środa, 28 stycznia 2009

Świat mi się podoba


Autor: Krzysztof Kleszcz

Ayo "GRAVITY AT LAST", 2008

Są takie płyty. Czternastoletni Krzysztof zamiast Michaela Jacksona "Bad" wybiera Tracy Chapman "Tracy Chapman". Dwudziestosześcioletni oprócz P.J.Harvey ("Stories..."), Lou Reeda ("Ecstasy") nagle katuje płytę Marka Knopflera "Sailing to Philadelphia". Czy to potrzeba uspokojenia tętna? Trzydziestodwuletni słucha "Joyful" Ayo. Zresztą ... Zdaję się, że nie tylko ja byłem pod wrażeniem piosenek "Down On My Knees", "Help is Coming" czy "Without You". Debiut przyniósł jej spory sukces. A teraz znowu nie wyjmuję z odtwarzacza jej płyty, choć przecież jest tyle energetyczniejszych, mocniejszych.

Ayo w narzeczu Joruba znaczy radosna. Jest córką Nigeryjczyka, matka zaś ma pochodzenie romskie. Mieszka w małej wiosce...w Niemczech. Na kolejne koncerty do Polski przyjedzie w lutym (m.in. Sala Kongresowa, Zabrze i Poznań). Jej drugiej płyty słucha się i słucha, choć to zwyczajna zwyczajność, żadnej Ameryki nie odkrywa. Piękno przez smutek, trochę zachwytu, radość. Płyta na urlop (ferie)?

Co najlepszego? Hiciorem jest tu "Slow Slow (Run Run)". Kto nie lubi afirmacji i piosenek spod znaku good vibration, niech nie słucha. Bluesior "Maybe" - musi się spodobać, mój łeb sam się kiwa - no i słychać możliwości wokalne nigeryjskiej piękności. W "Better Days" unosi nas na wysokość najbardziej wzruszających piosenek Tracy Chapman (kojarzy mi się z płytą "Let It Rain", gdzie Tracy ścisza głos; mamy tu takie samo zaklinanie rzeczywistości). Na pewno też już po pierwszym słuchaniu wpada w ucho "Get Out Of My Way".

Ayo jest artystką, dla której wiele znaczy szczerość. Jej motto z piosenki "Life Is Real" to "Idę przez życie tak, jak mi się podoba / Nie mam nic do ukrycia, zupełnie nic" ("Life is Real"). No i tym wygrywa.

Ile już było piosenek o pewności ("I'm Not Afraid"), o podziękowaniach (gospelowate "Thank You"), o tęsknocie (to o!-o!-o!-o! "Lonely" )?... To prawda - ta płyta nie zmienia świata. Ale jeśli artystka nie czuje takiej potrzeby, czy trzeba jej to zapisać na minus?

Zdjęcia Kwarca

Autor: Krzysztof Kleszcz

Artystyczne (i klimatyczne) zdjęcia Krzysztofa Wieczorka z moich wieczorów autorskich. Polecam obejrzenie także innych jego fotek.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Światła i pogłos

Autor: Krzysztof Kleszcz

24.01.2009r. Sala SCh TOMY, Tomaszów Maz.

Wieczór autorski Krzysztofa Kleszcza, promocja książki "Ę" wydanej przez Wyd. Kwadratura w Łodzi przy współudziale MBP w Tomaszowie Maz.
Wieczór autorski jak ze snu o lataniu. Światła i pogłos - trochę mnie peszyły, ale było świetnie. Sala SCh TOMY przy ul. Jerozolimskiej. Nowoczesna i wyjątkowa. Mająca klimat. Tu gdzie kiedyś było kino Mazowsze - tu gdzie kiedyś oglądałem "Poszukiwaczy zaginionej arki" (zakazany owoc - film był od 12 lat, a ja byłem znacznie młodszy). Jeden z tych dni, które będę pamiętać na całe życie. Tomaszów z piosenki Demarczyk zaczyna na nowo istnieć na poetyckiej mapie Polski także dzięki temu, że ma i teraz swoich poetów - stwierdził prowadzący spotkanie.

Od godziny trzynastej - przygody z zawieszaniem grafik Marzeny, kupno drutu wiązałkowego (pozdrawiam uprzejmego pana, który nie wziął ode mnie pieniędzy, skoro to do galerii, ale prosił o kontakt z kimś kto namaluje mu Piłsudskiego :) ). Poszukiwania wiertarki.

Godzina szesnasta z minutami. Z głośników leci Dexter Gordon - jazzik z saksofonem. Można zakupić książki "Kwadratury" i ŁDK (Kleszcz, Miniak, Grobliński, Kędzierski, Robert) i pooglądać prace plastyczne zawieszone po prawej stronie sali. Daniel, którego kiedyś uczyłem geografii obsługuje światła i rzutnik (na białym ekranie zmieniają się grafiki Marzeny). Uprzejmość pana Rafała Piekarskiego, który użyczył sali, nie zna granic: dostaję też kawę, w której topi się trema.

Sala wypełniła się znajomymi i nieznajomymi, którzy chcieli posłuchać moich wierszy, obejrzeć ilustracje. Jest spora grupka uczniów. Dziękuję za kwiaty od pani dyrektor mojej szkoły.
Wieczór rozpoczęła pani Ewa Adamska - dyrektor MBP. Piotr Grobliński, doświadczony w prowadzeniu wieczorów autorskich opowiedział o roli redaktora, o przygodach z wydawaniem mojej książki. Pytał o motto ("Budzę się na dobre i dobre przychodzi"), żartował, czy rzeczywiście to tak ważne mieć osobną półkę w bibliotekach (nie ma chyba tytułu innej książki na literę "Ę"). Przeczytałem kilkanaście wierszy, po reakcji widowni mogłem wnosić, że się podobały. Było kilka pytań z sali.
Głos zabrała Marzena Łukaszuk - opowiadała o tym jak powstały jej grafiki. Asekurowała się, że rozumie, jeśli komuś wydadzą się nieciekawe. A ja podkreślałem, że jej prace wystrzeliły moje białe wiersze gdzieś poza orbitę, w kosmos.

Wpisywałem dedykacje, słuchałem komplementów. A potem poszliśmy świętować.


























































Fotografie: Grzegorz Kleszcz (1,2,4,5,7,9,10), Roman Kleszcz (8) i Krzysztof Wieczorek (3,6)

sobota, 24 stycznia 2009

Tomek w Radio

Autor: Krzysztof Kleszcz
W niedzielę 25 stycznia 2009 r. podczas programu "na żywo", po 17,00 w Radio Łódź odbędzie się rozstrzygnięcie konkursu "Pan Cogito po latach... ". W programie tym wezmą udział nagrodzeni Twórcy, jurorzy, zaprezentowane też zostaną wyróżnione utwory. Wśród zaproszonych jest Tomasz Bąk z Tomaszowa Mazowieckiego. Trzymam kciuki.

Wino ze stacji

Autor: Krzysztof Kleszcz

Dzień przed moim wieczorem autorskim nie mogłem oprzeć się pokusie wzięcia udziału w Turnieju o Puchar Wina im. J.Jarmołowskiego organizowanego po raz czterdziesty (!) przez Łódzki Dom Kultury, imprezie integrującej środowisko poetyckie Łodzi i okolic (liczna reprezentacja - Żyrardowa, Tomaszowa Maz. )
Turniej o prostych zasadach - "przyczytać swój nienagrodzony wcześniej wiersz, a najlepszy dostaje szlachetny napój (w tym roku w pięknym etui, bywało że wielki kryształowy kielich pełny trunku)". Udało mi się go wygrać 3 lata temu - gdy przeczytałem "Pod klepsydrą" i być drugi - 2 lata temu, za "Meteoryt". Miałem świeży wiersz, ale wciąż byłem niezadowolony z jednej z fraz, dlatego przeczytałem ostatecznie "Zimowy". Jurorem głownym miała być Agnieszka Kuciak, której interesujące wiersze znałem z internetu. Niestety nie dojechała. Zatem bez niej jury w składzie: Kacper Bartczak, Robert Miniak (autor "Czarnego wesela"), Artur Fryz - wysłuchało około pięćdziesięciu recytacji. O różnym poziomie. Były wiersze rymowane miłości/radości, były bajki (kultowa recytacja ponad pięciominutowa ze streszczeniem kilku pominiętych zwrotek), była szalona recytacja godna Michaela Jacksona (jestem złem!). Były jednak i zawodowe wiersze: w szranki konkursu stanęli przecież prawie wszyscy z Młodzi Literackiej, oprócz chorego Piotra Gajdy (grypa!); Przemo Owczarek, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin, Monika Mosiewicz, Konrad Ciok, Iza Kawczyńska. Byli też weterani konkursu: pan Zasławski, Piotr Macierzyński, pan Brzozowski, Wojciech Kądziela. Jednym słowem - tradycja. Jury naradzało się około 40 minut.
Ogłoszono, że wyróżnienia otrzymali m.in.: Kacper Płusa, Konrad Ciok i Monika Mosiewicz. III nagrodę zdobył Krzysztof Kleszcz, II miejsce: Tomasz Bąk z Tomaszowa Mazowieckiego (mój uczeń! dziś licealista cieszę się, że na poczatku swej drogi poetyckiej już kosi nagrody - to da mu niezłego kopa do działania, jak sądzę). Tak więc Tomaszów górą! Wygrał - nieobecny przy ogłoszeniu werdyktu, zapewne zniecierpliwiony oczekiwaniem - Krzysztof Grzelak z Łodzi.

No i powrót do domu na 23. Kadarkę kupiłem na stacji benzynowej.


Powyżej Wiersz Tomka i mój:


poniedziałek, 19 stycznia 2009

Wieczór na 102

Autor: Krzysztof Kleszcz

Studio 102 przy Piotrkowskiej 102 w Łodzi - godzina 16.00. Mój pierwszy wieczór autorski. Prowadzący Piotr Grobliński zdradził, że jego idee fix było zbratanie plastyków i poetów. W przypadku mojej książki wg mnie udało się to na 100% - powstała idealna symbioza - obrazu i słowa. Marzena Łukaszuk - autorka przepięknych ilustracji do mojej książki opowiedziała o historii ich powstania.
Dziękuję wszystkim, którzy przybyli, mam nadzieję, że spodobały im się moje recytacje i odpowiedzi na pytania. Zgromadzeni mogli zobaczyć wszystkie ilustracje Marzeny, także te, których nie udało się pomieścić w książce (dzięki za rzutnik, Brader!). Następny wieczór odbędzie się w Tomaszowie Mazowieckim, w sali "TOMY" przy ul. Jerozolimskiej 1; 24 stycznia o godzinie 17.00. Zapraszam.






Fot.: Grzegorz Kleszcz





Fot.: Krzysztof Wieczorek

piątek, 16 stycznia 2009

Wolne pokoje


RECYTACJA
Wiersz Piotra Gajdy "Wolne pokoje" z tomu "Hostel".
Pomysł i recytacja: Krzysztof Kleszcz
Muzyka: Lisa Gerrard "Space Weaver" z płyty "Silver Tree", 2006; Label: EMI Int'l.
<--- KLIKNIJ

















Baby, I'm Gonna Leave You

Nie będzie trasy Led Zeppelin. Ani z Robertem Plantem ani bez niego.
Led Zeppelin to rozdział zakończony.

1.
Autor: Krzysztof Kleszcz

Jeśli są na świecie ludzie nie znający muzyki Led Zeppelin, powinni bić się w pierś i w ramach pokuty klęczeć na grochu.
Sprzedali 300 milionów płyt. Kiedy byli na topie - byłem jeszcze małym bobo. Poznałem ich, gdy już zdobyli status zespołu nr 1. Podstawa zespołu to: Jimi Page- wirtuoz gitary, Robert Plant - wokal. Schody do nieba czyli "Stairway to Heaven" to był obowiązkowy motyw przy nauce gry na gitarze. Ja uwielbiam zakończenie utworu - tak pięknej cody nie ma żaden utwór rockowy. Podobno w USA jest radio, które nadaje ciągle ten jeden kawałek jako 'power play'.
Płyty "Led Zeppelin" - "I" (z przecudownym "Baby, Baby, I'm Gonna Leave You", albo seksualnie zabarwionym bluesiorem "You Shock Me Baby"czy histerycznym "Dazed and Confused"), "II" (z niezapomnianym "Whole Lotta Love") i "IV" ("Rock'n Roll", "Stairway To Heaven", "Black Dog", "When the Levee Breaks"- niesamowity motyw perkusji) to dla mnie absolutna kwintesencja muzyki rockowej. Zatem nie będzie reaktywacji, zarabiania na legendzie. U Planta głos już nie ten. Może to i dobrze?

2.
Autor: Piotr Gajda

Są błędy, które ciężko się wybacza. Takim błędem było, że ostatecznie nie pojechałem na koncert Page’a i Planta do katowickiego Spodka, a wszystko wskazywało na to, że mógłbym – pieniądze na bilet, transport i towarzystwo kumpli. Było, minęło i jak się okazuje - już nie spełni (jak spełnił się inny mój sen – koncert Black Sabbath z Ozzym we wspomnianym już Spodku).
Mój pierwszy kontakt z geniuszem Planta, Page’a, Jonesa i Bonhama nastąpił podczas pewnego popołudnia, kiedy to w radiowej „Trójce” usłyszałem utwór „Your Time Is Gonna Come”. Wydał mi się cokolwiek dziwny (byłem świeżo zainfekowany Purplami i Sabsami, słyszałem już, co nieco o Rainbow, Iron Maiden i Judas Priest), i być może dlatego, nie wzbudził we mnie jakichś mocniejszych wzruszeń. Wkrótce jednak z nieocenionego w tamtych czasach radia nagrałem na szpulę mojej „Arii” „Jedynkę” z płonącym sterowcem na okładce. I zaczęło się coś, co trwa do dzisiaj, co wciąż odnajduję we wszystkich solowych projektach żyjących do dziś muzyków tego zespołu. Kult, szacunek i sentyment do dokonań tych ludzi, do ich muzyki. „Babe I’m Gonna Leave You” (mam bootlega, na którym Plant przebija wersję z oficjalnej płyty, co wydaje się prawie niemożliwe), „Dazed And Confused” (ciary, Jon Paul Jones swoim basem podnosi dramaturgię tego utworu na dziesiąte piętro), „How Many More Times” (znam wykonania trwające prawie 20 minut). Tego po prostu nie da się zapomnieć. Pamiętam jeszcze, że kilka lat później w tomaszowskim MOK-u puściliśmy z kasety VHS (sprzęt video wtedy był jeszcze rzadkością) ich koncert „The Song Remains The Same”. Pamiętam z niego niejakiego Mariana, który wówczas był „zapowiadającym się” wokalistą lokalnego zespołu, który w trakcie muzycznej ekstazy wywracał stoliki wyśpiewując całą track listę razem z Plantem. Z głębin pamięci wyławiam także okropnie trzeszczące płyty analogowe z ruskimi wydaniami płyt grupy, które miały okładki z podłego papieru, a w dodatku dźwięk płaski jak średniowieczne opinie na temat kształtu Ziemi. Dziś płyty cd eksponuję na swej półce z prawdziwą dumą.
Myślę, że dobrze trafiłem – od razu stykając się z absolutnym kanonem muzyki rockowej, dziełem debiutantów, którzy zaczęli zapisywać historię muzyki rockowej od początku. Każdy chce mieć swoją legendę, żeby móc do niej wzdychać.

środa, 14 stycznia 2009

We are the pigs

Autor: Krzysztof Kleszcz

Kto nie wie szto zacz L.U.C - nominowany do Paszportu Polityki - polecam ciekawy teledysk. Robi wrażenie; muzycznie - miks hiphoporecytacji i pasaży Leszka Możdżera; i tekstowo - zakręcony pochód do puenty następującej po słowach "hiperkonsumpcja". Trochę to Lao Che-owate, trochę kalibrowate (Kaliber 44 - plus czy minus to jedyne co widzę), a to piękne wzory. Na pewno - szalone. W jednym z wywiadów artysta stwierdził: "Żyjemy uwikłani w gastronomiczną pętlę". Szalony teledysk kojarzy się z Beastie Boys "Sabotage".

wtorek, 13 stycznia 2009

Chłopaki płaczą

Autor: Piotr Gajda

Z niecierpliwością czekam na nowe, premierowe wydawnictwo grupy Antony and the Johnsons, które według zapowiedzi powinno ukazać się w drugiej połowie stycznia. Pod koniec ubiegłego roku ukazała się EP – ka z premierowym materiałem „Another World” (z gwiazdą japońskiego tańca współczesnego – Kazuo Ohno na okładce). Zawierała pięć niezwykle interesujących utworów – fani płyty „I Am A Bird” mogą spać spokojnie (w warstwie muzycznej jest na niej wszystko to, za co kocha się ten zespół). Czy na nowej płycie (oficjalnie znany jest już jej tytuł – „The Crying Light”) Antony and the Johnsons (a właściwie Antony Hegarty) po raz kolejny za pomocą swojego rozwibrowanego głosu, delikatnych, a zarazem bogatych harmonicznie fortepianowych pasaży i wyrafinowanych aranżacji wyczaruje dla nas kolejną odsłonę własnego, androgenicznego świata? Mam nadzieję, że to po raz kolejny się uda, że znów usłyszymy niezwykle fascynujące opowieści o walce z własną cielesnością, która funkcjonuje w niezgodzie z duchem. Ktoś powie, że to muzyka przeznaczona do słuchania dla miłośników kabaretu lub podstarzałych drag queen. Guzik prawda! Chłopaki też płaczą…

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Pola w marcu

Autor: Krzysztof Kleszcz

PJ HARVEY w marcu wyda nową płytę. Będzie się nazywała "A Woman A Man Walked By". Nie mogę się doczekać. Co w sobie ma ta chuda długonoga femme fatale? Żeby była chociaż ładna. Ale to osobowość, jedyny w swym rodzaju głos. Do fascynacji jej twórczością przyznaje się m.in. Katarzyna Nosowska. Pola Janina - swą pierwszą płytę "Dry" wywrzeszczała - hormony na wierzchu, szminka na okładce, gwałtownością wyznań. Sukces i sławę przyniósł jej czwarty album "To Bring You My Love" z 1995 roku - krążył wtedy po MTV jej teledysk z refrenem "little fish big fish swimming in the water". Mnie na tej płycie szczególnie ujął ekstatyczny "The Dancer" (tu w WERSJI AKUSTYCZNEJ). Krokiem w oniryczne klimaty była płyta "Is This Desire?". A "Stories From The City Stories From The Sea" był znów gitarowy i hitowy, na niej m.in. duet z Thomem Yorkiem (...Can You Hear Them? The Helicopters?...). Kto nie zna niech żałuje. Każda z płyt przy których pracowała np. projekt z Johnem Parishem "Dance hall at louse point", "Before The Poison" z Marianne Faitfull czy duet z Nickiem Cave'm w piosence "Henry Lee" - to mistrzostwo świata i przebłysk geniuszu. Potem jeszcze była płyta "Uh Huh Her" - znów, momentami gwałtowna (np. w "Who the F*ck?). A ostatnia rzecz - płyta "White Chalk" kompletnie mnie zaskoczyła. Bo dziewczyna, którą podniecał głęboki bas nagle wzięła się za grę na pianinie i dziwnych instrumentach strunowych.
Polecam jej występ we francuskiej tv... GROW GROW GROW. Poezja.

