sobota, 9 lutego 2019

Głosy spiskowców w tajnej komnacie czerepu

MIROSŁAW MROZEK "Paragnomen", Fundacja Duży Format, Warszawa 2018.


Przecież poeta K.I. już dawno napisał "Wszystko to sen wariata, śniony nieprzytomnie", dlatego koncept tomu pisanego "na żółtych papierach" intryguje.

W swej trzeciej książce Mirosław Mrozek (wcześniej "Horyzont zdarzeń" zdobył nominację do Nagrody Wisławy Szymborskiej) zaprasza nas do swojej samotni, bez krępacji mówi o terapiach, obłędzie, chorobie. Gdy pisze o rozdwajaniu jaźni, przyjmuje to formę filozoficznych rozważań - w świetnym wierszu "Pielgrzym" dylemat wyboru wielu różnych dróg lub jednej drogi, rozwikłany zostaje prowokująco przez pozostanie w miejscu.
 
Autor prezentuje konfesyjny ton i brzmi bez odrobiny fałszu. Odsłania przed nami swoje słabości, celowo nas bulwersuje np.: "wiara jest zawsze obłędem jednostki (jednostkę krzyżują wtedy) - a bywa także zbiorowym urojeniem (budują strzeliste katedry i wznoszą złocone trony papieskie)."

Gęstwina urojeń jak piętro niskie wtórnego lasu równikowego, w której zero światła, judzi czytelnika swą dziką potęgą. (Wymyśliłem tę geograficzną metaforę po lekturze wiersza "W imię", w której autor wychodzi od analizy przyczyny wyginięcia bezimiennych plemion amazońskiej dżungli, by dojść do pytań o Boga.) W jednym z czterech wierszy o tytule "Paragnomen" tworzy sugestywny układ, w którym poeta=Bóg, wiersze=wierni porzuceni przez Boga.

Mrozek dołącza do poetów, których fascynuje słodko-gorzki odór rozkładu. Wiersz "Inaczej" to wręcz pean na cześć śmierci. "Nie potrafię inaczej żyć" - pisze. Zajmują go natarczywe rozmyślania o toczącej się głowie po bruku, o odejściu w mrok, o tym co będzie dalej, za miliardy lat - boski enter, boski wygaszacz ekranu i czysta strona edytora tekstu.

Gdzieniegdzie posługuje się ironią, np. by wykpić rolę motywacji w codziennym działaniu ("Z przegranymi nie należy siadać w jednej ławce / ani rozmawiać z nimi na przerwie, żeby nie przeskoczył na was gen klęski, który skacze jak malutka pchełka. // Wszystkie porażki i wynikające z nich niedobre rzeczy / to ich wina, przecież wystarczyłoby, żeby wygrali, a byłaby tylko chwała zwycięstwa i rzeczy dobre bardzo.") 

Podziwiam u niego taką konstatację: "Życie jest tylko na próbę, naprawdę jest jedynie śmierć i poezja. (...) Poezja kładzie wierszowane mosty nad przepaścią życia, nad urwiskiej śmierci, nad falującą urojeniami rzeką prawdy. "
Nie umiem nie uśmiechnąć się przy lekturze takiej frazy: "w tajnej komnacie czerepu ściszone głosy
spiskowców, którzy planują obalenie hegemona."


Wizualizuję sobie poetę, który snuje rojenia (że sobie sparafrazuję Leśmiana) w swoim "malignowym chruśniaku", a rojenie "nie zna innych upojeń prócz samej siebie", i "chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty".
Ważne - są tu obrazy zapadające w pamięć: "Potężna korweta, pozostająca do naszej dyspozycji, budowana przez długie lata nad oceanem, który tymczasem wysechł." , "Słowa rodziły się w moich ustach, ale nie należały do mnie (...) Na dobrą sprawę tylko ból był mój. Gdyby mi go zabrać, pozostałaby tylko marionetka i lalkarz bezmyślnie pociągający za ścięgna."

I może właśnie szczególnie, za słowa o poezji, która "Pozwala przejść do porządku nad niedorzecznością, nie daje wypłukać ust, gdy wypowiedziało się tego rodzaju rzecz.", tomik ten polecam czułym na słowo.

niedziela, 3 lutego 2019

Sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ

KATARZYNA ZWOLSKA-PŁUSA "Cud i Anomalia", K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów MBP im. Księcia Ludwika I, Brzeg 2017.


Oto wersy jak trzęsące się włókna mięśni, słowa o ciele jak o zdobytym zamku, wiersze-szpitalne traumy, które pozostają w głowie, które wywołują emocje. Coś tak mocnego, czytałem u Zuzanny Ginczanki ("a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (...) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać, w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec - pod pomarańczą piersi jest suche jak gałąź żebro") Joanny Mueller (genialne "tota mueller in utero" z tomu "Intima Thule": "kobieta - kobierzec bielm, lilijka padolna - zawiana fiaskiem w oczy") i Izy Kawczyńskiej ("Masz ciało. Za jego sprawą dotyk przemienia się w polowanie." z tomu "Largo")

Czyta się tu o kobiecym doświadczeniu bezradności, słabości, cierpienia, które odbiera siły. I ten bezwład, ta gruda bólu, podany jest jak Tomaszowi rana.
"Zmierzam w kierunku Antarktydy" (działa z mrożącym mottem: "co za okropne miejsce" Scoot w swoim dzienniku, po dotarciu do bieguna południowego).

Dlaczego tak pisać? Bo, "Gdy słowo wyrasta w gardle jak florystyczny design, czy naprawdę trzeba je wyrwać i pozwolić mu umrzeć?" Bo jest "sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ - jasnym organicznym gotowym do rozkładu.". A więc aż do przerażania, jak w teledyskach Toola. Do dekonstrukcji pisania, w którym nigdy o zwyczajnym życiu, o krzesłach i stołach, parapetach, wobec marnych śladów życia w nich: "stoły i krzesła nie są szczególne" - "czuję się rozczarowana, jak wtedy gdy rtg wykazało przezroczystość myśli".

I jeśli jest tu trochę pod Beksińskiego: "pożeram plankton osiadły na stopach.", "tutaj ryby mówią językami dzieci i aniołów gładkimi jak śluz i ciągnącymi się w wyciszonym monologu", "guz rośnie jak ukwiał" i można się przyczepić, że to trochę epatowanie, to zgoda, ale... Są tu wiersze "w sedno" np.: o przemianie dziewczyny w kobietę, które obrazuje spadanie jabłka i w miejscu obicia robi się słodko i ciemno, o  jednoczesności matki-kobiety i dziewczynki w wierszu "isis hekate diana" (brawa za puentę: "w trójcy jedyna, prawdziwa zmieniam się w co tylko chcę i jak chcę. a świat przyjmuje mnie z otwartymi ustami."). I nie są to tylko własne historie - jest historia z obozu ("z  tymi wstążkami we włosach jesteśmy jak kapliczki"), z reportażu Hanny Krall, z życia Żeromskiego (o śmierci jego syna - Adasia). Jak manifest feministyczny zabrzmiał fragment: "dlaczego najpierw musimy rozłamać się na okruchy by stać się mniej więcej?"  Dużo tu przekrzykujących się obrazów: grzybiarz zatrzymujący pociąg, krew na zieleni babki lancetowatej, padaczka - baba jaga, śpiewanie przez otwór w brzuchu lalki barbie.

Przekonany, że druga książki autorki będzie jeszcze lepsza, zachęcam do wejścia w te wersy-infekcje-piwnice. Prowadzą do wyjścia: "funkcjonowanie jest fun".


środa, 30 stycznia 2019

Tężnia

STUART A. STAPLES "Arrythmia", 2018.


Najpierw jest tylko puls. Plumkania basu. Monotonnie w toń. Oto tłocznia win tłoczy spokojną krew. Specyficzny, zbolały, dobrze znany mi, głos wokalisty Tindersticks, mantruje o miłości.
Przez ponad trzy minuty wskazówki kręcą kółka, dotąd aż zadrżą zegary, a wszystkie pytania świata znajdą odpowiedź. Odchylają się kurtyny powietrza, schodzą śnieżne lawiny, dzwonią dzwonki sań.

Muzyka jak wdychanie kropel. "Czasem żyjemy w naszych wspomnieniach miłości. Wdychamy wielkie westchnienie." Monotonna, jakby pyłek w powietrzu tańczył, jakby kropla spływała po karoserii, a pająk-kosarz człapał po białej ścianie w róg sufitu. Muzyka, która wybija z rytmu praca-dom i wrzuca nas do jakiegoś innego świata, jakbyśmy płynęli promem, jechali objazdem drogą wzdłuż kwitnących jabłoni. Grzechoczą grzechotki, otwierają się zapadki. Pożera nas wielkie światło.

Trzeci utwór "Step into the Grey" z początku przypomina mi pieśń Nicka Cave'a "Hallelujah". Stuart sączy swoją opowieść-spowiedź, aż piosenka się łamie (status związku się zmienia na "to skomplikowane") i od 4 minuty staje się jazzową improwizacją. Przekrzykują się smyki i perkusja.

A potem przez trzydzieści minut można chłonąć ilustracyjną muzykę, która chwilami swoim majestatem przypomina "Bolero" Ravela, chwilami "Moonchild" King Crimson. Oddychać, głęboko oddychać, chłonąć krople słonej wody.

czwartek, 24 stycznia 2019

Zmień poezję w prozę, stwórz kolejny padół łez

RIVERSIDE "Wasteland", 2018.


Koniec świata się zdarzył. Nadzieja jest maleńka - zostaje błądzenie w opadającym kurzu, wśród popiołów. Ładunek emocjonalny, który siedzi w tekstach i muzyce jest olbrzymi.

Przy "River Down Below" (7) można się rozpaść na kawałki. "Sorry I'm dying on the tree" - gada do nas żywy wisielec, "więc po wszystkim mnie znalazłeś. Stos kamieni i dwie zbite deski." - gada do nas żywy trup. "Opowiedz mi historię swojego życia (...) Zanim przyjdzie następna ciemność" - szepcze nam duch.
Mistrzowska jest łagodność gitar, jakaś ulga jakby syn marnotrawny trwał w objęciach ojca. 

A wszystko zaczyna się dość zaskakującym łagodnym a capella. Wśród gruzów, w atomowym schronie, gdy nad nami pali się Ogród Eden.  (1."The Day After").  A potem przyjemnie mocarny riff czyści przedpole. Gadający wyrzut sumienia przedstawia się odbiorcy na różne sposoby: "jestem kłamstwem, udawaniem, zbrodnią zamiecioną pod dywan, próżnością, lenistwem, awersją i nietolerancją." Bardzo dobra, płynąca melodia refrenu. Tytułowe pustkowie ma być mistycznym miejscem, w którym objawi się nam sens. (2. "Acid Rain")

Trzeci utwór - "Vale Of Tears" o zmęczeniu kolejnym rozczarowaniem, o nadziei, która zostaje doszczętnie zniszczona. To "Like you did the last time, like the last time, like the last time" ma w sobie ciężar potężnego żelastwa. Wyrzut skierowany do Boga na granicy bluźnierstwa - "zmień poezję w prozę i rozpocznij krucjatę, stwórz kolejny padół łez, tak jak ostatnim razem.", zmienia się w delikatną modlitwę, o melodii pełnej dostojeństwa. Potem zrywa się "wiatr z naklejką muzyka progresywna" i można z zamkniętymi oczami dać się mu prowadzić.

W "Guardian Angel" (4) zaśpiewanym niskim, wycofanym głosem słyszymy, że była strzelanina i nie wiadomo, czy ktoś przeżył. Po łomocie od losu jest tylko łomot własnego serca.

"Lament" (5) - piękna pieśń o przytłoczeniu i zagubieniu. Muzycznie, wyobrażam sobie, rozjeżdża nas walec i przyglądamy się dziwnie wyglądającym wydłużonym nogom. Tak wizualizuję sobie ten refren i błaganie o ratunek.

Ponarzekam, że instrumentalny "The Struggle For Survival" (6) nie jest zbyt wyrazisty i, być może, najsłabszy na płycie, choć zaczyna się przepięknie.

Prosta piosenka "Wasteland" (8) zaśpiewana niskim głosem, mająca coś z jakichś bajań folkowych, staje się fajnym pretekstem do instrumentalnych wariacji - raz metalowej, raz progresywnej uczty. Tu kłaniam się, bo to jest wielkie jak kanion. Ośmiominutowa opowieść jak ośmiotomowa powieść.

