włączcie sobie numer 3: "The Legend of Mother Swan". Śpiewane z jakąś zawziętością, jakby z zaciśniętymi zębami. Gardłowo. 

Któregoś dnia zastanowiłem się, o czym to może być? I nie wymyśliłem, że o czymś tak pięknym! O łabędzicy, która znalazła wreszcie swojego łabędzia i urodziło się siedem wspaniałych łabądków. I było szczęście, cudowne chwile. Ale łabądkom nie urosły na czas pióra i gdy przyszła pora chłodów - nie mogły odlecieć na południe. Łabędzica chroniła je przed śmiercią pod swoimi skrzydłami i niestety - przyszło jej oddać życie. 

Gdy słucham tej tragicznej historii ptasiej miłości, wizualizuję sobie jakieś rozległe stepy pełne cierpienia i walki o przeżycie. I trzeba mi obudzić w sobie empatię do wszystkiego, co żywe, skoro twardziele z Mongolii ją mają. 

Pierwsze skojarzenie z Mongolią to Czyngis-chan, wódz - podręczniki piszą o jego okrucieństwie, ale i tolerancji. The Hu poświęcają mu trzeci kawałek - padają tu słowa: "Bicz Wiecznego Nieba", "Wysłannik Niebios", bo to hymn ku jego czci - pełen patosu, siły i przeświadczenia o słuszności sprawy. 

Płytę zaczyna utwór tytułowy - genialnie rytmiczny, narastający, z tym niezwykłym gardłowym głosem... Przepiękny refren (z powtarzanym słowem "Sons")..., który w tłumaczeniu brzmi: "Słuchaj, to niebezpieczne / Słuchaj i podziwiaj/ Słuchaj i słuchaj rozkazu wielkiego Króla Niebios", a więc posłuszeństwo, pewność...

Przebojowy - "Wolf Totem" zaczynający się od ptasich odgłosów i groźnej modlitwy, która ma moc odstraszania złych duchów. Pokrzycz sobie to "Hu - Hu - Hu - Hu", by znaleźć w sobie motywację do działania. W tekście lwy, tygrysy, lamparty, słonie walczą o przetrwanie, ale wygrywa Mongolia!

"Szokująco" brzmi utwór "Shoog Shoog". Ale ten "szok" to po mongolsku "krzak". Możliwe, choć nie wiem na pewno, że to o tym, że nie jesteśmy jak drzewa wysocy, ale jest w nas moc, siła i jest nas dużo.

Kluczowym słowem w utworze "The Same" jest powietrze. Idealny kawałek do głębokich wdechów! Świetne smyki i powtarzane frazy. 

"Yuve Yuve Yu" z teledyskiem, to najlepszy wstęp do poznawania twórczości zespołu. Śpiących budzi wielki step, tradycja, wiara przodków. Masz to w genach!

"Shireg Shireg" z dźwiękami fletu, ma w sobie jakiś klimat z filmów o Robin Hoodzie - czuję jakąś pierwotną siłę. Jakbyśmy jechali konno do jakiejś mistycznej krainy...

"Pieśń Kobiety" kończy płytę. Jeśli w pierwszym słuchaniu przerażą cię gardłowe szamańskie wokale The Hu, może chociaż ukoi cię ten utwór, poświęcony kobietom - prawdziwym cudom świata, a "Każde serce bije pieśń kobiety".


niedziela, 4 czerwca 2023

Na spotkanie jutrzence

 NOSOWSKA "DEGRENGOLADA", Kayax 2023


Nosowska znów nagrała potężną płytę. Słucham jej i wczytuję się w teksty za każdym razem plotąc banalne "chapeau bas!". Jest mistrzynią słowa, tworzy kanon. Leżę na dywanie tuż pod niskimi basami z moich głośników. 

Płytę bardzo dynamicznie rozpoczyna kawałek z fajnym neologizmem w tytule -  "Predatoprzywry" z głosem syna. Traktuje o wiecznym zadręczaniu się w drodze do perfekcjonizmu. I w tym sztuka, by nie dać się "podpierdolkom słownym i  niewidzialnym kuksańcom, odwiertom spojrzeniem"!

"Runo" każe nam sobie wizualizować autorkę leżącą w trawie - zjednoczoną z przyrodą i podziwiającą gwiazdy. "Muskularne drzewo" to wyraz pożądliwego zachwytu zielonością. I uwierzyłem w tę piosenkę, w te intymne wyznania "nie chcę utarczek, chcę pieszczot" czy "łaskocze mnie podłoże". W miłość do cudu życia, który nas otacza. Piękna jest aranżacja. I te mocne i celne wyrzuty do drugiego człowieka: "Ty chcesz na smyczy prowadzać mech / rosę wziąć w niewolę / tresować złote liście / założyć chcesz na szyję / obrożę strumieniowi.", i to jazgotliwe solo na końcu! Wszystko aż po "wzrusz".

Przebojowa "Przytomna" jest o przekonaniu, że nie można się poddać agresorom, którzy wypaczają nam świat. Nosowska bezczelnie wyśpiewuje tę pewność: "Na spotkanie jutrzence, idę powoli - dotrę skutecznie". Cóż, otacza nas presja świata, która każe opowiedzieć się po którejś ze stron: "W miejsce serca wetkną kołek z transparentem." I nie przebiera w słowach sięgając po wulgaryzm: "Mordę mi dorobią, domalują wąsy, albo jeszcze gorzej: kutasa na czole. / Świat mi umeblują wedle swego gustu: uczynią galerą ze śpiącym u steru."

Nosowska pisała już przewiercające do głębi, czułe teksty o synu (genialny "Lilia, kula i cyrkiel" na płycie "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan"), ale "Zimny" ma jeszcze grubsze wiertło. Matka wyznaje swą miłość na tle przepływających wielorybów, a syn (świetny wokal - Miki Krajewski) swoim radiowym głosem stopuje jej "żarłoczne łono". Sparafrazuję "Dzień Świra" i powiem do wszystkich poetów/poetek:  "- No napisz taki tekst / - No daj spokój. / - No napisz, no. / - Weź się! / - Bo nie napiszesz!".  Bo tak jak ciarki przechodzą, tak kiedyś ludzie będą szli ulicą Nosowskiej.

"Larum" ostrzega, że jesteśmy zniewoleni, ale póki grill fajczy "elektryczny pastuch nie przeszkadza". Padają tu mocne słowa - o życiu w szambie, celne - o wszystkich wbitych w kołowrót "Ślinisz się od uzdy / a chomąto wrosło w kark". Do przebudzenia! Fajnie tak hitem przemówić do poniżanych, podporządkowanych i usidlonych. Nosowska ma czujne wezwanie do podniesienia się z kolan - "Nie jesteś nic - jesteś wszystko!", do uświadomienia sobie swojej siły.

Znakomity - "Ledwie wczoraj" to wyrzut do rówieśników, których pamięta się jak byli zwariowani, piękni i młodzi, a dziś są trucicielami kotów, szujami, donosicielami i facetami z "grzywką w nosie".

"Senny majak" to trudna rzecz, jak uderzenie w twarz, o toksycznych relacjach małżeńskich, przemocy i stłamszeniu w związku, pełnym "niemiłości".

"Rzekomo" - jest spokojne, za to z dosadnym wulgaryzmem. Do wszystkich pozerów, którzy "znają się na wszystkim i chętnie się wypowiedzą"

"Piękna degrengolada" - to świetna piosenka. Wchodzi w głowę i każe rozmyślać. Tylko, że... Nosowska sięga po absurd. Wymyśliła koncept, że dobrze by było, gdyby przyroda się nam odwinęła. Niechby i przyszedł potop, meteoryt albo wymyślona przez Olgę Tokarczuk (w "Prowadź swój pług przez kości umarłych") zemsta zwierząt!

Cytat z "Seksmisji": "Niezły tu mamy burdel w tym Archeo" - fajny, ale... mój nieufny mózg od razu wyświetlił frazę: "Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Jak on żyje to znaczy, że my też możemy! Lamia ściagaj tę pilotkę!"

Ekopanika, którą się nas faszeruje, może poprowadzić kolejne pokolenia do jakiejś depresyjnej zapaści. Zamiast pozytywnie działać, nie możemy popadać w marazm, czy czarnowidztwo. Ja już przeczytałem na Facebookach, że człowiek powinien oddać Australię "misiom koala"! Czy ludzkości wyjdzie na dobre - czuć się jak uczeń zniszczony przez sadystycznego nauczyciela? Ekopanika po wrzody żołądka? Zejdźmy do piwnic! Zakaz samolotów, zakaz samochodów, zakaz biegania, bo szybszy oddech zużywa za dużo tlenu. Ekowina! Ekowina! Moja bardzo wielka ekowina! Tak mnie ta emfaza dobiła, że postanowiłem ułożyć "wiersz z bitem".

Oto i "Kapibara"!

niedziela, 21 maja 2023

Srebrna Szyszka dla Aleksandry Wiśniewskiej




Byłem przewodniczącym jury na Turnieju Jednego Wiersza Srebrna Szyszka w Międzyborowie koło Żyrardowa. Czytałem też swoje wiersze i mówiłem o wierszach z bitem. Było bardzo miło, a wygrała Aleksandra Wiśniewska.

Pełen werdykt: 1. Aleksandra Wiśniewska (Warszawa), 2. Monika Milczarek (Sieradz), 3. Zbigniew Mysłowiecki (Sadowe Węgrowskie). Trzy równorzędne wyróżnienia zdobyli: Janusz Budnik (Sochaczew), Joanna  Jagiełło (Warszawa),  Agnieszka Sadowska (Grodzisk Mazowiecki). Dodatkowe wyróżnienia książkowe zdobyli: Kacper Płusa (Pabianice), Mira Umiastowska (Warszawa) i Rafał Jeżak (Żyrardów). 

Oprócz mnie jury konkursu stanowili: Robert Miniak, Tadeusz Hutkowski, Jerzy Paruszewski i Jerzy Jankowski. 

środa, 17 maja 2023

Srebrna Szyszka w Międzyborowie

 Związek Literatów Polskich, Wójt Gminy Jaktorów, ZSP w Międzyborowie, Stowarzyszenie Przyjaciół Wydm Międzyborowskich zapraszają na

XXII Otwarty Turniej Jednego Wiersza
im. Ziemowita Skibińskiego „Srebrna Szyszka” w Międzyborowie
20 maja (sobota) 2023 roku
o godzinie 14.00
w auli Szkoły w Międzyborowie - ul. Staszica 5
PROGRAM:
14.00 – Rozpoczęcie, wspomnienie patrona konkursu dr. Ziemowita Skibińskiego
14.10 – „Po pięć
wierszy” czytają jurorzy:
Jerzy Paruszewski i Jerzy Jankowski

14.30 – Panel dyskusyjny i spotkania jurorów:
- Krzysztofa Kleszcza
- Roberta Miniaka
- Tadeusza Hutkowskiego

Tematy dyskusji:
- Pogranicza poezji.
- Czy istnieją obecnie różne dykcje w polskiej poezji?
16.00 – XXII Otwarty Turniej Jednego Wiersza

ok. 19.00 – Rozdanie nagród 


piątek, 31 marca 2023

Tomasz Smogór zwycięzcą konkursu na książkę poetycką

 Miałem przyjemność, razem z Joanną Chachułą i Przemysławem Dakowiczem, jurorować w konkursie na książkę poetycką, zorganizowanym przez Wydawnictwo Kwadratura. W Światowym Dniu Poezji 21 marca odbyła się uroczystość wręczenia nagród. Zwycięzcą okazał się Tomasz Smogór z Kłodzka, który otrzymał nagrodę 2000zł, a jego książka wkrótce zostanie wydana. Nagrody uzyskali również: Piotr Grzymałtowski z Ostrołęki i Małgorzata Wandasiewicz z Dąbrowy Górniczej. 

"Sugestywne  niepokojące wiersze, w których brzmi jazz, a nad głową przepływa płaszczka i niemy manat" - napisaliśmy w uzasadnieniu werdyktu.

 Joanna Chachuła, Tomasz Smogór i Piotr Grobliński





Tomasz Smogór, Piotr Grzymałtowski i Małgorzata Wandasiewicz

 

niedziela, 22 stycznia 2023

Kowery po ciary!

 LIMBOSKI - "HOME TAPES VOL.1", 2022



Ta płyta to znane kawałki, przefiltrowane przez wyjątkową wrażliwość i wyobraźnię muzyczną artysty.
Nabyłem ją na koncercie w łódzkiej Przechowalni 26 października. 
Trudno nie docenić głosu muzyka - wg mnie porównywalnym z głosem Maleńczuka, ale zmanierowana poza, lubianego kiedyś, pana Macieja aktualnie jest dla mnie nieznośna. Wolę emocjonalność autora "W Trawie".

Niesamowite, wirtuozerskie są (trzeba to zobaczyć na żywo) umiejętności Limboskiego. Dał on koncert w stylu "One Man Show", obsługując kilka gitar, klawisze i perkusjonalia.
Zachwycił mnie jego power - w niedużej salce łódzkiego klubu, dla niewielkiej grupy odbiorców, dał z siebie wszystko!

Na płycie z coverami - są utwory dobrze mi znane (np. Bob Dylan "One More Cup of Coffee", "Lovesong" The Cure, "The Power of Love" Frankie Goes To Hollywood, czy tradycyjna pieśń "Run On For A Long Time", którą ostatnio przypominał ś.p. Sosnowski) i utwory, których zupełnie nie kojarzyłem, a powinienem (m.in. "Walk Away" Toma Waitsa, "Sinnerman" Niny Simone ).

Te nowe wersje piosenek powstały w domowym zaciszu, gdy koronawirus uniemożliwiał koncertowanie. Każda została podana odświeżająco. Najbardziej podoba mi się na płycie (na żywo mnie totalnie zaskoczyła!) kunsztowna robota głosem (zapętlanie i nakładanie ścieżek wokalnych) w "Asimbonanga" (wplecione są w nią jeszcze "Biko" Petera Gabriela). 
Pięknie brzmi "Waiting For You"( z płyty, którą słabo osłuchałem - "Ghosteen"). Miłość! Piękno i dobro!
Kowery po ciary to: "Sinnerman" Niny Simone - świetny rytm, klawisze, chórki i niski głos. Wszystko na swoim miejscu! To samo "You're Dead" Normy Tanegi, gdzie padają słowa "Oni nie chcą Twojej piosenki, jesteś martwy, martwy, martwy!"; czytam ją sobie, jako drwinę z każdej twórczości, która napotyka na niezrozumienie, ale taką drwinę, którą trzeba znieść, którą trzeba przyjąć na klatę i odrzucić - mieć gdzieś.
Delikatny jak cieniutka firanka jest cover Beatlesów "Julia", "Run On..." jest zaś wściekły i zaciekły. 
Z pozoru monotonny "Lovesong" Cure'ów - urzeka. Z mojej bajki jest też cover Waitsa. A włoska tradycyjna pieśń partyzantów "Bella Ciao" - pełna bólu i przeczucia śmierci, to już w ogóle - efekt wow!

Chcę usłyszeć te i inne utwory Limboskiego ponownie na żywo. Chcieć to móc! Bilety już kupione. Koncert 11 lutego w Tkaczu!

Kleszcz- fan, i Limboski po koncercie w łódzkiej Przechowalni





Kamienie wierzą, że są górami, rzeki myślą, że są morzami

 NEW MODEL ARMY "FROM HERE", 2019.


Istnieją od 43 lat. To ich 18 album! To od "Thunder and Consolation" zacząłem kolekcjonować płyty CD. Cenię sobie bardzo power "Today Is A Good Day" i mrok "Between Dog and Wolf". Dorzucę jeszcze "High" i "The Love of Hopeless Causes"... New Model Army  - wiadomo - dźwięki, które chłoszczą cię jak wiatr na połoninie. No i to jest na pewno taka płyta. Bez słabych momentów. Zatem numer po numerze:

PASSING THROUGH - Przejmujący mroczny, ponury wstęp. Z kluczowym tekstem "Myślałem, że to falujące gałęzie sprawiły, że wiał wiatr", ale myliłem się. I powtarzające się frazy "Tylko przechodzimy" i "Nie mamy nic do stracenia". Niezwykłe - za pomocą tradycyjnego rockowego instrumentarium, panowie z NMA potrafią zaczarować odbiorcę i przenieść go w inny świat. Jakiś wiatr hula w tych dźwiękach, gną się trawy, bulgoczą wrzosowiska. Perkusja wgniata nas w ziemię, jakby chciała wymusić na nas pokorę i obietnicę poprawy.

NEVER ARRIVING - Piękny bas i żarliwość w głosie. Tekst o tchórzostwie, które każe nam być zawsze tuż przed decyzją.

THE WEATHER - To kawałek o zmianach klimatycznych, ostrzegający i gniewnie wzdychający nad ludzkością. Zmieniamy się jak pogoda. Jesteśmy trudniejsi do zrozumienia, nieprzewidywalni, szaleni.

END OF DAYS - Apokaliptycznie. Jesteśmy znudzeni fajerwerkami i chcemy - chyba - ognia. Gdy pada pytanie - "Nie możemy wrócić do wynalezienia kół?" kombinuję, że wszystko, co wymyślimy, prowadzi nas na manowce.

GRAT DISGUISE - O chowaniu się za maską twardziela. I poszukiwaniu kogoś, kto nas przejrzy. "Muszę znaleźć kogoś, kto spróbuje, zobaczyć za wielkim przebraniem, wszystkie grzechy i wszystkie kłamstwa".  No i warto posłuchać skamlającej gitary.

CONVERSATION - O zagubieniu, pozostawieniu siebie gdzieś na pastwę losu. I znalezieniu kompana w postaci skrzeczącej mewy. O przekonaniu, że wszędzie są dobre duchy, i że „wystarczy zadzwonić”. Sullivan cedzi słowa np. "ice cold water", jakby pod językiem chrzęściły mu kostki lodu.

WHERE I AM - Najpiękniejszy kawałek. Hymn. Pieśń o godności. Każdy człowiek ma uczucia. Także ten biedny - pogardzany, głodny, samotny. Gdy podśpiewuję sobie ten fragmencik "I am where I am, I'm not so hard to find", łączę się empatycznie z każdym towarzyszem niedoli, żebrzę, zaciskam zęby... Szczęście można odnaleźć; robić to, co trzeba. Przejmująco brzmi fragment o nienasyceniu - że wszystkim czegoś brakuje, każdy chce być gdzie indziej, być kimś innym,

HARD WAY - Piękny, mistyczny kawałek. Tyle się uczyliśmy, i lekcje były trudne. I to wszystko było po coś.

WATCH AND LEARN - Zawziętość znana mi z piosenek Killing Joke. Przestroga, że wśród ludzi dominuje bezmyślne przyglądanie się i małpowanie; każdy rodzaj broni można sobie wydrukować w 3d, a dzieci patrzą i się uczą, i nam odpłacą.

MAPS - Od niskich dźwięków wiolonczeli, do stwierdzeń, że na naszych mapach pełno jest różnych strasznych stworów.

SETTING SUN - Niby o daremności, a może o pięknie. Nie umiem zdecydować się, czy to depresyjny kawałek, czy afirmacja i pogodzenie się z przemijaniem, głodem, niemocą... W pewnym momencie jest wyjątkowo patetycznie.

FROM HERE - Na koniec - marność nad marnościami. "Kamienie wierzą, że są górami, rzeki myślą, że są morzami, szkło wierzy, że jest diamentem, a dworzanie, że są królami". Ostrzegam Państwa - Sullivan każe powtarzać po nim: "Jestem panem niczego". Ale Wy nie powtarzajcie, udawajcie, że to nie do was. Pogwizdujcie i przewiązujcie pomidory.


poniedziałek, 9 stycznia 2023

Orzeszki buka

 ŁUKASZ KAMIŃSKI "3", WYDAWNICTWO KWADRATURA, ŁÓDŹ 2022.




Trzecia książka Łukasza Kamińskiego, poety z Kutna, który zamieszkał w Zakopanem, nosi tytuł „3” (wcześniej napisał „1” i „2”) i składa się z trzech części. Pierwsza część – „Tetmajer” – jest dla mnie wyjątkowa. To odurzenie Tatrami, ubóstwienie gór. Ach, ja też tak mam, i chyba nie tylko ja. Włażę na szlak, jak w jakiś omam, w łzę. Piękno dusi mnie tym swoim ogonkiem pod „ę”. Tracę głowę. To coś jak syndrom jerozolimski, gdy pielgrzym udaje się do świętego miasta i zaczyna fanatyczne przeistoczenie w biblijne postaci, zaczyna gadać głosami. Zatem te wiersze podyktował syndrom tatrzański. Każda górska polana, każdy piarg - oddziałują mistycznie. Poeta klęka, modli się do ścieżek, kołysze się w U-kształtnych dolinach.

Tomik zaczyna się od empatycznego zjednoczenia z reliktowym skorupiakiem skrzelopływką bagienną. Ponoć może on przetrwać w górskim jeziorze, ale takim, w którym dno zimą zamarza, a składane jaja ulegną przemrożeniu. Aż zapragnąłem odwiedzić Mały Furkotny Staw na Słowacji (przez bezmyślne zarybienie stawu, w Polsce od 50 lat nie zaobserwowano naszego bohatera), ale to chyba niemożliwe, bo nie dochodzi doń żaden szlak turystyczny, może więc tylko z daleka mu pomacham? W króciutkim wierszu zmieścił się zachwyt geometrią płatka śniegu oraz stwierdzenie, że Tatry to idealne miejsce, by umrzeć.

W górskiej przyrodzie autor znajduje odpowiedniki naszych codziennych uczuć: zwątpienia, beznadziei, strachu - "mnich patrzy w przepaść", jakby tracił wiarę. Poetycka kontemplacja krajobrazu przypomina mi japońskie haiku: "tak jasno mimo mrozów / tak definiuję życie". To pigułki wersów, które trzeba sobie położyć pod język, by zadziałały. Kondensaty, esencje, olśnienia. Włożyć ten tomik do plecaka obok mapy i piersiówki. Zjednoczenie z potokiem? Tak, i odczuwanie ruchu płyt tektonicznych. Filozoficzne frazy, godne buddyjskiego mędrca: "chciałbym zwolnić / z przepływającego czasu / wyławiać zdrowe ryby".

Empatia z rybami, które jak śpiewał Kurt Cobain w "Something in the Way" - "nie czują bólu", ma charakter wręcz ekstatyczny, nagle w wersie zostawione jest puste miejsce, na ich słowa. I wypisana z tej pustki – radość. Ach, jest tu najpiękniejsza definicja poezji: "wiersze to orzeszki buka / obgryzane przez gryzonia". A poeci uśmiechają się jak bogowie.

Nad graniami jest obraz nieba, chwytak do serca, uspokajacz: "moje demony dawno zasnęły / diabły poszły won". Czytam to jako przepis na depresje: a wywal w cholerę swoje zaganianie. Hinduistycznie brzmi puenta jednego z wierszy o "szczęściu nieistnienia", ale jest tam też chrześcijańska "msza nad mszycami" odprawiana przez małego ptaszka.

