piątek, 3 września 2010

W malinowym dżemie cz.2





Autor: Krzysztof Kleszcz



Część druga mojej publikacji w "Arteriach" nr 1(7)/2010.

Czy Wisława Szymborska w epoce "mózgów elektronowych wyjmowanych z teczki" napisałaby "Nic dwa razy" inaczej? Może pod wrażeniem dykcji pełnych niedomówień i znikań skróciłaby wiersz? A może przy okazji odwróciła znaczenia? W końcu rewolucja to rewolucja, inwersja to inwersja:







czwartek, 2 września 2010

W malinowym dżemie cz.1




Autor: Krzysztof Kleszcz


Pierwszy fragment mojej rubryki w "Arteriach" nr 1(7)/2010


To dobrze urodzić się poetą w czasach internetu? Czy Mickiewicz miałby konto na Facebooku, pisałby na GG ze Słowackim? Czy Norwid miałby własne www? Wyobrażam sobie klasyków logujących się na Nieszufladzie albo na Poezji Polskiej i komentarze pod ich utworami - np. pod wierszem "W malinowym chruśniaku":


wtorek, 31 sierpnia 2010

Teoria spisku






Autor: Piotr Gajda



THEM CROOKED VOLTURES - "Them Crooked Voltures", 2009.



Publikacja "Arterie" nr 1(7), 2010.






poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Optymizm na max



Autor: Krzysztof Kleszcz

Dopiero wczoraj dostałem swój egzemplarz autorski siódmego numeru „Arterii”. Ten z książką Piotra Gajdy „Zwłoka”.
W środku m.in. moja rubryka, a w niej, mam nadzieję ciekawe, przeróbki wierszy Leśmiana, Szymborskiej i Herberta. Są też oczywiście rzeczy Piotra: wywiad z tomaszowianinem Tomkiem Bąkiem i dwie recenzje płyt (Peter Gabriel i Them Crooked Voltures).

Poza tym m.in.: o niezwykłym artyście z Taraski koło Sulejowa - Wojciechu Słomce i o tomaszowskim Skansenie Rzeki Pilicy (tekst Andrzeja Kobalczyka).
Najbardziej rzucają się w oczy kolorowe grafiki Teodora Durskiego.
Jest spora dawka poezji: Tomka Bąka, Justyny Fruzińskiej, Kacpra Płusy, Dariusza Eckerta, Macieja Gierszewskiego, Grzegorza Kociuby, Janusza Radwańskiego, Igora Jarka, Michała Wróblewskiego, trochę recenzji m.in. książek: Jarniewicza, Jochera, Pułki, Dziechciarza, Dukaja, Suchanka. I wiele, wiele "dóbr wszelakich", wszak „Arterie” mają 160 stron.

Od spotkania promocyjnego minęły dwa miesiące, ale numer, inaczej niż dwa poprzednie, dotąd nie pojawił się w Empikach. Z tego co wiem, z winy „kogoś kto nie wykazał odrobiny chęci.” Dlatego rozumiem konsternację Piotra. Ciągle uzbrojony w cierpliwość.

W weekend „Arterie” będzie można kupić na Manifestacjach Poetyckich w Warszawie. Czy w końcu będą w dystrybucji? Ustawiam swój optymizm na max. Naiwnie?

niedziela, 29 sierpnia 2010

Szklane serce Archanioła





Autor: Piotr Gajda



PETER GABRIEL "Scratch My Back", 2010


Publikacja "Arterie" nr 1(7)/2010











środa, 25 sierpnia 2010

Będziem manifestować


Autor: Krzysztof Kleszcz

MANIFESTACJE POETYCKIE WARSZAWA 3-5 WRZEŚNIA 2010


A więc jedziemy na Manifestacje Poetyckie... Choć żal, że program imprezy nie uwzględnia (wg mnie) różnorodności poetyk i jest w pewnym sensie prezentacją środowiska warszawskiego, to sam fakt, że w samym centrum Polski, na Starym Mieście będzie się poetycko działo jest jakoś inspirujący.

Mamy zaproszenia i nocleg. Byłem dwukrotnie na Manifestacjach, za każdym razem doświadczając, że... są różne definicje poezji. Czy w tym roku zadziała to odświeżająco?

Rzut okiem w program: zadziwiająca zbieżność tytułu książki Alberta Sienkiewicza z tytułem książki Piotra Gajdy. "Hostel kakofonia". Jakieś krzywe zwierciadło? Zbieg okoliczności?

Najciekawszym wydarzeniem wydaje mi się być: "Spotkanie autorskie z debiutantami: Bianką Rolando, Przemkiem Witkowskim, Anną Wieser, Joanną Lech, Jakobe Mansztajnem, Dawidem Majerem i Natalią Malek – prow. Agnieszka Wolny-Hamkało"...
Mam nadzieję, że uda się pogadać z poetami, kupić parę książek.

W zapowiedziach brzmi to hucznie: warsztaty (teatralne, performerskie, artzinowe, krytyczno-literackie), seminaria o poezji feministycznej, debiutach, blogosferze literackiej; Liberatura, Poeci Cybernetyczni, spotkania autorskie, stoiska księgarskie; szafa audiobooków; performance Muzeum Niewinności, prezentacje multimedialne, koncert Młodzieżowej Orkiestry Kameralnej Divertimento. Codziennie od 20.00 w Klubie Festiwalowym słuchać będziemy slamerów i poetów, koncertów i improwizowanych aranżacji muzycznych. Podczas Manifestacji zaprezentujemy również pierwszy internetowy numer pisma Wakat i dwie pozycje z nowej serii wydawniczej SDK „Debiuty” – tomik Natalii Malek "Późne popołudnia" i Alberta Sienkiewicza "Hostel kakofonia".

Pożyjemy, zobaczymy.

Szczegółowy program:
http://www.sdk.pl/nocpoetow/manifestacje/program10.xml#pt

czwartek, 19 sierpnia 2010

Piękną deprechą w wiatrak


Autor: Krzysztof Kleszcz
STRACHY NA LACHY "Dodekafonia", SP RECORDS 2010


Grabaż nie mieszka już dawno w „Punk Rock City”. Wyprowadzka stamtąd była czymś naturalnym. Teraz u niego jest ciepło i nowocześnie. Jako jednemu z ciekawszych tekściarzy Lampa i Iskra Boża wydała książkę „Wiersze” (2008).
Od kiedy spodobała mi się jego płyta „Styropian” (1998) stałem się dość bezkrytyczny. Każde kolejne dzieło, czy to Pidżamy czy Strachów, przesłuchiwałem wielokrotnie. „Marchef w butonierce”(2001), „Bułgarskie centrum”(2004) oraz „Strachy na lachy” (2003) i „Piła tango” (2005). Duży szacunek też - za dwie ostatnie płyty: „Autor” z tekstami Jacka Kaczmarskiego i „Zakazane piosenki” z coverami. Były na pewno większym wyzwaniem, niż „łatwizna” zespołu Raz Dwa Trzy przy hitach Osieckiej i Młynarskiego.
Na nowej, po 5 latach, autorskiej płycie jest przebojowo. „Ostatki – nie widzisz stawki”, „Żyję w kraju”, „Twoje oczy lubią mnie” zasłużenie hasają po listach przebojów. W świetnej piosence „Cafe Sztok” odnalazłem klimat z „Taty Kazika” Kultu.

Zaskoczeniem jest żółć. Co się stało z „dzień dobry kocham cię, już posmarowałem tobą chleb”? Czy to ten sam syndrom, co u Kazika, który już zapomniał jak kiedyś wyśpiewywał „kocham cię, a miłością moją”? Dziś mocny wulgaryzm podkreśla, że Don Kichot ma pocharatany ryj („Moja poduszka – milimetr od szyn, więc mam twarz jak stary Bułgar”), jego towarzysz Sancho Pansa gwiżdże na wszystko, a kobyła zdechła.
45-letni Krzysztof Grabowski wykłada na stół wszystkie karty: „Jestem chory na wszystko” – i ta piękna deprecha towarzyszy każdemu dźwiękowi.
Wykorzystanie motywu Don Kichota jest przekonujące (wcześniej umieścił go Budzyński na okładce „Legendy”). Oto idealista – wiecznie smutny, o wybujałej wyobraźni, megaloman, inteligent, na próżno szukający „braterstwa dusz”.
A może poszukać innej interpretacji? Czy dziś tworzenie ambitnego dzieła muzycznego czy literackiego nie jest atakiem błędnego rycerza? Oto szturm na plastikowe wiatraki połyskujące zimnym ledowym światłem. Gdy trafiony jest jeden – pojawiają się cztery kolejne, a do każdego dopłaca Unia Europejska...

Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości, złe piosenki o złym systemie” – brzmi jakby zwierzał się lekarzowi, z pełną świadomością nieuleczalnej choroby.
Będziemy jak ten deszczowy maj, jak ci wszyscy brzydcy ludzie z Tesco” – sam sobie stawia smutną diagnozę.
„Chory na Polskę” – wszędzie widzi zło: teczki, podsłuchy, wąsy, rżną go na kasę. („Żyję w kraju” – jeszcze nie było hitu z taką ilością wulgaryzmów). „Polska” jest płonącą stodołą, wódką, zakąską.
Pokłócony z płcią piękną („Cóż możesz mi dać? Wiśnie, piołun i curry?), pogniewany na pracę, na system („Jestem ostatni Bo nie mam siły biec”), przewiduje najgorsze („Do Cafe Sztok wpadam często by zobaczyć że to jeszcze nie my”.)
W jedynym niepesymistycznym tekście - „Dziewczyna o chłopięcych sutkach” rozpoznać można opis erotycznego snu (fajna aliteracja: „nasze usta z tortu tortury”).
Jego świat ratuje tylko muzyka: („odkąd w sobie beatyfikuję ten beat”).

I jeszcze ta fraza w codzie: „chce mi się spać”. Ale nie uwierzę, że Strachy pójdą lulu.
Z taką piękną deprechą szkoda czasu na sen.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Joker

Autor: Piotr Gajda

Książka całe lata temu wydobyta z upadłej biblioteki, uratowana za pomocą przysłowiowej „złotówki” od przemielenia na toaletowy papier. Nieatrakcyjna, w czarnej obwolucie, na której brzegu nikt nie pokusił się o umieszczenie nazwiska autora i tytułu. Kazimierz Brandys, „Dżoker”, Państwowy Instytut Wydawniczy (i tu data wydania zbieżna z rokiem mojego urodzenia), 1966. Pieczęć biblioteki Fabryki Artykułów Skórzanych w Tomaszowie Mazowieckim (a więc biblioteka, w której bywałem dobrych kilka lat temu wykupując sterty woluminów skazanych na zagładę, pozyskała tę pozycję z jeszcze innej biblioteki). Zaprawdę, zdumiewające są wędrówki książek, ich ostateczny los…

Nie zachowała się karta biblioteczna, stąd nie wiem, czy pozycja ta miała kiedykolwiek, choćby jednego czytelnika. Teraz ma; po latach czyśćca, po ciągnących się w nieskończoność miesiącach leżenia na półce mojej biblioteki, sięgnąłem wreszcie po nią doznając w czasie jej lektury olśnienia. Że oto Kazimierz Brandys prozą opisuje to, co i ja staram się opisywać w swoich książkach używając do tego celu języka poezji. Bez oglądania się na kogokolwiek i cokolwiek. Tuż przed zmieleniem, nie oczekując na wiele. „Panie Piotrze, pańskie wiersze są takie smutne”. Fakt, "fuckt"!

O niepewności etycznej. Rozmowa we troje, długa i trudna do zanotowania. Zapisuję raczej to, co myślałem, niż to, co mówiłem. A mianowicie, że etyka współczesnego człowieka jest w mniejszym niż kiedykolwiek stopniu etyką zasad i coraz bardziej zbliża się do stanu niepewności, polegającego na ciągłych podejrzeniach w stosunku do siebie samego i nieustannym badaniu swych treści psychicznych. Jest to pełne wysiłku i nieprzerwane określenie się przed sobą, kiedy samoświadomość musi być w ciągłym ruchu i napięciu. Można być tchórzem i egoistą – i nie mieć odwagi o tym myśleć. Albo można to sobie uświadomić, złapać. I wtedy wykonuje się pierwszy gest etyczny. W tym przytrzymaniu siebie człowiek staje się jeszcze kimś ponad swoją słabością (tchórzostwem czy egoizmem), stwarza sobie nadwartość, swój pierwszy zarys moralny. Nie chcieć znać prawdy o sobie to współczesny stan grzechu; dziś człowiek usiłuje się zbawiać poprzez samoświadomość. A wiec nie etyka normatywna, lecz etyka poznawcza – z ja jako przedmiotem badań. Ludzie poprzednich epok mniej znali siebie niż reguły swego postępowania. Ich etyka była uwarunkowana ograniczeniem samoświadomości: byli uczciwi, nie wiedząc, jacy są; czuli się moralni, ponieważ nie docierali do swej psychologii. Ludzie współcześni mają do wykonania drogę niejako odwrotną: sprawdzać psychologię, aby być moralnym. Nazywam to „dowiadywaniem się etyki”, pisałem zresztą gdzieś o tym. Rzecz sprowadza się do tego, czy potrafi się być równorzędnym partnerem w stosunku do siebie. Introspekcja, ta czynność poznawczo-etyczna – staje się laicką spowiedzią współczesnych. W związku z tym sprawa rachunku sił . Chodzi tu o dalsze partnerstwo: w stosunku do okoliczności, do faktów. Proces samopoznawczy rozgrywa się w zanurzeniu, sytuacje i fakty stanowią nieustanne ciśnienie zewnętrzne, równocześnie z tym, jakie wytwarzamy sami w stosunku do siebie. Demaskując się przed sobą, jesteśmy demaskowani przy pomocy rzeczywistości; np. człowiek, który dowiedział się, że jest tchórzem - dowiedział się o tym w jakiejś sytuacji, z jakiegoś zdarzenia. Istotne jest wówczas, czy to zdarzenie lub sytuacja miały charakter niejako przedwstępny, ostrzegawczy, wiadomy tylko dla zainteresowanego – aby zainteresowany miał jeszcze czas przygotować się do sytuacji pełnej, która go określi społecznie. Można złapać swój strach czy egoizm w pierwszym migawkowym odruchu, jeszcze przed życiowym konfliktem (gdy trzeba się już w pewien sposób zachować) – i wtedy należy czym prędzej wykonać rachunek sił na przyszłość, w odniesieniu do okoliczności w pełni zobowiązujących. Istnieje wtedy kilka możliwych rozwiązań. Można się zredukować w stosunku do rzeczywistości, tzn. określić się przed sobą jako egoista czy tchórz, ale unikać wszelkich konfrontacji, które by mogły ów stan rzeczy ujawnić. Można się zidentyfikować z rzeczywistością, a więc być egoistą czy tchórzem, wiedzieć o tym i zachować się zgodnie z owym stanem rzeczy. Można też przeprowadzić rachunek fałszywy i wiedząc o swym tchórzostwie uznać się za człowieka odważnego. Wreszcie można rozpocząć grę ze sobą o siebie. Gra to ryzykowna i odpowiedzialna, wymagająca stałego pogotowia, polegająca na samowiedzy skrzyżowanej z samozaparciem. Człowiek, który odkrył swoje tchórzostwo lub egoizm, postanawia poddać się próbom rzeczywistości. Sądzi, że oprócz tchórzostwa i egoizmu ma w sobie pewną wyższą jakość, rodzaj nadświadomej formy, która w momencie decydującym stanie się jego treścią. Mówi więc sobie: mimo ze jestem egoistą i tchórzem, w sytuacji społecznie obowiązującej zdobędę się na stylistyczny wysiłek, aby postąpić inaczej niż egoista i tchórz; nie wiem, na ile mi się to uda, ale w tym „nie wiem” zawarte jest pytanie skierowane do mojego człowieczeństwa i właśnie na to pytanie muszę dać odpowiedź. Człowiek ten odpowiada sobie biologicznemu i subiektywnemu – sobą społecznie zobiektyzowanym; jest to odpowiedź kultury udzielana naturze. Z możliwych rozwiązań to wydaje mi się najbliższe portretu współczesnego, ponieważ wiąże czynnik zaangażowania się w siebie z włączeniem się w rzeczywistość. (…) Ale co: w praktyce bywa jeszcze inaczej, najczęściej zaskakiwanym jest się przez własne reakcje. Poza tym warto by się zastanowić nad jeszcze jednym rachunkiem: czy miarą człowieka jest zło, którego nie popełnił – czy dobro, jakiego nie przysporzył”.

piątek, 6 sierpnia 2010

Ogłoszenia drobne

Autor: Piotr Gajda

Na lubocheński konkurs ubijania masła przybyło ponad półtora tysiąca ludzi…” – oznajmia na pierwszej stronie Tomaszowski Informator Tygodniowy, mój lokalny prasowy imperator. I jest to idealne résumé społecznych oczekiwań w temacie dostępu do kultury (a przy okazji – także i do poezji). Jednakże pomimo ogólnych jakże niesprzyjających tendencji, w bieżącym numerze jest także coś i o niej. Na ostatniej stronie, skromna cykliczna rubryczka – „Z księgi przysłów”, a w niej sentencja: „Znał kto kiedy poetę trzeźwego? – nie czynił taki nic dobrego”. I tego Państwu (poetom) i sobie życzę w ten duszny dzień: żebyśmy nie musieli ubijać masła.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Jak rozmawiać o poezji - na marginesie dyskusji w BL









Autor: Piotr Gajda

Jak rozmawiać o poezji? Myślę, że stosunkowo prostym językiem. Językiem dnia powszedniego. Nie możemy umknąć rzeczywistości, której fragmentem jest także i poezja. Stąd rozmowa o niej zawsze będzie mu podporządkowana. Jaka jest ta świadomość dzisiaj? Najlepiej obrazują to poetyckie portale, gdzie rzeczowe komentarze na temat prezentowanych wierszy nicują „frustratynki”, wycieczki personalne, opinie TWA, pobieżne sądy oraz (jakże nieczęsto) rzeczowe diagnozy. Internet z jednej strony pozwala na szeroką prezentację poezji, ale również i grafomanii aspirującej do takiego miana; z drugiej, pauperyzuje definicję wiersza. Dziś każdy może wiersz lub twór „wierszopodobny” wkleić na portal i oczekiwać komentarzy, a także na bieżąco na nie reagować. I to jest w porządku: w imię prawdy powinno się odzierać z brązu wszystko, także poezję i kryjących się za nią poetów. To prawda: dziś poetą może zostać każdy, dziś każdy może wydać książkę i zostać z nią samemu w ciszy i samotności. Czy to spowoduje, że wiersz wchłonie w końcu język publicznego dyskursu, jakże pospolity i pokryty trującymi grzybkami ukrytych, gastrycznych chorób? Nie sądzę. Co więc paradoksalnie chroni poezję od "brudnego" języka codzienności? Jej totalna niszowość, głębokie ubocze, ślepy zaułek poza nurtem głównych wiadomości, „newsów”, sensacji, skandali z życia celebrytów i wiedzy rodem z wysoko nakładowych poradników. Nieznany i nieprzydatny w ogólnym pojęciu dialekt. Ta odrobina wysiłku intelektualnego, która czasem wyzwala dyskusję. Dawniej, dziennikarze walczyli o prawdę, dziś walczą o oglądalność. Dawniej pisarze definiowali całe pokolenia, dziś marzą o pięciu minutach prezentacji w programie „Kawa czy herbata”. Dawniej poeci byli sumieniem narodu, dzisiaj są jego wątrobą. I o tym rozmawiajmy. Darujmy sobie ekspiację.