Czy "The Night Before" mający formę kołysanki, nie jest zbyt ckliwym zakończeniem? Może dlatego, że nie mam ochoty zasypiać, zapodaję sobie z powrotem, któryś z cieższych fragmentów najlepszej płyty Riverside.

sobota, 22 grudnia 2018

To nie jest daleko

DAVID BYRNE "American Utopia", 2018


Płyta przywołująca ducha Talking Heads, pełna podobnego pulsu. Za brzmienie odpowiedzialny jest słynny producent - Brian Eno. Są więc smaczki: pętle, supły, pęki. Jest przesłanie, by znaleźć pozytywną stronę egzystencji.

W pierwszym utworze początkowo jest sielsko i anielsko jak przy pierwszym śniadaniu, jakby spokój był jedynym ratunkiem. Nagle następują złamania natarczywym refrenem "Tańczymy w ten sposób / Ponieważ tak jest cholernie dobrze / Gdybyśmy mogli tańczyć lepiej / Wiesz, że tak byśmy zrobili". David śpiewa: "pracuję nad tańcem / to najlepsze co mogę zrobić / wstępnie się trzęsę" -  nadaje sobie własny rytm, przekorny wobec świata.

W radiowym "Gasoline and Dirty Sheets" rozpracowuje reguły współczesności - "umysł nie jest miejscem", "gwarancja zwrotu pieniędzy nie czyni mojego dnia". W pełnej świadomości, że liczą się dziś najbardziej benzyna i brudy, uważa, że trzeba sobie zrobić z nich fajne tło.

W pięknej piosence o cudzie, przegina wcielając się w "kurczaka myślącego tajemniczym sposobem". Plecie o niezapłaconych rachunkach, penisie osła i karaluchach zjadających Mona Lisę. Wpada w jakąś ekstazę, krzycząc jak Tarzan w dżungli, skaczący po dżungli wielkiego miasta. Że niby mózg jest rozgotowanym ziemniakiem. Ale to piękna piosenka o cudzie, naprawdę.

W piosence „Dog's Mind” dołącza do chóru niezadowolonych z prezydenta Trumpa, ale to raczej tak ogólnie o bezradności.

Bardzo dobry muzycznie - "This Is That" jest o chwili, którą daje muzyka, gdy wszystko wskakuje na właściwe tory. Wszak pełnia szczęścia to komunikacja autor/odbiorca, radość tworzenia, nakręcanie zegarów, naprężanie sprężyn. Cud, epifania, siódme niebo.

Genialny "It's Not A Dark Up Here" – od pierwszych dźwięków brzmi jak tęsknota za płytą "Remain in Light" (z 1980 roku). Byrne chce nas przekonać, by prowadzić zwyczajne życie, wąchać kwiaty, czytać, oglądać TV, słuchać głośno muzyki w samochodzie, kochać i iść do nieba. Że to nie jest daleko, i najlepiej się to robi podśpiewując, albo podgwizdując (posłuchajcie od 2:18)...

"Bullet" o przeszyciu kulą, trafieniu i zatopieniu. Byrne przeciąga tu samogłoski, opiewa piękno i dobro.

"Doing the Right Thing" jest o tym, by robić dobre rzeczy. Przyjemny orkiestrowy rozmach na chwilę przeistacza się w jakiś drętwy syntezator. Czuje się, że twórca pozbywa się lęku o koniec świata, wobec swojego szczęścia i świadomości, że jest słuchany, że robi, co trzeba.

Zanim wybrzmi dziesiąty utwór – "Here", który przypomina bezpieczne lądowanie, jest dziewiąty – najlepszy: "Everybody's Coming to My House", który każe ruszać ramionami. Ruszanie ramionami jest dobre. Jesteśmy turystami, miejmy oczy i uszy otwarte. Spójrz na dom, drzewa i rośliny. Wiedziałeś, że w twoim samochodzie są elektrycznie otwierane szyby? Zobacz, to się dzieje naprawdę.


piątek, 21 grudnia 2018

Festiwal Puls Literatury - Bierezin 2018 dla Małgorzaty Ślązak

Festiwal Puls Literatury, 8 grudnia 2018, sobota, Dom Literatury w Łodzi


Nagrodę Jacka Bierezina w 2018 roku zdobyła Małgorzata Ślązak. Nominowani byli: Paweł Bień, Joanna Bociąg, Monika Gromala, Patryk Kosenda, Joanna Pawlik, Paulina Pidzik, Marcin Radwan, Patrycja Sikora i Aleksander Trojanowski (otrzymał Nagrodę Publiczności).