Tatry to życie - zapewnia poeta. I widzę tekturową okładkę zeszytu z czasów PRL, taką z napisem "krew to życie". Zatem poeta zapodał sobie w krwiobieg wszystko, co tatrzańskie: endemiczną warzuchę, rysia i Zamarłą Turnię (ach, mój ogrodzie - z sosną górską i kosodrzewiną, namiastko czerwonego szlaku!) W tym jego ikarowym uniesieniu jest świadomość upadku: urwiska, kotły, czerń stawu, zimny księżyc - prawie jak narzędzia tortur. Dekadencki poeta – Przerwa-Tetmajer, zapewne cieszy się ze swojego patronatu. Kamiński zestawia obok siebie sprzeczne emocje, jak ostrza wielkich nożyc. Tu śmierć, a tu wiersz o maleńkim mysikróliku, cudny jak on sam!

Druga część jest z innej beczki. To proza poetycka pod tytułem „Witkacy”. Zatem jest sprośnie, jest wulgarnie, jakby ktoś urwał wihajster, który regulował poczucie przyzwoitości. To miał być hołd dla szalonego artysty Witkiewicza, zatem zgodnie z jego zasadami czystej formy - jest tu szokowanie odbiorcy, swoiste anty-katharsis, dziwność świata, groteska i rubaszność. Witkacy zażywał różne substancje psychoaktywne, nawet zostawiał adnotację, co zażywał, rysując różne psychodeliczne portrety. Kamiński umiejętnie - nie mam pojęcia pod wpływem czego - naśladuje to szaleństwo. Żadnych tu świętości, a same bezeceństwa. Mamy metafizycznie się zatrząść, jakby halny się zerwał, by pomieszać nam w głowach. Prowokacja goni prowokację - wszędzie gruźlicze plwociny, Krupówki stają się największą z kup, a Bruno Schulz nie potrafi docenić Tatr. Czytam to jakbym śnił sen wariata.

Trzecia część książki to "Zych" (czyli pseudonim literacki Stefana Żeromskiego). Zaczyna się od pragnienia, byśmy naśladowali św. Franciszka - czyli chronili zwierzęta, dopiero wtedy będziemy godni tego piękna, które jest w górach. Wspomina się Jana Kasprowicza, by "ze smreków układać wiersze i z chmur zbierać trofea, by zapomnieć zło". Biorę patos tych wersów: "Poezjo, prowadź na szlak orlich gniazd", choć z zastrzeżeniem, że trudna to droga i nie polecam jej każdemu. Z wyprawy na Morskie Oko z kijem do selfie, nie tkajmy wiersza.

Wspomina się tu wiele postaci np. Kornela Makuszyńskiego, wiecznie uśmiechniętego - jakby ludzie dzielili się na uśmiechniętych górskich zakochańców i ponurych malkontentów z nizin. Są przykazania: "z każdego kroku / czynić świętość", "Chodzić tak – póki nie przyjdzie po nas lawina". Przywołany jest mistyczny symbol Polski - zapomniana kraina Nietota, z książki Tadeusza Micińskiego: "Prowadź nad nietotą do domu dyptamu”. I przypomniałem sobie wielkie dyptamowe połacie, gdy ostatnio szedłem w stronę Murowańca. Nietota to widłak wroniec - mała roślinka, która przetrwała, w przeciwieństwie do wielkich widłakowatych z karbonu. Wtedy 250 mln lat temu widłaki osiągały wielkie rozmiary, dziś nietota to cień tamtych potężnych drzew.

Tomik gęstnieje od nazwisk „ludzi gór” i od nazw miejsc. Ze szlachetnej prostoty pierwszej części, przechodzi w nieoczywiste „bajanie gazdy”, za górami... za lasami... - wspomina się dawne, by filozoficznie podumać nad tym, co teraz.

Książka tak mi się spodobała, że zapragnąłem włączyć słowa autora w mój projekt „Wiersz z bitem”. Zrobiłem teledysk do „Mysikróla”. W nim - z mojego okna nagle widać Tatry.




Recenzja ukazała się w czasopiśmie "Kalejdoskop" 12/22.