Autor: Piotr Gajda
8 stycznia mija 42 rocznica tragicznej śmierci najlepszego aktora w powojennym kinie polskim – Zbigniewa Cybulskiego. „Polski James Dean, człowiek łamiący konwenanse, żyjący na krawędzi” – mówili krytycy o Zbigniewie Cybulskim. Na planie filmowym „Popiołu i diamentu” pojawiał się w jeansach i kurtce z wojskowego demobilu oraz w nieodłącznych, ciemnych okularach. Andrzej Wajda protestował – „Ne możesz grać tak ubrany, nikt tak się przecież nie ubiera!”. W końcu poddał się, a Cybulski na kanwie jego filmu stworzy swój nieśmiertelny mit, który podparł umiejętnością niemal całkowitego utożsamienia się z bohaterem, którego grał. W jego rolach można z łatwością dostrzec wewnętrzne rozdarcie, bezradność, szamotaninę. Prezentował niepowtarzalny talent aktorski; w tamtych czasach był w Polsce jedynym godnym partnerem największych artystów światowego kina; Jamesa Deana i Marlona Brando. Było w nim coś takiego, że nie mógł dożyć spokojnej starości. Był postacią jakby poza normalnym biegiem życia, żyjącą w nieustannym pośpiechu, poza czasem. Był „poetą ekranu”, poetą na swój sposób przeklętym, bo jego sztuki film polski nie potrafił do końca wykorzystać.8 stycznia 1967 roku po raz ostatni, bynajmniej nie po raz pierwszy próbował wskoczyć na schodki odjeżdżającego z wrocławskiego Dworca Głównego pociągu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz