
Autor: Piotr Gajda
Bycie poetą dzisiaj, nie znaczy dokładnie nic. Bycie znanym poetą znaczy równie niewiele; wciąż obracamy się w rejonie getta otoczonego starym murem z poczerniałej cegły. Pamiętam Manifestacje Poetyckie urządzone niemal w centrum Warszawy, na które nie licząc zaproszonych poetów przybyło może kilku ciekawskich (czytelników, czy akurat spacerujących w okolicy?). Impreza była reklamowana, żeby nie było…Założę się z każdym, że zebranie w jednym miejscu 50 osób żywo zainteresowanych poezją (nie poetów!) graniczy dzisiaj z cudem. Stąd wiemy już, gdzie poezja „leży", ale czy to położenie jest czymś wyjątkowym w kontekście innych zjawisk niszowych tego typu? Któż z nas może powiedzieć, że znane są mu nazwiska czołowych reprezentantów kadry narodowej polskich łuczników, albo karateków?
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, laureat tegorocznej „Nike” w „masowej świadomości” wciąż lokuje się gdzieś pomiędzy łucznikiem, a karateką. Przeciętny Kowalski (jeśli nie strzela z łuku i nie uprawia kung-fu) nie ma pojęcia, kim jest Dycki. Rzecz tkwi w strukturze potrzeb masowego odbiorcy, na którą reagują media budując wokół niej swoją ofertę programową, którą codziennie wypluwa z siebie telewizor. I z tego powodu nie ma takiej opcji, żeby poeta X czy Y mógł być bardzie znany niż dajmy na to tancerz Maserak.
Ok., to o czym pisze jest „oczywistą oczywistością”, ale rozważmy pytanie: co daje poezji jej „niszowość”? Biorąc pod uwagę ilość osób żywo zainteresowanych tą akurat formą ludzkiej aktywności z pewnością poczucie pewnego rodzaju „elitarności”. I tu wracamy do punktu wyjścia – elita, ze względu na swoją dostępność do siebie oraz możliwość oddziaływania na otoczenie – jest gettem. Czy „produkt” wytwarzany w gettcie, a więc z definicji elitarny, da się wypromować i „sprzedać” na masową skalę? Nie łudźmy się, nie da się. Tomik poetycki, wiersz, jest i zawsze będzie zjawiskiem „jednostkowym”, nigdy „masowym” z tego choćby prostego powodu, że do jego odbioru potrzebny jest spory wysiłek, a nie tylko odbiornik TV. Z innej jednak strony, to właśnie w gettach najczęściej dochodzi do „samozapłonu” nowych zjawisk, które czasem swoim zasięgiem obejmują inne środowiska, ale raczej częściej wygasają i nikt o nich potem nie pamięta.
Mimo to getto powinno istnieć nawet wtedy, jeśli jest tylko ciałem obcym na „zdrowym” organizmie społeczeństwa, albo nie ujętą kolumną liczb w statystykach systemu opartego na prawie popytu i sprzedaży. Czasem, w rzadkich chwilach tryumfu nad resztą świata (tegoroczny casus laureata), powinno być granicą, murem Hadriana chroniącym kulturę „wysoką” od tej „tańczącej na lodzie”. Dla panowania równowagi w świecie obrazkowym, w którym podpisu: „Tkaczyszyn-Dycki” nie zobaczymy nigdy pod żadnym kolorowym obrazkiem. Ale on gdzieś tam jest, ukryty w druku, niedostępny krótkowidzom, doskonale widoczny dla garstki „życiowych daltonistów".