sobota, 16 marca 2019

Pochód basu, hymn motyli

SOEN "Lotus", 2019.


Ogłuszony lewituję przy kolejnych odsłuchach.
Zerwałem naklejkę "kopia Toola - lepiej posłuchać oryginału", którą przykleiłem w 2012 roku na debiutanckiej płycie "Cognitive". "Lotus" to muzyczne arcydzieło, pierwsza liga, mam nadzieję - okładka "Teraz Rocka".

Wystarczyło, że posłuchałem "Martyrs" - utworu nr 3 i zostałem olśniony! Świetne brzmienie, Tool-owy bass, plus to co najlepsze w zapomnianym trochę System of a Down. Utwór zaczyna się jak najlepsze kawałki ormiańskich krzykaczy - genialny rytm, harmonie i czad. Jest tu jakaś wolność, pewność. Bezczelnie przebojowy refren - jak koparka, która jedzie przenosić góry. Piękne zwolnienie tempa, a potem znów pochód basu i jeszcze raz hymn motyli. "Pokładaj nadzieję w prawdzie, umiej uwierzyć! I niech Cię to prowadzi!" - metalowa modlitwa, pełna ognia i wody, spadającego nieba. "Jesteśmy stworzeni do marzeń, do wędrówki po ziemi. To, co mamy, jest wszystkim, czego potrzebujemy." Wokalista szarżuje wyciągając wysokie dźwięki - i ma to swój urok. Teledysk o transseksualistach wprawił mnie w konfuzję.

Tytułowy "Lotus" to metalowa ballada z piękną solówką a la David Gilmour. Mamy tu utopijną koncepcję obudzenia w sobie pierwotnej natury. "Zasadź drzewo, zabij (w sobie) człowieka, pozwól swym instynktom zdecydować dokąd idziesz". Przestrasz się tym, że ludzkie popędy wpędzają cię w zło. "Mów do siebie, niech twoja istota będzie odpowiedzią", "Pragnienie tego wszystkiego jest ubóstwem, bogaty jest ten, który jest wolny".

Mistrzowski jest "Covenant" numer 5 - z mrocznym przejmującym wykrzyczanym na tle klangującego basu "Czekam na twarz myśliwego, ucztującego w moim rozdartym ciele". Robi też wrażenie refren zaczynający się od "Grzesznik umrze...". Do utworu nakręcono wstrząsające video o molestowanym chłopcu przez księdza.

Płyta dobrze się zaczyna. "Oponent" niesie ciekawy riff. To utwór o pragnieniu wydostania się z rozpaczy.  Pojawiają się tu takie frazy jak: "spokojny odpoczynek z liną na szyi", "powoli tonę w izolacji", "w twoim lustrze nic poza farsą". Podoba mi się to cedzenie słów, moc gitar, szybkość perkusji.

Drugi na płycie - znakomity, przejmujący od pierwszych dźwięków - "Lascivious" - o życiu w niezgodzie z drugą osobą i z sobą samym. Są tu przepojone liryzmem słowa: "Chodź znajdź mnie ukrytego w głębokiej nocy", "Gdy sięgamy po słońce, palimy nasz język, dryfując na zachmurzonym niebie". 

Szósty - "Panance" - jak balsam dla duszy, bandaż dla ran. Wyrzut dla zagubionego, że karmi demony, że zaprasza przekleństwa, że karmi pijawkę i zapewnienie, że wciąż to się może zmienić. Warto posłuchać tego, co dzieje się czwartej minucie utworu - miażdżące, mocarne riffy.

Dalej jest gorzki "River" - który przypomina mi któryś z utworów Metalliki na "Load", o którym mówiono, że to country. Wokalista Joel Ekelöf przejmująco wyśpiewał tu tęsknotę za przeszłością: "Niech to uschnie i puści" - plus zwariowana coda w wysokich rejestrach.

Chyba najlepszy na płycie - "Rival" to pieśń o rozczarowaniu i upadku, o wściekłości i gniewie. Szczególnie doceniam wokal - mistrzostwo! Ach, ileż się mieści w jednej frazie: "For all the fire"!

Na koniec - "Lunacy" o opętaniu, z długą ciszą w środku.

Zachęcam do postawienia tej majestatycznej ściany dźwięku, aż do ogłuchnięcia. To przebija na wylot, zgniata, ciska w kąt.


czwartek, 21 lutego 2019

Kropla opadła na liść

URSZULA ZAJĄCZKOWSKA „minimum”, Warstwy, Wrocław 2017.


Pierwsza rzecz to zachwyt nad sztuką edytorską. Mistrzostwo! Sztywna okładka, piękny papier (Alto Creme 1,5 100 g/m2 | Panta” (cokolwiek to znaczy), zaokrąglone grzbiety, złota czcionka. Wydawnictwo Warstwy – jesteście mistrzami. Tomik jako dzieło sztuki. Odpowiednią dać rzecz – słowom! Pięknie zaprojektowane cacko! Wzruszenie, że można tak!

Ale to oczywiście byłoby na nic bez poezji. Te sztychy z XIX wieku, byłyby tylko fajne, gdyby nie dopisane do nich komentarze autorki - każde trafione w dziesiątkę! A łasica przegryzająca kabel w Wielkim Zderzaczu Hadronów to już maximum!

Niby gdzieś to czytałem: u Szymborskiej - "Macie u mnie imiona: / klon, łopian, przylaszczka, / wrzos, jałowiec, jemioła, niezapominajka, / a ja u was żadnego." ("Milczenie roślin"), u Whitmana - "Wierzę, iż źdźbło trawy / nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd, / A mrówka jest równie doskonała i ziarnko / piasku i jajko strzyżyka, (…) / A krowa, żująca z pochylonym łbem, przewyższa każdy pomnik, / A mysz jest cudem wystarczającym, by wstrząsnąć sekstylionem niewiernych.", a jednak czytając zachłannie „minimum” mam pewność wyjątkowości tej poezji. 

Odkryłem poetkę, która z okiem w mikroskopie podgląda „podszewkę świata” - która umie kreować poetyckie obrazy zapadające w pamięć. Oto jej łąka, która "nie zeżre, / nie połknie, nie zetnie, nie porazi”, a przecież mogłaby, gdyby... Oto kościół, w którym zmokła niewierna, szepcze "bo ja tu, teraz / tylko sobie siedzę, / czekając / aż przejdzie chmura, / i zaraz cicho wyjdę / zostawiając cię całkiem samego / z tą twoją / wielką / tajemnicą."
Zachwyt nad żywym autorka umie urobić w formę zaklęcia: "dżdżownicy skrawek zawsze w dżdżownicę się odrodzi", przekonująco pokazać siłę roślin wobec słabości człowieka ("kokos przepłynie ocean").

Urzekły mnie jej wyznania o "cieple uwalnianego właśnie teraz tamtego upału", o tym, że naukowiec patrzy zbyt szczegółowo, gdy właśnie "kropla / opadła na liść", albo że "budzi mnie ze snu / mój kościotrup".

Znak tej poezji to złota proporcja między powagą, a zdystansowaniem i luzem. Są tu frapujące pomysły na wiersz jak np. machanie krok od środka krzywej Gaussa ("stoję i macham najmocniej jak mogę"). Szacunek za umiejętność opowiadania o swoich zawodach - o obudzeniu z olśnienia ("kosmo-barok"), za śmianie się ze swoich egzaltacji ("miejsce przy oknie"), i za to jak umie potencjometr ustawić na max, gdy do wątroby rozkazuje "nie po pierwszym, / nie po drugim, / ale po trzecim, / ma być kurwa optymizm / i optymizm jest."

Trudny temat upokorzenia kobiety został przedstawiony oryginalnie - z wykorzystaniem mitologicznego toposu nici ("Ariadna"). Albo te kilka pytań, gdy pierwszy raz trzyma strzelbę: "tylko dokąd? / w co? / w powietrze? w skałę? jezioro?" Błysk!

Wyróżnia się wiersz o wirtualnym spacerze po wsi Jedwabne. Zostawiają mętlik w głowie te: o strachu przed niedołężnością, z życzeniem, "niech coś tam ci trzaśnie, rozpryśnie, zamaże", o kulcie Maryi ("Marysia"), czy o chaotycznych myślach lekarki ("erka").

Odnalazłem się w rozterkach o śmierci (dużo w tomie pogrzebów, padliny, rozkładu), w rozmyślaniach o ołtarzu ("bazylika w Bardejowie. ołtarz Bożego Narodzenia") - "patrzę na ten ołtarz / i nie widzę niczego więcej / jak powykręcane / martwe drzewo / jakich w tych górach / jest wiele." Wzruszyła mnie czułość wobec świata ("Tylko mi nie kwitnij"), też czuję podziw wobec koron topól w zestawieniu z naszą taniością i bylejakością (tępy wstyd, „którego zaraz ciągnęłam z powrotem / na sznurku, cicho").

Nie przeszkadzała mi forma tych wierszy - duża ilością enterów. Podobała mi się za to poetycka komunikatywność, "Szymborskość", celność puent. Jeśli miałbym wskazać jakąś fałszywą nutę, to byłyby to drobiazgi – pojawiający się odwrócony szyk: „roślin sonaty” zamiast zwyczajniej „sonaty roślin”; być może kilka wierszy, np. „złota nanosekunda” jest zbyt blisko banału...

Tomik bezwzględnie polecam, jego cena początkowo 40,- "bolała", obecnie jest akceptowalna 22,50- - sprawdźcie skąd się bierze "światłowód czułości". Idźcie z tą książką w, choćby wyimaginowane, chaszcze, albo lepiej na polanę, w „dobre miejsce”, przeistoczcie się, przepoczwarzcie.

sobota, 16 lutego 2019

Zzuć zło

VOO VOO "Za niebawem", 2019.


Waglewski i jego zespół to instytucja, która nie zawodzi. I tym razem dostajemy artystyczną wypowiedź, doskonałą muzycznie z intrygującymi słowami. Trzeba posłuchać, koniecznie. Po kolei:

1 - "Niełaskawy czas, mało śmiesznie" - diagnozuje Waglewski. Muzycznie jest blisko spokojnej "Siódemce", którą się zachwyciłem. Taki snuj, z zawieszonymi w powietrzu drobinami kurzu i ćwierćnutek.

2-  Jest żwawo - to może być hit, choć szlagwort z kościołem i mickiewiczowskim "nikt nie woła" - zapewne za ryzykowny dla fal eteru. Refren sypie nas kwiatami jabłoni - mamy tu piękny chórek pań Przybysz, a po złamaniu utworu  - piękny jazzowy odlot.
W tekście Waglewski rzuca mimochodem, że czasy się zmieniły - dystansuje się do siebie z młodości, gdy pił i palił. Dziwi się swoim kolegom (Janowi Pospieszalskiemu zapewne), ale jednocześnie dziś nie chce się określać.

3- Udana, improwizacyjna "rzeźba" wokół muzycznego tematu.

4 - "Przybysze" przypominają o tym, że trzeba pomagać. Na pewno fajnie mruczy tu saksofon, ale brakuje tu jakiejś wyrazistości.

5 - "Się poruszam 1" - jest o tym, by "tańczyć na wszystko". Niegłupi to pomysł, by niezgodę na zły świat wyrazić przez taniec zamiast przez middle finger. Dowiedziałem się, że powstają filmiki, na których fani naśladują panią z teledysku. Też mam ochotę taki filmik zrobić. I zatańczyć do słów: "na tę nienawiść / kompletnie chorą / na rozdwajanie / włosa na czworo // na hipokryzję / w każdym zdaniu / na zmasowany / atak draniów". Tylko - przymknęła mi myśl, że słowo nienawiść w przestrzeni pada za szybko (np. czy ryglując swój własny dom, się nienawidzi?). No i jeszcze na słowo "nienawiść" mam zapaloną lampkę, by nie użyć jej jak wiersza Szymborskiej w politycznej grze.

6 - Zaskoczenie przynosi "Się poruszam 2". Perkusiści świata naparzają tu w gary. Gdzie ja takie dźwięki słyszałem? To była jakaś płyta dodana do "Machiny" z egzotyczną muzyką. Na płycie Voo Voo brzmi to bardzo pozytywnie zaskakująco. Gdy wchodzi wokal przypominają się afrykańskie zaśpiewy z wcześniejszych płyt, te "Łobi jabi", i pięknie.

7 - "Nocą" buja i klaszcze. Autor prosi, by omijać psie kupy, mówi, że woli nocne hałasy zza okna od długiego spania, słusznie prawi, że ludzie mają swoją mądrość. Nośną jest puenta o braku szacunku do telewizora.

8 - Utwór z pięknym tytułem "Nieud" przemyca piękne myśli, o tym, że trzeba wierzyć, że "dużo za mało nam się śni", że "Szyja na smyczy, nos przy glebie / A dusza skowyczy, dusza w potrzebie". Interpretuję, że w tym tytułowym "za niebawem" jest nadzieja. Że nadejdzie "Wtem!" z komiksów Papcia Chmiela o Tytusie. Bo bez nadziei jest beznadziejnie.

9 i 10 - W luzackim "Dzie ci kwiaty 1" pyta co się stało z hipisami? A potem smętna nieco repryza.

11 - Coda jest naprawdę niezła. Waglewski wyprowadza ją z newsa zasłyszanego w sieci. Dlatego zaprasza wszystkich pogubionych i zabłąkanych do wagonu A. Tam będzie można zzuć zło.


Zobacz też inne recenzje płyt VOO VOO: "Nowa płyta", "Siedem"


Kiedy szarpnie tramwaj

WOJCIECH BONOWICZ „Druga ręka”, Wydawnictwo a5, 2017.


Książka zaczyna się od tęsknoty za dawnym sobą. Jest się kimś innym niż dwadzieścia lat temu, zauważa się własną przemianę.

A potem są wiersze, które wywołały u mnie konfuzję. Dobiła mnie nieistotność obserwacji, z których autor zdecydował się uczynić wiersze. Zdały mi się być jak mąka, co po dmuchnięciu znika: błahe obserwacje kobiet w tramwaju, rozmowa na lotnisku, coś niejasnego, troska o siebie, pytania o przyczynę braku snu...

Dobrze, że jest humor – np. parówki można jeść w piątek, bo tyle mają mięsa; zgaga od dżemu, katar od serów... Niełatwo będzie mi zapomnieć chęci autora stworzenia kieszonkowego siebie.

Na mistrzowska frazę trafiłem dopiero na stronie 38. Porównanie poety do krów przy pełni księżyca pasących się na wielopoziomowych skrzyżowaniach gdy ruch jest mały. Voilà! A potem: Unieś ręce i spróbuj iść tak przez chwilę aż zobaczysz jakie to niewygodne. Wejdź tak po schodach albo lepiej: wejdź tak do tramwaju i kiedy szarpnie ruszając wyobraź sobie poetów którzy muszą tak codziennie. Voilà! A wcześniej jeszcze: kora na plecach poety.

Fraza ta zamigotała do mnie w momencie, w którym wyczułem, że za dużo w tym tomie jest o poecie: kapelutek poety, lewa ręka poety, zachwyt poezją ulubionego poety. Za dużo tego „lubię obserwować czekających na pociąg a zimą śnieg przed domem.” Pachnie mi to jakimś etosem. Wolę pozostawić to niewidzialnym, nieistotnym, tym, czego czytelnik może się domyślać.

I gdyby nie Jabłonka, co obrodziła nadzwyczajnie, porównana do dwóch pięknych dziewczyn w słoneczne popołudnie, które marnują czas z głupim chłopakiem, napisałbym o braku siły słów.
Gdyby nie mrok morza czarnego i czekanie, aż kąpiący się wrócą, gdyby nie, tych kilka aforyzmów: o interpretacji („Napisz a zobaczysz”), o braku potrzeby nowych nazw („Nie potrzebuję”), napisałbym: „spudłowane”, „gdzieś obok”.
Gdyby nie, chłop zmęczony w południe w środku oparty o rower stojący pod krzyżem Jezusa, albo „Dzień dobry”, które mówi nam ktoś zza wózka z bielizną („W hotelu”), czy zderzenie cerkiewka/sukienka („Tyle wspomnień”), śnieżenie w środku prerii („Moja amerykańska przygoda”) - napisałbym: „nie ma tu błysków.”
Napiszę, że są powody, by sięgnąć po „Drugą rękę”. I nie tylko po to, by rozpoznać frazę o pęcinach z piosenki „Sarny” Fisza Emade Tworzywo (Bonowicz świetnie tam recytuje). Przeczytać zdanie o oporze poety, który jest potrzebny i o tym, co wtedy należy zrobić.

sobota, 9 lutego 2019

Głosy spiskowców w tajnej komnacie czerepu

MIROSŁAW MROZEK "Paragnomen", Fundacja Duży Format, Warszawa 2018.


Przecież poeta K.I. już dawno napisał "Wszystko to sen wariata, śniony nieprzytomnie", dlatego koncept tomu pisanego "na żółtych papierach" intryguje.

W swej trzeciej książce Mirosław Mrozek (wcześniej "Horyzont zdarzeń" zdobył nominację do Nagrody Wisławy Szymborskiej) zaprasza nas do swojej samotni, bez krępacji mówi o terapiach, obłędzie, chorobie. Gdy pisze o rozdwajaniu jaźni, przyjmuje to formę filozoficznych rozważań - w świetnym wierszu "Pielgrzym" dylemat wyboru wielu różnych dróg lub jednej drogi, rozwikłany zostaje prowokująco przez pozostanie w miejscu.
 
Autor prezentuje konfesyjny ton i brzmi bez odrobiny fałszu. Odsłania przed nami swoje słabości, celowo nas bulwersuje np.: "wiara jest zawsze obłędem jednostki (jednostkę krzyżują wtedy) - a bywa także zbiorowym urojeniem (budują strzeliste katedry i wznoszą złocone trony papieskie)."

Gęstwina urojeń jak piętro niskie wtórnego lasu równikowego, w której zero światła, judzi czytelnika swą dziką potęgą. (Wymyśliłem tę geograficzną metaforę po lekturze wiersza "W imię", w której autor wychodzi od analizy przyczyny wyginięcia bezimiennych plemion amazońskiej dżungli, by dojść do pytań o Boga.) W jednym z czterech wierszy o tytule "Paragnomen" tworzy sugestywny układ, w którym poeta=Bóg, wiersze=wierni porzuceni przez Boga.

Mrozek dołącza do poetów, których fascynuje słodko-gorzki odór rozkładu. Wiersz "Inaczej" to wręcz pean na cześć śmierci. "Nie potrafię inaczej żyć" - pisze. Zajmują go natarczywe rozmyślania o toczącej się głowie po bruku, o odejściu w mrok, o tym co będzie dalej, za miliardy lat - boski enter, boski wygaszacz ekranu i czysta strona edytora tekstu.

Gdzieniegdzie posługuje się ironią, np. by wykpić rolę motywacji w codziennym działaniu ("Z przegranymi nie należy siadać w jednej ławce / ani rozmawiać z nimi na przerwie, żeby nie przeskoczył na was gen klęski, który skacze jak malutka pchełka. // Wszystkie porażki i wynikające z nich niedobre rzeczy / to ich wina, przecież wystarczyłoby, żeby wygrali, a byłaby tylko chwała zwycięstwa i rzeczy dobre bardzo.") 

Podziwiam u niego taką konstatację: "Życie jest tylko na próbę, naprawdę jest jedynie śmierć i poezja. (...) Poezja kładzie wierszowane mosty nad przepaścią życia, nad urwiskiej śmierci, nad falującą urojeniami rzeką prawdy. "
Nie umiem nie uśmiechnąć się przy lekturze takiej frazy: "w tajnej komnacie czerepu ściszone głosy
spiskowców, którzy planują obalenie hegemona."


Wizualizuję sobie poetę, który snuje rojenia (że sobie sparafrazuję Leśmiana) w swoim "malignowym chruśniaku", a rojenie "nie zna innych upojeń prócz samej siebie", i "chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty".
Ważne - są tu obrazy zapadające w pamięć: "Potężna korweta, pozostająca do naszej dyspozycji, budowana przez długie lata nad oceanem, który tymczasem wysechł." , "Słowa rodziły się w moich ustach, ale nie należały do mnie (...) Na dobrą sprawę tylko ból był mój. Gdyby mi go zabrać, pozostałaby tylko marionetka i lalkarz bezmyślnie pociągający za ścięgna."

I może właśnie szczególnie, za słowa o poezji, która "Pozwala przejść do porządku nad niedorzecznością, nie daje wypłukać ust, gdy wypowiedziało się tego rodzaju rzecz.", tomik ten polecam czułym na słowo.

niedziela, 3 lutego 2019

Sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ

KATARZYNA ZWOLSKA-PŁUSA "Cud i Anomalia", K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów MBP im. Księcia Ludwika I, Brzeg 2017.


Oto wersy jak trzęsące się włókna mięśni, słowa o ciele jak o zdobytym zamku, wiersze-szpitalne traumy, które pozostają w głowie, które wywołują emocje. Coś tak mocnego, czytałem u Zuzanny Ginczanki ("a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (...) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać, w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec - pod pomarańczą piersi jest suche jak gałąź żebro") Joanny Mueller (genialne "tota mueller in utero" z tomu "Intima Thule": "kobieta - kobierzec bielm, lilijka padolna - zawiana fiaskiem w oczy") i Izy Kawczyńskiej ("Masz ciało. Za jego sprawą dotyk przemienia się w polowanie." z tomu "Largo")

Czyta się tu o kobiecym doświadczeniu bezradności, słabości, cierpienia, które odbiera siły. I ten bezwład, ta gruda bólu, podany jest jak Tomaszowi rana.
"Zmierzam w kierunku Antarktydy" (działa z mrożącym mottem: "co za okropne miejsce" Scoot w swoim dzienniku, po dotarciu do bieguna południowego).

Dlaczego tak pisać? Bo, "Gdy słowo wyrasta w gardle jak florystyczny design, czy naprawdę trzeba je wyrwać i pozwolić mu umrzeć?" Bo jest "sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ - jasnym organicznym gotowym do rozkładu.". A więc aż do przerażania, jak w teledyskach Toola. Do dekonstrukcji pisania, w którym nigdy o zwyczajnym życiu, o krzesłach i stołach, parapetach, wobec marnych śladów życia w nich: "stoły i krzesła nie są szczególne" - "czuję się rozczarowana, jak wtedy gdy rtg wykazało przezroczystość myśli".

I jeśli jest tu trochę pod Beksińskiego: "pożeram plankton osiadły na stopach.", "tutaj ryby mówią językami dzieci i aniołów gładkimi jak śluz i ciągnącymi się w wyciszonym monologu", "guz rośnie jak ukwiał" i można się przyczepić, że to trochę epatowanie, to zgoda, ale... Są tu wiersze "w sedno" np.: o przemianie dziewczyny w kobietę, które obrazuje spadanie jabłka i w miejscu obicia robi się słodko i ciemno, o  jednoczesności matki-kobiety i dziewczynki w wierszu "isis hekate diana" (brawa za puentę: "w trójcy jedyna, prawdziwa zmieniam się w co tylko chcę i jak chcę. a świat przyjmuje mnie z otwartymi ustami."). I nie są to tylko własne historie - jest historia z obozu ("z  tymi wstążkami we włosach jesteśmy jak kapliczki"), z reportażu Hanny Krall, z życia Żeromskiego (o śmierci jego syna - Adasia). Jak manifest feministyczny zabrzmiał fragment: "dlaczego najpierw musimy rozłamać się na okruchy by stać się mniej więcej?"  Dużo tu przekrzykujących się obrazów: grzybiarz zatrzymujący pociąg, krew na zieleni babki lancetowatej, padaczka - baba jaga, śpiewanie przez otwór w brzuchu lalki barbie.

Przekonany, że druga książki autorki będzie jeszcze lepsza, zachęcam do wejścia w te wersy-infekcje-piwnice. Prowadzą do wyjścia: "funkcjonowanie jest fun".


środa, 30 stycznia 2019

Tężnia

STUART A. STAPLES "Arrythmia", 2018.


Najpierw jest tylko puls. Plumkania basu. Monotonnie w toń. Oto tłocznia win tłoczy spokojną krew. Specyficzny, zbolały, dobrze znany mi, głos wokalisty Tindersticks, mantruje o miłości.
Przez ponad trzy minuty wskazówki kręcą kółka, dotąd aż zadrżą zegary, a wszystkie pytania świata znajdą odpowiedź. Odchylają się kurtyny powietrza, schodzą śnieżne lawiny, dzwonią dzwonki sań.

Muzyka jak wdychanie kropel. "Czasem żyjemy w naszych wspomnieniach miłości. Wdychamy wielkie westchnienie." Monotonna, jakby pyłek w powietrzu tańczył, jakby kropla spływała po karoserii, a pająk-kosarz człapał po białej ścianie w róg sufitu. Muzyka, która wybija z rytmu praca-dom i wrzuca nas do jakiegoś innego świata, jakbyśmy płynęli promem, jechali objazdem drogą wzdłuż kwitnących jabłoni. Grzechoczą grzechotki, otwierają się zapadki. Pożera nas wielkie światło.

Trzeci utwór "Step into the Grey" z początku przypomina mi pieśń Nicka Cave'a "Hallelujah". Stuart sączy swoją opowieść-spowiedź, aż piosenka się łamie (status związku się zmienia na "to skomplikowane") i od 4 minuty staje się jazzową improwizacją. Przekrzykują się smyki i perkusja.

A potem przez trzydzieści minut można chłonąć ilustracyjną muzykę, która chwilami swoim majestatem przypomina "Bolero" Ravela, chwilami "Moonchild" King Crimson. Oddychać, głęboko oddychać, chłonąć krople słonej wody.

czwartek, 24 stycznia 2019

Zmień poezję w prozę, stwórz kolejny padół łez

RIVERSIDE "Wasteland", 2018.


Koniec świata się zdarzył. Nadzieja jest maleńka - zostaje błądzenie w opadającym kurzu, wśród popiołów. Ładunek emocjonalny, który siedzi w tekstach i muzyce jest olbrzymi.

Przy "River Down Below" (7) można się rozpaść na kawałki. "Sorry I'm dying on the tree" - gada do nas żywy wisielec, "więc po wszystkim mnie znalazłeś. Stos kamieni i dwie zbite deski." - gada do nas żywy trup. "Opowiedz mi historię swojego życia (...) Zanim przyjdzie następna ciemność" - szepcze nam duch.
Mistrzowska jest łagodność gitar, jakaś ulga jakby syn marnotrawny trwał w objęciach ojca. 

A wszystko zaczyna się dość zaskakującym łagodnym a capella. Wśród gruzów, w atomowym schronie, gdy nad nami pali się Ogród Eden.  (1."The Day After").  A potem przyjemnie mocarny riff czyści przedpole. Gadający wyrzut sumienia przedstawia się odbiorcy na różne sposoby: "jestem kłamstwem, udawaniem, zbrodnią zamiecioną pod dywan, próżnością, lenistwem, awersją i nietolerancją." Bardzo dobra, płynąca melodia refrenu. Tytułowe pustkowie ma być mistycznym miejscem, w którym objawi się nam sens. (2. "Acid Rain")

Trzeci utwór - "Vale Of Tears" o zmęczeniu kolejnym rozczarowaniem, o nadziei, która zostaje doszczętnie zniszczona. To "Like you did the last time, like the last time, like the last time" ma w sobie ciężar potężnego żelastwa. Wyrzut skierowany do Boga na granicy bluźnierstwa - "zmień poezję w prozę i rozpocznij krucjatę, stwórz kolejny padół łez, tak jak ostatnim razem.", zmienia się w delikatną modlitwę, o melodii pełnej dostojeństwa. Potem zrywa się "wiatr z naklejką muzyka progresywna" i można z zamkniętymi oczami dać się mu prowadzić.

W "Guardian Angel" (4) zaśpiewanym niskim, wycofanym głosem słyszymy, że była strzelanina i nie wiadomo, czy ktoś przeżył. Po łomocie od losu jest tylko łomot własnego serca.

"Lament" (5) - piękna pieśń o przytłoczeniu i zagubieniu. Muzycznie, wyobrażam sobie, rozjeżdża nas walec i przyglądamy się dziwnie wyglądającym wydłużonym nogom. Tak wizualizuję sobie ten refren i błaganie o ratunek.

Ponarzekam, że instrumentalny "The Struggle For Survival" (6) nie jest zbyt wyrazisty i, być może, najsłabszy na płycie, choć zaczyna się przepięknie.

Prosta piosenka "Wasteland" (8) zaśpiewana niskim głosem, mająca coś z jakichś bajań folkowych, staje się fajnym pretekstem do instrumentalnych wariacji - raz metalowej, raz progresywnej uczty. Tu kłaniam się, bo to jest wielkie jak kanion. Ośmiominutowa opowieść jak ośmiotomowa powieść.

Czy "The Night Before" mający formę kołysanki, nie jest zbyt ckliwym zakończeniem? Może dlatego, że nie mam ochoty zasypiać, zapodaję sobie z powrotem, któryś z cieższych fragmentów najlepszej płyty Riverside.

sobota, 22 grudnia 2018

To nie jest daleko

DAVID BYRNE "American Utopia", 2018


Płyta przywołująca ducha Talking Heads, pełna podobnego pulsu. Za brzmienie odpowiedzialny jest słynny producent - Brian Eno. Są więc smaczki: pętle, supły, pęki. Jest przesłanie, by znaleźć pozytywną stronę egzystencji.

W pierwszym utworze początkowo jest sielsko i anielsko jak przy pierwszym śniadaniu, jakby spokój był jedynym ratunkiem. Nagle następują złamania natarczywym refrenem "Tańczymy w ten sposób / Ponieważ tak jest cholernie dobrze / Gdybyśmy mogli tańczyć lepiej / Wiesz, że tak byśmy zrobili". David śpiewa: "pracuję nad tańcem / to najlepsze co mogę zrobić / wstępnie się trzęsę" -  nadaje sobie własny rytm, przekorny wobec świata.

W radiowym "Gasoline and Dirty Sheets" rozpracowuje reguły współczesności - "umysł nie jest miejscem", "gwarancja zwrotu pieniędzy nie czyni mojego dnia". W pełnej świadomości, że liczą się dziś najbardziej benzyna i brudy, uważa, że trzeba sobie zrobić z nich fajne tło.

W pięknej piosence o cudzie, przegina wcielając się w "kurczaka myślącego tajemniczym sposobem". Plecie o niezapłaconych rachunkach, penisie osła i karaluchach zjadających Mona Lisę. Wpada w jakąś ekstazę, krzycząc jak Tarzan w dżungli, skaczący po dżungli wielkiego miasta. Że niby mózg jest rozgotowanym ziemniakiem. Ale to piękna piosenka o cudzie, naprawdę.

W piosence „Dog's Mind” dołącza do chóru niezadowolonych z prezydenta Trumpa, ale to raczej tak ogólnie o bezradności.

Bardzo dobry muzycznie - "This Is That" jest o chwili, którą daje muzyka, gdy wszystko wskakuje na właściwe tory. Wszak pełnia szczęścia to komunikacja autor/odbiorca, radość tworzenia, nakręcanie zegarów, naprężanie sprężyn. Cud, epifania, siódme niebo.

Genialny "It's Not A Dark Up Here" – od pierwszych dźwięków brzmi jak tęsknota za płytą "Remain in Light" (z 1980 roku). Byrne chce nas przekonać, by prowadzić zwyczajne życie, wąchać kwiaty, czytać, oglądać TV, słuchać głośno muzyki w samochodzie, kochać i iść do nieba. Że to nie jest daleko, i najlepiej się to robi podśpiewując, albo podgwizdując (posłuchajcie od 2:18)...

"Bullet" o przeszyciu kulą, trafieniu i zatopieniu. Byrne przeciąga tu samogłoski, opiewa piękno i dobro.

"Doing the Right Thing" jest o tym, by robić dobre rzeczy. Przyjemny orkiestrowy rozmach na chwilę przeistacza się w jakiś drętwy syntezator. Czuje się, że twórca pozbywa się lęku o koniec świata, wobec swojego szczęścia i świadomości, że jest słuchany, że robi, co trzeba.

Zanim wybrzmi dziesiąty utwór – "Here", który przypomina bezpieczne lądowanie, jest dziewiąty – najlepszy: "Everybody's Coming to My House", który każe ruszać ramionami. Ruszanie ramionami jest dobre. Jesteśmy turystami, miejmy oczy i uszy otwarte. Spójrz na dom, drzewa i rośliny. Wiedziałeś, że w twoim samochodzie są elektrycznie otwierane szyby? Zobacz, to się dzieje naprawdę.


piątek, 21 grudnia 2018

Festiwal Puls Literatury - Bierezin 2018 dla Małgorzaty Ślązak

Festiwal Puls Literatury, 8 grudnia 2018, sobota, Dom Literatury w Łodzi


Nagrodę Jacka Bierezina w 2018 roku zdobyła Małgorzata Ślązak. Nominowani byli: Paweł Bień, Joanna Bociąg, Monika Gromala, Patryk Kosenda, Joanna Pawlik, Paulina Pidzik, Marcin Radwan, Patrycja Sikora i Aleksander Trojanowski (otrzymał Nagrodę Publiczności).

W turnieju jednego wiersza "O Czekan Jacka Bierezina" wygrał Michał Pranke. Kolejne miejsca zajęli: Marcin Jurzysta, Patryk Kosenda i Paulina Pidzik.

To był prawdziwy maraton. Od 15.00 kiedy to wysłuchałem rozmowy z Andrzejem Franaszkiem i Francesco Cataluccio o Zbigniewie Herbercie, do rozstrzygnięcia Konkursu im.Jacka Bierezina około godziny 1 w nocy, minęło 10 godzin.
Prawie bez przerw, odbyły się spotkania poetyckie z: Grzegorzem Ryczywolskim, autorem tomu "spa", Czesławem Markiewiczem, autorem tomu "wierszeje" i Michałem Pranke, autorem tomu "Rant", z Marcinem Jurzystą, autorem tomu "Chatamorgana", Marcinem Badurą, autorem tomu "Szare mydło Biały Jeleń" i Marcinem Zegadło, autorem tomu "Zawsze ziemia", z Olgerdem Dziechciarzem vel Tytusem Żalgirdasem, autorem tomu "Okazja czyni boga", który razem z Agnieszką Zub zaprezentował też pismo „Afront”.
Potem zaprezentowali się nominowani do Nagrody w XXIV Ogólnopolskim Konkursie im Jacka Bierezina na Debiutancką Książkę Poetycką i odbyło się spotkanie wokół książki Juliusza Gabryela z udziałem m.im. Dariusza Pado i Radosława Wiśniewskiego. Dalej zaś: rozstrzygnięto XI Ogólnopolski Konkurs na Recenzję Poetycką i odbył się Turniej Jednego Wiersza „O Czekan Jacka Bierezina".
Były też: awangardowy set Pawła Krzaczkowskiego, wernisaż prac Antka Wajdy z cyklu "Nadzy pisarze", spotkanie poetyckie z Radosławem Wiśniewskim, autorem tomu "Kwestionariusz putinowski" i Dawidem Jungiem, autorem tomu "Karaoke" i spotkanie z laureatami XXIII OKP im. Jacka Bierezina: Łukaszem Kaźmierczakiem/Łucją Kuttig, autorem/autorką tomu "Kokosty" i Klaudią Wiercigroch-Woźniak, autorką tomu "Paragon". Ufff...