SPIĘTY - „HEARTCORE”, Mystic Production 2023
Oto moja płyta roku 2023, płyta spikselowanego serca. Jestem fanem muzyki pana Dobaczewskiego – zrecenzowałem jego „Black Mental”, jego „Antyszanty” oraz „Soundtrack” i „Wiedzę o społeczeństwie”. Wciąż grają mi „Powstanie Warszawskie” i „Gospel”. Ech, przecież ja motto do swojej książki „Przecieki z góry” wziąłem od Spiętego!
Mówią na niego „rockowy poeta” i mają rację. Kto ma napis nad łóżkiem napis „Lyrics, stupid!”, ten wie, co ważne. A solowy Spięty muzycznie, to kameleon. Od banjo, przez hiphopowe bity, po klasyczny rock.
Spięty to mój rówieśnik – rocznik 74, może też dlatego trafia do mnie i na koncercie w warszawskiej Proximie mogłem drzeć się pod sceną utożsamiając się z jego słowami?
Najlepszy kawałek to „Blue”. Odkryłem go nocą na YouTube przy sprawdzaniu sprawdzianów i po drugim-trzecim odsłuchu, stał się moim ulubionym kawałkiem Spiętego w ogóle.
Pieśń o zmęczeniu, znużeniu, znudzeniu. Idealna na listopadowo-grudniowe wieczory dla wszystkich z nadgodzinami, siedzących przy biurkach, wykonującym jakieś żmudne, niezbędne dla ludzkości, czynności. Wezwanie do dnia, by wreszcie się skończył. Pragnienie odpoczynku ubrane w piękną melodię. Fajna fraza „noc jest lepsza, noc się do mnie nie przypieprza” i te syrenie chórki!
Przepysznie brzmi „Piotruś Pan”, nieco frywolny (Spięty lubi takie podśmiechujki), nieco rubaszny w tym geście rozpinania płaszcza, ale to zupełnie na serio napisany osobisty erotyk, w jakieś pozie dziękczynno-proszącej. Mężczyzna obnażony okazuje wdzięczność, że ma kobietę swojego życia i wstydzi się dotychczasowej swojej gruboskórności i egoizmu „Piotrusia Pana”. Tak nagle wydał się sobie żałosny. Nie obiecuje złotych gór, złotych kart, tylko bycie „równią pochyłą, od której nie będzie odwrotu”. Mocne to. I jeszcze ta fraza „że świat ma zespół Tourette'a”. Proszę to rozkminić na swój własny sposób.
Był moment, że w kółko słuchałem „Ptaka głuptaka”. Genialnie się zaczyna i ma genialny rytm. Chórki wywalają go jeszcze w kosmos! Pomysł, by porównać się do ptaszyska-nielota, jest absolutnie fantastyczny. Refren „Ryzykuję, szybuję. Robię Wow!” przenoszę na tytuł recenzji. Pieśń o potrzebie bycia kimś więcej i ten wzrusz: „jedyne co ważne, to czyny odważnie nierozważne”...
Płytę zaczyna „Halo”. Są dźwięki burzy i słowa o zagubieniu - fajny myk, o tym jak odnaleźć radość w swym jestestwie. Radość w działaniu. Radość w tworzeniu. W rozmowie z drugim człowiekiem! Bo możesz być najszczęśliwszy, ale tylko wtedy, gdy będziesz miał komu, o tym opowiedzieć. Spięty jako Roger Waters pytający „It's anybody out there?”
„Dźwiękczynienie” to prawdziwy hymn. Misternie utkany (wsłuchajcie się w bas i chórki)! Jest zwróceniem uwagi, że żyjemy w najlepszym czasie i na najlepszej planecie, a nasze narzekanie na brak hajsu, to zwykła zrzędliwość. Ogłoś stan upadłości kolan i czyń dźwięk! Wspaniały kawałek!
W „Robaczewskim” autor pogrywa z siebie porównując się do żuczka gnojarza. I nabijając się z marności swego losu, wyśpiewuje marzenie o sięgnięciu gwiazd, a nawet grozi świętym, że dostaną gnojową kulką, jak mu nie będą sprzyjać. Fajowe!
Podobny wydźwięk ma „Spektakl”. O tym, że gramy w teatrze, zakładamy maski, by ukryć swoją bezsilność, słabość.
„Uproszczony rachunek sumienia” puentuję płytę tekstem, że „zbyt surowym dla siebie bycie, jest najgłupszym z możliwych pomysłem na życie”, a „Jebut” w tekście przyda się każdemu zestresowanemu.
Zostawiłem na deser pieśń „Ładnie”, w której autor pięknie plącze się w swojej wierze/niewierze. „Wierzę, tylko Bóg wie w co...”. Piosenka przypomina momentami jakiś oazowy gospel, ale jest to absolutnie nietandetne, uczciwe i dobrze wymyślone. Płytę swą mądrością, balladowością i chórkami porównuję do płyt Leonardem Cohenem – szczególnie tych ostatnich "Popular Problems" czy "You Want It Darker", które uważam za wybitne.
„Nawet na dnie, też jest ładnie”, wyśpiewać może ktoś doświadczony, filozof, któremu świat się rozlatuje, ale on umie go ładnie spiąć.