Autor: Krzysztof Kleszcz
TOMASZ BUDZYŃSKI „Osobliwości”, Isound Labels 2011
Poprzednia płyta Tomasza Budzyńskiego - „Luna” była o pogodzeniu się ze śmiercią. Oswojona w piosenkach „Umieraj” czy „Dom” przestała być czymś złym, strasznym.
W „Osobliwościach” jest o tym, że śmierć obezwładniła żywych. Bo dlaczego krążą wokół muchy? Ten motyw pojawia się kilkakrotnie. Rozglądam się i faktycznie: pełno tego paskudztwa - siadają na telewizorze wieczorem gdy próbuję znaleźć jakiś film, bywają natarczywe w „Empiku” (półeczka z poezją zepchnięta do narożnika, ledwo trzyma gardę, tymczasem fantasy i komiksy boksują, a ten ostatni sierpowy doprawdy obłędny). Ten ich czysty głos: „Przynieś mi pączki / całuj mnie w rączki / Bo nie strzepniesz mnie”!
Zaskoczeniem jest muzyka. Kto ukradł gitary? Prym wiedzie zloopowany beat, przypomina solowego Brendana Perry’ego albo Dead Can Dance z płyty „Spirit Chaser”. Pojawia się klarnet, saksofon. Beat w „Amor Sui” jest jak paszczowe odgłosy zespołu Me Myself & I, a w „Mordopolis” rządzi niski bas a la Korn.
Warstwę liryczną Budzyński zaludnił postaciami z bajek: borsuk i lis, konik Garbusek, królik ponury, Balbinka. Dostaje się ludziom pióra: „Tysiąc kotletów, światło poetów”. Gdzie oni są? Wszak to ich rola, by ocalić sacrum. Refren piosenki „Imię” jest jak definicja pokolenia, gdzie piękno zmieniło się w piekło, bo taką podmianę zasugerował Word. Bolesna ta diagnoza duchowego upadku: „Z prądem płynie / Rzeczny trup / A na wierzbie płacze / Płacze siwy duch”.
TOMASZ BUDZYŃSKI „Osobliwości”, Isound Labels 2011
Poprzednia płyta Tomasza Budzyńskiego - „Luna” była o pogodzeniu się ze śmiercią. Oswojona w piosenkach „Umieraj” czy „Dom” przestała być czymś złym, strasznym.
W „Osobliwościach” jest o tym, że śmierć obezwładniła żywych. Bo dlaczego krążą wokół muchy? Ten motyw pojawia się kilkakrotnie. Rozglądam się i faktycznie: pełno tego paskudztwa - siadają na telewizorze wieczorem gdy próbuję znaleźć jakiś film, bywają natarczywe w „Empiku” (półeczka z poezją zepchnięta do narożnika, ledwo trzyma gardę, tymczasem fantasy i komiksy boksują, a ten ostatni sierpowy doprawdy obłędny). Ten ich czysty głos: „Przynieś mi pączki / całuj mnie w rączki / Bo nie strzepniesz mnie”!
Zaskoczeniem jest muzyka. Kto ukradł gitary? Prym wiedzie zloopowany beat, przypomina solowego Brendana Perry’ego albo Dead Can Dance z płyty „Spirit Chaser”. Pojawia się klarnet, saksofon. Beat w „Amor Sui” jest jak paszczowe odgłosy zespołu Me Myself & I, a w „Mordopolis” rządzi niski bas a la Korn.
Warstwę liryczną Budzyński zaludnił postaciami z bajek: borsuk i lis, konik Garbusek, królik ponury, Balbinka. Dostaje się ludziom pióra: „Tysiąc kotletów, światło poetów”. Gdzie oni są? Wszak to ich rola, by ocalić sacrum. Refren piosenki „Imię” jest jak definicja pokolenia, gdzie piękno zmieniło się w piekło, bo taką podmianę zasugerował Word. Bolesna ta diagnoza duchowego upadku: „Z prądem płynie / Rzeczny trup / A na wierzbie płacze / Płacze siwy duch”.
Przejmująco brzmi smutne wołanie do ucieczki stąd: „Wio Garbusku”. Bo to się naprawdę udaje, jeśli się szybko biegnie, jeśli się złapie drabinki.