sobota, 23 stycznia 2010

Wolny rynek

Autor: Piotr Gajda


Bąk zasłania nazwisko drugiego "chłopca z plakatu"


Grzegorz Giedrys i Marek Pijanowski


Karolina i Katarzyna, tegoroczne laureatki Rilkiego


Bąk czyta Gajda słucha


Gajda czyta Bąk słucha


Punkowa ekstaza i publika

VIII edycja Wolnego Rynku Poetyckiego, kafeteria "Struna światła" Dwór Artusa, 22.01.2010, Toruń.


Do Torunia dotarliśmy bez przeszkód (koreańska „strzało”, dzięki!). Drogowcy na odcinku Tomaszów Mazowiecki-Dwór Artusa spisali się, przez całą drogę towarzyszyła nam elektryczność, szadź nie wieszała się na słupach. Dlatego na toruńskiej starówce zjawiliśmy się już przed 15.00. Ku naszej radości, ktoś mądry z „miasta pierników” wymyślił przyzwoity i tani bar zlokalizowany tuż przy Starym Rynku, gdzie za około 15 złociszy można zjeść dwudaniowy, bezpieczny dla własnego zdrowia obiad, a także bez ponoszenia dodatkowych kosztów, skorzystać z WC.

Zaspokoiwszy ciało ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś dla ducha. Na początek „EMPIK”, w którym byłem świadkiem jak Tomek Bąk zakupił ostatnią płytę „Gunsów” za jedyne 9,99, a na półkach leżały pisma literackie (w najnowszych „Opcjach” tomik M.K.E Baczewskiego, w „Toposie” Jerzy Suchanek, w „Nowej Okolicy Poetów” tym razem tematycznie – numer poświęcony beatnikom). Potem ruszyliśmy szlakiem księgarń, ale tylko tych, w których witrynach dostrzegaliśmy ulubiony zwrot konesera czytelnictwa i związanych z tym zakupów – „tania książka”. I udało się nam rewelacyjnie – Tomek stał się szczęśliwym posiadaczem biografii Jima Morrisona autorstwa Stephena Daviesa (kilka tygodni wcześniej kupiłem ją w Łodzi, w antykwariacie na rogu Piotrkowskiej i Narutowicza – tu była jeszcze tańsza) – ja wzbogaciłem się o książkę Jaya S. Jacobsa „Dzikie lata. Muzyka i mit Toma Waitsa” oraz „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie” autorstwa Wojciecha Orlińskiego. Nie muszę dodawać, że w/w pozycje kosztowały nas mniej więcej tyle, co obiad w toruńskim barze „Małgośka”.

W międzyczasie odebrałem telefon od Marka Pijanowskiego, dyrektora Dworu Artusa, który gorąco zapraszał nas do swojego gabinetu na kawę. Ponieważ aura była dosyć mroźna skwapliwie skorzystaliśmy z zaproszenia. Z moich obserwacji wynika, iż pewną regułą jest to, że ludzie zajmujący się organizacją imprez poetyckich, to „fajni ludzie”. I taki też jest Marek, typ dyrektora, który z „dyrektorowania” nie robi „instytucji”, ale „przysiada się” do osób, z którymi robi poetycki wieczór. Poznaliśmy też Grześka Giedrysa (dotąd znałem go jedynie z literackich.pl), którego zadaniem było poprowadzenie imprezy. „Obsuwy” nie było, punkt godzina 18.00 Marek Pijanowski i Grzegorz Giedrys otworzyli VIII edycję Wolnego Rynku Poetyckiego w Toruniu, którą tak zapowiadała „Gazeta Pomorska” w wydaniu z 21 stycznia: „Wolny Rynek Poetycki cieszy się w Toruniu coraz większym powodzeniem. W piątek imprezę zainaugurują spotkania z Tomaszem Bąkiem i Piotrem Gajdą, którzy zajęli dwa czołowe miejsca podczas XXIII OKP „O liść konwalii” im. Z. Herberta. W wieczorze autorskim uczestniczyć będzie także ośmioro innych literatów: Joanna Solarska, Agnieszka Filipiak, Arkadiusz Buczek, Katarzyna Karczmarek, Paulina Danecka, Dominika Rokosza, Małgorzata Trzpil i Marta Ćwiklińska. Wolny Rynek Poetycki zakończy koncert zespołu Grzegorza Kmity „Patyczaka” – Brudne Dzieci Sida”. Mniej więcej chyba się to zgadzało, a ponieważ toruńska impreza ma formułę otwartą; każdy z obecnych tego dnia w „Kafeterii Struna Światła” mógł przeczytać swój wiersz, stąd w składzie występujących poetów i poetek nastąpiły pewne roszady. Merytorycznie bywało różnie – zapamiętana fraza – „barszcz barw”. Część poetycką a zarazem całą imprezę „zwieńczył” koncert jednoosobowego zespołu Brudne Dzieci Sida, z rewelacyjnym składem w osobie Grzegorza Kmity, "punkrockowca”, który zbudował swój sceniczny performance na zasadzie: „trzy akordy, darcie mordy”. W sumie trzy razy „P” – Punk, Profeska, Pełen szacun! O 21.00, jeszcze w trakcie występu Patyczaka, Maras Pijanowski pokazał nam „owalny gabinet”, w którym co roku obraduje jury konkursu im. Z. Herberta i pozwolił skorzystać ze swojego „dyrektorskiego kibelka”. Wkrótce potem, wyposażeni w jego „błogosławieństwo” wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.

Po 1.00 w nocy wstawiłem samochód do garażu i z torbą pełną książek, kieszenią wypełnioną honorarium za występ oraz głową pełną świeżych wspomnień, szedłem po trzaskającym od mrozu śniegu w stronę świateł.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz