JACEK DEHNEL „EKRAN KONTROLNY”, Biuro Literackie, 2009.
Autor: Krzysztof Kleszcz
Pierwszej lekturze "Ekranu kontrolnego" towarzyszyło mi wrażenie, że oto Jacek Dehnel to poetycki Diego Armando Maradona, który nie strzeli bramki zwyczajnie, tylko musi minąć sam sześciu przeciwników.
Konsekwentne stosowanie klasycznej poetyki z rymami to dziś rzadkość. Powszechny jest pogląd, że rymować mogą, oprócz fanów Asnyka i Konopnickiej, tylko hiphopowcy. Współcześni poeci boją się rymów jak kiczu (zgadza się, nie wszyscy, są jeszcze Suska, Różycki...). Ale tu tylko przez chwilę może się wydawać, że Jacek Dehnel przegrywa ("Piosenka o garstkach" z rymami dość oczywistymi np. rozumie/nie umie, tata/lata, nowa/słowa).
To już piąta książka młodego autora. Od dawna jego poetyka to znak jakości. Zawsze było w niej wiele charakterystycznych gadżetów - staromodnych słów. Jest też sporo słownictwa popkulturowego, potocznego np. you-tube, gajer, skejci, czteropak. Historie opowiedziane przez autora intrygują i prowadzą do przejrzystej, czytelnej puenty. O tak, to też znak jakości, bo wielu współczesnych poetów, treść i puentę zakopali w kompostniku.
Zatem historii tych jest duża różnorodność: spotkanie z bażantem, logowanie się na gejowską stronę www, wizyta w KFC, wrzucenie datku żebrakowi... Godnym fantastycznych pomysłów Stanisława Lema, jest wiersz „Posterity”: oto jest XXIII wiek i naszą ludzką marność uzmysławia niezwykły dialog.
Z innego wiersza "Ph.Glass: Glassworks - 5. Facades" nie sposób nie zapamiętać zachwytu nad świetlistym widmem we mgle: „Kiteź – myślałem – tak, Kiteź miasto pod taflą lodu, którą wznosi ta mgła, mgła i siódma trzydzieści, i słońce odbite: Jeruzalem Niebieskie, Atlantyda, Citta del Sole – dureń. Zwykłe załamanie światła (...)”
Jest cała gama środków poetyckich: metafor "Jakiś brzydki liszaj, czas, wdał się i nie puszcza.", błysk aliteracji: "i krzemień ostry i osty cierniste", ironii (o barze KFC) "Patrzysz znad paśników". Autor czasem szarżuje: "na prawo od erekcji plakat z Annie Lennox" , "ochłap ludziny".
Tej różnorodności może nawet za dużo. Na minus zapisuję kilka próz poetyckich (np. „Noc w Elizejskiej...”), które mnie nie przekonały, może tomik ich pozbawiony byłby celniejszy?
Zazdroszczę autorowi umiejętności obrazowania: np. w wierszu "Wizjer" jest patrzenie przez przerębel: „tutaj na kolanach, z okiem blisko tafelki, patrzy się i wierzy / w inne: obłe, oślizgłe, zmiennocieplne, denne."; w wierszu "Bażant": "spokojny jak na tej tablicy z łańcuchem pokarmowym, w książce od biologii. (zjadał stonkę, na niego za to się sposobił lis)." albo w "Pleśni (Warszawa Centralna)": "wrzucasz do kubeczka pięć złotych, szmaty mówią "Sto lat panu, sto lat!" i grają na organkach ta-da ta-da taaaa-da".
A historia podobna, do opowiedzianej przez Tomasza Pietrzaka o trylobicie, czyli „Urartu”, to dla mnie wiersz idealny. Bez zbędnej frazy. „Po sztuce kulinarnej Urartu nie został nawet pęczek rzodkiewek”, „Co byście powiedzieli, gdyby was wyrażał gipsowy święty Józef, pół szklanki z Ikei, ortalionowy strzępek przechowany w piasku?”.
No i wreszcie prawdziwym, że wrócę do piłkarskiej metafory, rajdem przez pół boiska, jest poemat, cykl 12 sonetów. O tym, co wulgarnie i celnie wyśpiewał Grabaż z Pidżamy Porno "Bomba trafiła w środek tłumu / Wcale nie chce mi się rzygać”.
Zatem "Nie masz słów na tę boleść, której nie przeżyłeś." brzmi tu znacząco. Można ją odczytać, jako pewną bezradność poezji wobec cierpienia. Poeta słyszy ("A w głębi, na schodach / szumi krew w żyle świata jak wysoka woda"), ale czuje, że słyszeć to za mało. Odpowiedź na pytanie postawione w innym wierszu: "Ale co jest prawdziwsze: czy to co przeżyte, czy to, co przeczytane?" jest oczywista. Zatem, czy tylko przechodząc przez osobiste traumy można napisać wielką poezję?
Jeśli przyjąć, że słowa z ostatniego sonetu to swoista samokrytyka: "I wszystko kwadratowe. I wszystko na siłę.", to zastanawiam się, czy gdyby świat poety nie był taki bezpieczny, czy napisałby jeszcze mocniejszą książkę?