niedziela, 11 stycznia 2009

Przytulanie do piersi

ROZMOWA NA GADU-GADU

KK: Pamiętasz swą pierwszą płytę winylową?
PG: Oczywiście! "Heart of Glass", składanka z zespołami takimi jak Blondie, UFO, Jethro Tull, i wykonawcami jak Leo Sayer na przykład. Zniszczyli mi ją znajomi rodziców na swoich imieninach, bo moi starzy pożyczyli im gramofon i tę właśnie płytę.
KK: A mnie się w czeluści pamięci wizualizuje płyta "ŚMIERĆ DYSKOTECE" - Lombardu.
PG: Świetna płyta! Który utwór z tej płyty najbardziej zapadł ci w pamięć?
KK: Poczekaj, poczekaj. Pamiętam, że nie rozumiałem wszystkich tekstów, i że Ostrowska mi się podobała. Ile ja miałem wtedy lat? 9? Pamietam, że płyty wtedy ukazywały się z ponad rocznym opóźnieniem jakoś.
PG: A to zrozumiałe. I to, że podobała ci się Małgorzata Ostrowska. Była ładniejsza od Wandy Kwietniewskiej...
KK: U chrzestnej w takim fotelu-pufie zamykanym zauważyłem płytę i powiedziałem jej na ucho, że bardzo chciałbym ją mieć. No i śpiewałem pod nosem "Diamentową kulę”, "Taniec pingwina na szkle" i "Rdzę" - tam było coś o "półlitrówkach schowanych na wasz powrotny dzień".
PG: Ja wtedy sam kupowałem sobie płyty. Była taka księgarnia na Spalskiej (teraz jest tam ciucholand). Można było upolować niezłe winyle. Panie ekspedientki nie znały się na rocku i niczego nie ukrywały pod ladą.
KK: „Diamentową kulą dostaniesz między oczy...” - dziś jak tego słucham to trochę Papa Dance'm pachnie ;-)... No jasne, na Spalskiej kupiłem "Moskwę" - pamiętam swą radość...
PG: Ale to był kiedyś przebój Listy Przebojów Trójki! Takiej muzyki się wówczas słuchało. Może dlatego niedługo potem, kiedy dotarłem do koncertowej płyty zespołu Black Sabbath "Live Evil" buty mi pospadały. Mieliśmy wówczas tu w kraju z dziesięć lat opóźnienia...
KK: I jeszcze będąc u cioci na południowym-zachodzie Polski, zwiedzając okolice z rodzicami - w Legnicy albo w Złotoryi upolowałem plakat LOMBARDU. Na kredowym papierze! Ostrowska miała demoniczny makijaż! Miałem wtedy też koszulkę z wprasowanym logo zespołu. Próbuję sobie przypomnieć jak przekształciłem tekst: "W kartach nigdy się nie trafi / street lub kareta pełna króli / Spod drzwi ci rąbnęli mleko / pies cię rzucił, nikt już nie jest / dobry ani czuły". To było jakoś tak: "W kartach nigdy się nie trafi / Wytlukaj na pełno zbroi / Złociści rąbneli w mleko / wiatr przyrzucił / nikt już nie jest / dobrej fali czuły". Brzmiało surrealistycznie.
PG: A pamiętasz plakaty z "Zarzewia". Takie na podłym, gazetowym papierze, na którym zamazywały sie kolory i kontury?
KK: Przyznaję się bez bicia, że to przez pół roku prenumerowałem. Dla tych plakatów ;(
PG: A ja je naklejałem na ścianę, a potem trzeba było wszystko malować. Wracając do Lombardu...dla mnie "Taniec pingwina na szkle" jest pierwszym tekstem na temat depresji, he,he!
KK: Śpiewałem teksty Lombardu uderzając pałeczką od gongu w rakietkę pingpongową. Nasz zespół - JA - śpiew, perkusja; BRAT - śpiew, perkusja - nazwaliśmy TGS, przez analogię do TSA. No dziś to wzrusza przez te wspomnienia. Ale i tekst „Taniec pingwina na szkle” świętej pamięci Jacka Skubikowskiego dziś mnie autentycznie przekonuje. Te kroczki pingwinie - na określenie komunistycznej degrengolady to jest prawdziwa poezja, nie uważasz? "Chowa pod skrzydło pysk blady jak wosk" - to jest pięknie napisane.
PG: Tak, jak wspomniałem to strasznie klaustrofobiczny tekst... Już sam początek - "W domach jak klocki olbrzyma / rury zawyły ze strachu przed dniem..."
KK: To cudne jest, zwyczajnie cudne!
PG: Na szczęście Jacek Skubikowski to nie Jacek Cygan, he,he!
KK: To nie ja byłam Ewąąą!
PG: Dary, dary looosu..
KK: Ale Cygan tez ma dobre teksty - zostawmy go w spokoju. „Skubik” próbował też kariery solowej: "Słodkie cudo z m-2", "Jedyny hotel w mieście"... to był dobry tekściarz, chyba miał też brzydki epizod z discopolo.
PG: Jeden jego utwór cholernie mi się podoba, ale prawdę mówiąc ja go jako rockmana nie trawiłem w ogóle. Wolałem, żeby został tam gdzie był - jako tekściarz. Nie pamiętam jego solowych płyt.
KK: Zostawmy to.
PG: Tak, wróćmy do pingwina... A ten fragment, jak zauważasz? "Z okna widać to samo coraz bardziej ukośnie / widać w lustrze co rano / jak wolno dziób rośnie”
KK: W tym utworze nie ma złej frazy! "Z okna widać to samo /co dzień bardziej ukośnie" Nie „coraz” tylko „co dzień.”
PG: A tak! Pamięć zawodzi, ech.
KK: Oj rewelacja. Od razu widzę zdjęcie z „CZASEM APOKALIPSY.”
"Życie na boki go kiwa / Kusym truchcikiem załatwia sto spraw". Kusy truchcik - to jest piękne, zobacz jak wiele można osiągnąć dwoma słowami!
"Zwija śniadanie w gazetę" Pamietasz ichniejsze gazety? "Głos Robotniczy", "Trybuna Ludu"...
PG: Tak, to dobre skojarzenie. Warto też wspomnieć o niezwykle ekspresyjnym śpiewe Ostrowskiej. Jej interpretacja wyniosła ten tekst do absolutnego kanonu! Tych gazet nie czytałem. Pamiętam "Radar", "Na przełaj", "Świat Młodych", bo tam publikowano wiersze debiutantów, a w "Świecie Młodych" na końcu by komiks.
KK: Ja czytałem sport. Wyścig Pokoju - wycinałem, wklejałem. Pamiętam taki tytuł w "Trybunie Ludu": "Janusz Pożak - bez formy byłem już w Berlinie".
PG: Ja zamiast kolarzy wolałem ścigać się kapslami.
KK: Pamietam też skład kadry mongolskiej ekipy - Cendendanbyn Gandbold, Chajanchiarwaa, Munchbad, Zargalsajchan
PG: Po asfalcie, pstryk!
KK: Ja mialem ze sto kapsli i w dużym pokoju to rozstawialiśmy. To w sumie dość głupie było. Te kroniki wyścigów mam w komórce chyba.
PG: !!! Ja wolałem w owym czasie gładko przejść od słuchania Boney M i Abby, do ACDC, BLACK SABBATH. Załapałem się na DEEP PURPLE i LED ZEPPELIN niedługo później.
KK: A ten tekst o PINGWINIE, to wg Ciebie jest jakoś ponadczasowy?
PG: Tak. Zawsze uważałem, ze to piosenka, która lepiej się obroni niż takie "Przeżyj to sam."
KK: Oj tak - nie lubie Przeżyj to sam - jest takie podniosłe, pompatyczne, zapalniczki sie zapalają, łeee... Nie ma to jak "Taniec pingwina”
PG: Dla mnie bliźniaczą piosenką w sensie przekazu jest też "Szklana pogoda".
KK: Owszem. "Szklaną pogodę" napisała chyba Ostrowska.
PG: Nie, nie. To tekst zawodowego tekściarza, nie pamiętam nazwiska... Z tego co wiem,, Stróżniak go tylko nieco "przyciął".
KK: Rzeczywiscie DUTKIEWICZ, sprawdziłem na płycie. Ostrowska napisała "Mam dość", "Gołębi puch"...
PG: Uwielbiam te piosenki!
PG: Dziwne, że ten zespł nigdy nie przebił się do pierwszej ligii.
KK: Nie? Miał hita na miejscu pierwszym- STAN GOTOWOŚCI.
A Skubikowski jeszcze napisał "Droga pani z TV", "Kryształowa" i "Stan gotowości". Ten ostatni jest najbardziej udany. Zobacz ten fragment: " po sygnale lufy drzwi wyplują szyk/ serca wybiją jeden rytm, ramie w ramię". Wg mnie świetne i (sic!) CELNE. Albo "Krany gotowe są już do walnej bitwy / ściany jak nowe niosą głos, huk gonitwy". To jest poezja proszę pana.
PG: Pamiętam, że to był taki "marszowy" utwór. Ale osobiście nikt nie przebije Ostrowskiej na wokalu!
KK: No nie, nie. Szkoda, że się pokłóciła ze Stróżniakiem. Zdaje sie że śmiertelnie. Led Zeppelin prędzej coś zagrają niż Lombard.
PG: No cóż, pewne rzeczy się kończą... Może to i lepiej? Myślę, że Lombard nie odnalazłby się dzisiaj na polskiej scenie. Rocka w mediach nie ma, są tylko podróbki wokalistów i wokalistek, produkcyjniaki. Myślę o telewizji, a Lombard był zespołem telewizyjnym. Występował w Opolu, a nie w Jarocinie, co też jest trochę znamienne.
KK: Mam link do "Stanu gotowości" z 1984 roku. Zbigniew Foryś żuje gumę, Grzegorz Stróżniak z wąsami - chciałem mieć wtedy wąsy, łysy perkusista nazywał sie Przemysław Pahl... Boże, skąd ja to pamiętam? Wow! Ostrowska w pełnym makijażu!
PG: Byłeś fanem!
KK: Stary ja w 84 roku miałem 10 lat!
PG: Ja 18. A w wieku szesnastu rozpoczałem przygodę z rockiem.
KK: Piękny to był czas... Wracałem z plaży nad Pilicą i ktoś mi powiedział, że w Telewizyjnej Liście Przebojów Lombard jest na miejscu pierwszym!
PG: Wczesniej słuchałem nawet Goodbye Danceband
KK: Nie znam człowieka :-)
PG: Zzy jak to się tam nazywało. Ci, od "słońca jamajki"...
KK: Aha kojarzę
PG: Żenua kompletna... Na szczęście na swojej drodze spotkałem właściwych ludzi i oni otworzyli mi oczy.
KK: Ja chyba sam je jakoś otworzyłem - o ile pamietam... Pamiętam swój dojrzały wybór - zamiast Jacksona "Bad" kupiłem Tracy Chapman "Tracy Chapman". Oczywiście było to na pirackiej kasecie firmy ARA (takie czasy).
PG: Później w jednej z naszych placówek kultury założyłem Klub Miłośników Rocka. Puszczaliśmy na video koncerty Led Zeppelin, Hendrixa, Black Sabbath, ale to był już rok 85, 86...
KK: Ohoho! Mam "Taniec pingwina": oryginalny teledysk!
PG: W czasie kiedy nabywałeś kasetę Tracy byłem w wojsku. Pamiętam że "Fast Car" leciało z głośników na poligonie...
KK: Oglądasz? Ostrowska jak świetnie wygląda! Na gitarze - Piotr Zander. Oj pamietam jak mama mi przywiozła z Łodzi: TSA - "Rock'n Roll" i Lombard - "Kreacje". Wyobrażasz to sobie? A "Szarą masć" kupiłem w MDK przy muszli... PG: Miałem wtedy i mam teraz te płyty. A wiesz na co była ta maść? KK: Na mendy - ostatnio w Teraz Rocku o tym pisali. Mendy = milicja. Poezja panie! Jak wyjdzie "Szara maść" na CD to kupię na pewno. Dziś już nie mam jak słuchać winyli. Pamiętam też, że troszkę się wstydziłem tej okładki, mówię o piersiach.
PG: Piersi nie należały do Ostrowskiej. Jak znajdę trochę czasu wrzucę na talerz gramofonu stare płyty Lombardu. Raz jeszcze przytulę się do Tych piersi, hehe.

Mam zegarek

Autor: Piotr Gajda
MACIEJ WOŹNIAK, "ILUZJON", Wyd.Literackie, 2008.
Macieja Woźniaka nie znam i nigdy go nie spotkałem, tym bardziej cieszę się, że w końcu dotarłem do jego wierszy, a więc pośrednio mogłem poznać i jego. I wnioskuję; Maciej Woźniak to fajny gość, a w dodatku pasjonuje się muzyką (pisze felietony i recenzje muzyczne w „Tygodniku Powszechnym” i na jazzie na pewno zna się lepiej ode mnie, ale już o takim rocku moglibyśmy podyskutować), a w dodatku jest poetą „generacyjnie” mi bliskim. To poeta „osobny”, przebywający na uboczu głównego życia poetyckiego. Lata odosobnienia, a być może braku szczęścia, właściwej promocji, itp., którym towarzyszyło hasło „róbmy swoje” paradoksalnie przyniosły w końcu spodziewane owoce – Maciej Woźniak wydał swój najnowszy tomik w Wydawnictwie Literackim, które poziom swoich publikacji wyniosło do takich nazwisk jak Zagajewski i Miłosz, a to dobra rekomendacja. Po uważnej lekturze wierszy składających się na „Iluzjon” śmiało można dodać do niej kilka zdań od siebie.
Wiersze Woźniaka rozgrywają się zgodnie z rytmem natury, zarówno w jej podstawowym wymiarze (tu i teraz) jak i tym historyczno - metafizycznym (poeta cofając się w czasie zaludnia swoje wiersze m. in. postaciami Kierkegaarda i Chopina). Tytuły poszczególnych tekstów („Luty, spacer na Kępę”, „Wiersz przed Wielkanocą”, „Grudzień, szron na ścieżkach”) świadczą, że autor uważnie śledzi zmieniające się – „sezonowe” oblicze świata. Poezja Macieja Woźniaka bywa najciekawsza, gdy mówi wprost, w imieniu jego jednostkowej, bardzo oryginalnej wyobraźni, która jest nieustannie angażowana do przewidywania skutków przemijania – dni, miesięcy, a także każdego nas z osobna. "Sczerniałe gałązki, / numery telefonów, grzbiety książek na półce / jak rybi szkielet przy burcie, rachunki za światło / i za brak światła, ostry brzęk, kiedy śmieciarze / opróżniają pojemnik, i trąbki u Mahlera, / stalowoszare wahadło oceanu, któremu obojętne / daje czy zabiera" („Marzec, wyjście na brzeg”). Nasz rozkład; rozkład teraźniejszości, przeszłości, a wkrótce i przyszłości, powodują mijające sekundy – zdaje się mówić poeta. "Ale gdy rozkładasz / poprzecieraną mapę, nie ma na niej tylu / miejsc, po których zostały niedomknięte rany, / sny i widoki z okien. / Ciało, ambasada, / która politycznego odmawia azylu. / Lecz jeden urzędnik jest skorumpowany" („Azyl”). Mijają w sposób nieuchronny, i bez znaczenia jest, gdzie wtedy będziemy; w podróży czy w domu. Na naszych oczach zmieniają się obrazy i miejsca, które dotąd sąsiadowały z nami. Wystarczy to dostrzec, dotrzeć do uniwersum, odnaleźć w tym wszystkim sens i miejsce dla siebie. Tę metafizykę / określa skrzyżowanie drogi do Białej, / w którą skręca autobus, i tej ze sklepikiem, / gdzie „żołądkowa” zmienia korpuskuły w fale, / i wprawia w ruch błyszczące śniegiem uniwersum, / dzwonnicę przy kościele i wiatę na przystanku, / aż przelotowy czasu lub pośpieszny sensu / zabierze dokądkolwiek" („Proboszewice”).
Gdyby równolegle do wierszy, które znalazły się w „Iluzjonie” M. W. pisał kolejną recenzję muzyczną na pewno dotyczyłaby twórcy, którego muzyka bywa skomplikowana formalnie i jest porywająco smutna. Gdybym miał to sobie wyobrazić, postawiłbym na Scotta Walkera. I tego właśnie po lekturze książki Woźniaka pragnę się domyślać.

sobota, 10 stycznia 2009

Niosę na rękach Ciebie

Autor: Krzysztof Kleszcz
RADOSŁAW KOBIERSKI "LACRIMOSA", Wyd. Zielona Sowa, 2008


Gdy przypominam sobie powieść "Harar" natychmiast wyświetlają mi niesamowite obrazy: dziecko, które za Bozię brało kawałek otynkowanej rury ("Może ciotka wskazała mi drewniany krzyż, a ja spojrzałem odrobinę wyżej, i tak już zostało?"); schulzowa maligna, gdy miasto wizualizuje się jako makieta; schizofreniczna scena zamknięcia w przedszkolu. O tak! To jedna z wyjątkowych książek. Lubię też wiersze Kobierskiego, choć są często bardzo smutne, wręcz przygnębiające. Na swój sposób piękne, szlachetne, boskie. Czuć w nich serce, całe życie, prawdę - nie są grą z czytelnikiem, jak to bywa we współczesnej poezji. Autor dzieli się objawieniem, bólem. Do takich wierszy przystępuje się jak do ołtarza, czyta się je na przydechu. Lacrimosa to książka o wielkiej miłości do ojca, który odszedł, o bólu, gdy nie można pogodzić się z utratą, o pustce jaka zostaje gdy ból już mija. Tęsknota, utrata pewności, oswajanie się ze śmiercią, próba wytłumaczenia jej sensu; daremne przekonywanie się, że miłość przecież już wygrała - monotematyczność książki pozornie może zniechęcać. Autor potrafi nas jednak zadziwiać, kreśli tak niezwykłe frazy, że nie tylko ja, zaglądałem do książki wielokrotnie, próbując na nowo coś odczytać, zinterpetować. Kobierski stosuje mocne obrazowanie - oto ojciec we śnie topi się w kałuży "kapelusz jak lilia pływał po powierzchni wody"; albo: nawet po śmierci każe walczyć konkurentom ojca o rękę matki. Nie sposób np. nie przestraszyć się puenty wiersza "L'inassouvissement" o tym, jak poeta buduje dom (oczywiście to metafora tego, że zbudowanie spokoju dla nadwrażliwców jest niemożliwe). W wierszach pełno jest zapachów "cała drogeria poranków", najczęściej przypominają "dawne", przywołują też klimat biblijny. W wierszu "Anastasis" ojciec pokonuje śmierć, gdy "w kobiecie zostawia list". W innym wierszu ("Naan") jest wygnany na czterdzieści lat na pustynię. Najpiękniejszym fragmentem, który chciałbym przywołać jest fraza z wiersza "Teologika I": "Niosę na rękach Ciebie/ A ty we śnie moim niesiesz mnie umarły/ Pod nowy dom, który kiedyś będzie stary(...)". Nie mogę wciąż czytać tego na spokojnie; wzrusza, chwyta.

Dużo jest ogrodowych precjozów: najróżniejszego robactwa - niesamowity jest fragment, w którym mszczą się one na człowieku-swoim królu, niczym rewolucja francuska("Motyw z Baki"), warzywa, przyprawy, zioła. Studium rozkładu (kurz, "pracująca podłoga", jemioła, huba) wdziera się nawet do ulubionego ciasta (pleśniak). Lacrimosa jest pełna oryginalnej metaforyki, różnorodnych środków poetyckiego wyrazu: PL wyobraża sobie własną starość "W oknie będę czekał, aż wróci z miasta. Pojawi się na zakręcie, potem trzaśnie furtką. Położy siatkę i znów zapyta, jak mam na imię." ("Anno Domini 2050"), "nietakt zegara" ("Vanitas II"), "trupy pszczół, trupy siedmiu pokoleń" ("Villa dei Misteri"). Autor przywołuje wyrzutka społecznego nierozumianego malarza z Krynicy : "wszystko nieczynne z powodu snu", "stacja, święta jak wszystkie cerkwie, kryta gontem" ("Nikifor" na moście"). Zastanawia się, a może cierpienie jest nam dane niczym obrazkowa wersja Biblii (tzw. Biblia pauperum), bo same słowo, by nie wystarczyło, nam, niewiernym? Słuchając wołania poety: "Odezwij się, musi być jakiś wolny kanał, niezajęta częstotliwość".("Kropka, kreska, kropka, stukam ołówkiem") jestem poruszony do granic.

Wieczór autorski


Autor: Krzysztof Kleszcz

Ę się rozkręca. Spotkania autorskie (zorganizowane dzięki Wydawnictwu Kwadratura w Łodzi i MBP w Tomaszowie Maz.) promujące moją książkę odbędą się: w Łodzi: w niedzielę 18 stycznia 2009 roku w STUDIU 102 na ul.Piotrkowskiej 102, o godz.16 oraz w Tomaszowie Maz. w sobotę 24 stycznia 2009 roku w SCh TOMY na ul. Jerozolimskiej 1; w dawnym kinie Mazowsze, o godzinie 17. Zapraszam. W Tomaszowie będzie można obejrzeć prace plastyczne Marzeny Łukaszuk, której ilustracje upiększyły moją książkę.

Ray lubi pyry

Autor: Krzysztof Kleszcz

RAY WILSON, PROPAGANDA MAN, 2008


Pamiętam, kiedyś, sto lat temu, przeczytałem, że Nick Cave i PJ Harvey są razem. A ja będąc wtedy zauroczony płytami „The Boatman’s Call”, „Henry’s Dream”, “Let Love In”, „To Bring You My Love”, “Dry” poczułem niesamowitą empatię – cieszyłem się ich szczęściem, prawie jak swoim.
Podobnego wrażenia doznałem po lekturze styczniowego Teraz Rocka – otóż Ray Wilson zakochał się w uroczej poznaniance i zamieszkał w Polsce. Nagrał właśnie płytę, która od razu trafiła w moje ręce, uszy i w splot.
„Propaganda Man” to płyta tradycyjna, bez niespodzianek, raczej jako przypominacz starych dobrych czasów. Zapewne więc dla kogoś co najmniej trzydziestoletniego, niż nastolatka. Bo to dojrzała płyta jak dojrzała miłość.
Ray Wilson wzbudza mą sympatię od kiedy świetnie odśpiewał hity Genesis na trasie w Polsce. Kibicowałem płycie „Calling All Station” – choć poległa komercyjnie, była – taka jak lubię – swego rodzaju romantyczna, pełna wiary w życie. Zapadły mi w pamięć teledyski – szczególnie „Shipwrecked” i „Not About Us” to są utwory, które wywołują zawsze ciarki na plecach. Ray od zawieszenia Genesis w 1999r. nagrywał płyty solowe i z zespołem Stiltskin. Ale zainteresował mnie naprawdę dopiero tą płytą.
Oczekiwania się spełniły, to piękna płyta, którą polecam wszystkim dojrzałym ludziom. Jeśli lubią rockowe przypominacze to tym lepiej, bo Ray brzmi momentami jak Peter Gabriel (we „Frequence”), momentami jak Dave Matthews (najpiękniejszy utwór na płycie - „Cosmic Baby” szczególnie w refrenie przypomina wokalizy z piosenki „American Baby” z płyty „Stand Up”). Gitary rzewnie łkają jak u Pink Floyd (warto np. posłuchać solo w utworze "Things Don't Stop" od 3’ 30), w ostatnim kawałku jest szczególnie lirycznie - czuć szczerość, autentyzm uczucia.
Wypada życzyć by Rayowi w Poznaniu się poszczęściło lepiej niż Nickowi Cave'owi i PJ Harvey (ich romans prędko się rozpadł) żył długo i szczęśliwie - nagrywał równie dobre płyty.

Egzystencjaliści

Autor: Piotr Gajda
COMA, HIPERTROFIA, 2008

Jedno wiem na pewno – zespół Coma ostatnio bardzo się napracował wydając swój najnowszy, podwójny CD, na którym znalazło się prawie dwie godziny muzyki i aż trzydzieści pięć utworów! Na dodatek według zapowiedzi muzyków to concept-album, co w epoce skrótu myślowego bywa odbierane jako rzadki i nieuzasadniony przypadek nadmiernego konceptualizmu. Zachowajmy jednak spokój - z owych trzydziestu pięciu utworów, aż osiemnaście to w zasadzie „dźwiękowe łączniki” pomiędzy właściwymi utworami z track listy, które jednak swoją „wymową” scalają filozoficzne przesłanie „Hipertrofii”, za pomocą którego zespół opowiada o „ludzkim życiu, które jest szeroko pojętą wolą istnienia”. Prawda, że to idealny temat na rozbudowaną, progresywną płytę? I taka jest najnowsza propozycja. To wciąż ta sama Coma, znana z poprzednich płyt, ale jednak nieco trudniejsza w odbiorze, a to przez swą „długość”, jak i również przez dosyć skomplikowaną, trudną w odbiorze historię – żeby dobrze ją poznać, trzeba co najmniej kilku dokładnych przesłuchań. Wokalista i jednocześnie autor tekstów Piotr Rogucki manifestuje swoją niezgodę na otaczającą go rzeczywistość i nieustannie atakuje nas mocnymi frazami – "nim zdecydujesz pamiętaj, że jałowe życie, jałowa śmierć". Pierwsza część podwójnego albumu (nieprzypadkowo oznaczona kolorem czarnym) jest dosyć mroczna, z mocnymi punktami w postaci utworów takich jak „Trujące rośliny” czy „Świadkowie schyłku królestwa wiecznych chłopców” (swoją drogą, to niezwykle udany tytuł, ale akurat w tej materii Rogucki nigdy nie miał problemów). Ale jest tu też nu-metalowa „Transfuzja”, a także „Emigracja”, która wprowadza nieco powietrza do pierwszej części za pomocą swojej swingującej (tak,tak!) formy. Druga, tym razem oznaczona kolorem „żółtym” odsłona „Hipertrofii” wypełniają przenikające się bez przerwy stany emocjonalne – od uczucia depresji, aż po nadzieję (być może wszystko się jeszcze ułoży po myśli bohatera tej historii), stany ukojenia i satysfakcji („Widokówka”, „Nowe tereny migreny”). W tym kontekście znamienne są słowa wokalisty: „poczuć na sobie tę ciszę i ową się ciszą dokarmić”. Czyżby bunt się ustateczniał? Mocnym akcentem tej części są progresywne „Popołudnia bezkarnie cytrynowe”. Najnowsza płyta podzieli fanów „starej” Comy na tych, którzy dostrzegą w „Hipertrofii” nową odsłonę mistrzostwa i geniuszu tej formacji, i na tych, którzy odbiorą jako deformację wypracowanego stylu i zaburzenie homeostazy. Dla mnie osobiście, to dalsza, świadoma kontynuacja obranej drogi twórczej, w której muzyka i tekst tworzą zwarty przekaz - rockowej poezji egzystencjalnej.

piątek, 9 stycznia 2009

Muzyka klasy średniej

Autor: Piotr Gajda
THE VERVE, "FORTH", 2008

Gdyby nie kolejne rozpady (pierwszy nastąpił jeszcze przed legendarną „Urban Hymns”), jedenaście lat przerwy i Radiohead, The Verve byłby najważniejszym niezależnym brytyjskim zespołem rockowym. Prawdopodobnie nieco na wyrost, co skutecznie udowadnia zarówno solowa kariera Richarda Ashcrofta jak i ostatnie dokonanie grupy. Rzadko udaje się reaktywacja i istnieją na to liczne dowody nie tylko w przemyśle muzycznym, bo to z reguły odcinanie kuponów od swej dawnej świetności i prosta droga do „upadku legendy”. Najlepszym tego przykładem są ubiegłoroczne dokonania grupy Queen i ich album „Cosmic Rock” z nowym, skądinąd markowym wokalistą. A jak jest w tym przypadku? Podobnie. Część krytyki nie zostawiła na płycie suchej nitki wytaczając przeciw niej najcięższe działa w postaci takich sformułowań jak „klęska” czy „wątpliwe dokonanie zblazowanych dżentelmenów”. Nie jest tak źle, chociaż faktycznie nie jest to produkt na miarę wcześniejszych kompozycji zespołu. To płyta do bólu przewidywalna, eksplorująca wciąż te same brit – popowe motywy. Z pewnością na muzyce swoje piętno odcisnął lider zespołu, który na swoich solowych albumach umieszczał piosenki w tonacji raczej molowej, nasączone przestrzennymi motywami, ale też smętne i zwyczajnie smutne. „Forth” to płyta, której brakuje energii, jakiejś podskórnej złości, a chociażby i desperacji. Ale jednocześnie to materiał, który pozytywnie oddziałuje na słuchacza za pomocą swojej onirycznej, nieco zblazowanej atmosfery. A więc „Forth” to muzyka dla tatusiów, urzędników – nudziarzy, zblazowanych właścicieli kantorów ze złotym łańcuchem na przegubie? Nie, mimo wszystko nie podpiszę się pod tym.

czwartek, 8 stycznia 2009

Ę się rozkręca


Autor: Krzysztof Kleszcz



Wysyłanie książek, wpisywanie dedykacji, poczta zarabia. Pierwsze promocje książki - wywiad na MMŁódź http://www.tinyurl.pl/?arqVOKmI A także coś bardzo przyjemne: młodzież z mojego gimnazjum z kółka polonistycznego prowadzonego przez Joannę Dróżdż-Domalik interpretowała teksty z książki "Ę". Bardzo miła rzecz stanąć oko w oko z dociekliwymi interpretatorami. Małe piwo, Jakoś, Ornitochoria, Proszę i parę innych tekstów zostało poddane prześwietleniu, przegadaniu. Autorowi było miło. Szczególnie fajne były interpretacje okładki "ę" ;)

Zbyszek Cybulski



Autor: Piotr Gajda


8 stycznia mija 42 rocznica tragicznej śmierci najlepszego aktora w powojennym kinie polskim – Zbigniewa Cybulskiego. „Polski James Dean, człowiek łamiący konwenanse, żyjący na krawędzi” – mówili krytycy o Zbigniewie Cybulskim. Na planie filmowym „Popiołu i diamentu” pojawiał się w jeansach i kurtce z wojskowego demobilu oraz w nieodłącznych, ciemnych okularach. Andrzej Wajda protestował – „Ne możesz grać tak ubrany, nikt tak się przecież nie ubiera!”. W końcu poddał się, a Cybulski na kanwie jego filmu stworzy swój nieśmiertelny mit, który podparł umiejętnością niemal całkowitego utożsamienia się z bohaterem, którego grał. W jego rolach można z łatwością dostrzec wewnętrzne rozdarcie, bezradność, szamotaninę. Prezentował niepowtarzalny talent aktorski; w tamtych czasach był w Polsce jedynym godnym partnerem największych artystów światowego kina; Jamesa Deana i Marlona Brando. Było w nim coś takiego, że nie mógł dożyć spokojnej starości. Był postacią jakby poza normalnym biegiem życia, żyjącą w nieustannym pośpiechu, poza czasem. Był „poetą ekranu”, poetą na swój sposób przeklętym, bo jego sztuki film polski nie potrafił do końca wykorzystać.8 stycznia 1967 roku po raz ostatni, bynajmniej nie po raz pierwszy próbował wskoczyć na schodki odjeżdżającego z wrocławskiego Dworca Głównego pociągu…

środa, 7 stycznia 2009

Killery z hostelu

Autor: Krzysztof Kleszcz

Dobra poezja to taka, z której możesz wycinać frazy i te frazy osobno działają. Zabijają jak killery.
Tak jak system surround - kilka liter może Cię zaatakować z każdej strony; sznurek czarnego na białym, a człowiek jest przeszyty jeszcze wewnątrz, czyta jeszcze raz, jeszcze raz. I ciągle działa. Autorem takich fraz jest Piotr Gajda.
Dlatego Hostel to tak dobry tomik. Mówię to z zazdrością. Wybrałem te najlepsze:
oto najlepsze piętnaście fraz z Hostelu wg Kleszcza zazdrośnika:

15. Chcę żyć, jeść sól, zapełniać piwnice kartoflami i węglem (...)
Świetne krótkie zdanko. Słowo kartofffle czytam ze szczególnym ściśnięciem szczęki. Moc.

14. Równowaga jest wymysłem horyzontu, blefem języczka u wagi.
Jedna fraza, czasem rozwala cały świat.

13. Nie ma nic na sumieniu ten, kto się nie boi listów poleconych.
Aż mi się przypominają wezwania do wojska.

12. Przyglądam się narzucie, która przykrywa łóżko i wiem, że ktoś szył ją z miłością, chociaż dziś jest zimna.
Smutek "Gajda Original". Manekiny i ludzie.

11. Kiedy za oknem przelatuje ptak, trwa to cały miesiąc.
Przekonujący obrazek. Jakby świat się kończył.

10. Jeżeli zakwitł przebiśnieg, wyglądał jak guz mózgu.
Widzę to. I przechodzi mnie dreszcz, prąd - nie wiem co to, ale to boli.

9. Ciała wydobyto z wody; pod powieką miała rzęsę, w dłoni róg chusteczki.
Plastyczny, filmowy, na taśmie przedwojennego filmu.

8. Dratwa wbita w żyłę, dojdzie pod serce. I będzie szyć.
To mi się z teledyskami Tool-a kojarzy.

7. Wzeszło słońce, ale nic nie schło.
A tutaj jakaś apokalipsa straszliwa. Dzień po końcu świata.

6. Brakuje mi odwagi, żeby wymyślić plażę; i tak nie mógł bym się z niej wzbijać – ptak wykluty z sadzonego jajka.
Ironia - cierpka i swędząca jak dzika róża roztarta na plecach.

5. Z naszych ciał ulatnia się ciepło. Kto za nie zapłaci?
Maklakiewicz!

4. Odwiedza nas sąsiad i chociaż pociesza: a jednak żyjecie państwo, na wszelki wypadek dotyka mnie palcem.
Michał Anioł! Stworzenie Adama wersja 2.0.

3. Świt jest inspektorem, który wszczyna sprawę z urzędu: szuka, pyta, błądzi.
To musiało być napisane wśród biurek, monitorów starego typu, może na maszynie do pisania?

2. Jądro jest głębiej, głębiej.
Uwielbiam ten fragment wiersza "HP", wg mnie najlepszego wiersza z Hostelu, słusznie nagrodzonego Czekanem Bierezina.
Ten wieczny zgryz poety-górnika.

A na miejscu pierwszym fraza:
1. Wodomierz odlicza czas, a gdy się myli – traszki, rzęsę i trzcinę.
Hostelowe rekwizyty pięknie grają, ale to co zagrał wodomierz jest po prostu wysokim C. Pokłon.
--------------------------------------------------
5 minut później na GG:
PG 20:50:11 (...) krzychu - tak się nie robi. bez przesady. to ma byc blog literacki, czy nachalna promocja nas samych?
KK 20:50:23 (...) to - pisze co chcę; to jest blog - ja tu ustalam reguły
KK 20:51:14 nie zmyśliłem niczego - tak czuję
PG 20:51:22 nie rozumiesz, że teraz jak ja wybiorę 15 fraz Kleszcza (the best) to z nas bedą drzeć łacha? to taniec na lodzie, brachu. mogeś mi to powiedzieć na ucho, ale na blog?

Crisis? What Crisis?

Autor: Piotr Gajda

To skończy się źle/ Udusimy tu się, nie ma szans/ Zamknięci pod kluczem w kartonowych pudełkach bez dziur/ Nie tak miało być / Nie ma końca ten stan /Nie zasypia się nam byle gdzie/ Ścianom bliżej do ścian/ Sufit niżej niż gdzie wczoraj był/ Nie mogę dziś wstać

PUSTKI - KONIEC KRYZYSU, AGORA S.A. W-wa 2008

Po raz kolejny potwierdza się powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Na kolejnej płycie zespołu Pustki „dziurę” po wokaliście Janku Piętce wypełnia niemal tak doskonale jak silikon z atestem tandem Wrońska – Łukaszewicz. Przy tej okazji możemy skonfrontować z rzeczywistością jeszcze jedno przysłowie – kobieta zmienną jest – i może dlatego Barbara Wrońska, obecny „pierwszy głos” zespołu wzbogaciła jego muzykę o skomplikowane formalnie linie melodyczne zachowując jednocześnie ich piosenkowy charakter – nie mylić z kategorią pod nazwą „przebój radiowy”. Owszem, płyta może stać się hitem, ale skierowana jest do osób o raczej wyrobionych gustach muzycznych. Wydaje mi się, że płytą „Koniec kryzysu” grupa po raz kolejny wydostanie się z szuflady, w której umieścili ją „domowego chowu” krytycy, bo obecny skład, to zupełnie nowy zespół. Jaki? Myślę, że na dzień dzisiejszy doskonale skrojony i dopasowany do muzycznego emploi, które aktualnie prezentuje.
Pomimo, że nie ma w tym nowym/starym graniu jakiejś kompletnej rewolucji, a muzyka wypełniająca nową płytę przenosi nas w surowe rejony jesienno – zimowe, to jednak otrzymaliśmy do przetestowania dźwiękowy monolit (surogat wzorca z Sewr?) zbudowany na akordach absolutnie niezbędnych dla grania alternatywnego („Jesień – przyszło mi zwariować”). W kontekście „filozoficznym” takie podejście wykonawcze zbliżone jest do tego, co prezentuje Lao Che, w kontekście muzycznym to echa tego, co robi np. P.J. Harvey. Na otwarcie płyty otrzymujemy dwa doskonałe, klimatyczne „antykillery” w postaci „Senty mentów” i „Parzydełka”, które pozwalają w spokoju się ogolić, a i łazienka robi się nagle bardzo przytulna. Dalej jest równie komfortowo, kolejne utwory z tracklisty bezpiecznie przeprowadzą nas przez tę subtelną płytę, która jednak doskonale sprawdzi się także podczas wykonań koncertowych, ponieważ jej repertuar jest wyraźną progresją w stosunku do tego, co zespół prezentował dotychczas.
Więc to rzeczywiście koniec kryzysu? Tak, jeśli kiedykolwiek taki dotknął Pustki. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, nigdy nie był to kryzys artystyczny, a ten personalny na szczęście mają już za sobą.