niedziela, 7 listopada 2010

Kino "Fatamorgana"






„Easy Rider”, film w reżyserii Dennisa Hoppera to z pewnością najwybitniejszy obraz epoki hippisowskiej. Ale jednocześnie, to utopia bardzo szybko zweryfikowana przez życie – najważniejszego scenarzystę w historii nie tylko kina, ale i świata. To apoteoza nieskrępowanej wolności a jednocześnie wyzwanie rzucone po nogi skostniałemu społeczeństwu Ameryki, które filozofię „amerykańskiego snu” wykorzystało jako podbudowę dla swojego niczym nieskrępowanego konsumpcjonizmu. Mimo stawianych w USA przez pokolenie ‘68 pytań w rodzaju; „mieć czy być”, już na początku lat siedemdziesiątych nie było dla nich żadnej alternatywy - oczywiście, że mieć! Amerykański antropolog kultury, Charles Reich, opisując w tamtym czasie hippisowski stosunek do świata, stwierdzał, że charakteryzuje go „dążenie do niewinności, dziecięcego zdziwienia wobec rzeczy codziennych, zobaczonych jak gdyby na nowo, nabożny podziw dla przyrody, odkrywanie uroku rzeczy prostych”. Jerry Rubin, jeden z przywódców ruchu hippisowskiego na amerykańskich uniwersytetach, prawdopodobnie już wówczas przeczuwał, że nie można mieć żadnych złudzeń, co do oczywistej naiwności powyższej postawy: „Nasze poszukiwanie przygody i bohaterstwa prowadzi nas daleko poza Amerykę. Do życia pełnego buntu, do samookreślenia. W odpowiedzi Ameryka gotowa jest nas zniszczyć”.

Kiedy ogląda się „Easy Rider” dzisiaj, obok „kultowej ikonografii” minionej epoki, najbardziej interesujący wydaje się być uchwycony na taśmie filmowej zapis rozpadu ideologii „ery wodnika”. Choć fabuła filmu nie jest zbyt skomplikowana – oto dwaj motocykliści, Wyatt (Peter Fonda – jednoczesny współscenarzysta i producent filmu) zwany - od motywu flagi amerykańskiej, który widniał na jego kasku, kurtce oraz baku jego motocykla - "Kapitan Ameryka" i Billy (Dennis Hopper), podróżują przez południowe stany USA na swoich chopperach. Przed wyruszeniem w trasę przemycają sporą ilość kokainy z Meksyku do Los Angeles, która zapewnia im wystarczającą ilość gotówki, aby wyruszyć w drogę. Podróż na wschód wiedzie przez Kalifornię, Nowy Meksyk, Teksas i Luizjanę. Jednak im dalej zapuszczają się w „głąb Ameryki”, tym mniej przychylne reakcje spotykają ich ze strony miejscowych ludzi. Ich podróż staje się metaforą hippisowskiego świata, ale też stosunku świata „normalnych ludzi” do hippisów. Typowy Amerykanin i jego poglądy moralne pozostające wciąż w kręgu oddziaływania purytańskiego światopoglądu stoją w opozycji do hierarchii wartości Wyatta, Billy’ego i im podobnych ludzi. Czy to będą członkowie hippisowskiej komuny, czy poznany w areszcie prawnik i alkoholik George Hanson (Jack Nicholson), czy wreszcie „nowoorleańskie” prostytutki, z którymi na cmentarzu udadzą się w narkotyczny „trip” – wszyscy bez wyjątku są ostatecznie straceni, skazani na margines, perfidnie oszukani przez własną ideologię. Są niezrozumianymi kontestatorami, dwoma outsiderami na harleyach. Nie wyglądają jak przyzwoici Amerykanie z „białych przedmieść” – są zarośnięci, w kolorowych ciuchach, bez krawatów, wykształcenia, zawodu. Trudno ich zidentyfikować, bo wyglądają po prostu inaczej. Są bluźnierczy, bo jeden ma kurtkę z olbrzymim napisem „Captain America” i kask pomalowany w gwiazdy i biało-czerwone pasy. Obaj jadą przez puste autostrady spalonych słońcem stanów Ameryki zatrzymując się gdzieniegdzie na posiłek i sen bądź na wypalenie jeszcze jednego „jointa”. Gdzieś w Luizjanie, w czasie snu zostają napadnięci przez lokalnych autochtonów, którym nie spodobały się ich fryzury i ubiór. Brutalnie pobici (w przypadku Hansona – uosobienia człowieka, który wyrwał się ze społecznej niewoli jakby na chwilę – na śmierć), ruszają dalej ze świadomością nieuchronnej klęski. W ostatnią noc przed ich własnym finis, Wyatt mówi do Billy’ego: „Spieprzyliśmy wszystko”, jak gdyby domyślał się, że ich wyprawa nigdy nie miała szans na powodzenie – i przewidywał całą resztę – koncert Rolling Stonesów w Altamont, Charlesa Mansona oraz nieodległą metamorfozę swobodnego jeźdźca, w jeźdźca Hell’s Angel’s.

Fabuła „Easy Rider”, choć fikcyjna, była w pewnym sensie inscenizowanym dokumentem. Jego twórcy, Dennis Hopper i Peter Fonda, sami byli w tym czasie hipisami. Podczas zdjęć przemierzyli na motorach szlak swoich bohaterów. W scenach utarczek z małomiasteczkowymi osiłkami występowali często autentyczni mieszkańcy amerykańskiej prowincji. Sekwencji tych zwykle nie trzeba było inscenizować - hippisowska ekipa "Easy Ridera", gdziekolwiek się pojawiła, swoim wyglądem i zachowaniem wzbudzała niechęć i agresję. Dialogi filmowe były w większości czystą improwizacją, wykonywaną w dodatku pod wpływem określonych środków. Hopper, Fonda i Nicholson wypalili na planie kilkadziesiąt skrętów z marihuany i zjedli kilka listków LSD, a sam reżyser filmu (Hopper) w pewnym momencie popadł na planie w narkotyczną paranoję.

Hippisowska odyseja Wyatta i Billy’ego, nigdy nie gwarantowała powrotu do domu, którą byłą wymarzona przez hippisów wolność. Podczas festiwalu w Woostock – swoistym apogeum epoki „dzieci kwiatów” okazało się, że społeczeństwo nie może istnieć bez określonego przywództwa, ustalonych norm i zasad, a także bez policyjnego nadzoru demokratycznego państwa. (Hendrix odgrywający na gitarze amerykański hymn i kadry kamery skierowane na tony śmieci pozostawione po festiwalowym bałaganie organizacyjnym). W tak „zaprogramowanym” społeczeństwie bardzo szybko nieograniczona wolność zamienia się w niekontrolowaną anarchię. I metafora kolejna, końcowa scena filmu, kiedy Fonda i Hopper zostają wypatrzeni przez dwóch farmerów jadących pick-upem. Jeden z nich chcąc ich bezmyślnie wystraszyć, strzela do Billy’ego powodując jego śmiertelny upadek na motocyklu, a potem do Wyatta, który ruszył na pomoc przyjacielowi. Kamera filmująca płonący motor „Kapitana Ameryki” powoli unosi się w stronę nieba, pokazując z lotu ptaka drogę biegnącą przez sielski krajobraz…

Wkrótce, tropem bohaterów „Easy Rider” ruszyli i inni: Jimi Hendrix (zmarł we śnie 18 września 1970 r.); Janis Joplin (śmierć dosięgła ją w Hollywood 4 października 1970 r.) oraz Jim Morrison (zmarły w Paryżu 3 lipca 1971 r.). Zespół The Beatles, jeden z pierwszych, najważniejszych ambasadorów hippisowskiej psychodelii przestał oficjalnie istnieć w kwietniu 1970 roku. I nigdy nie miał się już reaktywować. O zespołach Steppenwolf i The Electric Prunes, których muzyka tworzyła m.in. ścieżkę dźwiękową filmu, dziś pamiętają już tylko podstarzali hippisi.

Ruch hippisowski w Polsce koncentrował się ideologicznie zwłaszcza wokół kościoła katolickiego – paradoksalnie jednej z najbardziej schierarchizowanej i zamkniętej instytucji, która w czasach komunistycznych jawiła się mu jako oaza otwartości i wolności. Stanowił konglomerat post-hippisowskiej mentalności i punk rockowego buntu przeciwko zastanej, szarej rzeczywistości (szczególnie widocznego podczas słynnego festiwalu w Jarocinie). Przyjmując zewnętrzne emploi „dzieci kwiatów”, a do wiadomości hasło „no future” pozostawił głównie po sobie kilka „monarowskich” ośrodków, niespełniony do końca mit „mistycznych” Bieszczad oraz kult wokalisty grupy Dżem, Ryszarda Riedla.

O ile ideologia hippisowska ostatecznie przeminęła, to zdążyła zaznaczyć swoje trwałe miejsce nie tylko w filozofii i kulturze, tworząc m.in. zręby New Age, ale pozostawiając po sobie wiele dzieł filmowych odtąd kojarzonych przede wszystkim z tamtą epoką. Do ważnych obrazów, obok „Easy Rider”, zaliczyć należy niejako ją zapowiadające „Powiększenie” Antonioniego, „Zabriskie Point” tegoż samego reżysera, „Znikający punkt” Sarafiana, „Jesus Christ Superstar” Jewisona (na podstawie rock opery Webbera i Rice’a) czy „polemizujące” z tymi obrazami filmy, takie jak „Odlot” i „Hair” Formana a nawet otwarcie się im przeciwstawiający „Czas apokalipsy” Coppoli. To także niezapomniane dokumenty – począwszy od „Monterey Pop Festiwal” Pennebakera poprzez „Woodstock” Wadleigha i „Isle Of Wight Festival” Lernera a skończywszy na „Fali” Łazarkiewicza (obrazu nawiązującego do Muzyki Młodej Generacji, głównego hasła festiwalu w Jarocinie w latach 1980-1982 , a od roku 1983 Festiwalu Muzyków Rockowych, który nigdy nie był imprezą stricte punkową – występowały na nim także zespoły takie jak Dżem, Ogród Wyobraźni czy członkowie zespołów Maanam i Porter Band w przeszłości mocno związani z polskim ruchem hippisowskim – a na sam festiwal co roku ciągnęło kilkadziesiąt tysięcy fanów i reprezentantów różnych subkultur).

(p)

piątek, 5 listopada 2010

Stajnia Augiasza



W ramach festiwalu Forum Kina Europejskiego CINERGIA 2010 odbędzie się cykl koncertów łączących energię muzyki i magię kina, zatytułowany TAPERZY XXI WIEKU. Organizuje go nowy portal eventoid.pl. W trakcie festiwalu, 10. 11. 2010 r. w łódzkim Kinie „Charlie” przy ul. Piotrkowskiej 203/205, o godzinie 18.00 odbędzie się promocja „Stajni Augiasza” – debiutanckiej płyty duetu wariacje.pl.

wariacje.pl tworzą łódzcy artyści: Ela Dul - poetka, członek grupy „mŁodzi Literackiej” przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich oraz Janusz Jeżyński - kompozytor i instrumentalista. Ich muzykę można określić jako electro-industrial, ale zakres aktywności duetu wykracza daleko poza sam dźwięk. Twórczość wariacji.pl jest wynikiem artystycznych poszukiwań i próbą spojrzenia na te same zjawiska z różnych perspektyw. Indywidualne odczucia wyrażają za pomocą dźwięku, słowa i obrazu w miniaturach, które pozwalają odbiorcy na swobodną interpretację. Idea narodziła się na początku 2006 roku, kiedy to duet podjął pierwsze próby tworzenia ilustracji muzycznych do wierszy. Następnym krokiem były wizualne impresje, które nadały wariacjom charakter trójwymiarowości. Całość jest systematycznie rozbudowywana i posiada charakter spontanicznej improwizacji.

wariacje.pl na scenie to: Ela Dul (recytacja, śpiew, wiolonczela), Janusz Jeżyński (syntezatory, gitary), Piotr Kowalczyk (bas), Michał Smodlibowski (perkusja).

Więcej informacji o koncercie i rezerwacja biletów pod linkiem:
http://www.eventoid.pl/show-event,wariacje-pl,264

"Arterie" (8) - Zaświaty. Łódzka Premiera Literacka.






W numerze m.in.: rozmowa z Lechem Majewskim, wiersze Wioletty Grzegorzewskiej i Marcina Badury, prozy Agnieszki Kłos i Janusza Radwańskiego, Prowincja Oświecona: rozmowa z Darkiem Foksem i reportaż o teatrze Animagia z Żytna, stałe rubryki: Co do joty, Nóż w płycie, Maseczki, (A) tak na marginesie. Do numeru dołączona jest książka Konrada Cioka "Mamałyga".
Promocja nowego numeru pisma i książki: Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury ul. Roosvelta 17, Łódź - 09.11.2010 (wtorek), godz. 18.00. Wstęp wolny!
* Konrad Ciok - ur. 1987. Debiutował tomem "Brudne Kino" (SDK, Warszawa 2006). Wiersze publikował m.in. w "Kursywie", "Toposie", "Akcencie", "Kresach", "Undergruncie", "LiteRacjach", "Odrze", i "Fa-arcie". Finalista Konkursu im. K. Janickiego. Tłumaczony na język niemiecki. Obecnie mieszka w Łodzi, gdzie studiuje i fotografuje.

środa, 3 listopada 2010

Skutki uboczne (4)



"Oto dwie popularne legendy na mój temat. Ponieważ w 1969 roku nagrałem na płycie Hot Rats piosenkę „Son of Mr.Green Genes”, ludzie przez lata wierzyli, że osobnik o tym nazwisku (grany przez Lumpy'ego Brannuma) z telewizyjnego show pt. Capitan Kangaroo, był moim prawdziwym ojcem. Otóż nie był. Druga bajeczka głosi, że podczas koncertu wysrałem się kiedyś na scenie. Istnieje wiele wersji na ten temat, między innymi poniższe:[1] Zjadłem gówno na scenie.[2] Ja i Capitan Beefheart zrobiliśmy sobie na scenie „konkurs-obrzydlistwo” (co to, kurwa, jest konkurs-obrzydlistwo) i obaj zjedliśmy gówno.[3] Ja i Alice Cooper zrobiliśmy sobie konkurs-obrzydlistwo na scenie i on rozdeptywał kurczaczki, a ja wtedy zjadłem gówno.W lutym 1967 lub 1968 roku byłem w Londynie w klubie Speak Easy. Podszedł do mnie członek grupy Flock, nagrywającej wówczas dla Columbii, i powiedział: „Jesteś fantastyczny. Kiedy usłyszałem, że zjadłeś to gówno na scenie, pomyślałem, no ten facet to naprawdę odjazd”. Odpowiedziałem: „Nigdy nie zjadłem gówna na scenie”. Gość wyglądał na załamanego, jakby pękło mu serce. Zanotujcie to sobie, ludzie: nigdy nie zjadłem gówna na scenie, zaś w ogóle najbliższy zjedzenia gówna byłem w 1973 roku – spożywając posiłek w bufecie Holiday Inn w Fayetteville w Północnej Karolinie".

Frank Zappa (przy współpracy Petera Occhiogrosso), Takiego mnie nie znacie (w tłumaczeniu Roberta Sudóła). Wydawnictwo Alfa 1996.

(p)

wtorek, 2 listopada 2010

"Dni spokojnych szukałem o zmroku"


Wydawnictwo Kwadratura i kino „Charlie” zapraszają na premierę zbioru miniatur poetyckich Bogdana DREADY Prawdzika „Dni spokojnych szukałem o zmroku”. Autorką ilustracji i projektu graficznego książki jest Paulina Narolewska-Taborowska.

Bogdan DREADY Prawdzik
Urodzony 9 lutego 1968 roku w Augustowie, od ponad dwudziestu lat mieszka w Łodzi. Zawód wyuczony: technik elektroradiolog. Założyciel, wokalista, tekściarz i manager białostockiego zespołu reggae WAKONDA. Studiował socjologię na Uniwersytecie Łódzkim. Prowadził programy i audycje autorskie w Akademickim Centrum Radiowym „KIKS”. Na początku lat 90. organizator i DJ Reggae Party. Współpracownik klubów Forum Fabricum, Stereo Krogs i Alter Ego. Swoją twórczość określa mianem „fotografii słownej”.
W 2010 r. w wydawnictwie Miniatura wydał tomik "Bezpiecznie omijając kałuże".

Paulina Narolewska-Taborowska (ilustracje)
Studia w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Grafiki i Malarstwa. Specjalizacje – techniki wklęsłodrukowe (akwaforta, akwatinta) i projektowanie wydawnicze. Uprawia również linoryt, techniki rysunkowe oraz tusz i akwarelę.
Głównym tematem pojawiającym się w pracach autorki jest otoczenie – zarówno krajobraz pól, jak i miejskie budynki wpisane w siatkę dróg i linii wysokiego napięcia. Rzeczywistość transponowana jest na świat papieru z jego dwuwymiarowością i wszelkimi tego konsekwencjami.
Pracuje w Ośrodku Literacko-Wydawniczym ŁDK jako grafik. Pomogła zrealizować m.in. serie wydawnicze Kwadratura i City Stories.

Spotkanie poprowadzi Piotr Grobliński.

Zapraszamy 7 listopada 2010 r. o godz. 20.00 do kina „Charlie”, ul. Piotrkowska 203/205.

Wstęp wolny!

Więcej informacji pod nr tel. 042 633-98-00 wew. 241
Bogdan Dready Prawdzik
(informacja nadesłana)

poniedziałek, 1 listopada 2010

Pamięć



Dzisiaj, tak jak co roku, odwiedziłem grób Ojca i złożyłem na nim kwiaty i znicze. Niestety, nie mogłem odwiedzić mogił ludzi, których nigdy nie poznałem osobiście, a którzy są mi bliscy. Tym, zapaliłem znicz przy cmentarnym krzyżu.

(p)

sobota, 30 października 2010

Literatura: miasto otwarte 2



W 2009 roku Klub Krytyki Politycznej w Łodzi w kooperacji z Kołem Naukowym Polonistów (UŁ) oraz Kołem Naukowym „Na Marginesie” (UŁ) zadebiutował w łódzkiej przestrzeni literackiej interdyscyplinarnym projektem „Literatura: miasto otwarte”. Projekt ten miał przypomnieć mieszkańcom Łodzi, że przestrzeń kulturowa miasta to nie tylko film, sztuki plastyczne i fotografia, ale również literatura we wszelkich jej odmianach i formach. Celem tegorocznej edycji projektu jest popularyzacja szeroko pojętej kultury ze szczególnym uwzględnieniem literatury we wszelkich jej odmianach. Mieszkańcom Łodzi zostanie zaprezentowany pełen przekrój tematyczny spotkań i wydarzeń literackich – każdy znajdzie dla siebie coś interesującego. W ramach zaplanowanych wydarzeń w Klubie „Szafa” odbędzie się slam poetycki „Wierszówka” i koncert zespołu Jazzpospolita. Operatorem projektu jest „Krytyk Polityczna” a jednym z jego partnerów Kwartalnik Artystyczno-Literacki „Arterie”. Szczegóły programu pod linkiem: http://www.literaturamiastootwarte.pl/program.html

niedziela, 24 października 2010

Oglądać z satelity mrówkę







Autor: Krzysztof Kleszcz

Dzięki Google.maps wirtualna podróż jest banalnie prosta. Np. od satelitarnego zdjęcia Paryża można przez powiększanie przejść do takiej rozdzielczości, że widzi się twarze ludzi, szyldy, graffiti na murze. Z inspiracji google.maps powstał mój wiersz - umieszczony w Antologii VI Edycji OKP im. C.K.Norwida.


Papa

To przecież od ciebie cały świat - plusz i zamsz,
różowy plastik, samochodzik ze skrzynią biegów
(tylko wsteczny nie działa). Dzwonisz zawsze,
gdy trochę impulsów, cadeau od patrona.

Wezmę douche, synu - wtrącasz francuskie wyrazy,
niby niechcący. A po chwili tęskno mi, Panie,
jakbyś też mieszkał przy rue du Chevaleret.
Czasem dostrzegam cię, gdy wklepuję

balsam, a potem w google twój adres,
by na obrazie z satelity oglądać mrówkę.
Albo w starym albumie, gdzie jesteś
raz matowy, raz błyszczący.




----
cadeau [czyt. kado]- prezent, dodatkowe wynagrodzenie;
douche [czyt. dusz]- prysznic, tusz;
rue du Chevalaret - adres przytułku, w którym mieszkał Norwid;

Skutki uboczne (3)



„W roku 1952 Ernest Hemingway opublikował w magazynie „Life” długie opowiadanie zatytułowane Stary człowiek i morze. Kubański rybak od osiemdziesięciu czterech dni nic nie złowił. W końcu dopadł olbrzymiego marlina. Zabił go i przywiązał do swojej łódki. Zanim jednak dotarł do brzegu, rekiny ogryzły zdobycz do kości. Kiedy wydrukowano to opowiadanie, mieszkałem na Cape Cod w Barnstable Village. Zapytałem jednego z moich sąsiadów, zawodowego rybaka, co sądzi o tym utworze. Powiedział, że bohater to idiota. Powinien odkroić najlepsze kawałki mięsa, ułożyć je na dnie łodzi, a resztę pozostawić drapieżnikom”.

Kurt Vonnegut, „Trzęsienie czasu” (w tłumaczeniu Andrzeja Chajewskiego). Wydawnictwo „Amber”, Warszawa 2004.

(p)

sobota, 23 października 2010

Nieruchome spławiki nad głębokościami



Autor: Krzysztof Kleszcz

ARTUR NOWACZEWSKI "Elegia dla Iana Curtisa", Biblioteka Toposu, Sopot 2010

"Polak mały" ma 27 lat. A to niezła cezura. Wiadomo swój żywot zakończyli wtedy Jim Morrison, Jimi Hendrix, Janis Joplin...

Nowaczewski ocalał. Ale od razu zaznacza, że mentalnie jest trupem. Błogie dzieciństwo się skończyło. Nie ma już ministranta, grzecznego chłopczyka. A gdzie są jego bohaterowie? Podobno Kajko i Kokosz to podróbki, Indianie z lektur pewnie piją w rezerwacie. Na jakim morzu żegluje dziś Paganel z książki „Dzieci Kapitana Granta”, jakich lądów szuka?
Przywołani zostają jeszcze np. Leon Zawodowiec, Jack Sparrow, zdobywca Everestu – Hillary...
Tyle, że w słodkim miodzie dzieciństwa pływa plama goryczy. Wulgarna ironia, cynizm pożarły idealnych bohaterów z Młodzieżowej Biblioteki. Dziś tylko: „dupa, sex, napisy w kiblu”.

"Dorosły" umie dziś tylko ironizować przy otwartym oknie:„Biegnij studenciku, niech cię miłość spali” i przypomina mu się maj... „a maj był zimny tego roku” (parafrazuje Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach Westerplatte”, jakby wspominał walkę).

W tych "dorosłych wierszach" jest sporo wysokiego, egzaltowanego tonu: „zali to ty Ianie Curtis wołasz mnie?”, który bywa nieprzekonujący. Ale są „mocne obrazki”, które i owszem: np. rzygający Mickiewicz, który wyciera sobie rękawem usta i woła „jedźmy!”.
W kilku erotykach rozczarowały mnie ckliwe puenty, ale to właśnie najczulszy wiersz (tym razem parafraza wiersza „Kawa i tytoń” z „Kolonii” Różyckiego) „kupił mnie” całego:


„Pisanie”.

kiedy zaczynałem pisać, roiło mi się,
że będzie najważniejsze to pisanie,
przyjdą dni, miłość, podróże, a ja
będę to wszystko zapisywał, zamieniał
na wiersze, z wierszy będę przeszłość
odtwarzał jak ulubiony kompakt
z listą marzeń. i tak to się zdawało układać.
kiedy zaczynałem pisać zdawało mi się
że to z mojego talentu, wrażliwości
że sam jestem swoim pisaniem, z niego
istnieję i się staję. i kiedy nie szło mi
tęskniłem za wierszami jakbym zapomniał,
że te najprawdziwsze są jak niechciany dar
i trwało to tak, szarpało aż pewnego dnia
obudziłem się skurczony we własnej skórze,
dziwnie bezbronny i nagi wobec faktu
że się mnie nie kocha. pytałem więc wierszy:
gdzie są jej włosy, jej ciepło, policzek,
ale była tylko Anna i właśnie jej nie było.


W wierszu *** na stronie 17 znalazłem niesłodką frazę „spławiki wędek tkwią nieruchomo nad głębokościami”. To ona sprawiła, że i ja zacząłem łowić. Na chwilę ożyli Indianie machający tomahawkami z ilustracji książki, którą dał mi do przeczytania mój przyjaciel - wtedy 12-latek. Potem Kajko i Kokosz mrugali do mnie okiem z Krainy Borostworów, a z plakatu „Espana 82” błysnęła ruda fryzura. Dlaczego ja miałem plakat Kaja Goo Goo, plakietkę Georga Michaela? (Czy ze mną wszystko było w porządku?). Był też plakat Małgorzaty Ostrowskiej z Lombardu... To wszystko znikło „za jednym pstryknięciem”.

Zostanie w mojej głowie obrazek z wiersza „Co przynoszą kobiety”, gdzie opuszczony mężczyzna pitrasi coś w kuchni - „umyka jak karakon przed własną ścierą”, albo ten z budowy sztucznego jeziora „Czorsztyn 1989”: „dzisiaj jestem już pewien nie da się wywieźć ziemi. wszystkie skały i piaski są przypisane do siebie, na nic pamiątki, na nic zbieranie skamielin, amonitów, ziemia w nocy wraca na swoje miejsce;”.

Kiedy zawalił się dotychczasowy świat...” – pisze na ostatniej stronie swojej książki autor – „... słuchałem wciąż Control”. Dobrze, że dołujący Joy Division zagłuszył afirmujący życie Jacques Brell okrzykiem „Amsterdam!”.

"Elegia dla Iana Curtisa" przynosi nam na koniec pełne nadziei wyznanie: „Raz jeszcze wejdź w to ciało wyrzucone na brzeg", „Serce nie sługa, lecz przyczajony tygrys ukryty smok”.