W turnieju jednego wiersza "O Czekan Jacka Bierezina" wygrał Michał Pranke. Kolejne miejsca zajęli: Marcin Jurzysta, Patryk Kosenda i Paulina Pidzik.

To był prawdziwy maraton. Od 15.00 kiedy to wysłuchałem rozmowy z Andrzejem Franaszkiem i Francesco Cataluccio o Zbigniewie Herbercie, do rozstrzygnięcia Konkursu im.Jacka Bierezina około godziny 1 w nocy, minęło 10 godzin.
Prawie bez przerw, odbyły się spotkania poetyckie z: Grzegorzem Ryczywolskim, autorem tomu "spa", Czesławem Markiewiczem, autorem tomu "wierszeje" i Michałem Pranke, autorem tomu "Rant", z Marcinem Jurzystą, autorem tomu "Chatamorgana", Marcinem Badurą, autorem tomu "Szare mydło Biały Jeleń" i Marcinem Zegadło, autorem tomu "Zawsze ziemia", z Olgerdem Dziechciarzem vel Tytusem Żalgirdasem, autorem tomu "Okazja czyni boga", który razem z Agnieszką Zub zaprezentował też pismo „Afront”.
Potem zaprezentowali się nominowani do Nagrody w XXIV Ogólnopolskim Konkursie im Jacka Bierezina na Debiutancką Książkę Poetycką i odbyło się spotkanie wokół książki Juliusza Gabryela z udziałem m.im. Dariusza Pado i Radosława Wiśniewskiego. Dalej zaś: rozstrzygnięto XI Ogólnopolski Konkurs na Recenzję Poetycką i odbył się Turniej Jednego Wiersza „O Czekan Jacka Bierezina".
Były też: awangardowy set Pawła Krzaczkowskiego, wernisaż prac Antka Wajdy z cyklu "Nadzy pisarze", spotkanie poetyckie z Radosławem Wiśniewskim, autorem tomu "Kwestionariusz putinowski" i Dawidem Jungiem, autorem tomu "Karaoke" i spotkanie z laureatami XXIII OKP im. Jacka Bierezina: Łukaszem Kaźmierczakiem/Łucją Kuttig, autorem/autorką tomu "Kokosty" i Klaudią Wiercigroch-Woźniak, autorką tomu "Paragon". Ufff... 

































niedziela, 2 grudnia 2018

Przygwożdżenie i przybicie

A PERFECT CIRCLE „Eat The Elephant”, 2018.


Nikt nie powie, że A Perfect Circle to jakaś gorsza wersja Toola. Dźga równie mocno i jeszcze przekręca rękojeść.

Maynard James Keenan - lider zespołu Tool - zapisał się w historii muzyki płytami "Undertow", "Aenima" i "Lateralus". Płyty jego drugiego zespołu A Perfect Circle: „Mer de Noms” z 2000 roku i „Thirteenth Step” z 2003 roku - były bardzo udane, ale dopiero nowa - wchodzi na tamten poziom.

Przyznam, że zniechęcała mnie obrzydliwa okładka. Tymczasem trzeba było od razu słuchać, słuchać, słuchać!

Wszystko zaczyna się łagodnie, jakby za oknem sypał śnieg i zbliżały się święta. Słuchanie tytułowego utworu to kurs koncentracji albo motywacji – piękna, posępna rzecz, zaśpiewana łagodnym (à la żeńskim) głosem. Fragment "Just take the step / Just take the swing / Just take the bite / Just go all in" to modlitwa za zły świat, w którym ludzie są bierni i nieudaczni. „Zjeść słonia” czyli rozwiązać problem, trzeba powoli krok po kroku.

W przepięknym "Disillusioned" Maynard stawia diagnozę, że się pogubiliśmy, wgapieni w coraz większe ekrany, coraz szybsze migoty. Wierzy, że możemy się jeszcze odnaleźć w ciszy, przestać nurkować za byle błyskotką. Pora na reset, by dostrzec ludzi obok, przestać żyć "krzemową obsesją". Te dźwięki pianina w środku utworu! Jakby nas chciały naprawić, pukać nas w czoła, gładzić nam czupryny.
Maynard zdaje się tu cytować angielskiego poetę Johna Donne'a: "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. (…) Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj komu bije dzwon. Bije on tobie..."

Trzeci na płycie "The Contrarian" brzmi złowieszczo. Przestrzega się przed kłamcą i odmieńcem, który jest jak heroina.

Najlepszy na płycie jest "The Doomed" - przygwoździł mnie i przybił. Już początek zniewala - szczególnie odpalony z odpowiednią głośnością. "Podziwiaj nowego Chrystusa, tę samą starą hordę", "nowy początek, nowe słowo, a słowem była >>śmierć<<, i słowo było światła pozbawione. Nowe błogosławieństwo: - Jesteście zdani na siebie”. Ciężko się otrząsnąć z tego przeinaczenia „Kazania na górze”: "błogosławieni cudzołożnicy / możemy się pochylić, by być ich dziwkami / błogosławieni bogaci / możemy pracować, dostarczając im więcej". Nie pamiętam, by komuś się udało tak załkać z bezradności: "Co z pobożnymi, czystego serca, spokojnymi? Co z łagodnymi, opłakującymi i miłosiernymi? Skazani na zagładę! Skazani na zagładę!"

W "So Long, And Thenks For All The Fish" wieszczy się apokalipsę, która nastąpi wśród okrzyków radości. Zmarnowano pieniądze na "diety, prawników, psychiatrów, apki i flagi, i operacje plastyczne" - tymczasem bohaterowie odchodzą (Gene Wilder, który grał Willego Wonka, David Bowie - Major Tom, Carrie Fisher - księżniczka Leia), a pokaz fajerwerków jest jak zwiastun atomowego grzyba.

W przejmującym "TalkTalk" wokalista wyśpiewuje rozpacz. "Wiara bez uczynków jest martwa!", skończcie więc gadać i bądźcie jak Jezus!

Druga część płyty jest nieco słabsza. "By And Down The River" za każdym razem mnie nuży. "Delicious" o tym, że zło dosięgnie złych ludzi - tym razem nie ma takiej siły. Instrumentalny "DLB" – to typowy wypełniacz. "Hourglass" – dużo ciekawszy, brzmiący jak Marilyn Manson - straszy końcem wszystkiego – wszak wszystko się sypie. „Feathers” - ma dla nas ukojenie i zapewnienia, że razem, może nam się udać. A ostatni utwór zmienia A Perfect Circle w Portishead.

Fantastyczny powrót zespołu po 15 latach od poprzedniego autorskiego materiału. A o nową płytę Toola możemy być spokojni.


piątek, 23 listopada 2018

Że to wszystko nie moje, moje

NOSOWSKA "Basta", 2018.


Skoro zupełnie mnie nie zainteresowały instagramowe i książkowe przygody Nosowskiej, pomyślałem, że z płytą też nie wypali. Tymczasem - wypaliło, instalację sfajczyło, rzęsy zwęgliło.

Chyba najbardziej tekstem: "Tak bardzo się boję, boję / Że to wszystko nie moje, moje", gdzie strach nadwrażliwca skontrastowany został głosem rozsądku, a w roli rozsądku wystąpił - prześwietny - Łona. Te małpie przedrzeźniania w refrenie! To: "że się uparłam, by kochać ciebie", to: "nie wiem kim jestem jestem", to: "jestem koniem pod Morskim Okiem, (...) ciągnę brykę pełną dup pod górę, a mogłam galopować po stepie." Dla mnie absolutnie majsterszostwo, wirtuozerstwo, laury i filony, confetti i spaghetti, i chcę mieć w herbie nos!

Ta płyta się zaczyna od mordobicia. "Goń" to manifest, pobudka, wezwanie. Dreszcz biegnący po plecach. Piosenka nie jest dla dzieci, piosenka przeraża, poraża, podłącza pod 220. Każe pogonić partnera-tyrana, rzucić pracę, która nie daje satysfakcji. "Dziewczyno, kto ci zabroni?"- pyta Nosowska, która nigdy wcześniej nie była taka stanowcza.

W singlowym "Ja pas!" - jest świetny beat, świetny tekst - niestety zupełnie niewesoły, o psychicznej udręce życia z osobą uzależnioną od alkoholu: "W tej piosence co ją Prońko śpiewa, / Facet robi małpę i ma Krysia w domu cyrk, / Ty po małpie robisz ćwiartkę, pół, trzy czwarte, / A gdy robisz krowę to mam w domu syf".

