niedziela, 16 września 2012

Spotkanie z Kacprem Płusą w ŁDK

Łódzki Dom Kultury zaprasza na promocję nowej książki Wydawnictwa Kwadratura - debiutanckiego tomu Kacpra Płusy "Ze skraju i ze światła".
Spotkanie odbędzie się we czwartek 20 września o godzinie 18.00
W spotkaniu promocyjnym weźmie też udział autor obrazów ilustrujących książkę - Andrzej Fydrych.


O książce Kacpra interesująco pisze Maciej Melecki: 

CIĘCIA I STANY ZAPALNE

Zachwyt nad debiutanckim tomem młodszego kolegi bywa głębokim ukłonem przed poezją formalnie i językowo obcą, jednak w przypadku wodowania książki Kacpra Płusy zachwyt nad jego wierszami jest właściwie mocno gorzki, gdyż trudno znaleźć w sobie nieskażone, czyste emocje. Dlaczego? Otóż poezja Kacpra Płusy suto czerpie z marnego czasu, w jakim młodemu poecie przyszło żyć. Z jego rud dobywa na tyle sporo językowych wrażeń, że treść jego wiersza obfituje w rozległe tonacje negatywnych ujęć nie tylko samego czasu, ale i tego, co w jego trybach się wydarza.

Przepływ mikroświata w wierszach debiutanta jest niezwykle wartki. Płusa sytuuje się w oku cyklonu, z którego namierza wietrzne i płynne kształty za pośrednictwem zbiegów okoliczności językowych ujęć. Surowe płótno jawy, którym jest wyściełany każdy wiersz z tego tomu, nie dość, że jest odczuwalnie bardzo szorstkie, to jeszcze staje się lotnym tłem dla każdego ruchu czy gestu bohatera tych wierszy – tropiciela sensu w świecie podejrzewanym coraz bardziej o jego brak. Upór w wynajdywaniu coraz to nowych ścieżek, stwarzających szanse na odkrycie jakiejś logiki w rzeczywistości narzuconej, niewątpliwie jest godny podziwu. Autor nie stroni od poetyckich przerzutni, mających przenosić go w wymiary gnieżdżące sens, kłując coraz to nowe przestrzenie, w których lęgną się obrazki amorficznych wizji, wyławianych z potoku codziennych zdarzeń, spiętrzeń mowy, przywidzeń i realnych nakłuć. Jesteśmy tedy świadkami dociekań nad naturą raptownego rozpadu.

Życie – postrzegane oczami autora – nieustannie lawiruje na cienkiej granicy rzekomych, twardych gruntów, jakie tworzy materialny jego wymiar; granicy, za którą rozpościera się grząska połać zmierzającego w stronę zaniku wymiaru codziennych potknięć, porażek i wahnięć, ulokowanego właśnie – jak sugeruje tytuł tomu – na skraju światła. Skraj staje się tutaj gromką

zapowiedzią owego – czyhającego nieustanie – zaniku. Przed wchłonięciem w jego niezgłębialne wiry może jedynie chronić eskalująca samoświadomość językowych ujęć, zaklinających narastający strach czy eksponowaną niepewność:

obrazy jak wina fermentują w ciemni. przetworzone, skruszone
w hologram. nocą rozrastają się na skórze skwerów w domy
i latarnie – cięcia i stany zapalne.

idą za mną aż do kresu przecznicy zardzewiałym wiaduktem.
wyżej nie podskoczysz. chyba że jesteś iskrą wyrzuconą z trakcji.
rano choremu miastu słońce stawia na plecach bańki. do szczelin i studzienek


wpływa rynsztok gęsty jak rtęć. światło odbija się od szkła.
stoję na moście, kręcę w palcach drucik okularów – mój zapalnik.
pod stopami jak psy kładą się regularne pasma, modlitwy morsem, żar-live.

("tren dla żarówek stuwatowych")

Jest to poezja widzeń ukośnych, zerknięć z boku lub spojrzeń w otchłań przyszłości. Imaginacja służy jej bardzo konkretnie – chodzi o wydobycie takich kadrów, na których jest jasno zarysowana sytuacja czy stan, ale nie możnaw żaden sposób ustalić, jaką ma to postać, jaki dokładny wygląd: (…) jestem kornikiem/ i chcę się zestarzeć, drżąc w próchnie. gnić z głodu wpatrzony w dno słoja./ mężczyzna, który przy starych kapliczkach próbuje posklejać confetti, to ja. Nie ma w niej tedy miejsca na puste fragmenty, przerwy, na lekturowy oddech, wiersz Płusy bowiem to komunikat gęsty od semantycznych splotów, epifanii nieunikających sensotwórczych tropień bezsensu, halucynacji okazujących się niezwykle trzeźwym opisem stanu rzeczy. Jesteśmy więc świadkami poetyckiej przeprawy przez knieje i bagniska na poły rojonych (więc zapalnych), na poły odbieranych racjonalnie (czyli… ciętych) sytuacji czy zdarzeń. Płusa kadruje poszczególne stany tak, żeby móc je sprasować i stopić w jeden – wielce sugestywny – brykiet; by powstała z danego wiersza kość niezgody, która mogłaby stanąć w lekturowym przełyku.

Dzięki temu wszystkiemu zrodził się bardzo mocny – jeśli chodzi o wydźwięk treści – debiutancki tom wierszy. Jego lektura na pewno zostawia po sobie głębokie ślady zakamarków, światów i zaświatów, szczelin i rozpadlin, jakie wytworzył poetycki język autora, i zostawia nas z przekonaniem, że wieczna konfrontacja z magmą tego i tamtego świata, dzięki tak wielorodnym wierszom, niekoniecznie musi się skończyć zastygnięciem.

(za Reymont.pl)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz