czwartek, 14 lipca 2011

Teraz, tu...nigdzie





Przyjemnie jest recenzować płytę zespołu w przededniu dziesięciolecia jego działalności (1 sierpnia). Wypada się przy tym dobrze zachować, napisać kilka ciepłych słów w sposób elegancki i stonowany, żeby „broń boże” nikogo nie urazić. Na szczęście w przypadku „(Now) here” nie ma powodów do asekuracji. Płyta wykonana jest z porządnego stopu rocka, metalu oraz rapu w stylu Rage Against The Machine. Chłopaki z C.A.L.M. przetapiają w hucie nu-metalowego rzemiosła tony surówki, a kiedy zastygnie, tną ją riffami aż lecą iskry. Tak więc, nie ma zapotrzebowania na laurkę, co najwyżej można ich obdarować okolicznościową tabliczką z kwasoodpornej blachy.

„The back door of my life” zaraz na początku atakuje nas metalurgicznymi odgłosami, nie ma zlituj, w uszach brzęczą nawinięte na drut (jak paciorki) śruby, mutry i podkładki, niby niedalekie echa Incubus i te nieco dalsze – z ciemnych, zawilgoconych pomieszczeń, które z powodzeniem mogłyby robić za scenografię kolejnej części filmu „Piła” – z rejonów Slipknota. W „Nowhere” jest podobnie, muzyka jest przez chwilę nieco bardziej „krocząca”, żeby za moment przyspieszyć za pomocą mocnego riffu i skandowania wokalisty. Zupełnie niedaleko, niemal na odległość kolizji do RATM zbliżają się muzycy C.A.L.M. w utworze „Wrong decisions”. Spokojnie, dochodzi tu, co najwyżej do lekkiej „obcierki”.

„The curse of leadership” nie wiąże się z gruntowną zmianą stylistyki, choć kompozycyjnie (szczególnie w refrenie) niesie za sobą pewną “lekkość” (czytaj: nieco większą niż dotąd melodyjność), która kojarzyć się może z dokonaniami 3 Doors Down (co zespołowi ujmy nie przynosi). Świetny jest „REwind”, utwór, w którym znów mamy do czynienia z nu-metalowym podejściem do definicji ballady – jest melancholijnie i niepokojąco, a zarazem odpowiednio mrocznie.

Z racji „Demoralizing shout” i „Chic lady” znowu znajdujemy się na kursie kolizyjnym, ale mam wiarę, że C.A.L.M. gładko ominie chromoniklowe zderzaki takich „wypasionych bryk” jak RATM i Slipknot śmiało podążając własną drogą. O tym, że przewidywania się spełnią świadczy utwór zamykający „(Now) here” – „I (almost) quit smokin”, w którym Wojciechowski, Iwanciw, Mroziński i Krawiec dochodzą do w pełni samodzielnego artystycznego wyrazu, tworząc kompozycję przemawiającą do słuchacza niemal indywidualną barwą. To dobre podsumowanie tej ciekawej i inspirującej płyty mimo oczywistych zapożyczeń.

Cieszy, że taka muzyka może powstawać gdzieś poza mainstreamowym zagłębiem. Zespół pochodzi z Ostrowa Wielkopolskiego, miasta, które przyznajmy, nie dyktuje warunków polskiej scenie rockowej. Ale ma pożądany klimat, który tworzy specyficzny, twórczy ferment (chłopaki, a koncertowaliście na tej muszli w parku ze stawem, vis-a-vis kina?).

C.A.L.M. „(Now) here”. (Independent Production)

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

środa, 13 lipca 2011

Nuty pachnące jabłkiem




Poezja śpiewana w naszym kraju od dawien dawna ma swoje miejsce, co rusz uzasadniane romantyczną duszą naszych rodaków. Na co dzień z owym romantycznym natchnieniem bywa różnie, niemniej niemal z autopsji znane są nam natchnione zrywy, których doskonałą alegorią jest owa słynna motyka, z którą czasem porywamy się na słońce. W zbiorowej pamięci narodu (tak myślę) nadal nie zatarły się nazwiska Ewy Demarczyk i Marka Grechuty oraz jako żywo pamiętane są nie tylko wakacyjne eskapady po całej Polsce śladem przeróżnego rodzaju „stachuriad” i „siekierezad”. O dziwo, okazuje się, że w czasach gospodarki rynkowej, rynku walut i kredytów to poetyckie zjawisko nadal ma się całkiem dobrze, a jego przeciwnikom (twardzielom) sprawy do końca nie wyjaśni natrętne powtarzanie retorycznego, kpiącego pytania: „Adamie Mickiewiczu, cóżeś im uczynił?”.

Grupa Czerwieńsza Strona Jabłka powstała trzy lata temu w Górze Kalwarii, krainie porośniętej jabłoniami, zawieszonej nad wiślaną skarpą. Nie wiem jak do mojej teorii odniosą się tamtejsi sadownicy, ale wydaje mi się, że w ostatnich latach w tamtym rejonie obrodziło, ponieważ jabłek niewątpliwie wystarczy i na targ, i do produkcji wina marki „Wino”, i na… nagranie płyty.

Oczywiście, przyklejenie CSJ nalepki z napisem „poezja śpiewana” byłoby nieco krzywdzące i przedwczesne, albowiem styl tej formacji poniekąd dopiero się krystalizuje. Dariusz Zieliński (lider zespołu, autor wszystkich tekstów i zarazem ich wykonawca), Michał Bąk, Andrzej Kochański, Łukasz Józwiak i Łukasz Salański na swoim debiucie prezentują się ewentualnym słuchaczom nie tylko i wyłącznie w „kostiumie lirycznym”. W ich muzyce pobrzmiewa zarówno rockowe granie, jak i reagge i bossa nova, tworząc razem podwaliny pod zapomniany już nieco dzisiaj nurt „piosenki z tekstem” (podkreślam: „z tekstem”). Wspomnianego gatunku nic nie zastąpi, ani ekstatyczne stęknięcia i jęki wydobywające się z ust „topowego” wykonawcy w przerwach pomiędzy deklamowaniem przez niego jednej i tej samej linijki: „beybe, beybe, beybe” a scenicznym demonstrowaniem możliwości człowieka - gumy. Te piosenki są zrozumiałe i mają sens, poza tym mówią o czymś istotnym i uniwersalnym. Tym samym Czerwieńsza Strona Jabłka wpisuje się w to, co kultywują artyści w rodzaju grupy Raz Dwa Trzy, Renaty Przemyk, ale również w optykę takiej na przykład grupy jak niezapomniane Róże Europy.

Płytę otwiera „Już jest po mnie”, zdystansowana opowieść o pożądaniu i zarazem rzecz doskonale zrównoważona; zawieszona pomiędzy poetycką ekspresją i rockową wielobarwnością. Napotykamy w niej zarówno nastrojowość (w refrenie piosenka nagle zwalnia udając się w „smoliste”, smooth jazzowe klimaty), jak i na „klangujący” bas i rasową solówkę gitary. ”Chcę być małym chłopcem” rozpoczyna urocza fortepianowa impresja, ale to w gruncie rzeczy „regałowa kompozycja”, traktującą o tzw. męskim syndromie „Piotrusia Pana”. „Znajdę Cię” to piosenka w rytmie dyskretnej bossa novy, chyba najbardziej zbliżona do romantycznej piosenki, tym bardziej, że fragmenty jej tekstu brzmią jak wyimek z jakiegoś wiersza. Podobnie w utworze „Usta, oczy”, gdzie ponownie mamy do czynienia z balladą i z poezją („…mój świat jest dychotomiczny / jak spodnie / nożyczki / lub drzwi.”). W warstwie tekstowej obie opowiadają w niebanalny sposób o relacjach damsko-męskich.

Inaczej niż „Piekło” – znowu w „szafażu regałowym” – pieśń, która od razu skojarzyła mi się ze słynną kompozycją Dżemu „Dzień, w którym pękło niebo”. Ciekawe jest także tytułowe „Ratuję Świat”, z tekstem kojarzącym się z piosenką zespołu Hurt „Tak jak Bolek i Lolek” (tu akurat jest mowa m.in. o Conanie, MacGyverze, Jamesie Bondzie, jak i o bohaterach polskich PRL-owskich seriali z lat siedemdziesiątych i komiksów).

"Na każdą myśl” jest najbardziej zbliżone do propozycji wspomnianych już Róż Europy (jeszcze bardziej umocowany w tej stylistyce jest utwór następny – „Moje dłonie”) i ma fajny motyw fortepianowy podobny do brzmień znanych nam na przykład z albumów Kate Bush. Płyta kończy się utworem „Żurawie”, w których słychać afrykański instrument udu. To obok „Piekła” chyba najbardziej „programowy” utwór na krążku, który brzmi jakby zespół dokonywał transgresji pieśni Antoniny Krzysztoń na muzykę „mickiewiczowską” lub dramatyczną „słowacczyznę”. Polowanie na ptaki, by mieć pióra na pościel, w której można się potem kochać, to w swojej wymowie dosyć „turpistyczna” ballada niemal w stylu „Świtezianki”.

I taka też jest cała płyta Czerwieńszej Strony Jabłka; poetycka, romantyczna i młodopolska. Dobra zarówno na festiwale pod hasłem krainy łagodności, jak i na „Reagge nad Wartą”.



Czerwieńsza Strona Jabłka „Ratuje Świat!”. MegaTotal.pl





Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej „NaszTomaszow.pl”



(p)

wtorek, 12 lipca 2011

Skutki uboczne (19)




"Praktykowanie poezji, werbalne poszukiwania nieznanych celów rozwijały w nim przedziwną percepcję słów, nabierających animistycznej wyrazistości, zależnie od układów przestrzennych, słów, przemawiających niby Sybille wśród duchów. Kiedy jego fantazja podsuwała mu słowo, które mogło mieć jakikolwiek związek z rzeczywistością, doznawał wrażenia, że słowo to wchodzi mu w ręce i, jakkolwiek nadal widoczne, oderwane od obrazu, z którego powstało, zaczyna wirować, tworząc koło pełne niedostrzegalnych odcieni i sprecyzowanych form, nieuchwytnych form i niemalże niewidzialnych odcieni, koło, które dawało mu złudzenie, że gdy przymknie oczy, będzie mógł go dotknąć".

Jose Lezama Lima „Raj” (tłumaczenie: Andrzej Nowak). Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979.


(p)

niedziela, 10 lipca 2011

"Franciszkańskie" klimaty




Nie wypada nie szanować zespołów ambitnych, takich, które już na starcie deklarują chęć zburzenia zastanego układu i stworzenia czegoś innego, mniej skostniałego i sformalizowanego. Słowem tych, które pretendują do miana grup pragnących narobić fermentu i na nowo poukładać puzzle, z których ułożony jest obrazek z krajowym rock’n’rollem. Deklaracja Roberta Cichego, Marcina Śnigurowicza i Grzegorza Ziola była jasna i mocna: zespół Chilli został utworzony po to, żeby zdemoralizować branżę muzyczną oraz udowodnić, że to co dobre nie zawsze jest Budką Suflera…Póki co nie zapracowali na miano naszych krajowych skandalistów (nie wiem jaką opinię mają w Opolu, ich rodzinnym mieście), ale tworząc muzykę o wyraźnie zakręconym charakterze i wpływach wywodzących się z dokonań Franka Zappy przefiltrowanych przez estetykę zespołu System of a Down dysponują odpowiednim potencjałem, żeby zdrowo namieszać.

Już sama szata graficzna ich debiutanckiej płyty budzi respekt. Eleganckie, kartonowe pudełko, tłoczona grafika i ciekawa okładka płyty zatytułowanej po prostu „Chilli”, przedstawiająca jamnika „upozowanego” za pomocą graficznego grypsu niemal na psa Baskervillów. W środku pudełka wkładka ze zdjęciem zespołu, listą tracków, instrumentarium użytym do ich nagrania oraz zaproszonymi do wzięcia udziału w sesji gośćmi i dwie płyty – „sidi łajt” i „cd black”, razem piętnaście utworów i sześćdziesiąt minut muzyki. Pełen profesjonalizm i to już w okolicach debiutu, który robi wrażenie!

Od strony muzycznej jest równie ekscytująco. Utwór otwierający „sidi łajt” (Świetnie, Rewelacja) to konglomerat tego, czym może pochwalić się Chilli. Muzyką, która może zadziwić swoim smakiem, uwodząc koneserów ostrych potraw (np. przyprawionych papryką chili). Czego we wspomnianym utworze nie ma? Jest gorący funk, echa grup Primus i Red Hot Chili Peppers. Oj, będzie palić w język, jeśli tylko zechcecie tej kompozycji posmakować! W Hush Mnie Kusi oprócz połamanego tytułu otrzymujemy kolejną porcję płonących lodów z pieprzem (hip-hopowe i hardcorowe motywy, którym towarzyszy rozpasana, funkująca linia basu.

Ale oto wraz z Sąsiadem przenosimy się w rejony bliższe Zappowskim popisom, tu uaktualnione stylem innego kultowego wykonawcy – grupy System of a Down. I znowu otrzymujemy efekt naprawdę piorunujący! Wręcz nokautuje nas utwór kolejny (Zakopiański), a to przede wszystkim z racji błyskawicznego przerzucenia się na stronę klimatów zaczerpniętych z tatrzańskiego folku, ale nie w postaci góralskiej cepelii, a może właśnie w postaci – mocno chwiejnej i nieskoordynowanej – jakby podhalańskim grajkom wyposażonym w piece i elektryczne gitary od dawien dawna towarzyszyły denaturatowe ranki, południa i noce.

W ten oto sposób zbliżamy się do kompozycji stanowiącej istne clue filozofii muzycznej (i nie tylko) opolskiej grupy (Dr Jelito). Ponownie nad muzyką Chilli unosi się duch Franka Zappy (a przewrotny tekst przywodzi na myśl słynne zdjęcie muzyka siedzącego na „tronie” – czytaj: „na kibelku”). No i ten tekst, na pewno kontrowersyjny dla tekściarzy-purystów, ale też i dla przeciętnego słuchacza, traktujący o defekacji…Z tym, że zespół broni się w tym przypadku zarówno pod względem artystycznym jak i obyczajowym, nie przekraczając subtelnej granicy pomiędzy artystyczną prowokacją a zwykłym obciachem.

Pierwsza płyta kończy się piosenką Płakała, najmniej udziwnioną i najspokojniejszą kompozycją na tej części albumu, nieco podmetalizowaną, przypominającą brzmieniowo dokonania innej naszej rodzimej grupy Ocean.

„Cd black” otwiera Anton, kompletne wariactwo muzyczne, w którym usłyszymy nie tylko wpływy grup Run-D.M.C. i Rammstein, ale i bawarskie chórki (sic!) oraz motywy muzyczne zaczerpnięte z polskich przyśpiewek ludowych! Z kolei Call it Love w wersji „żeńskiej”, spokojnie mogłyby wykonać dziewczyny z zespołu Sistars, podobnie jak Hi Nock, łączący w sobie zarówno pop, jak i R&B, funky i soul. Niemal każda bez wyjątku kompozycja na „cd black” przyprawia o zawrót głowy, nieważne, czy będzie to World Peace Council z arabskimi motywami, czy też Fransu, który ma w sobie coś z wykonań charakterystycznych dla francuskiego barda Jacquesa Brela.

Cały czas musimy jednak pamiętać, że wspomniane szaleństwo opiera się na konkretnej estetyce, dla której najbliższe są klimaty wymyślone już nieco wcześniej przez zespoły, i to z ich doświadczeń Chilli czerpie dla siebie inspirację, jak choćby z Jamiroquai w I say…No i nie można nie wspomnieć ponownie o muzycznym szaleństwie panującym na debiucie Chilli, o nieustannym mieszaniu stylów i konwencji, jak w Endżel, który raz brzmi jak utwór grupy Guano Apes, aby za chwilę przejść niemal do deathowego growlingu, a zaraz potem do pop-soulu w stylu Toploader, by w końcu pokusić się o delikatne wtręty rodem z Alice In Chains.

Zadziwiający zespół, zadziwiający debiut! Do wielokrotnego odsłuchiwania i odkrywania. Ja już co nieco odkryłem – w szacie graficznej płyty zabrakło jednego, ważnego elementu – nalepki z napisem: uwaga na opadające szczęki!

Chilli „Chilli”. KoralFilm.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach internetowej gazety codziennej NaszTomaszow.pl
(p)

piątek, 8 lipca 2011

Poranki. Kilka wersów, kilka strof




Autor: Krzysztof Kleszcz

KONRAD CIOK "Mamałyga", SPP Oddział w Łodzi, ŚFK - Dom Literatury, Biblioteka "Arterii", Łódź 2010.

„Najtrudniejsze są rzeczy niespodziewane. Dopada nas zdziczała radość albo zajmujące szczęście. I potem trzeba układać się na nowo, jakby ktoś mocno zamieszał nam w głowie niemytą chochlą.”(s.50)

Konrada postrzegałem za każdym razem, gdy go spotkałem w Łodzi - jako żartownisia, Casanovę, który musi zdążyć na kolejną randkę. Zawsze też widziałem poetę, który gdy czyta wiersz – to robi to po mistrzowsku. Umie układać słowa, ma wyobraźnię. Frazy z wodnym znakiem Cioka mają często jakieś zdrobnienie - przez to czułość, niecny wulgaryzm, ukryty rym: „gdybym dysponował własnym przedzialikiem, na pewno by wzrosły biorytmy skutecznie”, „Aż nagle: dwa wolne, dla mnie i dla wspomnień.”, „łatwiej jebnąć drzwiami, żeby nie było”, „płynę w dół Missisipi, gdzie się rodzi złoto. Nie chcę jadać w A-Dongu, z całą tą hołotą.”, „Płynę w brudnej Łodzi, Chojny mijam, Doły”...

Jego druga książka (po "Brudnym kinie" wydanym w SDK w W-wie) ma specyficzną konstrukcję. Na początku jeden wiersz, a potem... długi poemat kolejowy „Awake on a Train” - życie w podróży, szukanie wolnego przedziału, gapienie się w okno, tęsknota za dziewczyną, słuchanie przypadkowych rozmów. Poemat napisany zmyślnie, z żarem, z wdziękiem. Pełen przeskoków myśli: „zalążki domów, ikra świateł”, „Blednę na myśl, że już pół roku, a ciągle nie teges, a przecież ziemia i niebo wiedzą jak mocno, w płomieniach, promieniach, promilach, próbujemy.”, „Op.55, mgła. Inwersja termiczna przyziemna, na oko – radiacyjna. Przychodzi na śmiesznych kocich łapkach. Jest niewyraźna, jak wszystko poza pewnością, że coś mija, nieodwracalne.”, „Uwielbiam przychodzić, oglądać trailery, zapowiedzi wojen, pojednań i chorób na które pomrzemy,...”

W części I jest jeszcze 12 wierszy. Pełnych zaskakujących spostrzeżeń. Konrad jest fotografem, wyobrażam więc sobie jak mierzy ze swojego Canona, Pentaxa czy innego sprzętu, strzela, a potem mówi: „kartofle są piękne”, „popiół to mięśnie, chrapy, mózg konia”, albo „śmierć pachniała jak wodospad. Unosił ją latawiec.” Tu np. taki niezwykły początek: „Wytwarzam nadruki na koszulki, magiczne kubki. Robię pościel z napisami.”
Gdy w wierszu „Polowanie” wspomina miłość, jest niczym Nick Cave ze swym „beauty must die”... Umie zadedykować wiersz matce – z taką bezpretensjonalną frazą „w nowym swetrze, który mi się nie podoba, odnajduję Cię”.

A potem jest część II - proza. W pierwszej chwili taki myk mnie rozczarował. Ale to w tutaj w prozie przywołującej autobiograficzne fakty, Konrad stał mi się szczególnie bliski – gdy krzyczy o jabłkach do rozświetlonego pobliskiego okna, gdy kopie dół dla psa, gdy biegnie za górkę po maliny. No i powód, dla którego zazdrości ludziom systematycznym, rozkleił mnie zupełnie. „Poranki, kilka wersów, kilka strof.” Niespodziewanie zamieszał w mojej głowę niemytą chochlą. I rozklejony dostałem jeszcze piękną codę - wiersz z frazą z Różyckiego. Pyszna ta mamałyga. Poproszę dokładkę.

czwartek, 7 lipca 2011

Patrzeć pod świat




Autor: Krzysztof Kleszcz

Izabela Fietkiewicz-Paszek "Portret niesymetryczny", GODDAM Agencja Artystyczna, Piaseczno 2010


Marcin Świetlicki w jednym z wywiadów powiedział: "mentalnie jestem basistą po prostu, bardziej rozumiem grę na gitarze basowej w jakimkolwiek zespole, niż wiersz Artura Szlosarka albo Andrzeja Sosnowskiego (śmiech)." Rozpatrując w tym kontekście "Portret niesymetryczny", nie jest konieczne podczas lektury poszukiwanie zaginionych kodów... Fietkiewicz-Paszek w swym debiucie porusza odwieczne tematy: miłość wystawioną na próby i wszechobecną śmierć, która zabiera "po kolei, po cichu, od najstarszego, ale np. od prawej".
To liryka ułożona z zakochań "są dżipiesy, które kierują tylko na Worcela", z niepewności "byłam / przez chwilę poetką piłam / gorzką kawę miałam błękitne oczy i kłopoty / z zasypianiem?", z kobiecej zachłanności "chcę pamiętać. Każdy szczegół. Kolor butów, wzór na energię potencjalną." Do tego przyprawiona dawką szaleństwa "Język niósł i poniósł Język gładził / i zgładził Język lżył i ulżył", a obok tego - bezradność: "wolność psa spuszczonego / z prądem rzeki". Sporo tu fraz, dla których warto zaglądać do książki niejednokrotnie: "Niech się staną ciałem, niech nabiorą ciała", "Boli każda z dwunastu spacji". Jeśli życie to podróż - to miejmy świadomość, że w każdej chwili może nam się przytrafić zderzenie: wtedy "uderzą w przednią szybę Rzymy, Paryże, poezja, ech"; "Śmierć to naturalny odruch. umieramy więc / na próbę, by po chwili znów sie wykazać / życiem, pogrzebać głęboką czerń na kiedyś / i razem śmiać się , mrużyć oczy patrząc // pod świat."

To bardzo równy, dobrze zredagowany tomik (redakcja: Joanna Mueller-Liczner). Ciekawą formę mają wiersze będące korespondencją z Listami do św.Pawła. A inspiracja fragmentem wiersza Karola Maliszewskiego "To męska rzecz" , pomysł zamiany ról ojciec/syn w sytuacji śmierci matki - zwyczajnie zaciska krtań.
Jest co czytać w "Liście do Anny Frank...", w podwójnym wierszu "Bierzmy się w końcu za tę ciszę", albo w "Szkicu topograficznym [ z pamięci]" (wspomnienie bliskiej osoby, która przedwcześnie odeszła: "owszem, pojawiasz się: w środku frazy ciechowskiego")

Czym żyje kobieta niewątpliwa, gdy "w gazetach znów pieprzą o końcu świata"? Gdy widzi umieranie, szpital, wszędzie "imadło na skroniach", "dźwięk respiratora.(...) w windzie, na parkingu," Skąd w niej siła, by stwierdzić: "Im trudniejsza droga, tym wolniej mijamy", albo "nieostre chwyta się z poruszeniem"?
Czy ta niewyczerpywalna energia bierze się z patrzenia na dziecko?: "ważniejszy od końca świata, którego nie było. którego nie ma. którego nigdy nie będzie."




Znalazłem się niedawno w sytuacji z wiersza tytułowego. Gdy z synem wycierałem buty przed wejściem do domu, dostrzegłem, że jesteśmy (z uśmiechem) obserwani.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Muzyka do nieistniejącego filmu





Jeżeli założymy, że idealnym wzorem soundtracków filmowych są ścieżki dźwiękowe do filmów „Requiem dla snu” w wykonaniu Kronos Quartet i „Misja” autorstwa Ennio Morricone dojdziemy wkrótce do wniosku, iż płyta „No Movie Soundtrack” olsztyńskiej grupy Fade Out plasuje się gdzieś pomiędzy owym wzorcem a warsztatem, w którym poniekąd metodą chałupniczą trwają starania związane z udźwiękowieniem nieistniejącego jak dotąd filmu tak, aby mógł trafić do dystrybucji w kinie (a póki co przynajmniej w multipleksie naszej wyobraźni).


Zespół tworzą muzycy, którzy konsekwentnie i z uporem uprawiają swoje "pokątne" rzemiosło. Ich debiutancka płyta powstawała w domowym studio przy dużym wsparciu rozmaitych instytucji kultury z terenu miasta Olsztyna, jest w całości instrumentalna i zawiera muzykę opartą na rozbudowanych kompozycjach łączących w sobie wpływy rocka, funku, jazzu, disco i folku.


Instrumentarium zespołu opiera się na wysuniętych na pierwszy plan partiach skrzypiec, fortepianie, solowych partiach gitary i pulsującej sekcji rytmicznej. To muzyka z góry skazana na niszę; brak w składzie wokalisty i zdecydowanych inklinacji w stronę wyprodukowania przeboju radiowego nieuchronnie wtłoczy grupę w rejony regałów magazynowych, gdzieś na końcu muzycznej fabryki. Ale jest także nadzieja, że kiedyś ktoś zdejmie propozycję Fade Out z „zakurzonej półki” i nagle odkryje, że wciąż lśni ona blaskiem nierdzewnej stali.


Całość struktury kompozycyjnej na No Movie Soundtrack to przede wszystkim partie skrzypiec Michała Baranowskiego, który poniekąd z racji umieszczenia właśnie tego instrumentu na pierwszym planie, pełni w zespole rolę lidera-instrumentalisty. W ten sposób wraz z pozostałymi członkami Fade Out tworzy wspólnie melanż muzyki o iście celtyckim rodowodzie, wymieszany z muzyką klezmerów, szacownych jazzmanów i statecznych twórców muzyki filmowej. Ten dosyć zaskakujący kogiel-mogiel stabilizuje tendencja do nadawania poszczególnym utworom określonej post-rockowej estetyki. Na dpłytą unosi się duch Pata Metheny’ego, Russa Freemana and The Rippingtons i Orkiestry Ósmego Dnia Jana A.P. Kaczmarka, a to wystawia grupie jak najlepsze świadectwo.


Takie kompozycje jak Mud Mood i Cast Away niosą za sobą częste zmiany nastroju wsparte na połamanych rytmach, gitarach i intensywnych pasażach skrzypiec. Mimo tego, wciąż daje się w tym miejscu wyczuć klasycyzujące oblicze zespołu (Burn). Za to w Rush muzycy w sposób zdecydowany poddają się gorącym latynoskim rytmom, podążając w stronę mariażu z rdzennym funkiem. Co znamienne, akurat w tej kompozycji linią melodyczną zawładnął fortepian za pomocą ciekawej, jazzowej aranżacji Jakuba Staniaka. Gdyby z kolei Simple Thing In Beijing, dostojny jazz z bluesowymi naleciałościami taperował jakiś mało znany muzyk, i tak musiałby ubrany we frak robić to w szykownej restauracji z drogą zastawą, srebrnymi sztućcami i kryształowymi, rozświetlonymi żyrandolami. I kuda tam mu do pospolitości warsztatowego falbanka?


Slumfrog naprawdę fajnie buja, a w Take A Break ospały, rozleniwiony podkład prowadzi nas jak po równym pokładzie przez smoothjazzowe klimaty w stronę chillioutu. Fade Out robi też na płycie trochę zamieszania i hałasu zwłaszcza w Qpsonite The Rakovadamosis Postbaranism, który ożywczo pobudzi zatopionych w chillioutowej sieście.


To prawda, że zespół z tego typu repertuarem nie zapełni stadionów. Ale na pewno znajdzie sporą grupkę swoich fanów i to nie tylko tych wywodzących się z kręgów zagorzałych kinomaniaków. Spokojnie wypełni za to salę studyjnego kina. Albo inaczej: każdemu, który jest gotów wyobrazić sobie jazdę po autostradzie dziesiątej muzy na seans w kinie samochodowym gdzieś na pustyni, No Movie Soundtrack żadnej krzywdy nie uczyni, za to z pewnością zwiększy komfort podróży, nie wspominając już o tym, że znacznie ją umili.




Fade Out „No Movie Soundtracks”. Fade Out (wydawnictwo własne)



Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszów.pl




(p)

niedziela, 3 lipca 2011

Kleszcz w Szafie





Kwartalnik literacko-artystyczny "sZAFa" to miejsce, gdzie można znaleźć kilka moich wierszy zapowiadających nową książkę.

Zachęcam do lektury.


Link do "sZAFy" : http://www.szafa.prezentacje.pl/
Link do podstrony z moimi wierszami


(k)

Kutno w obiektywie Małgorzaty Lebdy





"Festiwal poetycki na poetyckich zdjęciach" - tak można opisać fotograficzną "robotę" Małgorzaty Lebdy. Zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć z festiwalu Złoty Środek Poezji.









Link

sobota, 2 lipca 2011

Kolejne edycje konkursów poetyckich łódzkiego SPP i ŚFK



XVII Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jacka Bierezina - do 5.10.2011

REGULAMIN
1. Głównymi organizatorami XVII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina są Oddział Łódzki Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury w Łodzi.
2. Honorowy Patronat nad konkursem sprawuje Prezydent Miasta Łodzi.
3. W konkursie mogą wziąć udział jedynie piszący w języku polskim poeci przed debiutem książkowym, którzy nadeślą organizatorom projekt swojego pierwszego zbioru wierszy, skomponowanego jako artystyczna całość i opatrzonego tytułem.
4. Prace konkursowe należy sporządzić w 3 egzemplarzach w postaci zbindowanych wydruków w formacie A4 o rozmiarze czcionki 12 p., a następnie przesłać do 5 października 2011 r. (decyduje data stempla pocztowego) na adres:
Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury
ul. Roosevelta 17
90-056 Łódź
z dopiskiem na kopercie: "Bierezin"
5. Organizatorzy proszą dodatkowo o równoległe przesłanie propozycji konkursowej pocztą elektroniczną na adres bierezin@gmail.com w postaci jednego zwartego pliku formatu doc lub rtf (z dopiskiem w temacie wiadomości: "Bierezin").
6. Prace konkursowe (w formie papierowej i elektronicznej) winny być opatrzone godłem słownym. Do przesyłki wysłanej zwykłą pocztą należy dołączyć oddzielną, zaklejoną kopertę, oznaczoną tym samym godłem, a zawierającą dane autora: imię, nazwisko, adres, telefon, e-mail.
7. Konkursowe tomy podlegać będą dwustopniowej ocenie: przez komisję kwalifikacyjną, która wyróżni wybrane pozycje nominacjami do nagrody głównej oraz przez jury, które spośród tomów nominowanych wybierze zwycięzcę.
8. Komisję kwalifikacyjną i jury powołują organizatorzy, a skład tych ciał zostanie podany do wiadomości publicznej najwcześniej po upływie terminu nadsyłania prac konkursowych.
9. Komisja kwalifikacyjna i jury oceniają nadesłane prace jako wypowiedzi tekstowe. Na ocenę nie mają wpływu elementy plastyczne i typograficzne wydruku, o ile nie stanowią części składowej poetyki tomu (jak choćby w przypadku tzw. poezji konkretnej).
10. Nominacje (tylko tytuły tomów i godła) podane zostaną w listopadzie 2011 r. na stronie www.spplodz.pl oraz na stronach związanych z V Festiwalem Puls Literatury. Nominowani do nagrody głównej zostaną bezpośrednio poinformowani telefonicznie lub w inny skuteczny sposób. 11. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w pierwszej połowie grudnia 2011 r. podczas V Festiwalu Puls Literatury w Łodzi.
12. Nagrodą główną jest wydanie wskazanego przez jury debiutanckiego zbioru wierszy oraz gratyfikacje finansowe dla laureata i nominowanych. Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do ostatecznych decyzji, jeśli chodzi o wybór wydawcy, redakcję i opracowanie graficzne zwycięskiego tomu wierszy.
13. Przystąpienie do udziału w konkursie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych przez organizatorów zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych. Organizatorzy informują uczestników, że ich dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie w związku z wykonaniem postanowień niniejszego regulaminu, w celu przeprowadzenia konkursu, promocji konkursu oraz informowania o konkursie.
14. Wzięcie udziału w konkursie jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na regulaminowe warunki uczestnictwa.
15. Organizatorzy nie zwracają nadesłanych prac. 16. Wykładnia niniejszego regulaminu zależy od organizatorów.



VI Ogólnopolski Konkurs na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego - do 15.10.2011

REGULAMIN
1. Głównymi organizatorami VI Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego są Oddział Łódzki Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury w Łodzi.
2. Konkurs jest adresowany do autorów, którzy nie mają w dorobku więcej niż jednej książki poetyckiej lub prozatorskiej.
3. Przedmiotem konkursu jest proza poetycka.
4. Organizatorzy nie stawiają żadnych wymagań tematycznych ani formalnych, ale liczą na utwory bliskie poetyce Patrona konkursu, a więc m.in. utrzymane w konwencji groteski, absurdu, pastiszu czy żartu poetyckiego.
5. Każdy autor może nadesłać dowolną ilość tekstów realizujących typ prozy poetyckiej, ale ich łączna objętość nie powinna przekraczać 5400 znaków pisarskich ze spacjami.
6. Utwory konkursowe nie mogą być wcześniej ogłaszane drukiem ani publikowane na stronach internetowych, a także nagradzane w innych konkursach.
7. Teksty w 4 egzemplarzach w postaci wydruków w formacie A4 o rozmiarze czcionki 12 p. należy przesyłać do 15 października 2011 r. (decyduje data stempla pocztowego) na adres: Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury
ul. Roosevelta 17
90-056 Łódź
z dopiskiem na kopercie: "Sułkowski"
8. Utwory konkursowe winny być opatrzone godłem słownym. Do przesyłki wysłanej zwykłą pocztą należy dołączyć oddzielną, zaklejoną kopertę, oznaczoną tym samym godłem, zawierającą dane autora: imię, nazwisko, adres, telefon, e-mail.
9. Konkursowe wiersze podlegać będą ocenie przez jury, które powołują organizatorzy.
10. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w pierwszej połowie grudnia 2011 r. podczas V Festiwalu Puls Literatury w Łodzi.
11. Ogólna pula przeznaczona na nagrody wyniesie minimum 3300 zł (słownie: trzy tysiące trzysta złotych) i zostanie rozdysponowana zgodnie z decyzją powołanego przez organizatorów jury.
12. Przewiduje się przyznanie nagrody specjalnej dla utworu najlepiej realizującego konwencje bliskie Patronowi konkursu.
13. Odbiór nagród możliwy jest wyłącznie podczas imprezy finałowej. Organizatorzy nie przesyłają nagród pocztą.
14. Organizatorzy nie zwracają nadesłanych na konkurs prac.
15. Przystąpienie do udziału w konkursie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych przez organizatorów zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych. Organizatorzy informują uczestników, że ich dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie w związku z wykonaniem postanowień niniejszego regulaminu, w celu przeprowadzenia konkursu, promocji konkursu oraz informowania o konkursie.
16. Wzięcie udziału w konkursie jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na regulaminowe warunki uczestnictwa.
17. Wykładnia niniejszego regulaminu należy do organizatorów.