"Nagasaki" robi wrażenie szczególnie z teledyskiem, w którym postacie z obrazów kiwają porozumiewawczo, a Nosowska drobi kroczki na swojej udręce życia. Jest tu kilka ledwie nakreślonych fraz, a jakbym przeczytał całą autobiografię autorki. Gehenna, kaźń, katusze w każdym wdechu i wydechu. To może być listopadowy hymn wszystkich niedokofeinowanych. To jest świetnie zaśpiewane, zawyte, zajęczane. To jest moje, twoje "nosowskie katharsis".

Nosowska gada w językach. Jest Masłowską ("Lanie") - przekracza granice, grzebie w traumach: "ojciec mówi, jesteś tylko dodatkiem". Jest Koterskim ("Dosyć") - gdzie bawi się składnią i nie waha się bluzgnąć opętańczo. W tym utworze wydaje się być doprowadzona do furii, zniecierpliwiona wszechobecną watą w słowach, pieprzeniu o pogodzie, krytykowaniu, narzekaniu.

W "Takie to przykre" jest politycznie. Wkurw na narodową dezintegrację - raz celny: "Orzeł odarty z pierza jak jaka kura / poporcjowany na skrzydełka i udka.", raz przerysowany, gdy wieszczy jakąś brutalną rzeź niewiniątek. Refrenik "Nic nie jest wieczne" brzmi jak Maria Awaria Peszek, za którą nie przepadam. To "odwrotnie niż pisze Krzysiek" jest korespondencją z optymistycznym tekstem Zalewskiego: "Nie chcę iść pod wiatr, gdy w ręku mam tygodnie, jakie to miłe".

"Kto ci to zrobił?" to odpowiedź wszystkim hejterom. Idealna do wklejenia pod postem kogoś, kto bezkarnie szaleje w sieci.

Inspirowany Run DMC "Brawa dla państwa" to pełen bezradności wyrzut do mężczyzny, że mógł ją zdradzić z "kimś takim". Jest dosadnie, bo jak ma być? Refren ma siłę, bo jak ma nie mieć? ("puchar, szampan!")

W "Mówiła matka", w którym pojawia się Miki - syn Nosowskiej, jest ciekawe zestawienie tekstów zapamiętanych z dzieciństwa, z tekstami, którymi częstuje się własnego potomka. Zmyślnie brzmi: "Na osi czasu drepczę / Mam za plecami ciebie / Powtórzysz mnie jak echo / Znajdziesz w bliźniaczym geście".

Chyba najmniej udany - "Do czasu", skierowany jest do frustratów i będzie czytelny "dla uszu szuj". No ale mniejsza z tym, że mniej udany. Puenta mojej recenzji będzie taka: Poeci, czyścić buty Nosowskiej!



sobota, 17 listopada 2018

Stachuriada w Zgierzu

W imieniu organizatorów zapraszam na festiwal poetycki „Stachura pozostałym”. W tym roku będę jurorem w Konkursie Jednego Wiersza
 
Program wydarzenia:
sobota 17 listopada
16.00 Spotkanie autorskie z Piotrem Groblińskim – promocja książki „Karma dla psów” – prowadzenie Kuba Niedziela
17.00 Turniej Jednego Wiersza o nagrodę im. E. Stachury
18.00 Recital Joanny Mioduchowskiej

niedziela 18 listopada
16.00 Turniej Piosenki Poetyckiej pn. „Jeszcze zdążymy w dżungli kosmosu siebie odnaleźć ” o nagrodę im. E. Stachury
18.30 Koncert w wykonaniu zgierskich artystów poświęcony twórczości Jacka Skubikowskiego (Klub AgRafKa)
Wstęp na wszystkie wydarzenia WOLNY!

wtorek, 30 października 2018

Gorzkie piany, boleść, kapeć

 

 

 

 

 

 

 

 



PABLOPAVO I LUDZIKI "Marginal", 2018.


Gdzieś w niebiesiech Czesław Miłosz przed lustrem przeczesuje sobie brwi i rusza ustami do własnych słów, które wyśpiewuje Pablopavo z zespołem:  "Jakakolwiek jest boleść, będzie więcej boleści" ("Piosenka").

Nobel Noblem, ale jeszcze nigdy jego tekst nie brylował na parkietach, nie połyskiwał na ścianach. A te sample z Kombi ("Przytul mnie")? Czyż to nie urocze? Od razu mam 10 lat i kupuję płytę "Nowy rozdział" wśród Rosjan na ryneczku w Legnicy - płacę 600 złotych.
Bo nic tak nie włącza nostalgii jak disko sprzed lat. Bas młóci jakiś niepełny kłos, bas każe więcej brać sobie do serca. Czterdziestka weszła na kark i teraz ona krzyczy "Heja!".

Cudna jest przewrotność tych fraz, marność tych bitów. Młodość podryguje, starość z niej drwi i puka się w głowę. Rozum podpowiada tekst "Gwiazda wzejdzie i zaraz przeminie", a serce chce pląsać jak John Travolta. Przy "I goryczą będzie ziemskie piękno" można pławić się we frustracji, papierosowym dymie (jeśli ktoś pali - Paweł Sołtys pali i to dużo) albo brać kolejny łyk mocnego espresso (ja nadużywam). W zmęczeniu i znużeniu trawić frazę "Kto jest mądry, będzie nieszczęśliwy, / A głupiemu szczęście jak pokuta."... Mieć świadomość czarnej nocy wśród migających błysków dyskotekowej kuli. Tak, dziesiątka tej płyty - "Piosenka" do słów Czesława Miłosza jest absolutnie po mistrzowsku zaaranżowana, zaśpiewana.


A "Karwoski"? Nie inaczej. Refren każe wycinać piruety, zatańczyć do tych słownych gier, mętliku skojarzeń, poetyckich mądrości. Słuchałem już tysiąc razy i wciąż zachwycają mnie te "gorzkie piany piw", "wyparte farsze", "ale gdzie przód, a gdzie spód?", "nic się nie broni, goni nas czas".

"A przecież stoisz taki młody, i podchodzi dziewczyna, i pyta: czy mogę od pana ogień? A ty wiesz, że to niegramatycznie. I tylko popiół masz." Ta fraza z popiołem, brzmiąca jak szalone "Oppa Gangnam Style", ma w sobie defetyzm, biedę i żal. I ta słodko-gorzka potrawa jest moją ulubioną, wpycham ją na podium i dekoruję. Piosenka roku.

Wcześniejsze płyty zespołu - "Polor" i "Ladinola" zachwyciły mnie, "Marginal" stawiam najwyżej. Wyliczam zatem:
"Światła na statku" - żenią nam nostalgiczną nutę, "uśmiech syrenki zza tarczy" i pijanych łapiących cienie. Smyki zaś brzmią radiowo.
"Szmerem" to łobuzerska, rapowa gadka, przechwałki o podpitym lelku, no i trochę dystansu do siebie.
"Ochota" to warszawski przewrotny pean: ciężki los mieszkańców dzielnicy. Pablopavo z życiowych zmagań wyciąga swoiste "mega".
"Agata" ma jakiś tajemniczy klimat z piosenek zespołu Komety. "Ten dla którego tańczy nie widzi wcale jej, / ten, dla którego tańczy to marny sukinsyn" - taki niewesoły przekaz.
Słuchając szóstki - "Brązowy i niebieski" ciężko się nie rozmarzyć - wszystko jest w domysłach, spojrzeniach i dreszczu z przypadkowego spotkania dawnej miłości.
"Kogo" - jakby chciało być nową wersją "Korowodu" Grechuty. Lubię grę słów "kwiaty/kwity", doceniam dobrą puentę. Gwiazdozbiór Wega godnie zastąpił "księżyc kwietnia".
W "Panie Inżynierze" czuję, że przywołany został Wojciech Młynarski. Pobrzmiewa jego tembr, czuje się jego styl akcentowania "r". Ten refren, te chórki! Celnie przeszyło mnie: "Miga mi to życie jak zielone przed czerwonym światło", celnie rozpruło "miałem kwiaty cięte na zanętę / wino z Kalifornii, ale zapał nagle zgasł". Czterdziecha jak decha.
"Niskie słońce" - do popłakania. Landrynka plus "dzień krótki jak życie / do zmierzchu chwila od południa".
W bezczelnym, szybszym "PKB" zestawiony został Netfix z refluksem, ha!
A na koniec bezbłędnie zaadoptowany tekst Szymborskiej "W przytułku" - starość rusza tu nogą założoną na nogę. W górę i w dół porusza się filcowy kapeć.